Rozdział 3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Mojra

Słoneczne promienie nieubłaganie mnie torpedują, kiedy przechadzam się w stronę przystanku autobusowego. Gdybym tylko mogła, zamknęłabym się w zamrażarce na całe lato i nie wychodziłabym nawet na sekundę. Wszyscy cieszą się wakacjami oraz piękną pogodą, która rzadko dopisuje w stolicy, ale ja dłużej nie wytrzymam temperatury ponad trzydziestu stopni.

Jak tak można żyć? Mam ochotę zedrzeć własną skórę.

– Wchodzisz do środka czy wolisz się smażyć na zewnątrz? – Kobiecy głos dochodzący z terenowego samochodu, który zwolnił do mojego tempa, ratuje mnie z opresji.

Bez chwili zastanowienia wpadam do środka, nakierowując wywietrzniki na siebie. Ulga... Przymykam powieki, by nacieszyć się tą chwilą orzeźwienia.

– Mogłabyś się wpierw chociaż ze mną przywitać – komentuje sarkastycznie Indigo. – Bo zaraz pomyślę, że przyjaźnisz się ze mną tylko dlatego, że mam w furze klimatyzację.

– Kochanie, zlituj się nad cierpiącym człowiekiem – jęczę niezadowolona.

– Gdybyś nie nosiła długich rękawów jak zakonnica, to łatwiej byłoby ci przetrwać upały. Powinnaś brać przykład ze mnie i zakładać zwiewniejsze rzeczy.

Niechętnie otwieram powieki, skupiając spojrzenie na kierowcy. Dziewczyna ma na sobie kolorową sukienkę na ramiączkach ozdobioną ogromną liczbą koralików, a na głowie kowbojski kapelusz, który przysłania jej prawie całą twarz.

Szybciej wyjdę nago na ulicę, niż się tak ubiorę. To znaczy... już raz po pijaku tak chodziłam i źle się to skończyło, ale to jest nieistotny szczegół. Od tamtej pory przestałam uczestniczyć w odprawianiu magicznych rytuałów z Indigo.

Każdy z nas ma inny styl i nigdy nie oceniałam przyjaciółki przez ten pryzmat, ale mój gust jest mroczniejszy. Jedyne kolory istniejące u mnie w szafie to czarny, szary i zielony.

– Co robiłaś wczoraj wieczorem? Bardzo późno wróciłaś do mieszkania – pyta znienacka, a srebrne bransoletki na jej przegubach uderzają o siebie, wydając dźwięki, jakbym była w kościele.

– Wczoraj wieczorem? – Przełykam nerwowo ślinę, przypominając sobie przegrany motor.

Przez wiele godzin próbowałam wymyślić jakiś sposób odzyskania go, ale żeby tego dokonać, musiałabym się przyznać Damianowi do nieradzenia sobie z grą w karty, czego wolałam uniknąć. Nawet przekupiłam Kupidyna darmowym ciastem, by nie puścił pary z gęby o wydarzeniach przy stole od pokera. Nikt więcej, oprócz naszej trójki, nie może się o tym dowiedzieć.

Po prostu... nie zniosę zawiedzionego spojrzenia moich najbliższych. Popełniłam błąd, lecz go naprawię. Nie upadłam jeszcze tak nisko, żeby sobie z tym nie poradzić.

– Obudziłam się w nocy z dziwnym przeczuciem – wyjaśnia, machając jak szalona rękami. – Nigdy nie przeszło mnie takie uczucie. Zaczęło się od mrowienia dłoni, po czym już całe moje ciało obeszły mrówki. A w pewnej chwili... usłyszałam to skrzypnięcie.

– Znowu trzeba naoliwić drzwi?

– Nie! – Kręci głową zdegustowana moją niewiarą w jej magiczne umiejętności. – To było coś innego. Mojra, ktoś tam ze mną był. Rzuciłam nawet kamieniami i one ułożyły się w twoje inicjały.

Po latach przyjaźni z Indigo przyzwyczaiłam się do wszystkiego, co szalone. Normalność jest przereklamowana. Poza tym pracuję dla niej w małym magicznym sklepiku na Ochocie, więc codziennie przysłuchuję się podobnym historiom.

Trudno mnie już zaskoczyć.

– Twój duch musiał się pomylić, bo byłam na imprezie u Damiana. Alkohol, tańce ze nieznajomymi... Wszystko, co uważasz za okropnie nudne – oznajmiam i podnoszę leżącą na dywaniku auta gazetę. – Najbogatsi kawalerzy w Polsce. – Czytam na głos tytuł jednego z artykułów.

– Sprawdź, które miejsce zajął mój ojciec. Muszę wiedzieć, czy mam mu znowu pogratulować – prosi mnie, a następnie skręca w wąską i dziurawą uliczką.

– Od ilu lat już zajmuje pierwsze miejsce w rankingu? Dwóch? Czterech? – Przerzucam kartki, omijając felietony o inwestowaniu. – O kurwa... – szepczę załamana.

– Co się stało? Wybrali nieodpowiednie zdjęcie? Oby nie, bo nie chcę wysłuchiwać jego monologu przy kolacji.

– Twój ojciec spadł na drugie miejsce. – Czuję, jak krew odpływa mi z twarzy na widok zdjęcia laureata. Nawet jego podobizna emanuje denerwującą pewnością siebie! – „Trzydziestopięcioletni Włoch skradł serca wszystkich Polek, lecz żadnej nie udało się go usidlić. Czy w jego terminarzu znajdzie się czas na randki? Vincenzo Gambino jest właścicielem sieci hoteli, SPA, klubów nocnych, restauracji oraz kasyn. Ponadto ostatnio rozpoczął inwestowanie w branżę turystyczną i eventową, a jego majątek w poprzednim roku szacowało się na dwadzieścia miliardów złotych". – Rzucam czasopismo na podłogę, po czym mamroczę pod nosem: – Możesz mnie cmoknąć w dupę, Złotousty.

– Znasz go? – Podekscytowany głos przyjaciółki uświadamia mi, że powiedziałam to jednak o wiele za głośno. – Jaki jest jego znak zodiaku? Wielokrotnie ci tłumaczyłam, że z Koziorożcem nie stworzysz udanego związku. Ogień w łóżku będzie, ale...

– Indigo! – warczę nerwowo, kiedy samochód zatrzymuje się przed wysokim blokiem mieszkalnym na obrzeżach Warszawy. – Ja go widziałam tylko parę razy. Nic więcej. Ponadto od takich mężczyzn jak pan Gambino trzeba trzymać dystans. Przynoszą cholerne problemy, a przyjemność jest zerowa.

Moje życie i tak płonie od nadmiaru kłopotów. Najgorsze jest to, że nawet nie potrzebuję innych do zaogniania ich, ponieważ sama to robię z największą finezją.

Po wyjściu z samochodu ponownie żałuję, że w ogóle się dzisiaj obudziłam. Kroczę za dziewczyną, przechodząc przez zabezpieczenia niczym w Białym Domu. Wpierw przy furtce ogrodowej, potem przy drzwiach wejściowych oraz windzie.

Piekielne Wilki naprawdę nie lubią niespodziewanych gości.

– Poinformowałaś Kupidyna, że go odwiedzimy? – dopytuję strachliwie, kiedy wchodzimy do metalowej klatki.

– Przecież dał mi klucze do swojego mieszkania. – Zdejmuje kapelusz, uwalniając afrykańskie warkocze. Czerwono- pomarańczowo-żółte sploty wirują w powietrzu, gdy stara się nad nimi zapanować.

– Ale zerwaliście miesiąc temu! – tłumaczę jej, ale żadne z moich słów do niej nie trafiają.

– A on nie oddał mi moich talizmanów! Trzyma je jako depozyt, żeby zmusić mnie do rozmowy.

– Normalna osoba zadzwoniłaby do drugiej, a nie włamywała się do czyjegoś mieszkania – warczę zirytowana.

Moja lista dokonanych przestępstw zwiększa się z niewiarygodną szybkością z dnia na dzień, a mam dopiero dwadzieścia jeden lat! Jeśli to tempo się utrzyma, to przed trzydziestką wyląduję w więzieniu.

– Kamienie nie zgadzają się z tobą. – Przekręca zamek, po czym wpuszcza mnie do środka. – Poza tym to nie jest wtargnięcie!

– Nieważne, i tak jestem już współwinna – mamroczę załamana, przeciskając się przez wąziutki korytarz. – Czego mam szukać? Konkretnie, bez specyficznych nazw.

Wszyscy sądzą, że to ja mam zły wpływ na Indigo, ale to ona wpada na większość szalonych pomysłów. Tańczenie nago przy fontannie. Podpalanie kukieł... Moje malowanie na budynkach to pikuś przy tym.

– Brelok ze złotą żabą jest najważniejszy – wyjaśnia mi cierpliwie. – A reszta rzeczy to torebeczka z chińskimi monetami i dzwonek z pentagramem. Możliwe, że jeszcze gdzieś są tutaj świeczki.

Cudownie.

Rzucam szybkie spojrzenie na malutkie mieszkanko, czując w sercu niemiłe ukłucie. Brakuje tutaj jakichkolwiek pamiątek albo osobistych rzeczy chłopaka. Nie ma nawet normalnego stołu. Na parapecie stoi brudny talerz, a krzesło przy nim jest zawalone używanymi ubraniami. Kuchnia to tylko mikrofala oraz przenośna kuchenka.

– Czemu ze sobą w ogóle zerwaliście? Wyglądaliście na szczęśliwych. – Z trudem przełykam ślinę, zabierając się za szukanie. Kieruję się w stronę kąta z łóżkiem, bo ta część wygląda najnormalniej.

– Gwiazdy nam nie sprzyjały – szepcze smutno. – Czasami to, co świeci najjaśniej na niebie, nie jest tym, co jest dla nas odpowiednie. Zapatrzyłam się na jego blask, nie dostrzegając wad... I nasze konstelacje się rozeszły.

– Czyli że...? – dopytuję.

– Nie byliśmy sobie przeznaczeni i tyle. – Uśmiecha się do mnie, wzruszając ramionami. – Może czas spojrzeć w drugą stronę, gdzie nie dochodzi światło.

Nienawidzę tego typu rozmów. Jakby tak trudno było jasno powiedzieć, o co chodzi. Zamiast rzucać frazesami o ułożeniu gwiazdeczek.

– Mojra... pamiętasz, że dzisiaj wtorek? – pyta Indigo. Nieruchomieję na podłodze, przypominając sobie, co to oznacza. – Wszystkie zamówienia dla klientów są już spakowane w sklepie. Do każdego dołożyłam dodatkowo indywidualną świecę, więc nie możesz ich pomylić.

– Och... – mamroczę pod nosem, ponieważ nie wiem, co innego mogę powiedzieć.

We wtorki sklep Kruk i Różdżka jest oficjalnie zamknięty, ponieważ inaczej byśmy się nie wyrobiły ze wszystkim. W tym czasie ja zajmuję się transportem specjalnych transakcji, a Indigo wszelkimi papierkowymi sprawami. Chociaż przeważnie pod koniec doby okazuje się, że moja szefowa pogrążyła się w dziwnym transie, przez który liczba dokumentów nie zmniejszyła się nawet o jedną kartkę.

– A... potrzebujesz dzisiaj samochodu? – pytam znienacka. – Może mogłabyś mi go pożyczyć? Na to jedno popołudnie tylko.

– Coś się stało z twoją bestią?

– Oddałam motocykl na przegląd i na śmierć zapomniałam o przewozach. – Bogowie mnie pokarzą za te kłamstwa, ale nie mogę wyznać jej prawdy.

– Przepraszam, Mojro, ale nie mogę dzisiaj. Poradzisz sobie jakoś? – dopytuje zmartwiona, nadal przeszukując szafy.

– Nie masz się co martwić. – Załamana kładę głowę na kafelkach. Wszelkie siły opuściły mnie na samą myśl o używaniu komunikacji miejskiej, ale nie mam innego wyboru. Ponadto będę podróżować na gapę, bo ostatnią złotówkę z mojej skrytki wydałam na rachunki. Pieprzony poker i Złotousty! – Czy ja kiedyś cię zawiodłam? Nie? No właśnie! Poradzę sobie.

Wracam do szukania artefaktów, by zapomnieć o nadchodzących kłopotach. Pod tapczanem niczego nie ma. Wokół nie ma... Może Kupidyn wyrzucił jej rzeczy? Już podnoszę się z podłogi i otwieram usta, by spytać się przyjaciółki o inne potencjalne miejsce ukrycia, kiedy niespodziewanie dostrzegam swoje odbicie w oknie.

– Czemu mi nie powiedziałaś, że się rozmazałam?!

Spływający tusz jakoś przełknę, ale nie podkład!

Nigdy nie wychodzę na zewnątrz bez tony pudru. Nigdy! Nerwowym ruchem staram się wetrzeć resztki bazy w obszary, które tego wymagają. Nie pozwolę, by ktoś zobaczył mnie z plamami na skórze.

– Mojra, spokojnie. – Indigo podchodzi do mnie niepewnie, szepcząc: – Nikt na ciebie nawet nie zwrócił uwagi na ulicy. Wyglądasz dobrze.

Wzdycham zrezygnowana, a potem opuszczam dłonie na parapet. Przyglądam się niekształtnym znamionom na nich, które wyróżniają się o kilka stopni jaśniejszym odcieniem od reszty mojej karnacji. Wszystkie palce oraz część lewego śródręcza wygląda, jakby zostały przeszczepione od kogoś innego. Mój wzrok pnie się wyżej, aż dostrzegam kolejne ślady pojawiające się przy szyi. Lecz i tak najbardziej nie znoszę kulistego znaku przy prawym oku. Resztę miejsc jestem w stanie skryć pod ubraniami, tak jak wyróżniające się stopy, ale tego jednego nigdy nie zamaskuję idealnie.

Bielactwo naznaczyło moje życie i nawet po tylu latach nie mogę spojrzeć z miłością na te wzory. Nie umiem się zaakceptować.

– Gdybym tylko mogła, tobym się tego pozbyła – odpowiadam cichutko, nie odrywając spojrzenia od odbicia.

Zielonkawe tęczówki lśnią przez łzy, kiedy z sekundy na sekundę znika makijaż. Poprawiam ciemnobrązowe włosy związane w dwa luźne koki, a następnie próbuję przykryć znamię grubymi blond pasemkami, puszczonymi wolno przy twarzy.

Nagle w mieszkaniu rozbrzmiewają dźwięki wystrzałów i męski głos, starający się to przekrzyczeć. Indigo rzuca się na mnie, jakbym była jej kołem ratunkowym na głębokim oceanie, a ja wrzeszczę przerażona.

– Starcia z policją w Barcelonie nasilają się – oznajmia mężczyzna z telewizora, który się sam włączył.

– Przepraszam... – szepcze zażenowana dziewczyna, odsuwając się ode mnie.

– Byłybyśmy okropnymi złodziejkami – przerywam jej, a potem wybucham śmiechem, zauważając pilot pod jej butem. – Znajdź szybko swoje rzeczy i wynośmy się stąd, szefowo.

– Przerywamy informację o sytuacji w Hiszpanii, żeby powiadomić państwa o utrudnieniach w Warszawie spowodowanych podpaleniem budynków przy ulicy Ostrobramskiej. Policja zablokowała ruch w obie strony, a strażacy nadal próbują ugasić szalejący ogień. To już jest czwarte podpalenie w tym miesiącu. Do tej pory w tych incydentach zginęło aż dziesięć osób. – Powstrzymuję się od dalszego szukania, żeby zerknąć na dziennikarkę stojącą przy palącym się biurowcu. – Ponadto policja zmaga się z grafficiarzem, kryjącym się pod ksywką „Skunks". Jego nowe dzieło pojawiło się na Pradze i wzbudziło ogromne niezadowolenie wśród mieszkańców, ponieważ przedstawia namiętnie całujących się mężczyzn. Malarz uliczny wielokrotnie poruszał w swoich obrazach takie problemy jak równouprawnienie kobiet oraz osób LGBT+, ale mimo to w sferze publicznej panuje dyskusja o tym, że powinien zapłacić za zniszczenia. Nieliczna grupa popierająca jego działania stara się bronić sztuki, lecz większość osób uważa te obrazy za wandalizm. Kara, która może grozić za...

Nie wiem, czy bardziej czuję się urażona uznaniem mnie za faceta, czy tym, że przekaz moich malowideł jest zrozumiały tylko dla ułamka społeczności.

Nie biegam po ulicy z farbą w sprayu dla własnej uciechy, tylko by zwrócić uwagę ludzi na to, co się dzieje wokół nich. Nauczyliśmy się przymykać oczy na płacz innych, ponieważ uważamy, że nas to nie dotyczy. Kryjemy się w cieniu aż do momentu, gdy nas samych nie dosięgnie ból.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro