Rozdział Dwudziesty Drugi

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Alex

— Jeżeli przez ciebie zrujnujemy sobie karierę gwarantuje ci, że za to zapłacisz — syknęłam odchodząc i trzaskając głośno drzwiami.  Spotkaliśmy po drodze Dianę, a kiedy ta weszła na statek po ataku hejtera, ja wciąż byłam zdruzgotana faktem nieodpowiedzialności Pani White.

— Skąd ona bierze takie chore pomysły? Czy ta baba się za dużo filmów naoglądała? — zapytałam niby sama siebie, ale jednak na tyle głośno, że wszyscy słyszeli. Diana parsknęła cichym śmiechem. — Śmiej się śmiej, ale na to wychodzi. Na starość głupieje ta baba zamiast mądrzeć. — odpowiedziałam opierając się o barierkę, zakładając ręce na piersi.

Przymknęłam oczy, kładąc dłoń na swojej twarzy.

— Może to najwyższy czas na zmianę menadżerki? — zapytał mnie Kai, a ja momentalnie zastygłam, łapiąc kontakt wzrokowy z Dianą.

Diana

– Tak jak my, ma ona kontrakt podpisany z wytwórnią, więc jeśli wystawimy odpowiednie argumenty jej przełożonym przypiszą nam kogoś nowego – powiedziałam po chwili zastanowienia.
– Jesteś bardziej zorientowana niż myślałem – powiedział Cole z zaciekawionym uśmiechem. Odwdzięczyłam się dziękującym spojrzeniem.
– Ale przecież dzięki niej osiągnęłyśmy sukces – Zaprotestowała Alex co mnie bardzo zdziwiło – Gdyby nie ona nie dałybyśmy rady.
– Alex, przed chwilą powiedziałaś, że ta kobieta zaczyna głupieć, a teraz bronisz jej stanowiska – powiedziałam oskarżycielsko do przyjaciółki. – Mamy podstawy by zażądać jej zmianę, ale ty nie musisz tam iść jak tak bardzo nie chcesz. Skontaktuję się z chłopakami i sama pójdę do zażądu wytwórni. – Zapadła cisza. Nic nie powiedziała. Spuściła tylko głowę. Nagle coś we mnie pękło. To nie była już ta sama Alex, z którą się przyjaźniłam w liceum. W jej oczach nie widziałam już tej samej pasji i energii do tego co sama zainicjowała...
– Może niech faktycznie Diana idzie tam sama? – Lloyd położył dłoń na ramieniu Alex. Zamiast jakkolwiek odpowiedzieć tylko gdzieś pobiegła, a zielony ninja zaraz za nią.
– Uznam to za zgodę. Najlepiej będzie jak pójdę tam teraz.
– Poczekaj – Cole mi przerwał – Nie ma sensu zawracać statku. Zabiorę cię tam na smoku, a reszta niech spokojnie wraca do klasztoru.
– Pewnie – uśmiechnęłam się do niego z wdzięcnością.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro