III. Wieczór w operze

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wieczór nie zapowiadał się dla Klary lepiej niż poranek. Na myśl, że wieczorem będzie musiała udać się do opery, ogarniały ją mdłości. Za każdym kolejnym razem przyrzekała sobie, że nie zjawi się już na przedstawieniu i za każdym kolejnym razem brakowało jej wystarczająco siły woli, by sprzeciwić się ojcu.

Popołudnie spędziła w swoim pokoju. Po porannych wydarzeniach zupełnie odeszła jej ochota na komponowanie, zaś po słowach Franza nie mogła zmusić się do czytania czy pisania.

Nigdy nie była zbyt czuła na krytyczne opinie innych na temat swoich poglądów politycznych, lecz nigdy też nikt nie zarzucił jej irracjonalności. Przyjaciele, nawet jeśli się z nią nie zgadzali, zawsze słuchali, co miała do powiedzenia, i starali się ją zrozumieć. Tymczasem Franz nie miał ani krzty przyzwoitości i po prostu ją zmiażdżył.

Nie wymagała specjalnego traktowania ze względu na swą płeć, przeciwnie, nawet go nie chciała, lecz nie mogła ukryć, że mężczyzna ją uraził. Wykazał się zupełnym brakiem kultury. Bolały ją też słowa Katy. Jak przyjaciółka mogła pomyśleć, że ten ohydny człowiek się jej podobał?

W końcu przestała roztrząsać wydarzenia tego dnia i wstała z łóżka. Spojrzała na suknię wiszącą na wieszaku. Nie miała ochoty ani siły, by odziać się w nią tylko po to, by zjeść z ojcem obiad. Wiedziała, że rodziciel będzie na nią zły, że się nie przebrała, lecz nie miała na to siły psychicznej. O dziwo jednak Alfred nic nie rzekł.

Po posiłku Klara znów wymknęła się do miasta. Ojciec dostał to, czego pragnął, nie widziała więc powodu, dla którego miałaby nie wychodzić. Tym razem jednak nie szła spotkać się z przyjaciółmi. Ojciec nie miał o tym pojęcia, ale panna von Altenburg uczyła młode panienki z dobrych domów gry na fortepianie. Tylko tak mogła zarabiać na muzyce. Miała w swej pieczy dwie dziewczęta, całkiem zdolne i chętne do pracy.

Po zajęciach wróciła do domu. Lubiła udzielać lekcji. Dawały jej one poczucie, że jest komuś potrzebna, że jej życie ma jakiś sens poza pisaniem utworów dla Ottona. Wierzyła, że jeśli nie ona, to może chociaż któraś z jej uczennic dożyje czasów, w których kobiety będą mogły bez przeszkód wystawiać swoje dzieła na deskach opery.

Wieczorem przyszedł czas na wyszykowanie się do opery. Dziś miała być wystawiana jej ukochana „Semiramida". Pamiętała, ile miłości i czasu w nią włożyła. Stworzyła ją co prawda dwa lata temu, lecz przez długi czas leżała w szufladzie, czekając na lepsze czasy. Niestety, padła łupem Alfreda von Altenburga, gdy ten przeszukiwał pokój córki. Klarze chciało się szlochać na wspomnienie tamtych wydarzeń.

Stłumiła napływające do oczu łzy i zaczęła się szykować. Musiała wyglądać jak najpiękniej, by ojciec był zadowolony. Na ten wieczór wybrała atłasową suknię w kolorze szampana. Marszczony stanik podkreślał jej kształtny biust, a róża z organzy przyszyta przy ramieniu dodawała szyku. Przód spódnicy zdobiło fantazyjne tiulowe upięcie, które falowało przy każdym kroku. Całość wykończono takimi samymi kwiatami jak przy dekolcie, z tym że spódnica była nimi dużo sowiciej pokryta. Z tyłu sukni ciągnął się długi tren. Klara go nienawidziła, lecz pogodziła się już z tym, że był obowiązkowym elementem każdej wieczorowej toalety. Na łabędziej szyi pyszniły się perły, które spływały również z jej kolczyków niczym oplecione wodorostami w morskiej głębinie. Nasunęła jeszcze białe rękawiczki i przejrzała się w lustrze.

Ułożone wcześniej w loczki jasne włosy spięła przy pomocy pokojówki w wysoki kok. Przy skroniach opadały swobodnie kręcone kosmyki. Misterną fryzurę zwieńczyła spinka z perłą, idealnie pasującą do reszty biżuterii.

Uznawszy, że wygląda dostatecznie elegancko, chwyciła małą, zgrabną torebeczkę, w której miała wachlarz, zegarek i lustereczko, i wyszła. Atłasowe trzewiczki skrzypiały cichutko, gdy stawiała kolejne kroki. Miała nadzieję, że w nich nie zmarznie. W końcu musiała pokonać jedynie drogę do powozu.

Nim wyszła, służąca pomogła jej odziać się w eleganckie futro z norek. Tak wystrojona, Klara była gotowa na wizytę w operze.

Powóz już czekał na nią przed domem. Otto i ojciec na szczęście pojechali już wcześniej, by dopilnować wszystkiego przed występem, nie musiała więc znosić utyskiwania Alfreda na jej wygląd. Często zżymał się, że ubrała się niedostatecznie uwodzicielsko. Dziś jednak miała nadzieję sprostać jego wymaganiom. Uważała nawet, że jej suknia odsłaniała zbyt dużo ciała. 

W powozie znów przypomniał się jej Franz. Nie rozumiała, dlaczego tak zawładnął jej myślami. Może to przez to, że wcześniej jeszcze nikt tak się wobec niej nie zachował. Zawsze podziwiano ją za to, że jako kobieta ma swoje poglądy, lub z tego powodu ją ganiono. Wyśmiewano ją jednak nie za to, jakie one były, lecz za to, że w ogóle je miała. 

Nie spodziewała się, że spotka na swej drodze kogoś na tyle bezczelnego, że zupełnie zaneguje jej opinie. Żałowała, że nie mogli dłużej pomówić. Wtedy na pewno wyjaśniliby sobie pewne kwestie dotyczące polityki, a on nie miałby na jej temat tak złej opinii. Choć właściwie dlaczego tak jej na tym zależało?

Gdy wysiadła przed budynkiem opery, ludzie zaczęli się powoli schodzić na spektakl. Klara jednak zatrzymała się, żeby popatrzeć na gmach przy Ringu. Od zawsze czuła się z nim głęboko związana. Wybudowano go w tym samym roku, w którym przyszła na świat, równo dwadzieścia lat temu. Neoklasycystyczny gmach był ogromny, lecz dzięki lekkości bryły wcale nie sprawiał takiego wrażenia. Zdobiące front kolumny i arkady upodobniały go nieco do Partenonu czy innej starożytnej świątyni. Wrażenie to potęgowały figury dwóch majestatycznych postaci w greckich tunikach i wieńcach laurowych, siedzące na pegazach, które ustawiono na dachu. Klara miała czasem wrażenie, że zaraz wzbiją się ku niebu. 

Oderwała wzrok od budynku i weszła do środka. Klatka schodowa zachwycała ją nie mniej niż front. Majestatyczne białe stopnie przykryte czerwonym dywanem sprawiały wrażenie, jakby żywcem wyjęto je z jakiegoś pałacu. Kolumny i łagodne łuki pod sufitem kojarzyły się jej z rycinami rzymskich domów, które niegdyś widziała w książce o starożytności. Najbardziej podobały się jej figury siedmiu sztuk wyzwolonych, które stały na balustradzie. Nadawały operze sakralnego charakteru. Nie była ona jedynie miejscem, do którego przychodziło się dla rozrywki, a prawdziwą świątynią sztuki, w której można było nasycić nie tylko oczy, ale i duszę.

Klara powoli pokonała schody, wciąż podziwiając wnętrza opery, i udała się do loży należącej do Altenburgów. Siedział tam już jej ojciec. Jego kwaśna mina nie wskazywała na to, by był szczególnie zadowolony.

— Gdzie się tyle podziewałaś? — warknął.

— Och, wybacz mi, ojcze, stroiłam się, by wyglądać jak najładniej — rzuciła z kpiną.

Oblicze Alfreda złagodniało. Prychnął i wbił spojrzenie w scenę. Klara również na nią spojrzała. Już za chwilę miał rozpocząć się spektakl, który był jednym z jej najwspanialszych dzieł. Jeśli z czegoś mogła być dumna, to właśnie z „Semiramidy". Opowieść o babilońskiej królowej była zdecydowanie najbardziej dopracowana muzycznie, do tego okraszono ją przepięknymi kostiumami i dekoracjami.

Coś ścisnęło ją w sercu, gdy orkiestra zaczęła wygrywać pierwsze takty uwertury. Tak doskonale znała każdy z nich! Myślała o nich wszystkich przez tak długi czas! Tyle godzin spędziła na tym, by każdy brzmiał tak, jakby był na swoim miejscu, by dźwięki nie zlewały się w jedną wielką kakofonię, ale tworzyły harmonijną całość.

To nie był pierwszy raz, gdy musiała podziwiać swe dzieło na deskach opery, lecz za każdym razem ból był taki sam, a nawet i większy, bo kolejne przedstawienia, zamiast zbliżać ją do osiągnięcia celu, coraz dobitniej uświadamiały dziewczynie, że jej marzenia są nierealne, a ona, Otto i ojciec coraz dłużej trwają w ohydnym kłamstwie. 

Nuciła cicho uwerturę, której pierwowzór zalęgnął się w jej sercu lata temu. Przechowywała go w nim niczym największy skarb, by w końcu dojrzeć i uczynić z niego coś wspaniałego. 

Potem ten skarb został jej brutalnie odebrany. Czuła się jak matka, której siłą wydarto dziecko noszone pod sercem i wykarmione własną piersią, zmuszona na to, by patrzeć, jak przynosi dumę i uznanie przybranym rodzicom, mimo iż to ona nauczyła je tego, co najważniejsze i najcenniejsze. To uczucie pojawiało się zawsze, gdy była w operze na swoim dziele. Wbijało się niczym ostra szpilka w jej serce i kłuło niemiłosiernie, choć nie na tyle mocno, by pozbawić ją życia. 

Kiedy ujrzała na scenie piękną, czarnowłosą śpiewaczkę o egzotycznej urodzie w turkusowej szacie i złotej biżuterii, po jej policzkach mimowolnie spłynęły łzy. Starała się je zdusić, lecz nie potrafiła. Ojciec często powtarzał jej, że powinna cieszyć się, że świat w ogóle może podziwiać jej dzieła. W końcu większość kobiet-artystek nie miała nawet takiej możliwości. Klara jednak wolałaby chyba, żeby jej prace nigdy nie były nigdzie przedstawione. Przynajmniej należałyby do niej. A tak historia muzyki miała zapamiętać Ottona, nie ją.

Sama już nie wiedziała, czy powinna cieszyć się ze swego daru, czy go przeklinać. Gdyby nie została obdarzona talentem, nie musiałaby przeżywać tych katuszy, ale z drugiej strony tworzenie przynosiło jej tyle radości i spełnienia, że nie wyobrażała sobie, jakby wyglądało jej życie bez niego. 

Z każdą kolejną minutą miała coraz większą ochotę wyjść. Schowała się za kotarą i szlochała cicho, mając nadzieję, że nikt nie zauważy jej łez. Śpiewała cichutko słowa, które sama napisała. Złote dekoracje zmieszały się z turkusem zasłon, tworząc jedną wielką plamę.

Nagle muzyka umilkła. Klarze zdawało się, że wybudziła się z jakiegoś przerażającego koszmaru. Każda wizyta w operze, gdy akurat wystawiano jej dzieło, była niezwykle bolesna, lecz ta szczególnie. Miała wrażenie, że zaraz się udusi.

Odetchnęła głęboko, kiedy zorientowała się, że nadeszła przerwa. Miała nadzieję, że ojciec zaraz wyjdzie, a ona będzie mogła swobodnie się wypłakać. 

Wtem do ich loży wszedł młody, wysoki mężczyzna. Klara otarła szybko łzy. Nie mogła pozwolić, by intruz zauważył, w jakim była stanie. Otarła policzki i jęknęła cicho. Ojciec i tajemniczy młodzieniec śmiali się i żartowali. Po chwili nieznajomy posłał jej uśmiech. 

— Klaro, chodź tutaj. — Ojciec spojrzał na nią wrogo. — Przed tobą hrabia Stephan von Schwarzenberg.

— Tak, z tych Schwarzenbergów, jeśli myśli pani teraz o księciu Feliksie. Jestem zaszczycony móc panią poznać. — Wypiął dumnie pierś. 

Klara prychnęła. Schwarzenberg nachylił się, by ucałować jej dłoń, lecz ona nie wyciągnęła jej w jego kierunku. 

Młodzieniec wydawał się mieć jasne zamiary wobec jej osoby. Nie podobało się jej to. Schwarzenberg wyglądał naprawdę pociągająco ze swoim szczupłym licem i elegancko przystrzyżonymi czarnymi włosami, ale napawał ją jeszcze większą odrazą niż Franz, nawet mimo regularnych rysów twarzy i ciemnych oczu, które błyszczały niczym gwiazdy.

— Mnie również bardzo miło — odparła lakonicznie i odwróciła się od mężczyzny.

Stephan zajął się rozmową z Alfredem, Klara zaś siedziała i próbowała ich nie słuchać. Nie podobał się jej mężczyzna przyprowadzony przez ojca. Sprawiał wrażenie zarozumiałego i aroganckiego. Ciągle patrzył na nią kątem oka, uśmiechając się dwuznacznie.

Czuła się jak przedmiot, którym można dowolnie rozporządzać, jakby służyła tylko do patrzenia i oddawania jej hołdów. Podświadomie czuła, że ojciec nie zaprosił mężczyzny do ich loży tak po prostu. Przecież nie utrzymywał kontaktów z młodymi arystokratami. Niemal na pewno szykował już jej małżeństwo ze Schwarzenbergiem. Chciała mieć nadzieję, że to nieprawda, lecz wiedziała, że zapewne tylko gorzko się rozczaruje. Po raz kolejny.

— Wygląda pani doprawdy pięknie — odezwał się nagle Stephan, uśmiechając się. — Pani ojciec wiele o pani mówił, ale nie spodziewałem się, że jest pani aż tak piękna.

— Nie musi mi pan prawić komplementów, które nie znajdują odzwierciedlenia w rzeczywistości i w pańskim umyśle.

— Ależ panno Klaro... W żadnym wypadku nie skłamałem! Jest pani naprawdę piękną kobietą. Grzechem byłoby, gdybym nie pochwalił pani urody.

— Dużo bardziej ucieszyłoby mnie, gdyby pan pochwalił mój intelekt niż urodę, której przecież nie zawdzięczam swojemu wysiłkowi, a jedynie zrządzeniu losu — prychnęła.

— Ach, ale nie poznałem jeszcze pani intelektu ani zainteresowań, gdyż za krótko rozmawialiśmy, a urodę widzę przecież od razu.

— W takim razie niech wcale mnie nie chwali, póki pan mnie nie pozna — odparła z pogardą i odwróciła się od niego.

Widziała nieprzychylne spojrzenia ojca, lecz postanowiła je zignorować. Nie zamierzała się nim przejmować, zwłaszcza po tym, do czego doszło rano. 

— Dobrze, dziękuję pani za pouczenie, choć nie widzę nic złego w tym, że pochwalę pani urodę. W końcu kobieta powinna swym widokiem umilać mężczyźnie życie, a pani widok zdecydowanie sprawia, że Wiedeń staje się piękniejszy. Pani mąż będzie naprawdę szczęśliwym człowiekiem.

— Nie mam w planach zamążpójścia — odrzekła, wyraźnie już znużona prowadzoną rozmowę.

Ojciec wykrzywił się w takim grymasie, jakby zaraz miał dostać ataku apopleksji, zaś Stephan wyglądał na wielce zdumionego. Klara pogratulowała sobie w duchu. Uwielbiała wprawiać mężczyzn w konsternację. Czuła, że Schwarzenberg już nie odzyska rezonu, przynajmniej nie, dopóki ze sobą rozmawiali.

— Dobrze, zapamiętam, by następnym razem nie mówić przy pani o małżeństwie, choć jestem niemal pewien, że to jedynie młodzieńcze fantazje, a za kilka miesięcy pani dojrzeje i zmieni zdanie w kwestii mariażu. Pomówmy więc o czymś innym. Proszę mi powiedzieć, jak się pani podoba opera? — zapytał.

Tego pytania Klara nie mogła znieść. Emocje nagromadzone przez cały dzień w końcu miały znaleźć ujście. Na jej twarzy pojawiły się szkarłatne rumieńce, a do oczu napłynęły łzy. Nie mogła już dłużej znosić tej męczarni. Jak miała się jej podobać jej własna opera? Kochała ją jak swoje dziecko!

— Wcale mi się nie podoba — warknęła i wyszła z loży.

Dopiero w korytarzu pozwoliła, by łzy popłynęły po jej policzkach. Płakała gorzko, przemierzając korytarze opery pełne wielbicieli muzyki pragnących uraczyć się jej pięknem. Nie obchodziło jej, że po powrocie do domu ojciec wywoła karczemną awanturę. Chciała po prostu stąd uciec. Nawet nie kłopotała się braniem powozu. Biegła od Ringu aż do placu Graben, ledwo łapiąc oddech. W mieszkaniu padła na łóżko i rozpłakała się. Dlaczego nie mogła urodzić się mężczyzną?

*

Otto von Altenburg uwielbiał mroczne zakątki Leopoldstadt. Wśród wąskich, ciemnych uliczek stawał się anonimowy. Za rzeką nikt nie kojarzył go z tym wielkim muzykiem, którego dzieła wciąż wystawiano w operze. Był już tylko miłośnikiem pięknych kobiet i dobrego napitku. Pomyśleć, że wystarczyło tylko przejść przez kilka alei i pokonać most, by trafić do zupełnie innego świata!

Widok ciemnej ulicy oświetlonej jedynie nikłym światłem latarni sprawiał, że budziło się w nim zwierzę. Folgował swoim pierwotnym instynktom, nie przejmując się konsekwencjami.

Najbardziej uwielbiał wizyty w podejrzanych spelunkach. Spotykał tam mnóstwo ludzi do niego podobnych, z którymi mógł się doskonale bawić. W szemranym towarzystwie nikt nie patrzył na pochodzenie społeczne, wykonywany zawód, wyznawaną religię czy poglądy polityczne. Stawali się jedną wielką bracią miłujących dobrą zabawę.

Zatrzymał się przed odrapaną kamienicą i zapukał do drzwi. Otworzył mu wysoki mężczyzna z wąsem. Na widok von Altenburga uśmiechnął się i zniknął w głębi budynku.

Otto podążył za nim do sutereny. Po chwili uderzyła go odurzająca woń będąca mieszaniną opium i słodkich kadzidełek. Wciągnął ją głęboko w płuca i uśmiechnął się szeroko. Uwielbiał ten zapach jak nic innego.

Wszedł do dużego, przestronnego pomieszczenia, w którym panował półmrok. Stojące na blatach świece rzucały mdłe światło na zgromadzonych. Ciężkie kotary zasłaniały malutkie okna przy suficie. Otto nigdy nie rozumiał, po co je zawieszono, skoro okienka były tak niewielkie, że by je zakryć, starczyłaby szmatka wielkości koszuli. Nie pojmował, że ich najważniejszym zadaniem było tworzenie mrocznego klimatu, nie niewpuszczanie światła.

W pokoju kłębiło się mnóstwo ludzi. Niektórzy byli całkowicie ubrani, inni nie mieli na sobie koszul. W kącie na szezlongu leżała dama z podciągniętą pod same uda spódnicą, która zaciągała się dymem z długiej fajki, ukazując kształtne uda. Siedzący obok niej mężczyzna również zdawał się czymś upojony. Patrzył na kobietę jak otępiały i gładził jej odsłoniętą nóżkę.

Otto uśmiechnął się szeroko, gdy kuso odziana dama podała mu kieliszek koniaku. Dobrze znał tę małą, krągłą blondyneczkę, a ona jego chyba jeszcze lepiej. Doskonale wiedziała, że lubił zaczynać szaleństwa od koniaku, by później zanurzyć się w oparach absyntu.

— Patrzcie, chłopcy, Otto już tu jest! — krzyknął jeden z trzech mężczyzn stojących pod ścianą.

— No ba, że jestem, jakbym miał nie być — zaśmiał się ohydnie.

— No nie wiem, myśleliśmy, żeś się w tej operze zasiedział! Wiesz, że Hermann napisał w końcu nowy wiersz? To opium dobrze mu zrobiło.

— Ta? A twoje wypociny jak tam?

— Za mało opium! — zarechotał mężczyzna.

Otto pokręcił głową z pozornym rozbawieniem. Coś ścisnęło go w sercu. Lubił swoich przyjaciół, lecz czasem zdawało mu się, że do nich nie pasował. Wszyscy byli artystami, prawdziwymi. Nie udawali, że coś robią. Nie podobało mu się, że wszyscy uważali go za wielkiego kompozytora. Gdy miał trzeźwy umysł, ciągle nawiedzały go takie myśli. Dlatego w towarzystwie przyjaciół musiał jak najszybciej się odurzyć. Tylko wtedy nie roztrząsał swojego oszustwa.

— No to co, panowie, więcej opium, to będziemy tworzyć. I więcej kobiet!

*

Klara ledwo zmrużyła oczy, a nowy dzień już ją obudził. Zdawało się jej, że w ogóle nie spała. Wczorajszy wieczór pamiętała jak przez mgłę. Czy naprawdę była z ojcem w operze?

Podniosła się i spojrzała na wisząca na parawanie suknię, którą miała wczoraj na sobie. Tak, nic się jej nie przyśniło. Naprawdę wczoraj poszła z ojcem na „Semiramidę" i naprawdę wyszła ostentacyjnie z przedstawienia po pytaniach tego okropnego człowieka.

Jęknęła przeciągle i wstała z łóżka. Zamierzała jak najszybciej zjeść śniadanie i wyjść do miasta. Potrzebowała pomówić z Katą. Tylko jej mogła zupełnie szczerze powierzyć swoje troski. Może jeszcze Otto okazałby się całkiem dobrym słuchaczem, lecz jemu wolała o wszystkim nie mówić. W końcu w dużej mierze to on był przyczyną jej niedoli.

Wtem drzwi do jej pokoju otwarły się, a w progu stanął ojciec. Nie przypuszczała, że zjawi się tu tak z samego rana. Zadrżała. Nie była jeszcze nawet ubrana, a on już tu był.

— Moja panno, musimy poważnie porozmawiać — oświadczył ostro.

— Możemy później, ojcze? Chciałabym wstać i spokojnie się ubrać.

— Nie, teraz. Nie zabronię ci wychodzenia, bo wiem, że i tak znajdziesz sposób, by ominąć mój zakaz, ale chcę ci oświadczyć, że zamierzam niedługo wydać cię za mąż. Nie wiem jeszcze, czy to będzie Schwarzenberg, czy ktoś inny, ale to kwestia czasu. Proszę cię więc, byś nie zachowywała się jak plebejuszka i nie rozpowiadała tych bredni, bo jeszcze ktoś weźmie cię za pomyloną i zapragnie odesłać do zakładu dla psychicznie chorych, a tego chyba nie chcesz.

— Ależ ojcze, ja nie zamierzam wychodzić za mąż! — krzyknęła.

— Ty nie masz w tej kwestii nic do powiedzenia. A teraz idź do tej swojej bandy odszczepieńców, bo niedługo skończą się te spotkania. Ja jeszcze jakoś je toleruję, ale uwierz mi, że twój mąż nie będzie. — To rzekłszy, wyszedł z pokoju, trzaskając drzwiami.

Klara zadrżała. Przez całe życie wiedziała, że kiedyś będzie musiała wyjść za mąż, lecz karmiła się naiwnymi myślami, że może do tego nie dojdzie, a nawet jeśli, to zdąży zakosztować życia na tyle, by móc się poświęcić małżeństwu. Tyle że jeszcze nie czuła się gotowa na wyrzeczenie się panieńskiego losu. Najwyraźniej czekała ją poważna walka o swoją niezależność. Musiała ją wygrać. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro