I. Narodowa tragedia

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ranek trzydziestego pierwszego stycznia 1889 roku był taki, jak wszystkie inne zimowe świty. Klara von Altenburg niechętnie zwlekła się z łóżka. Przerażający chłód przenikał jej kości, jakby chciał przewiercić ją na wylot. Ręce i nogi miała zimne i sztywne jak u trupa.

Zarzuciła na ramiona swój peniuar obszyty koronką i podeszła do pieca. Był zimny, tak jak przypuszczała. Westchnęła ciężko, myśląc o niekompetencji służby. Nie znajdowała żadnej przyjemności w besztaniu pokojówek, lecz najwyraźniej uprzejme polecenia nie wystarczały.

Zbliżyła się do okna i oparła dłonie na parapecie. Zazwyczaj widziała ze swojego pokoju iglicę katedry świętego Szczepana i wiedeńskie kamienice, lecz było zbyt ciemno, by mogła dostrzec cokolwiek poza zapalonymi w oknach sąsiednich budynków bladymi płomieniami świec.

Lubiła wstawać wcześnie i obserwować, jak Wiedeń budzi się do życia. Darzyła rodzinne miasto ogromnym, ciepłym uczuciem, swoistym sentymentem, który sprawiał, że jej serce biło szybciej, ilekroć przez nie przechodziła. Teraz jednak nie miała jeszcze na co patrzeć, bowiem plac Graben zasnuwał mrok gęsty jak smoła. 

Wciąż jeszcze niewyspana, ziewnęła i wróciła do łóżka. Wskazówki wiszącego na ścianie zegara wskazywały ledwo czwartą. Nawet ona nie wstawała tak wcześnie.

Nagle za ścianą rozległ się ogłuszający rumor. Klara drgnęła. Wiedziała, że wywołał go brat powracający z jednej ze swych pijackich eskapad. Zdumiała ją jednak głośność i gwałtowność poczynionego hałasu. Już miała zignorować brata i ułożyć się do snu, kiedy posłyszała jego pełne boleści jęki. Na te już nie dało się nie zwracać uwagi. Westchnęła ciężko i podeszła do drzwi. Wsunęła pantofelki na stopy i wyszła z pokoju, złorzecząc bratu.

Szybko przemierzyła korytarz i szarpnęła za klamkę. Widok, który zastała w środku, ogromnie ją przeraził. Na czerwonym dywanie z orientalnymi ornamentami leżał szczupły, jasnowłosy młodzieniec, na którego zwalił się stos książek ze złoconymi okładkami. Klara z ironią pomyślała, że to dziwne, że Otto wszedł w posiadanie tylu ksiąg.

— Będziesz tak stała czy może mi pomożesz? — Spojrzał na nią krytycznie. 

Nic nie mówiąc, schyliła się i zaczęła zbierać książki, które następnie ustawiała na półce. Zastanawiała się, jakim cudem Otto zdołał zrzucić je z regału. Myślała, że brat nie może dokonać już niczego głupszego, lecz on za każdym razem udowadniał jej, że chował jeszcze wiele w zanadrzu. 

W końcu noga młodzieńca została uwolniona, a ten podniósł się i spojrzał na siostrę z wdzięcznością. Nawet w ciemności widać było jego szeroki uśmiech i błyszczące łobuzersko błękitne oczy. Klara pokręciła głową z politowaniem.

— Gdzie byłeś tym razem? — zapytała.

Otto parsknął śmiechem.

— A jak myślisz, malutka?

— Nie wiem i nie mam zamiaru zgadywać, chociaż wnioskując po tym, jak pachniesz, nie było to miejsce, w którym bywają ludzie moralni.

— Intuicja cię nie zawodzi — odparł i wyprężył dumnie pierś.

Klarę ogarnęło zażenowanie. Nie rozumiała pociągu brata do tego, co złe i amoralne. Co takiego widział w poniżaniu się? Jednak poza umiłowaniem do bezecnego życia były jeszcze inne pobudki, które powodowały, że postępował w ten sposób. Te Klara już pojmowała, bo sama się nimi kierowała, lecz skutki jej poczynań były zupełnie odwrotne do tych Ottona.

— To, że się upiłeś, tak cię raduje? — Spojrzała na niego karcąco.

— Dokładnie. Gdybyś też piła taki dobry koniaczek, och, niebiański, niebiański! — rozpływał się w zachwycie. — Musisz kiedyś spróbować, koniecznie.

— Podziękuję za taką możliwość. A ty lepiej rozbieraj się i idź spać, bo jeśli ojciec się dowie...

— Już... Mam nadzieję, że nie powiesz staremu papie o moich wyczynach. Zmartwiłby się biedaczek...

— Nie powiem, ale wiedz, że mam już dość ukrywania twoich wybryków — prychnęła.

— Dobra siostrzyczka z ciebie, Kläri. — Wyszczerzył się głupio. — Nawet bardzo.

— Dziękuję. A teraz idź już spać, bo ojciec chyba cię udusi, jeśli nie stawisz się wieczorem na występ, jak to było ostatnio.

— Ej, ej, wtedy się tylko spóźniłem! — wybełkotał.

Klara machnęła dłonią z rezygnacją. Wiedziała, że dyskusja z bratem nie miała większego sensu. Lepszym rozwiązaniem było poddanie się i wycofanie do swojej sypialni. Upewniła się jeszcze, że Otto położył się i zaczął usypiać, po czym wyszła.

Kiedy wróciła do pokoju, zegar wybijał już piątą. Znaczyło to, że miała jeszcze godzinę na sen. Niestety nie udało się jej zasnąć. Zamiast tego leżała i przewracała się z boku na bok. Opanowało ją niejasne przeczucie, że tego dnia wydarzy się coś złego. Nie wiedziała, dlaczego tak się czuła, lecz coś zdawało się rozrywać ją od środka. Lęk zagnieździł się w jej klatce piersiowej i nie pozwalał swobodnie oddychać. Leżała, biorąc krótkie hausty powietrza w płuca, i wmawiając sobie, że przecież nic złego nie mogło się stać. Nie pomagało. 

Gdy wybiła szósta, podniosła się z łóżka i wyjrzała przez okno. Na zewnątrz wciąż panował mrok, lecz nie była to już gęsta jak smoła czerń, a milsza oku szarówka. Widziała, jak przez plac Graben przechodzą ludzie odziani w eleganckie garnitury i strojne suknie przykryte futerkami. Niektórzy śpieszyli na poranną mszę w kościele świętego Piotra. Dźwięki dochodzące ze świątyni zawsze ją budziły, jeśli akurat zdarzyło się jej zaspać. 

Podniosła wzrok na katedrę. Z jej gardła wydobył się jęk, gdy dostrzegła krążące nad iglicą świątyni czarne ptaki. Z daleka widziała ich zakrzywione dzioby i długie pazury, które błyszczały w słońcu. Sprawiały wrażenie spragnionych krwi. Klara struchlała ze strachu. Skąd takie potwory mogły wziąć się w Wiedniu? Lęk do tej pory ściskający jej klatkę piersiową powędrował wyżej, do szyi, i zacisnął na niej pętlę. Klara zaczerpnęła haust powietrza, jakby chciała rozedrzeć krępujący ją strach na pół, lecz on tylko wzmocnił swój uścisk. 

Wtem do jej pokoju weszła służąca z tacą. Ustawiła ją na biureczku panny i wyszła, po czym zamknęła drzwi. Klara spojrzała na parujące grzanki, świeże masło oraz dżem i znów popatrzyła na iglicę katedry. Ptaki wciąż nad nią krążyły, sprawiając, że żołądek podchodził jej do gardła. Czuła, że ze strachu niczego nie przełknie, lecz musiała coś zjeść, by później nie omdleć. 

Wzięła pierwszą grzankę i posmarowała ją masłem. Wzrok wciąż miała utkwiony w czarnych ptakach krążących nad katedralną iglicą. Czuła, że wielka trwoga jest coraz bliżej.

*

Klara nigdy nie korzystała z powozu, gdy udawała się do miasta, chyba że akurat padał deszcz. Musiała to jednak być naprawdę spora ulewa, bowiem delikatnie siąpiąca mżawka zupełnie jej nie przeszkadzała.

Tego dnia świeciło słońce, którego promienie odbijające się od śniegu pokrywającego wiedeńskie ulice oślepiały przechodniów. Solidne buty mimo wszystko ślizgały się po powierzchni bruku. Pomyślała, że wzięcie powozu w takich warunkach pogodowych byłoby zdecydowanie lepszym pomysłem niż pójście piechotą. Na szczęście do celu podróży nie miała zbyt daleko. 

Po krótkim spacerze dotarła do małej kawiarenki przy Stephansplatz, w cieniu katedry. Z lękiem spojrzała w niebo. Przerażające ptaki już nie krążyły nad Wiedniem, lecz wciąż odczuwała lęk. 

Uspokoiła się myślą, że stwory były tylko jej omamem, i weszła do kawiarni. Lubiła ten lokal. Stoliki z ciemnego drewna tworzyły ciepłą atmosferę domu, w którym wszyscy goście byli równi bez względu na ich wiarę, płeć czy pochodzenie, a złote lampy dodawały miejscu elegancji.

Uśmiechnęła się, widząc, że jej przyjaciele już czekają na nią przy stoliku. Poprawiła kapelusz i zajęła miejsce obok pięknej kobiety o czarnych oczach. Naprzeciw damy siedział wysoki, przystojny mężczyzna o ciemnych włosach. Uśmiechał się do dziewczyny, wpatrzony w jej piękną twarz. 

— Dzień dobry, Heinrichu, witaj, Kato! — rzekła radośnie i zajęła miejsce obok Heinricha, lecz żadne z przyjaciół jej nie odpowiedziało. 

Rozejrzała się dookoła. Wszyscy goście zdawali się dziwnie smutni i zgaszeni. Dostrzegła, jak w ich stronę zmierza chudy młodzieniec o nieco zakrzywionym nosie. I on miał minę pełną smutku i niepewności. Zajął miejsce obok Katy i westchnął ciężko. Klarę ogarniał coraz większy niepokój. Czyżby w istocie wydarzyło się jakieś nieszczęście, którego zwiastunem były krwiożercze ptaki, a ona o niczym nie wiedziała?

— Co się dzieje? — Spojrzała na przyjaciół z konsternacją. — Heinrichu, jeszcze nigdy nie wyglądałeś tak źle... — urwała, gdy mężczyzna siedzący obok damy odchrząknął. 

Nikt jej nie odrzekł. Zamiast tego podsunięto jej gazetę, która przez chwilą leżała na środku stołu. Struchlała, gdy ujrzała nagłówek. „Arcyksiążę Rudolf nie żyje" — głosił. Pod nim umieszczono duże zdjęcie następcy tronu i kilka informacji o zmarłym.

Klara poczuła, jak żołądek dziwnie się jej wykręca. Wiedziała już, co oznaczały ptaki. Śmierć następcy tronu. 

— Jak to się stało? — zapytała.

— Nic nie napisali. Zapewne podadzą oficjalny komunikat wieczorem albo jutro. To dziwne, nie był przecież chory, a przynajmniej nic na ten temat nie mówiono... — rzekł Heinrich.

Sprawiał wrażenie najbardziej opanowanego z nich wszystkich. Wcale mu się nie dziwiła. Jako bogaty Niemiec, który uważał politykę za zabawę, należał do grona uprzywilejowanych obywateli. Jemu odpowiadał przestarzały system państwa Habsburgów, a przyszłe rządy Rudolfa nie były obietnicą lepszego życia. Nie musiał się zbytnio przejmować.

— To takie okropne, że rodzice muszą teraz pogrzebać swoje dziecko... — jęknęła Kata.

— Tak... Ja chyba bym umarła na miejscu cesarza — odrzekła Klara. — Co nie zmienia faktu, że nie przepadam za Franciszkiem Józefem.

— A kto przepada? — zapytał drugi z młodzieńców, Aaron. 

Westchnęli. Żadne z nich nie darzyło rządów starego cesarza sympatią, choć on sam w czasie wystąpień publicznych zdawał im się dość przyjemnym w obejściu człowiekiem. Z jego decyzjami politycznymi sprawy miały się jednak zupełnie inaczej. 

— To kto teraz zostanie następcą tronu? — Kata spojrzała na nich pytająco.

— Jak to kto, Kato? Karol Ludwik, brat Franciszka Józefa. Jeden stary dziad bez inwencji przyjdzie po drugim — prychnął z goryczą Aaron.

— Chyba że umrze — zauważył przezornie Heinrich. — Wtedy na tronie zasiądzie jego syn. A Karol Ludwik nie jest wiele młodszy od brata, więc wszystko możliwe. Trzeba liczyć na rządy Franciszka Ferdynanda.

— Ale Franciszek Ferdynand to nie Rudolf... — westchnęła Kata. — On nie będzie już bratał się z Węgrami czy Żydami.

— Może jednak źle go oceniamy — wtrąciła się Klara. — Nie wiemy niemal nic o politycznej działalności Franciszka Ferdynanda, a czy tego chcemy, czy nie, jeśli nie umrze, niemal na pewno zostanie cesarzem, skoro jego ojciec jest następcą tronu. Może zacznie więcej działać...

— To naiwne myślenie — wtrącił się nagle głos, którego nie znała.

Odwróciła się, by spojrzeć na wysokiego, szczupłego młodzieńca w starym surducie z lichego materiału. Przez ciemne, rozwichrzone włosy sprawiał wrażenie ogromnie beztroskiego, lecz jego zacięty wyraz twarzy zdradzał coś innego. Oczy w kolorze ciemnej kawy patrzyły na nią z lekką kpiną. Twarz miał pociągłą, z mocno zaznaczonymi kośćmi policzkowymi, co tylko potęgowało jego szczupłość.

Chciała mu coś odrzec, lecz młodzieniec zignorował ją, zajęty witaniem się z Heinrichem. Pociągnęła łyk kawy z porcelanowej filiżanki, zła, że tak ją potraktował.

— Moi mili, to mój stary druh, Franz. Byliśmy razem w wojsku. To Klara, Kata i Aaron — rzekł Heinrich, po kolei pokazując na wszystkich.

Franz posłał im nieco niechętny uśmiech i zajął miejsce obok Klary. Dziewczyna prychnęła, nic jednak nie rzekła. Intruz zawołał na kelnera, który po chwili przyniósł mu filiżankę z kawą. Dolał sobie mleka z białego, porcelanowego dzbanuszka w różyczki i uniósł kubek do ust. Powoli sączył parujący napój, rozkoszując się jego smakiem, jednocześnie intensywnie wpatrując się w Klarę.

Panna von Altenburg miała wrażenie, że skądś go zna, lecz nie mogła sobie dokładnie przypomnieć, gdzie mieli sposobność się poznać. Zapewne widziała go kilka razy na ulicy i zapamiętała tę charakterystyczną twarz. Chciała go zapytać, dlaczego uważał jej myślenie za naiwne, lecz Franz zatracił się w rozmowie z Heinrichem, a ona wolała im nie przeszkadzać. Sama zaczęła mówić z Katą.

Znała się z nią już od dawna. Śliczna, delikatna dziewczyna o ciemnych włosach, z czarnymi jak węgiel oczyma oprawionymi w firankę gęstych rzęs uchodziła za prawdziwą piękność. Tego dnia, odziana w morelową koronkową suknię prezentowała się szczególnie pięknie.

— Nie wiesz, kto to jest? — zapytała cicho Klara, zerkając ukradkiem na Franza.

— Kolega Heinricha, mówił przecież.

— Tak, ale mam wrażenie, że skądś go kojarzę...

— Klaro, zdaję sobie doskonale sprawę z tego, że jest urodziwy, ale nie musisz sobie wymyślać żadnych dziwnych...

— Uspokój się! — przerwała jej Klara. — Nie insynuuj mi tu żadnych romansów, bo wiesz, że mnie one nie interesują. Czy Annelise coś ci mówiła o wiadomej sprawie?

— Nie, mam wrażenie, że zwątpiła. Uważa, że Austriaczki nie są jeszcze gotowe na taką walkę jak Amerykanki. Nie rozumiem jej, przecież my też wiemy, czego chcemy, i się nie poddamy.  

— Ach, to cudowne zwątpienie, które zabija tyle planów... A ja mam dość siedzenia w domu. 

— Cóż... Ale my się nie poddamy — rzekła stanowczo Kata. 

Siedzieli tak jeszcze przez chwilę, konwersując o polityce i popijając kawę. Heinricha zupełnie pochłonęła rozmowa z przyjacielem z armii. Nie zwracał najmniejszej uwagi na przyjaciółki i Aarona, który zajął się zabawianiem dziewcząt.  

— Och, już późno, muszę iść, zaraz otwieram zakład! — rzekła nerwowo Kata, gdy wskazówki zegara zatrzymały się na kwadransie przed piątą. 

— Ja też już będę szedł, muszę iść do fabryki. — Heinrich zaczął zakładać płaszcz. 

— A mnie ojciec potrzebuje w banku, w gruncie rzeczy jestem już spóźniony! — wykrzyknął Aaron. 

— W takim razie do jutra, moi kochani — rzekła Klara i odziała się w swoje futerko. 

Posłała ostatnie spojrzenie przyjaciołom i wyszła na zewnątrz. Ruszyła przed siebie, przyglądając się budynkom skąpanym w świetle styczniowego słońca. Śnieg lśnił na ich dachach, oślepiając przechodniów. Osłaniała oczy dłonią, nie chcąc ich nadwyrężyć. Obawiała się, że inaczej dostanie później bólu głowy. 

Wciągnęła chłodne powietrze w płuca, mając nadzieję, że pomoże jej to uwolnić się ze szponów lęku. W istocie ucisk w żołądku nieco zelżał. Pocieszona takim obrotem rzeczy skierowała się w stronę placu Graben. 

Nagle ktoś złapał ją za rękę. Pisnęła z lękiem. Odwróciła się, by dojrzeć Franza. Zdumiał ją jego uśmiech. Wyglądał zupełnie nienaturalnie, jakby został doklejony.

— Wybaczy mi pani, ale chciałbym dokończyć naszą rozmowę — rzekł mężczyzna. 

Klara nie była temu zbyt chętna. Wolałaby już wrócić do domu i zająć się swoimi sprawami. Z drugiej strony wizja wyłożenia mu swojego zdania i pokonania go w dyskusji zdawała się jej kusząca. 

— Dobrze, byle szybko. Czego pan się chce dowiedzieć?

— Pragnę wybadać, skąd w pani taka naiwność. Przecież to dość oczywiste, że Franciszek Ferdynand, skoro został teraz synem następcy tronu, a tym samym już prawie następcą, nie będzie zajmował się polityką, a jedynie zgnuśnieje.

— Może pan sądzi po sobie — odcięła się, urażona posądzeniem jej o naiwność — ale ja wierzę w ludzką dobroć i chęć działania. Skoro jego ojciec awansował, sam Franciszek znajdzie się wyżej w hierarchii, więc będzie dysponował większymi środkami, by coś zdziałać.

— Naiwna... Nie sądzę po sobie, a jedynie po tym, co zdołałem zaobserwować przez ostatni czas. Ale dobrze, za wcześnie jeszcze na wyrok. Poczekajmy na to, co będzie...

Klara prychnęła. Chciała wyrwać dłoń z jego uścisku, lecz ten wciąż ją trzymał. Szła więc tak prędko, jak tylko była zdolna, z nadzieją, że ogromnie go to zniechęci. Ten jednak wytrwale dotrzymywał jej kroku. Nie miała nawet czasu, by dobrze zastanowić się nad wypadkami dzisiejszego dnia, bo ciągle myślała o idącym obok Franzu. Już dawno nikt jej tak nie irytował. Gdzieś w trakcie drogi wyswobodziła dłoń z jego uścisku, lecz on wciąż za nią podążał. 

W końcu odetchnęła z ulgą, dotarłszy do kamienicy. Miała nadzieję, że teraz Franz zostawi ją w spokoju. On jednak wszedł za nią do klatki i zaczął wchodzić po schodach. Klarę po raz kolejny tego dnia ogarnął lęk. Jej serce przyśpieszyło. Czyżby mężczyzna był zbrodniarzem mającym wobec niej nieczyste zamiary? 

Gdy dotarła do drzwi swojego mieszkania, a Franz wciąż stał tuż obok niej, spojrzała na niego ze złością i wypaliła:

— Po co pan tu za mną przyszedł? Będę krzyczeć, jeśli mi pan coś zrobi!

— Nie przyszedłem tutaj, żeby panią skrzywdzić. Myślałem, że panna raczy wiedzieć, że od trzech miesięcy wynajmuję od panny ojca mieszkanie na poddaszu. A tymczasem do widzenia — odparł i pobiegł na górę, pozostawiając Klarę w ogromnym osłupieniu.

Franz nie wiedział jeszcze, że swoimi słowami wypowiedział jej wojnę.

Witajcie w pierwszym rozdziale! Może dużo się tu nie działo, ale poznaliście większość głównych aktorów dramatu. Został jeszcze Stephan i ojciec Klary. No i pewne małżeństwo, które część z Was zna już z innego opowiadania ;) Mam nadzieję, że się Wam podoba ten prezent mikołajowy <3 pisze mi się tę pracę cudownie, research też jest bardzo przyjemny, mam nadzieję, że to widać! Jako ciekawostkę podam wam fakt, że pisałam to w pociągu XD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro