Rozdział 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

MagdaLena

Sześć lat wcześniej...


– Mamo, daleko jeszcze? – jęczę, stawiając kolejne kroki. – Dlaczego autobus tutaj nie podjeżdża? – zadaję kolejne pytanie, po czym poprawiam na ramieniu zniszczoną, sportową torbę, trzymając drugą ręką dużą walizkę na kółkach, które też ledwie dają radę. Kiedy matka powiedziała, że mam spakować najpotrzebniejsze rzeczy, bo musimy wprowadzić się do nowego miejsca jej pracy, niemal umarłam z przerażenia. Jak wybrać najpotrzebniejsze rzeczy do małego bagażu? Przecież dla nastolatki to jak spakowanie całego świata do podręcznej torebki. Wszystko, co posiadam, będzie mi potrzebne.


– Nie marudź, Magda. – Głos wyprzedzającej mnie o kilka kroków mamy jest przemęczony tak samo jak mój. – Właściciel posiadłości ceni sobie prywatność, dlatego mieszka z dala od zgiełku miasta.

Wzdycham, przewracając oczami. Bogaci ludzie to mają dobrze. Robią, co chcą, i nie muszą martwić się tym, czy wystarczy im pieniędzy. My za to ledwo wiążemy koniec z końcem. Nie mam o to żalu do mamy, bo widzę, jak ciężko pracuje. Nieraz ciągnęła dwie zmiany, żebyśmy mogły w miarę spokojnie żyć. Jednak bez wykształcenia nie jest w stanie dostać nic dobrze płatnego. Życie w Polsce nie jest takie kolorowe. Niby coś ci rząd rzuci, ale dwa razy tyle zabierze, kiedy śpisz. To tak, jakby ktoś dał ci kromkę chleba, a gdy zamkniesz oczy, wyskubał z niej środek i zostawił tylko skórkę.


Szkoda, że nie wzięłam nic do picia. Pogoda w Gdańsku daje o sobie znać. Mimo iż nie ma upałów, to jednak ciężko się oddycha, kiedy słońce grzeje ci w plecy, a ty taszczysz ciężkie tobołki.

Nim zdążę się otrząsnąć z moich rozmyślań, mama zatrzymuje się przed wielką bramą. Przeskakuję spojrzeniem pomiędzy dwoma mężczyznami, którzy pilnują wejścia.

– Nazwisko – zwraca się jeden z nich do mojej matki.


– Kuchcińska – odpowiada bez zająknięcia.

Kiwają potwierdzająco głowami i natychmiast wpuszczają nas do środka. Gdy tylko przechodzimy przez przejście, zauważam, że do pokonania mamy jeszcze jakieś dwieście metrów, zanim dostaniemy się do rezydencji. Nie wiem, czy dowlokę tam swoje zmarnowane ciało. Biorę głęboki oddech, po czym ocierając pot z czoła, łapię za rączkę walizy. Ciągnę ją za sobą, bo nie pozostało mi nic innego.

– Wreszcie – sapię zmęczona, docierając na miejsce. 

Mama odwraca się do mnie na pięcie.

– Magdo, obiecałaś, że będziesz się zachowywać i mi pomagać. – Przyklęka na jedno kolano, odsuwając mi przyklejone do czoła włosy. – Ta praca to nasza szansa. Nie płacimy za pobyt, jedzenie jest zapewnione, więc będę mogła zagwarantować ci lepszą edukację. Wiesz, że nie chcę, żebyś skończyła tak jak ja.


– Czyli nie chcesz, żebym była kochającą matką? – pytam niewinnie, unosząc brew. Jej oczy natychmiast zachodzą łzami.

– Kocham cię, skarbie. – Przytula mnie mocno do siebie, a ja nie pozostaję jej dłużna.

– Ja ciebie też, mamusiu. Obiecuję, że będziesz ze mnie dumna.

Ta deklaracja wypływa z głębi mojego serca i będę się starać, żeby nikomu tutaj nie podpaść. Nie chcę zawieść matki, która właśnie odsuwa się ode mnie, szczerze się uśmiechając.

– Pani Kuchcińska? – wtrąca jeden z przybyłych mężczyzn w opiętym garniturze.

Czy obowiązuje tu jakiś dress code? Czy po prostu wszyscy lubują się w czerni?

– Dzień dobry. To ja, czy zastałam pana Volkova? Jutro mam zacząć pracę – tłumaczy speszona.

– Proszę wejść i poczekać w przedpokoju. Zaraz panią poproszę do jego gabinetu.

Mama kiwa potwierdzająco głową, a następnie umięśniony facet rusza w głąb rezydencji. Kiedy ten się odwraca, zauważam, że w spodnie ma wetknięty pistolet. Na parę sekund przystaję w miejscu, przerażona tym widokiem. Przełykam głośno ślinę, przysięgając sobie, że będę grzeczna.

Zrzucam z ramienia torbę i siadam na parkiecie, opierając plecy o zimną ścianę.


Jak cudownie.

Przymykam oczy, po czym staram się odrobinę odpocząć, jednak nie jest mi to dane. Głos mężczyzny, który zaprosił nas do środka, przerywa moją błogą chwilę relaksu.

– Pan Volkov oczekuje.

Nawet mówią tutaj ładnie. Ten akcent i słowa, szarmanckie gesty na pewno robią wrażenie na kobietach.

Mama wygładza materiał sukienki, a potem kieruje się w stronę faceta, lecz on niespodziewanie zatrzymuje się w miejscu i odwraca w moim kierunku.

– Ty również.

Te dwa słowa wystarczają, żebym raptownie wstała z podłogi oraz otrzepując tyłek, ruszyła za nimi. Korytarz jest długi i przestronny, a ściany ozdobiono przepięknymi obrazami w bogatych złotych ramach. Niestety przez błyskawiczne tempo nieznajomego nie mam czasu, żeby się im dokładnie przyjrzeć. Szybko przebieram nogami, chcąc dotrzymać kroku idącym. Po paru minutach stajemy przed masywnymi drzwiami, które nieznajomy z łatwością otwiera, po czym nakazuje nam dłonią wejść.

Moim oczom ukazuje się ogromne biurko, za którym siedzi mężczyzna być może w wieku mamy. Gabinet jest urządzony dość surowo, utrzymany w ciemnych barwach. Marszczę brwi, bo nie dostrzegam żadnego wesołego akcentu.

Nagle zauważam, że na krześle w kącie siedzi chłopiec. Beztrosko macha nogami i puszcza oczko, gdy nasze spojrzenia się spotykają. Krwistoczerwony rumieniec wypływa na moje policzki, ponieważ jeszcze nie spotkałam się z takim zachowaniem, a w szczególności ze strony kogoś tak dobrze usytuowanego. Nawet w szkole nie wzbudzałam zainteresowania wśród uczniów. Bez uprzedzenia podnosi dłoń na powitanie, więc odwzajemniam gest. Kiedy klepie ręką puste miejsce obok siebie, chcę ruszyć w jego kierunku, jednak powstrzymuje mnie zdecydowana dłoń matki. Kładzie ją na moim ramieniu, ściskając nieco mocniej, niż powinna, dając mi tym samym do zrozumienia, że mam się nigdzie nie ruszać. Posłusznie wykonuję to, czego ode mnie oczekuje, i wracam wzrokiem do osoby zasiadającej za stołem.

Pan Volkov przygląda się nam uważnie, gładząc palcami idealnie ogolony policzek. Zaciska usta w wąską linijkę, gdy jego stalowe tęczówki skupiają się wyłącznie na mnie. W pomieszczeniu zapada grobowa cisza. Dostaję gęsiej skórki na ciele, lecz zamiast schować się za mamę w poszukiwaniu wsparcia, nadal stoję w tym samym miejscu.

– Ta mała musi przestrzegać zasad panujących w tym domu oraz nie przeszkadzać moim pracownikom – nakazuje surowo, a ja mimowolnie kiwam głową na znak potwierdzenia.

– Obiecuję, że będzie grzeczna – zapewnia mama, nerwowo gestykulując rękami. – Jestem wdzięczna za to, że pozwolił nam pan zamieszkać we dwójkę. Magda będzie pomagać w moich codziennych obowiązkach, kiedy skończy lekcje. Nie będzie rzucała się w oczy.

– Sprząta pani dom, gotuje i wykonuje inne zadania, które należą do gosposi. Wszelkie polecenia Kosty oraz moje mają pierwszeństwo w załatwieniu – kontynuuje nieczule, podnosząc się z siedzenia, a potem powoli odpala grube cygaro. – W naszej umowie było to jasno napisane, ale przypomnę pani najważniejszy zapis: to, co zobaczycie bądź usłyszycie w tym domu, zostaje tutaj. Nic nie może wyjść poza ściany tego budynku. Jeśli dowiem się, że ten paragraf został złamany... – wydmuchuje dym – ...z przyjemnością wyciągnę konsekwencje. Zrozumiano?

– Naturalnie – przytakuje ochoczo, jednak oczy mężczyzny nadal są zwrócone w moim kierunku.

Jego wzrok wbity w moją osobę bardzo mnie peszy, więc postanawiam skierować spojrzenie w inne miejsce. Nieoczekiwanie napotykam zielone tęczówki chłopca, który przykłada palce do czoła i wykonuje gest wystrzału z pistoletu. Marszczę czoło, zdezorientowana. Niezbyt śmieszny ruch, ale nie mnie to oceniać.

– Najważniejsze. – Ochrypnięty głos sprawia, że odwracam się w stronę głowy rodziny. – Dziewczynka może swobodnie czuć się w domu, jednak nie może spoufalać się z moimi synami. Ile ma lat?

Synami? Czyli jest ktoś jeszcze? Jest tutaj jeszcze jeden chłopiec?

– Piętnaście – informuje moja matka, przełykając nerwowo ślinę. – Ale jest z niej dobre...

Znachit, ona tvoyego vozrasta* – przerywa jej facet niekulturalnie, zwracając się do dziecka.

– Czy... – mówi, wahając się, a następnie kieruje tęczówki wprost na mnie – ...zostanie ukarana za rozmowę? – Jej pytanie jest tak ciche, że mam problem z powstrzymaniem wybuchu śmiechu.

To pytanie jest przecież niedorzeczne! Czy można wyciągnąć konsekwencje z tego, że ktoś z kimś porozmawia?


Pan Volkov milczy, zaciągając się tytoniem. Jego wzrok lawiruje po meblach w pomieszczeniu. Mężczyzna wypuszcza obłok dymu spomiędzy warg, tłumacząc mrocznie:

– Ona nie. – Oddycham z ulgą, lecz to następne słowa mrożą mi krew w żyłach: – Moi synowie zapłacą za to surową karę, w szczególności najstarszy. Będziesz pewnie chodzić do tego samego liceum, które on kończy w tym roku.

Machinalnie skupiam spojrzenie na chłopcu, który wykonuje dłonią ruch zamykania ust na niewidzialną kłódkę oraz udaje, że wyrzuca kluczyk za siebie.

Och, czyli nie będziemy się przyjaźnić.

– To nie będzie konieczne – zapewnia mama drżącym tonem, przygładzając włosy. – Magda będzie grzeczna. Prawda, córeczko?

Nie patrząc na nią, kieruję moją wypowiedź do mężczyzny, który – jak wygląda – gustuje w apodyktycznym rządzeniu rodziną.

– Oczywiście, co tylko pan rozkaże – odpowiadam i brakuje tylko, abym tylko dygnęła z uniżeniem.

Dobiega mnie parsknięcie nastolatka, nie patrzę jednak na niego, by udowodnić pracodawcy mamy, że mówię poważnie. Nie pozwolę na to, aby mama straciła pracę, dzięki której przestaniemy liczyć każdą złotówkę.

– Fantastycznie. Kosta? – Pan Volkov zajmuje wygodniejszą pozycję, a barczysty mężczyzna, który nas tutaj przyprowadził, zbliża się do biurka. – Pokaż paniom ich sypialnie. Niech zostawią w nich bagaże, a potem oprowadź je po domu. Pani Kuchcińska, proszę po wszystkim przyjść do mnie, by podpisać umowę.

– Oczywiście, bardzo panu dziękujemy.

– Tak. Bardzo... – dodaję sarkastycznie, spoglądając ostatni raz w jego kierunku, po czym odwracam się w stronę wyjścia.

Żwawym krokiem wracamy po walizki, które zostawiłyśmy w przedsionku, a potem podążamy za ochroniarzem. Zamiast po schodach na górę kierujemy się na sam dół. No cóż, mogłam się spodziewać, że nie dostaniemy najlepszych pokoi, ale liczyłam, że chociaż będziemy mieć ładny widok z okna.

– To pomieszczenie należy do pani, a tamte drzwi prowadzą do części córki. – Wskazuje ruchem głowy, krzyżując masywne ramiona na piersi.

– Dziękujemy – odpowiada pośpiesznie mama, naciskając klamkę. Nawet się nie rozgląda, tylko wrzuca do środka bagaż i pogania mnie: – Szybko, Madziu. Musimy zobaczyć dom, bo chcę się wziąć do pracy.

Ach, mama i ta jej odpowiedzialność połączona z nadgorliwością, która nie pozwala jej nawet na sekundę odpoczynku.

Doceniam to, naprawdę, ale chciałabym, żeby czasem wrzuciła na luz, poświęcając czas czemuś, co sprawi jej przyjemność. Musiała sama mnie wychować, a ponadto robiła przez całe życie wszystko, żebyśmy mogły godnie żyć, zapominając o swoim szczęściu.

Biorę głęboki oddech, nie przedłużając tego niepotrzebnie, i wykonuję te same czynności, co ona, czyli po prostu kładę tobołki jak najbliżej wejścia, by nie marnować cennego czasu. 

– Może pan kontynuować wycieczkę. – Uśmiecham się do Kosty, zamykając za sobą przejście do pokoju. W odpowiedzi facet parska śmiechem i kręcąc głową, wraca tą samą drogą, którą przyszłyśmy.

~

Ten dom to istny labirynt! Staram się wszystko zapamiętać, lecz po przejściu przez kolejny korytarz, który wygląda niemal identycznie jak wcześniejszy, nie mam pojęcia, gdzie jestem.


– Jest jeszcze jedna ważna sprawa – oznajmia stanowczo Kosta, uderzając pięścią o ścianę w kuchni. – Te drzwi po lewej stronie od spiżarni prowadzą do piwnicy. To jedyne miejsce w rezydencji, do którego nie możecie wejść. Czy przyjęły to panie do wiadomości? Pod żadnym pozorem nie zejdziecie na dół.

– A sprzątanie? – Mama zadaje pytanie, które ciśnie mi się na usta.

– Tam sprzątamy sami. – Mężczyzna uśmiecha się szeroko, a ja mu wtóruję.

Super. Jedno pomieszczenie do pracy mniej.

– Tutaj jest kuchnia.

Wchodzimy za nim do przestronnego pomieszczenia, które jest tak duże, jak niemal całe nasze mieszkanie w Krakowie. Chyba mogę pomarzyć o mniejszym metrażu do porządkowania... Nie zmienia to jednak faktu, że pomieszczenie kuchenne jest piękne. Niejedna restauracja mogłaby pozazdrościć wykończenia oraz sprzętu, który się tutaj znajduje.

– Cudowna – wzdycham, bo uwielbiam spędzać czas na gotowaniu oraz pieczeniu. Co prawda w poprzednim lokum nie miałam aż tak szerokiego pola do popisu, bo ledwo starczało nam na porządne jedzenie, ale tutaj będę miała co robić. Zwłaszcza że wiem, w jakim stanie jest przechowalnia w tym domu.

– Katrina sprząta piętro, więc ono was nie interesuje.

– Kto to? – pytam ot tak, zaciekawiona.

– Ukrainka, która sobie u nas dorabia – tłumaczy niechętnie. – Jutro ją poznacie.

Mama wzdycha z ulgą po usłyszeniu tej informacji. Wiem, że ją również przeraził rozmiar willi, którą będzie musiała się zajmować. Każda dodatkowa para rąk będzie ogromną pomocą.

– Zapraszam do ogrodu. – Kosta wskazuje wyjście na zewnątrz, a matka grzecznie podąża za nim. Moje spojrzenie przykuwają jednak drzwiczki w ścianie zabudowanej szafkami. Pociągam za pierwszą lepszą klamkę, ale niespodziewanie okazuje się, że to ogromna lodówka.

Słodki Jezu! Ile tutaj pyszności!

Bez sekundy zastanowienia sięgam dłonią po niewielką babeczkę. Zatapiam zęby w słodkiej polewie, zamykając drzwi.

– Czyżbyśmy mieli w domu mysz?

Nieoczekiwanie ciszę przerywa ochrypły głos, budząc we mnie niewysłowiony lęk. Pisk przerażenia wyrywa się z moich ust, gdy pośpiesznie odwracam się na pięcie.

Dopiero przyjechałyśmy do tego domu, a ja już wpadłam w tarapaty.

Gdy tylko nasze spojrzenia się spotykają, czuję, jakby na mojej skórze tańczyły iskierki, ogrzewające mnie w niezrozumiały sposób. Przyglądam się brunetowi opartemu na łokciu o blat. Jego usta rozciągają się w zabójczym uśmiechu, słodszym niż polewa tej babeczki, kiedy zauważa moje zawstydzenie. Tonę w odmętach jego niebieskich tęczówek, opadając powolnie na samo dno. Mrok głębiny opatula mnie szczelnie, nie dając mi nabrać powietrza, a ja poddaję się temu uczuciu. Dopiero gdy nieznajomy odbija się od ławy, opieszale zbliżając się w moją stronę, znajduję w sobie siły, żeby skierować wzrok na jego wysportowaną sylwetkę. Granatowa bluzka opina jego ciało jak druga skóra, a mięśnie uwidaczniają się przy najmniejszym ruchu. Mężczyzna emanuje pewnością siebie, która jest wyczuwalna w całym pomieszczeniu. Staram się odgadnąć jego wiek, ale jestem pewna tylko tego, że musi być ode mnie starszy. Jestem zaciekawiona, lecz kiedy zrównuje się ze mną, dostrzegam w nim coś groźnego. Wbija we mnie wzrok, w którym jarzą się ogniki.

Nieoczekiwanie młodzieniec przesuwa palcem po mojej dolnej wardze, a ja mimowolnie ją przygryzam, zapominając o otaczającym mnie świecie.

– Słodka z ciebie myszka. – Wyzywająco wsadza kciuk ubrudzony polewą do swoich ust, nie odrywając ode mnie spojrzenia nawet na sekundę.

– Przepraszam – jąkam się, kiedy wreszcie odzyskuję mowę, a następnie spuszczam wzrok zawstydzona. – Nie mogłam się powstrzymać.

Młody mężczyzna zdecydowanym ruchem unosi mój podbródek i szepcze mi do ucha:

– Ja także.

Jego ciepły oddech drażni moją skórę, wzniecając dreszcze ekscytacji aż u podstawy kręgosłupa. Bez uprzedzenia przysuwa głowę w moją stronę, po czym czuję delikatne muśnięcie jego warg na moich.

Mój pierwszy pocałunek zostaje skradziony przez nieznajomego!

Jest orzeźwiający jak powiew zimnego wiatru w upalny dzień. Całus, o którym marzyłam od dłuższego czasu, został mi z łatwością odebrany.

– Kim jesteś? – pytam zmieszana, gdy jego usta przerywają pieszczotę. Niezwłocznie odsuwam się od niego o bezpieczny krok. 

– Lazar – odpowiada, lecz jego tęczówki skupiają się wyłącznie na moich wargach. Przypomina mi dzikie zwierzę, czekające na uwolnienie. – Lazar Volkov.

– Volkov? – dopytuję błyskawicznie, gdy moje ciało drętwieje ze strachu. – Jesteś synem pana Volkova?

– Tak, najstarszym. A ty jak się nazywasz, myshka*? 

Wytrzeszczam oczy przerażona, a potem wybiegam szybko przez otwarte drzwi prowadzące do ogrodu. Miałam się trzymać z dala od synów pana Volkova, a ja tymczasem już pierwszego dnia złamałam najważniejszą zasadę panującą w tym domu.

Muszę unikać tego chłopaka.

~

* Znachit, ona tvoyego vozrasta (ros.) – Czyli ona jest w twoim wieku.

* myshka (ros.) – myszka

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro