Rozdział 5
Tego samego dnia, pod wieczór, Luke:
Maja wprowadziła się do mojego mieszkania tego samego dnia, gdy uczciliśmy moje zwycięstwo na rozprawie sądowej w pizzerii. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, a ja siedziałem na kanapie w salonie z gazetą w dłoniach. Wolałem wiedzieć co się dzieje w mieście, Maja w tym czasie była w kuchni i gotowała kolację.
- Luke, kolacja zaraz będzie gotowa.- powiedziała.
- Jasne. Za chwilę pójdę do łazienki umyć ręce, tylko skończę czytać jeden artykuł.- odparłem.
- A o czym czytasz ten artykuł?- spytała.
- Naukowcy znaleźli jakieś tajemnicze złote dyski na Antarktydzie i tego samego dnia w nocy dyski zniknęły z Muzeum Historii Naturalnej w naszym mieście.- odpowiedziałem.
- Ah, tak. Słyszałam w radiu. To się stało około pięciu miesięcy temu. Do teraz nikt nie wie kto mógł zabrać te dyski.- odparła.
Westchnąłem i odłożyłem gazetę na stół, po czym wstałem z kanapy i skierowałem się do łazienki by umyć ręce przed jedzeniem. Po skończonej czynności wszedłem do niewielkiej jadalni, która była połączona z kuchnią i usiadłem przy stole.
- Co przygotowałaś?- spytałem.
- Nic nadzwyczajnego. Dzisiaj będą tylko naleśniki z serem, bitą śmietaną i truskawkami.- odpowiedziała kładąc talerze na stole.
- Fajnie. Smacznego.- odparłem.
- Wzajemnie.- odpowiedziała z uśmiechem.
Gdy jedliśmy kolację, w pewnym momencie ktoś do mnie zadzwonił.
- Wybacz, muszę odebrać.- mruknąłem.
- Spoko.- odparła.
Szybko wstałem od stołu i poszedłem odebrać połączenie.
- Halo, kto mówi?- spytałem.
- Zgadnij, przystojniaku.- usłyszałem odpowiedź.
- Chalsey, skąd masz mój numer?- syknąłem.
- Mam swoje sposoby. Co ty na to bym przyszła do ciebie i spędzimy namiętnie wieczór?- odparła.
- Zapomnij. Chyba wyraźnie ci powiedziałem, że między nami nigdy nic nie będzie. Znajdź sobie chłopaka w twoim wieku.- odpowiedziałem jej i się rozłączyłem.
Wróciłem lekko poddenerwowany do stołu i kończyłem jeść.
- Kto dzwonił?- Maja mnie spytała.
- Niechciana adoratorka.- odpowiedziałem krótko.
Chalsey Holes to o cztery lata ode mnie młodsza dziewczyna z długimi do łopatek blond włosami, niebieskimi oczami, jasną skórą, piegami na twarzy i 176 cm wzrostu. Z jej ubioru zapamiętałem jedynie styl, a ubierała się jak na pokaz mody. Z zachowania natomiast była uparta, nachalna i pusta jak cegła. Wiele razy jej powtarzałem, że między mną i nią nigdy nic nie będzie. Ja nie jestem nią zainteresowany, a ona wydzwaniała do mnie, przysyłała tysiące sms'ów, maili i listów miłosnych. Gdy zmieniłem numer już się nie odezwała. Zgłosiłem także sprawę na policję i dostała zakaz zbliżania się do mnie oraz kontaktowania się ze mną. Dobra, przyznaję jestem dość przystojny i wiele młodych dziewczyn się do mnie przystawia, ale ja daję im wyraźnie do zrozumienia, że nie jestem nimi zainteresowany. Jednak zdarzają się wyjątki i takowym jest Chalsey. Do niej nie dociera absolutnie nic.
- Niech zgadnę. Chalsey Holes?- spytała Maja.
- Taa. A skąd wiedziałaś?- odparłem.
- Nie trudno się domyślić. Ta dziewczyna jest zdrowo szurnięta. Wiem co mówię, czasami gdzieś się z nią mijałam i słyszałam jak z kimś gadała na temat jakiegoś chłopaka. Uczepiła się ciebie jak rzep psiego ogona, hę?- odpowiedziała.
- Niestety. Zmieniłem numer by się od niej uwolnić, nie mam pojęcia jak to zdobyła.
- A ona wie gdzie mieszkasz?
- Oczywiście, że nie wie.
Wtedy rozległ się dzwonek do drzwi. Poszedłem to sprawdzić i zobaczyłem ją na korytarzu.
- Ale teraz już wie. Stoi pod drzwiami.- powiedziałem.
- Skąd wiedziała, jak cię znaleźć?- spytała Maja.
- Nie mam pojęcia. Ale ona mi nie odpuści.- odparłem.
- Mam pomysł. Możemy udawać, że ty już masz dziewczynę. Mnie.
- No chyba zgłupiałaś. To nie wypali, Chalsey może się posunąć do wszystkiego by mnie zdobyć.
Wtedy dziewczyna zaczęła pukać do drzwi.
- Kochanie, otwórz mi. Wiem, że tam jesteś.- usłyszałem.
- Dzwonię po policję.- powiedziała Majka.
Kiedy policja zabrała moją niechcianą adoratorkę, mogłem spokojnie odetchnąć. Po spokojnej nocy przy śniadaniu zadzwonił do mnie Leon. Odebrałem i włączyłem tryb głośno mówiący.
- Co tam, Leon?- spytałem.
- Luke mam genialnego news'a!- prawie krzyknął.
- No to mów. Co to za genialny news?- powiedziałem, biorąc łyk kawy.
- Jutro mam rozmowę kwalifikacyjną w najlepszej korporacji zarządzającej nieruchomościami.- odparł.
- Wow. No to gratulacje chłopie. Twoje marzenie w końcu się spełni.- odpowiedziałem.
- No pewnie, że tak. Dyrektor tej korporacji to bardzo miły facet i powiedział, że postara się znaleźć dla mnie najodpowiedniejszego mentora, bym nie czuł stresu na samym początku.- odpowiedział.
- A William wie?- spytała Maja.
- No właśnie nie, bo nie mogę się do niego dodzwonić.- odpowiedział na jej pytanie.
- Czekaj, ale on nie odbiera?- spytałem.
- No nie odbiera. Za każdym razem włączyła się poczta głosowa. Zaczynam się martwić.- odpowiedział.
- Słuchaj Leon, ja mam w telefonie numer do twojego ojca. Zadzwonię do niego i spytam czy może William trafił do szpitala.
- Jasne. Daj mi później znać.
- Spoko. Do później.
- Do później.
Szybko wybrałem numer do taty Leona i włączyłem głośnik. Po kilku sygnałach odebrał.
- Witaj Luke.- powiedział mężczyzna.
- Witam Panie Haroldzie. Muszę pana o coś zapytać.- odparłem.
- A więc pytaj.- odpowiedział.
- Czy może William jest w szpitalu? Leon nie może się do niego dodzwonić.- spytałem.
- *westchnienie* niestety tak. William został potrącony przez samochód. Ale i tak miał dużo szczęścia.
- W jakim sensie?
- William został uderzony lewą stroną maski samochodu, więc ma tylko złamaną lewą nogę, trochę stłuczeń i zadrapań.
- Bardzo panu dziękuję. Niedługo przyjedziemy do szpitala by zobaczyć jak Will się miewa.
Po zjedzonym śniadaniu wyszliśmy z mieszkania i od razu pojechaliśmy windą do podziemnego parkingu, gdzie zawsze parkuję samochód. Odblokowałem pojazd i wsiedliśmy, po czym zapiąłem pasy, uruchomiłem silnik i po odciągnięciu hamulca ręcznego ruszyliśmy do szpitala.
- Jak to się mogło stać? Przecież William zawsze jest ostrożny na przejściach dla pieszych.- powiedziała Maja.
- Wiem, przecież znam Willa od kilku ładnych lat. Pewnie kierowca był nieostrożny.- odparłem.
- Albo pijany, albo naćpany. Albo jedno i drugie.- odpowiedziała.
- Narkotyki i alkohol to śmiertelna mieszanka.
Po dotarciu na miejsce, od recepcjonistki dowiedzieliśmy się, że Will leży na oddziale ortopedii w sali numer 14. Tam się udaliśmy. Gdy byliśmy już na oddziale, zobaczyliśmy siedzącego na korytarzu Leona. Przywitaliśmy się z nim.
- Policja przesłuchuje teraz Willa.- powiedział.
- Po jaką cholerę? Przecież to Will jest poszkodowany.- odparła Maja.
- Kierowca twierdzi inaczej. Mówi, że Will sam wlazł mu pod koła.- odpowiedział jej.
- Chyba faceta pogrzało. Will nigdy by się tak nie zachował. Znamy go od lat.- odparłem.
W tamtej chwili z sali wyszli policjanci.
- Wy jesteście przyjaciółmi poszkodowanego?- spytał funkcjonariusz z lewej.
- Tak to my. Proszę pana, ja od razu panu mówię, że Will nigdy nie wszedłby komuś pod koła świadomie. On zawsze był ostrożny na przejściach dla pieszych. Rozglądał się czy z żadnej strony nie nadjeżdża samochód.- odpowiedziałem.
- Właśnie. William nigdy by nie zrobił czegoś tak głupiego. Znamy go od kilku lat i jesteśmy pewni, że nasz przyjaciel by tak nie postąpił. Kierowca tego auta potrącił Willa specjalnie. Na pewno by wyłudzić odszkodowanie.- poparła mnie Maja.
- Właśnie. W Crown City wiele osób wie, że ojciec Willa jest bogaty. Pewnie ten facet zrobił to celowo, by potem oskarżyć Willa i wyciągnąć od jego ojca jak najwięcej pieniędzy.- dodał się Leon.
- Spokojnie. Wierzymy wam i mamy też dowody, że kierowca umyślnie potrącił waszego przyjaciela. Więc zostaną mu postawione zarzuty spowodowania wypadku, nieudzielenia pomocy poszkodowanemu, ucieczki z miejsca zdarzenia i próby wyłudzenia odszkodowania.- powiedział funkcjonariusz z prawej.
- I słusznie. To będzie dla niego lekcja by więcej nie jeździć jak wariat.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro