Rozdział 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Lazar

Znudzony przyglądam się mijanym przez nas budynkom, podczas gdy w samochodzie rozbrzmiewa głos mojego ojca, krzyczącego na jednego z dilerów. Nienawidzę hałasu.


Przymykam powieki na parę sekund, starając się odciąć od chaosu i przypomnieć sobie dziewczynkę spotkaną w rezydencji. To musiała być córka Kosty, o której przyjeździe gadał od paru tygodni. Po śmierci jego głupiej, ale wysoko urodzonej żony dziecko wróciło do Rosji pod opiekę dziadków. Dopiero teraz pozwolili jej odwiedzić ojca.

Pięć długich lat po tamtym wypadku.

Dziewczyna promieniała niewinnością tak kuszącą, że musiałem jej posmakować. Przypomina mi kwiat, który z łatwością można zniszczyć. Z uschniętych płatków pozostałby wyłącznie pył, który porwałby wiatr, i tylko ja zapamiętałbym smak jej ust... Albo można dać mu rosnąć, napawając się tym zapachem. Każdy wdech uzależniałby człowieka aż do momentu, kiedy utraciłby pieprzone zmysły.

Och, ten kwiat jest cholernie nęcący. Z przyjemnością zacisnę na nim dłoń. 

– Czemu nie było cię na spotkaniu? – pyta mój ojciec po rosyjsku, gdy staram się przypomnieć sobie imię dziewczynki. Tatiana? Tamara? – Miałeś stać przy moim boku, jak na pierworodnego syna przystało, a nie wypuszczać się na miasto.

– Problemy w warsztacie. – Odwracam głowę w jego stronę, po czym niechętnie tłumaczę: – Auta, które przyjechały z Kolumbii, były łamigłówką do rozłożenia dla naszych mechaników. Wiedzieliśmy, że kokaina będzie ukryta w oponach, zderzakach oraz pod fałszywą podłogą, ale po odnalezieniu tych skrytek nadal brakowało odpowiedniej ilości. Nie informując nas wcześniej, Latynosi wepchnęli pokaźną paczkę koki do zbiornika paliwa, a heroiny do mechanizmu różnicowego na tylnej osi. Zanim naszym pracownikom udało się odnaleźć towar, egzekucja dawno się skończyła – mówię bez zająknięcia. – Jarek pozbędzie się pojazdów na najbliższej giełdzie i wszelkie ślady łączące nas z nimi znikną.

– Mogłeś rozkazać komuś innemu nadzorować rozbiórkę. – Rzuca mi groźne spojrzenie. – Obecność przy egzekucji zdrajców jest twoim zasranym obowiązkiem. To twoje dłonie miały ponownie zostać splamione krwią, a nie Kosty.

– Źle obliczyłem czas – wyznaję ozięble. – Nie popełnię drugi raz tego błędu, ojcze.

Jego stalowe źrenice zwężają się z irytacji, gdy wypowiadam te słowa, ale nie drąży dalej tematu. Zwracam wzrok na jego oprószone siwizną skronie, które wyraźnie odcinają się na tle ciemnych włosów. 

– Zrobiłeś chociaż jedną pożyteczną rzecz i zapłaciłeś inspektorowi Wiśniewskiemu? – dopytuje, sprawdzając coś na telefonie.

Jeden z płatnych zabójców wykonywał dla nas ostatnio zadanie, które niestety wywołało niepotrzebny szum. Pewna prawnicza rodzina zaczęła grzebać w niewygodnych dla nas sprawach. Niestety – obojętnie, jakie środki stosowaliśmy, by ich przekonać do zmiany stanowiska, okazywały się niewystarczająco dobre, więc nie pozostawili nam innego wyboru jak sięgnąć po krwawe metody, a Morfeusz jest w tym najlepszy. 

– Tak, ale zażądał więcej, niż się spodziewaliśmy – odpowiadam pośpiesznie.

– Ile?

– Pięćdziesiąt tysięcy złotych. Znalazłem już nowego kandydata, który mógłby go zastąpić oraz pomóc nam w tuszowaniu spraw – tłumaczę lodowato.

– W takim razie zadzwoń po spotkaniu do Morfeusza. Niech przed wyjazdem wpadnie z wizytą domową naszego drogiego policjanta i opowie mu bajkę na dobranoc.

Kiwam głową na zgodę, zamykając ponownie powieki. Ogarnia mnie mrok, obdarzający mnie chwilą spokoju przed dojechaniem na miejsce, lecz niespodziewanie ojciec zwraca się do mnie:

– Lazar. Od dzisiaj w rezydencji będzie mieszkać nowa gosposia, pani Kuchcińska, oraz jej córka.

Córka? Czyli jednak dziewczynka w kuchni nie należy do Kosty...


– Och... coś mi się obiło o uszy, ale nie wiedziałem, że kobieta przyjedzie z dzieckiem. – Mimowolny uśmiech wypływa na moje usta. – Wiesz, że nasi ludzie już zbierają zakłady, ile ta służąca wytrzyma? Po ostatniej pracownicy, tej, która padła na zawał serca po nakryciu nas ze zwłokami w kuchni, dużo ludzi obstawia, że tej nie uda się wytrwać nawet tygodnia.


– Tym razem będzie inaczej – szepcze z obrzydzeniem. – One zostaną na dłużej, dlatego musisz trzymać do nich dystans, w szczególności do dziewczynki. One są służącymi. Niczym innym. Już ostrzegłem Adrika, jakie konsekwencje będą go czekać, jeśli chociaż się do niej odezwie.

Mam cholerną ochotę otworzyć oczy, ale nadal pozostaję niewzruszony, żeby ojciec nie nabrał żadnych podejrzeń.

– Przekonałeś się na własnej skórze, że nie akceptuję niesubordynacji, więc masz lepsze rozeznanie od swojego brata, co może cię spotkać za przekroczenie tej granicy – uświadamia mi bezwzględnie. – Nie rzucam słów na wiatr, synu.

Ta groźba, zamiast mnie zniechęcić, rozbudza we mnie jeszcze większą chęć zbliżenia się do dziewczyny.

Pochodzę z rodziny Volkovów. Jestem wilkiem w ludzkiej postaci, który złapał trop smacznego kąska i nie odpuści, póki nie zagoni go w pułapkę.

Nieoczekiwanie samochód zatrzymuje się, zmuszając mnie do powrotu myślami do rzeczywistości. Poprawiam garnitur, po czym wraz z ojcem wychodzimy na świeże powietrze.

Dla reszty społeczeństwa drogi Głównego Miasta Gdańska są nieprzejezdne, ale nie dla nas. Królewskie kamienice górują nad nami, gdy powolnie kierujemy się w stronę fontanny Neptuna i restauracji U Marynarza, gdzie zaraz rozpocznie się nasze spotkanie. Bacznie przyglądam się rozweselonym twarzom turystów, którzy pozują do zdjęć albo oglądają przedstawienia ulicznych artystów. Gdyby wiedzieli, że parę metrów od nich odbywa się spęd morderców, dilerów oraz złodziei, to nie cieszyliby się tak, tylko uciekliby z przerażającym krzykiem, gdzie pieprz rośnie.

– Załatwiłeś nowe tożsamości dla Antona i Nikity? – dopytuje ojciec, zatrzymując się nagle z dłonią na klamce.

– Tak. Fałszywe dokumenty czekają na nich w hotelu. Dla ich rodzin i mediów zostali postrzeleni podczas próby ucieczki z więzienia. Jutro mają samolot do Stanów Zjednoczonych. – Przyglądam się szklanym drzwiom z namalowanymi kolorowymi statkami.

Nikt ich tam nie zna, dlatego będą mogli powęszyć koło włoskiej mafii w Los Angeles. Należy do niej największy port, którego zyski z nielegalnego transportu pięciokrotnie przewyższają nasze. Musimy znaleźć ich słaby punkt, a następnie przejąć to miejsce.

Drzwi do restauracji otwierają się przed nami szeroko, nie pozwalając mi powiedzieć nic więcej, więc po prostu dumnie podnoszę głowę, wchodząc za moim ojcem do środka. Będę musiał później mu wspomnieć, że lekarz podpisujący akty zgonów zasłużył na podwyżkę za załatwienie tego w ekspresowym tempie.

Mała salka przypomina chatkę rybacką, ozdobioną autentycznym osprzętem z dawnych łodzi oraz portretami piratów. Pobieżnie zerkam na akcesoria, a uwagę skupiam na mężczyznach świętujących powrót na wolność. Już po samych tatuażach, pokrywających ich ciała, poznaję, z kim mam do czynienia. Znam ich rangę w mafii, zasługi oraz popełnione błędy. Jedno spojrzenie wystarcza mi, żeby poznać ich pierdoloną przeszłość.

Każdy z nich chce porozmawiać z moim ojcem, prawdopodobnie pragnąc podziękować za opiekę nad rodziną, gdy oni sami siedzieli za kratami. Zapewniliśmy ich żonom oraz dzieciom życie na godnym poziomie, a to wszystko dzięki ich zasługom dla mafii. Nawet w więzieniu niczego im nie brakowało! Nie mieli limitowanego papieru albo papki za żarcie. Załatwialiśmy im też mokre widzenia, z kimkolwiek sobie zamarzyli. Wysyłaliśmy najlepsze prostytutki, które zamiast ich żon w ciągu godziny spełniały najdziwniejsze pragnienia.

– Wyrosłeś, młody. – Potężna dłoń spoczęła na moim ramieniu. – Gdy poszedłem do pudła, to nawet nie sięgałeś mi do pasa, a zaraz mnie przerośniesz.

Błyskawicznie odkręcam głowę w stronę wujka, którego nie widziałem od ponad ośmiu lat. Policja odnalazła jego odciski palców oraz znikome ślady krwi przy zmarłych mężczyznach, którzy spiskowali z włoską mafią, by nas zniszczyć. Ich ciała zostały poćwiartowane, po czym wrzucone do śmietnika. Nasz prawnik nie był w stanie go wybronić, ale przynajmniej ocalił go od dożywocia. Stracił tylko parę lat dla dobra rodziny.

– A ty się postarzałeś – odpowiadam oschle.

Drobne blizny na twarzy, których nie miał przed pobytem w więzieniu, świadczą o tym, że jednak ochrona nie była wystarczająca. Staraliśmy się zapewnić naszym ludziom namiastkę broni w razie możliwych ataków, ale nie każdego strażnika dało się przekupić, żeby przymknął oko albo pomógł odpowiedniej osobie w przypadku starcia.

– Chodź na zewnątrz. Mam dość małych i zatęchłych pokoi – mówi, przyciągając mnie do siebie, a następnie kierujemy się do wyjścia.

– Jak było w więzieniu?

– Gówniano. Cele przypominają pierdolone klatki dla chomików, z których nic nie widzisz. Okna są zakratowane i zamalowane, żebyś przypadkiem nie zobaczył promieni słońca – odpowiada pośpiesznie, szukając po kieszeniach papierosów. – Przez cały czas wpatrujesz się w sufit, odliczając dni do końca pobytu. Po prostu siedzisz i nic nie robisz, wyłącznie myślisz.

– Strażnicy mieli wam zapewnić dodatkowe wyjścia na zewnątrz – wtrącam się, gdy mężczyzna wydmuchuje dym, dotykając ogolonej na łyso głowy.

– Mieliśmy tylko dłuższe spacery niż pozostali więźniowie. Zamiast czterdziestu minut dwie godziny na świeżym powietrzu, a nie w tamtym piekle. Nie każdy był w stanie przeżyć tę rutynę. – Przymyka oczy, napawając się ciepłem słońca na twarzy. – Ale nawet za kratami słyszałem o twoim przydomku.

Niech ludzie wypowiadają twoje imię ze strachem w głosie, a nigdy nie odważą się nawet pomyśleć o zdradzie. Po tej nocy plotki o tobie rozniosą się po świecie, więc nie zawiedź mnie i spraw, żebym był dumny. Masz być najgorszym katem dla mężczyzny w środku.

To były słowa mojego ojca, wypowiedziane, zanim weszliśmy do magazynu, w którym musiałem po raz pierwszy zabić. Sądziłem, że jedziemy na rodzinną kolację, ale zamiast tego stanąłem przed testem, który musiałem bezbłędnie zdać.

– Żniwiarz – mówi półszeptem, opierając plecy o ścianę.

Słyszałem o wiele groźniejsze przezwiska, ale tym mogę się zadowolić.

Nadal pamiętam wyraz twarzy mojego ojca, którego rozpierała duma, gdy poderżnąłem tępym sierpem gardło nieznajomego. Trwałem w bezruchu w kałuży krwi, przysłuchując się cichym pomrukom zachwytu, i nie czułem niczego... Ani smutku, ani przyjemności. Było to dla mnie coś naturalnego.

To był pierwszy i jedyny raz, kiedy mój ojciec uznał mnie za godnego nazwiska Volkov.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro