Rozdział Szósty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Alex

Byłam totalnie spanikowana, przerażona i załamana. Nie wiedziałam co się ze mną ostatnio działo. Dostaliśmy na ich statek, a wtedy zaparzyli mi herbaty uspokajającej. Moje ciało trzęsło się, Diana była cały czas obok, ale ja w głowie miałam cały czas wściekły wzrok i ton głosu Pani menadżer. Miałam nadzieję, że nikomu nie stała się krzywda. Moja kariera wisi na włosku. Napiłam się łyka gorącego napoju.

—Słuchajcie dziewczęta.. Może być to dla was szok, ale macie w sobie ogromną moc. Każda jest równie potężna i niebezpieczna co moc zielonego ninja — moje oczy rozszerzyły się w szoku

—Co, ale jak to? To nie możliwe, u mnie w rodzinie nikt nie miał mocy — powiedziała obronnie moja przyjaciółka. Ja tylko pokiwałam głową przytakując.

—Nie musiałyście mieć kogoś kto ma moc w rodzinie... Cały czas na świecie rodzą, nowi mistrzkwje żywiołów

Diana

– Chcą panowie powiedzieć, że jesteśmy pierwszymi mistrzyniami? Ale czego? – Zapytałam widząc jak szok odebrał mojej przyjaciółce głos.
– Alex, ty jesteś najwidoczniej mistrzynią muzyki. Twoja moc sprawiła przerwanie waszego koncertu – Powiedział do niej mistrz Garmadon.
– A ja? – Zapytałam z ciekawości. Naraz czułam podekscytowanie i zdenerwowanie.
– Twoja moc to moc krwi – Gdy to usłyszałam przeszedł mnie chłodny dreszcz.
– Skąd to przypuszczenie? – Zapytała Alex spoglądając na mnie.
– Wyczuliśmy to wczorajszego ranka – Zaczęli wyjaśniać. Po pięciu minutach ich mówienia wstałam i podeszłam do barierek wypuszczając ciężko powietrze z ust.
– Przepraszam bardzo, ale ja mam dość. Moglibyście nas podrzucić do domu? – Miałam ochotę już tylko położyć się w swoim własnym łóżku i zjeść obiad zrobiony przez moją mamę.
– Obawiam się, że to nie jest możliwe – zaczął Garmadon – Nie panujecie nad waszymi mocami i...
– W domu nic nam nie będzie, tam się zrelaksujemy, a z tego co widzę mojej przyjaciółce to jest teraz najbardziej potrzebne. Nie jakaś izolacja i treningi mocy. – Powiedziałam pewna siebie. Przez chwilę wszyscy byli cicho.
– Myślę, że nie powinno być z tym problemu – odezwał się w końcu Lloyd.
– To niebezpieczne, synu...
– To może niech ktoś z nas im towarzyszy? – zaproponował Zane. – Wtedy, w razie niebezpieczeństwa zabierze je do klasztoru. – Przewróciłam oczami. W tym momencie poczułam się jak mała dziewczynka, która miałaby się zgubić bez opiekuna. Garmadon westchnął.
– No dobrze, niech będzie...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro