Rozdział XV - ,,Spójrz prawdzie w oczy" - Micheal

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zabrałem się za pakowanie swoich rzeczy. Miałem tego sporo, ale wolałem zacząć z samego rana, żeby później zdążyć na samolot powrotny do Innsbrucka.

Otóż kolejny sezon dobiegł już końca. Wczoraj zwieńczyliśmy ją jak co rok w Planicy. Ciężko jest pomyśleć, jak ten okres szybko minął. Jeszcze nie tak dawno byłem w drodze do Skandynawii, by teraz wracać do domu.

Mam za sobą niezwykle ciężki czas, pełen niepewności i rozczarowań. Dużo myślałem nad tym co powinienem zrobić wobec swojej przyszłości. Czy warto dalej czekać na Stefana, czy lepiej mi będzie odpuścić.

Cóż, mam dwie opcje, każda z nich będzie dla mnie katorgą. Znalazłem się między młotem a kowadłem. Czego nie wybiorę, i tak będę cierpiał.

Może to, że jest jak jest, faktycznie może być jedynie moją winą? W końcu to ja pozwoliłem mu na to wszystko. W żaden sposób nie zrobiłem nic, żeby mu w tym przeszkodzić. Czuję się współwinny, że nie mogę zaznać wewnętrznego spokoju. Pragnę poczuć ulgę, i zapomnieć o tym co się stało.

Byłem sam w pokoju. Gregor jeszcze spał. Nie chciałem go budzić, dlatego starałem się być jak najciszej. Dziś ostatni dzień pobytu tutaj. Coraz bardziej zastanawiam się nad tym, żeby zrobić krok pierwszy, by później nie mieć do siebie żalu, że zachowałem się jak zwykły tchórz.

Wyszedłem, aby móc spokojnie pozbierać myśli w samotności. Jednak i tym razem nie mogłem się nią nacieszyć. Napotkałem na swojej drodze Thomasa, którego dawno już nie widziałem.


- A kogo moje oczy widzą?

- Micheal, jak dobrze, że Cię widzę. Szedłem właśnie do Ciebie - objęliśmy się po przyjacielsku.

- Tak bardzo się za mną stęskniłeś? - zaśmialiśmy się.

- Też. Jesteś czymś zajęty?

- Jak widać, nie jestem.

- Moglibyśmy porozmawiać?

- Jasne, a o czym?

- Przejdźmy może gdzie indziej. Korytarz nie jest najlepszym miejscem do takiego typu rozmów.

- Chodźmy więc.

***

Był późny wieczór, praktycznie początek nocy. Powolnym krokiem szedłem chodnikiem, przez miasto. Co chwila mijały mnie jeżdżące po drodze samochody. Ich światła raziły mnie w oczy, jednak mi to wcale nie przeszkadzało.

Nie zwracałem uwagi na rzeczy dziejące się wokół mnie. Czułem ogromny żal. Do samego siebie. Jeszcze rano byłem gotów skonfrontować się ze Stefanem, i raz jeszcze wyznać mu swoją miłość.

Jednak słowa Thomasa przekreśliły mój zamiar, dobijając mnie jeszcze bardziej, niż to było możliwe.



- O czym chciałeś ze mną porozmawiać?

- Wiem o wszystkim. O Tobie, o Stefanie. Wszyscy już o tym wiedzą.

- Co takiego? - zrobiłem duże oczy.

- Nie musisz dalej kłamać. Stefan się do wszystkiego przyznał.

- Powiedział może coś jeszcze?

- Nie. Tylko to, że rozwiódł się z Marrisą, i że się przespaliście. Sam zresztą o tym wiesz, dalszych szczegółów nie muszę Ci już mówić.

- Wiem, że zachowałem się jak głupi szczeniak, ale zrozum mnie. Człowiek zakochany zrobi dosłownie wszystko, żeby tylko jego miłość była szczęśliwa. Nie chciałem, żeby Stefan miał później jakieś kłopoty z tego powodu. Żałuję jednak, że nie spróbowałem z nim jeszcze raz o tym porozmawiać. Dzisiaj to zrobię, jeszcze nie wszystko stracone. Może gdzieś w głębi serca mnie kocha, tylko boi się mi to wyznać.

- Nie byłbym tego taki pewny. Nie chcę ranić Twoich uczuć, ale moim zdaniem, Stefan dokonał już wyboru. I niestety nie ma w jego życiu miejsca dla Ciebie.

- Dlaczego tak mówisz? Skąd masz taką pewność?

- Stąd, że gdyby było inaczej, zrobiłby coś, żeby być z Tobą. Minęło już tyle czasu, i widzisz, żeby się coś zmieniło?

- Nie - odpowiedziałem cichym głosem, niemalże szeptem. Miałem w tej chwili ochotę się rozpłakać. Miał rację, pieprzoną rację.

- Sam widzisz, spójrz prawdzie w oczy. Jeszcze nie tak dawno żonaty facet, nie zmieni się w kogoś zupełnie innego na zawołanie. To tak nie działa, wiem to po sobie.

- Widzę, że skończę tak samo jak Gregor. Sam, bez odwzajemnionej miłości.

- Michael, proszę Cię, nie porównuj nas. To zupełnie dwie inne sprawy.

- Otóż nie. Wszystko jest niemal identyczne! - krzyknąłem z trudem powstrzymując łzy, po czym nie dając mu dojść do słowa, wybiegłem. Biegłem przed siebie ile sił w nogach.



Takim oto sposobem znalazłem się daleko od hotelu, gdzieś na zgiełku miasta, zupełnie sam. Miałem gdzieś, że ktoś może się o mnie martwić. Nic mnie wtedy nie obchodziło. Chciałem wrócić do siebie, i jakoś sobie to dalsze życie poukładać. O ile jest to w ogóle możliwe.

W końcu zaczęło się robić coraz zimniej, i chcąc nie chcąc musiałem wrócić do apartamentu. Poza tym zostawiłem tam swoje bagaże. Muszę się jeszcze wymeldować, zamówić taxówkę i pojechać na lotnisko.

Przed budynkiem zobaczyłem siedzącego na ławce Daniela Hubera. Wydawał się być czymś przygnębiony. Chyba wiem, skąd u niego to zmartwienie.

Podszedłem do niego. Na mój widok wstał, tak jakby ucieszył się, z mojego widoku.



- Micheal, gdzieś Ty był? Martwiliśmy się o Ciebie, przepadłeś tak bez wieści. Już chcieliśmy zgłosić na policję Twoje zaginięcie.

- Chciałem chwilę pobyć sam. Naprawdę tak się mną przejmujecie?

- Głupie pytanie, oczywiście, że tak. Stefan, aż wpadł w panikę, kiedy zniknąłeś. Musiałem go uspokajać.

- Odkąd Twój brat, tak się o mnie boi?

- Co? Nie, nie o tego Stefana mi chodzi. Mówię o Krafcie - byłem trochę zdziwiony, jednak po chwili znów na mojej twarzy pojawiła się obojętność, i wymuszony uśmiech.

- Naprawdę? Spokojnie, na szczęście już jestem. Niestety tylko na chwilę, bo zaraz ma przyjechać po mnie taxówka - w tej chwili z budynku wyszedł pracownik niosący moje walizki. Specjalnie w drodze powrotnej zadzwoniłem do recepcji, prosząc, o wyniesienie moich rzeczy - dziękuję Panu bardzo - oddałem mu moją kartę i zapłaciłem za usługę.

- Naprawdę już wyjeżdżasz? Co tak szybko? Myślałem, że wyjdziemy jutro całą grupą.

- Wolałem szybciej wrócić do domu. Tęsknię za Austrią, i rodziną.

- Micheal, wiesz, że my...

- Tak, wiecie już o wszystkim, wiem o tym. Thomas mi powiedział.

- Chyba, nie wyjeżdżasz z tego powodu?

- Coś Ty. Sezon się już skończył. Nie mam już co tu robić. To chyba w tym nic złego.

- Oczywiście, że nie. Zaskoczony po prostu jestem - przyjechała właśnie taxówka. Mogłem się z nim pożegnać i odjechać, ale musiałem jeszcze go o coś poprosić.

- Daniel, skoro już mówiliśmy o Stefanie, chciałbym Ciebie o coś poprosić względem niego. Wiem, że od jakiegoś czasu się w nim podkochujesz. Skoro jest już po rozwodzie, nic nie stoi na przeszkodzie, żebyście byli razem.

- Ty chcesz, żebym go w sobie rozkochał? Nie, Micheal, źle odebrałeś moje sygnały wobec niego. Ja byłem nim tylko zauroczony, ale już nie jestem. Zrozumiałem, że nic z tego nie będzie.

- Dlaczego niby? Jesteście dla siebie stworzeni. Wiem, że może być na początku ciężko, ale kiedy przy nim będziesz, i pokażesz mu, że naprawdę go kochasz, może Jego serce się dla Ciebie otworzy. Ja nie mogę z nim być, ale Ty możesz. Życzę Wam tego z całego serca - poklepałem go po ramieniu - muszę już jechać. Do następnego razu. Trzymajcie się. Przeproś ich za mnie.


Wrzuciłem walizki do bagażnika. Stanąłem obok tylnych drzwi i raz jeszcze zlustrowałem wszystko co było za mną.


- Uwierz mi Daniel, jeszcze możecie być szczęśliwi. Uczyń go takim, zasługuje na to - wszedłem do środka.

- Możemy jechać?

- Tak, na lotnisko proszę.


Ruszyliśmy. Zanim straciłem go z oczu, usłyszałem krzyczącego Stefana. Chyba kogoś wołał, albo mi się to zdawało. Kiedy byłem już w dużej odległości, pozwoliłem moim łzom popłynąć. Głupio zrobiłem, ale jest to najlepsze wyjście.

Tak jak powiedziałem wcześniej, najbardziej na czym mi zależy to na szczęściu Krafta. Reszta się dla mnie nie liczy. Wierzę w to, że Huber da mu to, czego ja nie mogę dać - miłość, którą odwzajemni.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro