Rozdział Dwudziesty Piąty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Alex

Mój słodki i cudowny sen został nagle przerwany. Poczułam jak jestem parzona w stopę, przez co automatycznie zleciałam z łóżka piszcząc. Po moich uszach rozbrzmiał delifnowy śmiech Kaia.

— Jesteś głupi — stwierdziłam masując piekące miejsce. — Jest piąta rano, czego ode mnie chcesz psychopato?

— Trening moja droga, z senseiem Garmadonem, masz pięć minut na przebranie się w strój — wskazał kciukiem na szafę. Na jej drzwiczkach, zawieszony był wieszak ze strojem ninja w kolorze szaro złotym. Nie powiem, ładny był —I przybiegnięcie na pokład. Garmadonek nie lubi spóźnialstwa — zaśmiał się jeżowłosy i wyszedł. Szybko przebrałam się w owy kostium, po czym stwierdziłam że wyglądam niczego sobie. Związałam włosy w szybkiego koka ołówkiem, po czym stanęłam przed moim "trenerem".

—Mogę wiedzieć dlaczego tak wcześnie? — zamarudziłam, przez co zostałam uderzona jego pałką, kijem czy tam inną laską w nogę.

— Kto rano wstaje ten radę daje.

— Ale ja nie mogę, teraz mnie noga boli.

— To na drugą podnosisz.

— Ale ja teraz podnoszę dwie i mówię nie — dyskutowałam przez co oberwałam po raz kolejny — No dobra, już dość. Co mamy zrobić? — zapytałam patrząc na niego, ogarniając że nie jestem sama, a ze wszystkimi domownikami.

— Za dyskusje, pięćdziesiąt razy będziecie zbiegać z góry klasztoru schodami, po czym wchodzić na nie — wybłuszczyłam oczy, przez co miałam je jak pięć złotych.

— Na serio? — zapytał Jay, na co odpowiedziała mu kamienna mina Wu i Gramdona

— Dzięki, Alex — Odpowiedzieli jak jeden mąż ninja, wraz z Dianą, zakładając ręce na piersiach, zabijając mnie wzrokiem. Podrapałam się nerwowo po karku i zaśmiałam.

— Macie pół godziny, inaczej śniadania nie dostaniecie — momentalnie wszyscy wybiegliśmy mało się nie zabijając, przez wrota klasztoru ninja.

Diana

Po czterdziestym piątym zbiegnięciu czułam, że nie wyrobię, ale biegłam dalej.
– Dlaczego wszystkie te świątynie muszą być na szczytach gór? – mówiłam do Cole'a biegnącego obok łapiąc powietrze między słowami. Odpowiedział jedynie wzruszeniem ramionami. Zwolniłam odrobinę chcąc pomóc przyjaciółce, która była w znacznie gorszym stanie one mnie. Dalej biegłyśmy wspólnie.

Kiedy ostatni raz wdrapywałam się na szczyt padłam na ziemię łapiąc tyle powietrza ile się tylko da. Jakby miało mi go zabraknąć.
– Zdążyliśmy? – zapytała Alex.
– Wy dwie tak, oni nie – wskazał na dobiegających chłopców i Nyę. – dwie sekundy opóźnienia panowie – powiedział stanowczo.
– Dziewczęta, możecie iść coś zjeść, reszta jeszcze dziesięć powtórzeń! – pomogłam wstać przyjaciółce i pociągnęłam ją w stronę jadalni.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro