8.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Umowa wydawała się prosta. Jeśli Harry wygra, Tom nie wrzuci go do piwnicy (jakkolwiek to brzmiało), a jeśli Riddle wygra, Harry będzie dla niego miły przez cały dzień. Umowa wydawała się uczciwa, a gra była zacięta. Czerwone oczy uważnie studiowały plansze, a te zielone, wbijały się jak dwa sztylety w poczynania drugiego.

— Nie uważasz, że pojedynek byłby lepszym pomysłem? — zagadnął Harry, kiedy Voldemort od pięciu minut nawet (chyba) nie mrugnął.
Na to pytanie, Riddle podniósł swój zirytowany wzrok na Harry'ego. Właśnie był bliski wymyślenia tego, gdzie ruszyć gońcem, ale ta myśl uciekła w mgnieniu oka, kiedy tylko zielonooki się odezwał. Musiał wziąć trzy głębokie oddechy dla uspokojenie i dopiero mógł się odezwać bez chęci zabicia chłopaka naprzeciwko.
— Nie dałbym ci różdżki do ręki i nie, nie dlatego, że masz ze mną jakiekolwiek szanse, a dlatego, że jeszcze byś coś zniszczył swoimi nieporadnymi zaklęciami. — cóż, to nie była prawda. Riddle wiedział, że Harry był niezwykle uzdolnionym czarodziejem, a danie mu różdżki było tak głupie, jak danie noża mugolskiemu więźniowi.
— A wybrałem szachy, bo cała ta sytuacja jest tak kretyńska, że granie w nie z tobą upodabnia się do całej sytuacji. — Tom wstał gwałtownie i zrzucił figury wraz z planszą na ziemię, ale nie przejął się tym.
— Oto utknąłem z największym wrogiem w moim domu i nie mogę go zabić, ani choćby zranić, bo sam bym to w jakimś stopniu odczuł!    Dlatego gramy w idiotyczne szachy, znajdując się w tak samo idiotycznej sytuacji! — Riddle krzyknął sfrustrowany, a w jego oczach płonęła złość i nienawiść skierowana do całego świata. Cała ta sytuacja mogła wydawać się dla kogoś innego niezwykle komiczna i przerysowana. A jednak. A wszystko przez głupie dążenie Riddle'a do władzy. Może gdyby jak raz odpuścił, wcale nie grałby w szachy z największym wrogiem. Tak bardzo chciał wygrać z nastolatkiem, że wybrał szachy. Nawet sam nie wiedział co chciał mu lub komukolwiek udowodnić. Po prostu chciał wygrać. Żałosne? Bardzo możliwe.

Natomiast Harry podskoczył, kiedy Tom wstał gwałtownie. Nawet nie skomentował tego, że szachy spadły na ziemie, bo to wszystko uciekło, kiedy zobaczył wściekłość Riddle'a. Zaczynał rozumieć czego bali się śmierciożercy. W pierwszej chwili, Harry chciał poddać się strachowi i wspomnieniom, ale był silniejszy niż to. Nie mógł obnażyć swoich słabości przed swoim wrogiem! Chociaż... czy nadal byli wrogami? Czy wrogowie grali w szachy? Nie, jednak nadal nie mógł pokazać jak bardzo go ta sytuacja zestresowała. Może i serce pędziło i niemal uderzało go w żebra, ale nie mógł się temu poddać.

Dlatego kiedy Voldemort skończył mówić, również wstał (choć nadal był niższy od Toma o dobre 10 centymetrów).
— Myślisz, że mi się to podoba? W jakiś chory sposób zawdzięczam życie mordercy moich rodziców. I do tego muszę z nim tu tkwić. Nie tylko tobie się to nie podoba! Nie jesteś sam na tej cholernej planecie! — mogło się wydawać, że na chwilę coś zapłonęło w oczach Pottera. Może to zamigotały łzy? Tego nikt się nie dowie, bo nigdy nie pozwolił im wtedy wypłynąć. Serce nadal waliło mu w piersi, chcąc prawdopodobnie uciec. Sytuacja okropnie go zestresowała, a on znowu musiał udawać, że wszystko było dobrze. A nie było i świadczyło o tym głównie galopujące serce i krew szumiąca mu w uszach. Część emocji mimo wszystko odbiła się na ciele Harry'ego. Można było to zaobserwować po np. nerwowo uderzających o nogę palcach, czy po lekkim przygryzaniu wargi. Dla niektórych mogłyby być niewidoczne, jednak nie dla Czarnego Pana. W końcu musiał wiedzieć takie rzeczy, skoro często negocjował z ludźmi jak i magicznymi stworzeniami. W takich momentach mowa ciała była okropnie ważna.

— Wiem, że nie jestem tu sam, idioto. — wysyczał Riddle. — Głównie przeszkadza mi twój mentor.
— Dumbledore nie jest moim mentorem. Jest potworem. — i te słowa prawdopodobnie mogły zmienić cały bieg historii. A Los patrząc na to, zaczął się zastanawiać czy wziąć popcorn. Wszystko zaczęło iść własną drogą, a mu nie pozostało nic innego jak obserwowanie. W końcu po miliardach lat planowania każdego życia, od narodzin, aż do śmierci, należało mu się odrobinę odpoczynku, czyż nie?

-/-

Po tamtej wybuchowej wymianie zdań i nieudanej grze w szachy, rozmowy między Harrym, a Tomem zaczęły być luźniejsze i przyjemniejsze dla obydwu stron. To tak, jakby nawiązali niewidzialną więź porozumienia. Nie wiedzieli dlaczego tak się działo, ale to pewnie dlatego, że oboje wykrzyczeli to, co siedziało im gdzieś na sercu. W końcu szczerość jest niezwykle ważna i dlatego wiele relacji się rozpada: właśnie przez brak szczerości. Nie żeby między nimi miało nawiązać się cokolwiek poza drobnym porozumieniem. A przynajmniej tak myślał Los, chociaż teraz już nic nie było pewne. Linia czasu legła w gruzach, przez sekundę nieuwagi.

Większość dni Toma oraz Harry'ego, polegała na rozmowach (nieważne czy o zwykłych kanapkach, czy o aktualnym ministrze magii, rozmowa zawsze im się kleiła co było zagadką. Kolejną.) i grach w szachy lub karty. Obydwoje by tego nigdy nie przyznali, ale ich towarzystwo przestało im przeszkadzać. A nawet w jakiś sposób stało się... przyjemne? Nie nie, wcale nie przyjemne. Musieli ze sobą spędzać czas, więc to robili. A przynajmniej tak sobie ciągle powtarzali. Może kłamstwo powtarzane wiele razy stanie się prawdą? No cóż, nigdy nie wiadomo.

Nic nie zapowiadało się na to, żeby mieli jakkolwiek się chociażby polubić, aż do pewnej rozmowy, która wykwitła niewiadomo skąd między nimi.

Riddle jak zwykle siedział w swoim fotelu i pił czarną kawę, która praktycznie nie zawierała mleka i w smaku była obrzydliwa. A mimo to, mężczyzna ją pił, bo pobudzała jego szare komórki. Napój delikatnie parzył jego opuszki palców, a na kolanach leżała książka. Miał nadzieję na to, że znajdzie tam cokolwiek, co przybliży go do rozwiązania choćby jednej zagadki, która powstała od przyjazdu zielonookiego. Niestety narazie tkwił w kropce. Dlatego wziął głębszy oddech i poderwał wzrok. Omal nie spadł z fotela, kiedy zobaczył naprzeciwko siebie zielonookiego, który wpatrywał się w niego od niewiadomo jak długiego czasu.

— Mamrotałeś — powiedział Harry, jakby to cokolwiek tłumaczyło.
— Ja nie mamroczę — rzucił Riddle i już miał wrócić do lektury, kiedy ponownie przerwała mu ta sama osoba co poprzednio.
— O Dumbledor'ze i o tym jakbyś wyciągnął ode mnie informacje. Myślałeś nad tym, żeby spytać? — spytał dziwnie spokojnie Harry. Ten spokój był tak do niepodobny do zazwyczaj żywego i aroganckiego nastolatka.
— Nie uciekłem, bo nie mam dokąd. Nie spieszę się do mojej rodziny, a mieszkanie na ulicy nie jest szczytem moich marzeń. Paradoksalnie, tu jest najbezpieczniej. Planów dyrektora nie znam, a przynajmniej nie całe. Jakbym coś wiedział, to może bym coś przekazał. A co do tego, dlaczego go nienawidzę, to jest on źródłem naszych problemów. Tak właściwie nikt nie wie, kto miał był dzieckiem z przepowiedni. Wystarczyło byś zabił jakiekolwiek dziecko z kochającymi rodzicami i powinno zadziałać na podobnej zasadzie. Tylko że kiedyś Dumbledore pokłócił się z Potterami i chciał się odegrać, ale nadal być postrzegany jako ikona jasnej strony. Moi rodzice mieli coś na niego, coś złego, a on nie mógł pozwolić się szantażować. Dlatego zagrał tak Pettegriewem, by do ciebie dołączył i wszystko wyśpiewał. Potem stworzył fałszywą przepowiednię o dziecku i voila, oto siedzimy w twoim salonie. Nie przewidział jedynie tego, że ja przeżyję. Zapewne chciał mnie poświęcić w wojnie. — Harry zmarszczył brwi i wyjął kawałek pogniecionego pergaminu z kieszeni spodni. — Oh, pominąłem kawałek o tym, że wszystko szło zgodnie z jego planem, dopóki nie odkryłeś, że jestem twoim horkruksem. — podniósł wzrok na Toma — chyba nie myślałeś, że powiedziałbym to bez zająknięcia się, gdybym nie wkuł wcześniej napisanego tekstu.

-/-

Moja wena ożyła yeeey

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro