5.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kiedy Tom chodził po pokoju, zastanawiając się na ile sposobów mógłby zrobić krzywdę Harry'emu, sam zielonooki zaczął się przebudzać. Najpierw cicho jęknął i przebiegł palcami po kołdrze. Chwila, tu jest za miękko i wygodnie. Kiedy tylko ta myśl w niego uderzyła, podniósł się do siadu gwałtownie. Nie miał pojęcia gdzie był, a do tego, jego okulary zniknęły. Dopiero w tamtym momencie, Harry zdał sobie sprawę, że dziwnie prawie nic go nie boli. Tylko, jakim cudem? Aktualnie powinien umierać z bólu. To była kolejna zagadka do rozwiązania.
Jednak bardziej, Potter przejął się tym, że był w nieznanym sobie miejscu. Mimo tego, że wszystko było rozmazane, wyłapał jakąś postać stojącą w rogu. 
— Kim ty do cholery jesteś? — wychrypiał Harry. 
— Nie poznajesz mnie? — spytał rozbawiony Riddle. Widzenie Pottera w stanie, w którym jest tak bezbronny, dziwnie sprawiało, że Tom miał ochotę go zabić. Jaka szkoda tylko, że nie mógł. W takich chwilach, mężczyzna miał ochotę walić głową w ścianę z bezsilności. 
— Nie bardzo. — przyznał szczerze Wybraniec. Po głosie miał rozpoznać swojego porywacza? Czy to były jakieś kpiny? 
— Och, to tylko ja, morderca twojej szlamowatej matki i zeszlamionego ojca. — roztargniona mina Harry'ego, w ułamku sekundy zamieniła się w waleczną. 
— Voldemort.
— Gratulacje za drogę dedukcji. — stwierdził ironicznie wyżej wspomniany mężczyzna. 

Harry miał ochotę śmiać się jak i płakać. Śmiać, ponieważ właśnie prowadził rozmowę ze swoim odwiecznym wrogiem i nadal żył, a płakać, bo był w tak beznadziejnej sytuacji. Nie miał różdżki, albo przynajmniej okularów! Czy mogło być gorzej? Cóż, zapewne mogło patrząc na jego życie. Był zdany na łaskę Lorda Voldemorta, psychopaty, który zabija ludzi z nudów! 
— I jeszcze mnie nie zabiłeś? Czyżbyś się bał, że ponownie zmienisz się w pył i zginiesz? —spytał wrednie Harry. Zdawał sobie sprawę, że jego zachowanie w takiej sytuacji było skrajnie głupie. Nawet nie mógł zobaczyć wyraźnie Czarnego Pana, a go prowokował. Był niczym pies zdany na łaskę właściciela. Nie, żeby ta sytuacja różniła się jakoś od tej z jego wujostwem. 
— Ciesz się póki możesz, Potter. — syknął Voldemort, który w tamtym momencie czuł, jak jego samokontrola wisi na włosku. Miał ochotę po prostu wypowiedzieć te dwa magiczne słowa i zobaczyć, jak zielony promień zabija pyskatego gryfona. Tylko problem polegał na tym, że nie mógł. 

Brunet z westchnieniem opadł na poduszki. Domyślał się, że nie zostało mu za dużo czasu. Niemal słyszał tykanie zegara, który zaraz miał wybić godzinę jego śmierci. Czy tak miał skończyć? Pozwolić temu psychopacie przejąć władzę bez walki? To nie tak, że Harry chciał walczyć dla Dumbledore'a, czy jasnej strony. Chciał walczyć dla ludzi, którzy naprawdę byli jego rodziną. W końcu, dlaczego miałby walczyć dla jasnej strony? Dla ludzi, którzy jednego dnia nosili go na rękach, a następnego chcieli zamknąć w izolatce? Albo dla Dumbledore'a, który jedyne czego chciał, to tego, żeby Harry zabił Voldemorta? Poza tym, staruszek nie przejmował się w najmniejszym stopniu dobrem nastolatka. Ta myśl uderzała w niego, odkąd na drugim roku, powiedział o swojej sytuacji w ,,domu". Albus machnął na to swoją pomarszczoną dłonią i stwierdził, że Harry na pewno przesadza. Cóż, blizny chłopaka mówiły co innego, ale był zbyt zajęty tępym wpatrywaniem się w dyrektora, żeby to pokazać. 

Z zamyślenia, Pottera wyrwał syk blisko jego ucha. Spojrzał swoimi zielonymi oczami wprost na...czy to była Nagini? Tak zakładał Harry z syków węża, bo na swoim wzroku nie polegał. Może Potter nie widział za dobrze, ale jego oczy ni tak wyłapały szybkie zbliżanie się węża do jego szyi.  Kiedy gad, zbliżał się do ugryzienia Harry'ego, Tom posłał zaklęcie wprost w swojego pupila, które odrzuciło węża na ścianę. Zielonooki wpatrywał się zszokowany w Toma jak i w Nagini. 
— Czy ci odbiło? — głos Harry'ego brzmiał, jakby właśnie ganił Czarnego Pana, że nie pozwolił wężowi zabić Pottera. 
— Uwierz mi, chciałbym żeby Nagini rozszarpała cię na strzępy. — warknął Tom. Czuł, jak się w nim gotuje. Tak mało brakowało, by jego największy wróg zniknął z powierzchni tej ziemi. Czy los musiał go tak karać? Miał ochotę kogoś zabić i to szybko. Jednak musiał jedynie wziąć uspokajający oddech i zacisnąć swoje blade palce na różdżce, która prawie pękła pod naciskiem. 
— Słuchaj Tom...jeśli masz dziwne...emm zapędy...to...czy mógłbyś mnie zgwałcić jak no...będę martwy? — wydukał Harry. I to nie tak, że zielonooki nie chciał walczyć. Po prostu zdawał sobie sprawę, że nie miał żadnych szans z Czarnym Panem, a stawianie się, tylko przyniosłoby mu boleśniejszą śmierć. 
— Nie jestem pedofilem!  — krzyknął zirytowany Riddle. Jak Potter mógł w ogóle pomyśleć, że on by tknął dziecko! Nie tknąłby nawet dorosłego bez jego pozwolenia! Na Salazara, mógł zabijać ludzi, czy torturować do utraty zmysłów, ale nigdy nikogo nie zgwałcił i nie zamierzał! 
— Nie jesteś? — spytał szczerze zszokowany Harry. 
— Potter, potrzebujesz solidnej terapii, bo chyba nie rozumiesz. — warknął Tom. Co było na Salazara nie tak z tym nastolatkiem? 

-/- 

Godzinę, prawie jeden Cruciatus i tysiące bluzgów Toma później, Harry nadal wpatrywał się zszokowany w Toma. Był jakimś horkruksem i zaraz Tom miał zamknąć go w piwnicy?
— Czyli jesteś pedofilem. — powtórzył uparcie Harry. 
— Zaraz odetnę ci ręce. 
— Zamykanie w piwnicy to twój fetysz?
—Jeszcze jedno słowo, a przysięgam stracisz też język. 
— Kontaktowałeś się ze specjalistą? Miałeś nieszczęśliwe dzieciństwo?
— Zaraz ty będziesz miał nieszczęśliwy koniec swojego życia. — Voldemort wyciągnął różdżkę i wymierzył w pierś Harry'ego. 
— Jeszcze jedno twoje słowo, a stracisz wszystkie kończyny. — Harry chciał coś jeszcze powiedzieć, ale postanowił jednak zachować resztę swoich uwag dla siebie, bo był pewien, że zaraz Tom faktycznie pozbawi go rąk i nóg. 

-/-
Omg to jeszcze żyje XD





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro