IV. Antagonizmy międzyludzkie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Lekcje francuskiego przynosiły Franzowi więcej radości niż zajęcia z historii. Co prawda zdecydowanie wolał opowiadać o dziejach ludzkości niż o tajnikach gramatyki francuskiej, lecz na tych zajęciach nie musiał przynajmniej mówić przez całą godzinę, a dziewczęta wykazywały zainteresowanie przedmiotem, który mógł im się przydać w przyszłości.

Tego dnia jednak wybitnie nie miał ochoty prowadzić lekcji, zwłaszcza gdy ujrzał wstrętną mu twarz Amelii. Nie żeby dziewczyna była szczególnie szpetna, lecz brzydziło go jej zachowanie. Nienawidził oszustów i kłamców. Już współczuł przyszłemu małżonkowi swej uczennicy. Sam chyba jak najszybciej rozwiódłby się z taką żoną.

Gdy dziewczęta weszły do klasy, westchnął ciężko i otworzył podręcznik. Zamierzał dziś przez całą lekcję katować swe uczennice czytaniem na głos. Z bólem musiał przyznać, że większość z nich miała okropny akcent. Doskonale wiedział, jak nienawidziły czytać tekstów, jednak zupełnie się tym nie przejmował. Musiały przecież ćwiczyć, jeśli nie chciały przynieść sobie i jemu wstydu. Zamierzał dziś podręczyć Amelię. Nie żeby był szczególnie mściwym człowiekiem, lecz czasem lubił odpłacić się pięknym za nadobne, a panienka von Hartenstein zdecydowanie potrzebowała kogoś, kto nieco nią wstrząśnie.

Po sprawdzeniu obecności stanął przy tablicy i zapisał na niej temat — „Czytamy teksty francuskich prozaików". Żałował, że pod hasłem „prozaicy" kryły się nieciekawe opowiadania podrzędnych twórców, którzy pisali nie po to, by sycić oczy czytelników pięknem literatury, a by zadręczać uczniów ich lekturą. Balzac czy Hugo przecież nadawali się do czytania równie dobrze, a do tego pisali o ważkich sprawach, przy okazji doskonale kreując ludzkie charaktery.

Niestety, pani von Gloeben nie pozwalała mu czytać dzieł tych pisarzy na lekcjach, gdyż znajdowały się one w Indeksie Ksiąg Zakazanych przez Watykan. Nie podobało mu się to ani trochę. Wiedział, że wpisano je tam nie z powodu ich gorszącej treści, a poglądów politycznych autorów.

— Dobrze, moje drogie — rzekł, ogarniając salę spojrzeniem. — Proszę otworzyć podręczniki na stronie dwudziestej. Znajduje się tam tekst autorstwa Victora de Beauforta, „O Paryżu nocą". Nie jest on zbyt ciekawy, ale zawiera mnóstwo wyrazów, z którymi na ogół macie problem.

Dziewczęta spojrzały na niego z rezygnacją. Po chwili rozległ się szelest przerzucanych kartek. Franz odczekał chwilę, by upewnić się, że uczennice odnalazły już tekst, i odezwał się:

— Doskonale. Przeczytajcie teraz tekst po cichu, by wiedzieć, z czym przyjdzie wam się zmierzyć, a później kilka z was odczyta go na głos.

Po pomieszczeniu rozeszły się pełne niezadowolenia pomruki. Franz nie zwrócił na nie uwagi. Zdawał sobie sprawę z tego, że taka reakcja była nieunikniona. Może dwie, trzy dziewczęta lubiły chwalić się swoim akcentem, a reszta szczerze nienawidziła mówić po francusku. 

Rozejrzał się po sali w poszukiwaniu pierwszej ofiary. Nie chciał, by była nią Amelia, dziewczyna bowiem na pewno nabrałaby podejrzeń co do tego, dlaczego wybrał akurat ją. Jego wzrok padł na skuloną w kącie jasnowłosą panienkę. Katrin, bo tak było jej na imię, uchodziła za cichą i wzorową uczennicę, przynajmniej jeśli szło o francuski, bo o historii nie miała absolutnie żadnego pojęcia.

— Zacznie panna von Altenburg. — Uśmiechnął się do niej przyjaźnie.

Dziewczyna wstała i rozejrzała się po klasie niepewnie. Jej duże, jasne oczy błyszczały ze strachu. Franz posłał panience kolejny uśmiech. Jej nie zamierzał gnębić, a dać Katrin okazję, by pochwalić się przed koleżankami znakomitą wymową. 

— Śmiało, nie ma się czego obawiać. 

— Już, proszę pana — rzekła i zaczęła czytać. 

Jej głos był przyjemny w brzmieniu. Franzowi zdawało się wręcz, że dziewczyna melorecytuje do jakiejś melodii, którą słyszy tylko w swojej głowie. Akcent miała wręcz perfekcyjny. Pomyślał, że ciekawie byłoby usłyszeć ją śpiewającą po francusku.

Kiedy skończyła, spojrzała na niego niczym przerażona łania, jakby oczekiwała, że ją zaraz zgromi. Zrobiło mu się jej żal. Uśmiechnął się szeroko, chcąc, by nieco się ośmieliła. 

— Doskonale, panno von Altenburg, proszę siadać. Przepięknie odczytany tekst, nie mam żadnych uwag. 

Dziewczyna wyraźnie odetchnęła z ulgą i na powrót zajęła swoje miejsce. Widział, jak jej policzki czerwienią się jak soczyste wiśnie, którymi uwielbiał się zajadać latem. 

Rozejrzał się po klasie. Dziewczęta patrzyły na niego z przerażeniem, mając nadzieję, że nie padną ofiarą jego krwiożerczych wręcz zapędów. Niektórych uczennic było mu żal, lecz te, które zazwyczaj zachowywały się butnie i arogancko, swoim strachem wzbudzały w nim śmiech i politowanie. 

— Teraz poproszę pannę von Hartenstein — powiedział głośno. 

Amelia prychnęła, lecz wstała i zaczęła czytać. Franz miał ochotę zatkać sobie uszy już po pierwszym zdaniu. Nie dość, że panna miała irytujący, piskliwy głos, to jej francuszczyzna brzmiała tak kiepsko, jakby ledwo wczoraj poznała zasady wymowy tego języka. Denerwowało go zwłaszcza mało wyraźne „r" i „h", które panna czytała w trudniejszych wyrazach. Pomijała je jedynie w tak prostych i koniecznych słowach, że Franzowi robiło się słabo.

Skonstatował, że dziewczyna nie zamierzała przykładać się do swej edukacji. Najwyraźniej nie mógł odnieść sukcesu w nauczaniu jej, skoro ani miłe zachęty, ani ostry przymus nie wystarczały. Panna musiała sama wykazać inicjatywę, lecz chyba nie miała takiego zamiaru. 

Gdy skończyła, spojrzał na nią z rezygnacją. Nie wiedział nawet, co rzec, by nie brzmieć zbyt ostro, a jednocześnie dać Amelii do zrozumienia, że jej francuski jest wprost okropny i chyba nie da się go poprawić, a przynajmniej on nie widzi ku temu żadnych przesłanek. 

— Panno von Hartenstein, ten tekst został przeczytany tak źle, że gorzej już się nie dało — rzekł w końcu. — Musi panna powtórzyć podstawy francuskiej wymowy, bo inaczej donikąd nas to nie zaprowadzi.

— Ależ... ależ... — zżymała się, lecz Franz przerwał jej uniesieniem dłoni.

— Proszę ze mną nie dyskutować.

Amelia prychnęła i ostentacyjnie włożyła nos w książkę, by skryć się przed jego wzrokiem. Franz nic się tym nie obszedł. Zamiast tego szukał kolejnej ofiary, której chciał utrzeć nosa za niegrzeczne zachowanie na historii.

Wybrał jeszcze kilka dziewcząt, lecz nie pastwił się nad nimi zbytnio. Z każdą kolejną nieszczęśnicą było mu coraz bardziej przykro, że tak lekko ważyły sobie własną edukację. Najwyraźniej jednak nie chciały się rozwijać, skoro przez te wszystkie lata zupełnie zaniedbały francuski i historię. Mniemał, że z innym przedmiotami było tak samo. Nawet mimo chęci nie mógł za wiele uczynić, skoro dziewczęta nie zamierzały się uczyć.  

Po skończonej lekcji do jego biurka podeszła Katrin. Ogromnie go to zdziwiło. Wcześniej miał wrażenie, że dziewczyna jest zbyt nieśmiała, by w ogóle się do niego odezwać, jeśli jej o to nie prosił.

— Tak? Coś się stało? — zapytał ze zdumieniem, widząc wielkie oczy dziewczyny, które patrzyły na niego ze smutkiem.

— Amelia chce się na panu zemścić — wyszeptała cicho. — Wiem, bo słyszałam to na przerwie. Niech pan uważa. Ja... bardzo pana lubię i nie chcę, żeby stało się przez nią coś złego — wyszeptała i czmychnęła tak szybko, że Franz nie zdążył wyrzec ani słowa.

Westchnął ciężko. Mógłby się spodziewać po pannie von Hartenstein czegoś nieprzyjemnego. Nie zamierzał dać się zastraszyć głupiej trzpiotce, ale najwyraźniej musiał mieć się na baczności.

*

— Ach, jak dobrze, że cesarz nie ogłosił żałoby narodowej... — westchnęła Kata, spoglądając na Heinricha.

— Tak, zdecydowanie. Wtedy do reszty by go znienawidzono. Ale nie ma się czemu dziwić, idzie karnawał, to nie chce, żeby kupcy potracili pieniądze — odrzekł.

Chciał jeszcze dodać coś mądrego, lecz nie potrafił się już zdobyć na żadne roztropne stwierdzenie. Zresztą przy pięknych damach nigdy nie był w stanie popisywać się wiedzą, bowiem ich uroki zbytnio go obezwładniały, a Kata należała do najpiękniejszych kobiet, jakie miał okazję kiedykolwiek ujrzeć.

Co prawda sprawiała wrażenie dumnej i surowej, a gdy po raz pierwszy ją spotkał, wręcz bał się odezwać do panny Vuković, mimo iż wcale nie należał do mężczyzn strachliwych. Dopiero po tym, jak się do siebie zbliżyli, odkrył, że dla przyjaciół była ciepła i serdeczna.

Uśmiechnęła się do niego, odsłaniając rządek równych, białych zębów. Jej pełne usta przypominały mu soczyste truskawki, które aż proszą się, by ich posmakować. Oczywiście wobec Katy nie miał takich zamiarów, a przynajmniej nie chciał się do nich przyznać. Wiedział, że gdyby pozwolił sobie na wprowadzenie w życie tak śmiałych fantazji, zostałby bardzo surowo potraktowany. Pozostawało mu więc wpatrywanie się w jej ciemne oczy i puszyste loki, które skręcały się uroczo przy skroniach, tworząc czarne, urocze sprężynki.

Przeszli obok Uniwersytetu Wiedeńskiego i skręcili za Votivkirche, którego cienka wieżyczka wystawała zza fasady niedawno zbudowanego, neogotyckiego ratusza. Heinrich westchnął, widząc z daleka fronton domu. Kata również zdawała się zasmucona.

— No to cóż, do zobaczenia... — rzekł cicho i ucałował ją w dłoń.

— Do jutra. Widzimy się na kawie, jak zawsze. Miłego dnia! — wykrzyknęła i oddaliła się, kręcąc zalotnie biodrami.

Heinrich przyglądał się jeszcze przez chwilę, aż w końcu westchnął i odszedł do domu. Wysoka, surowa bryła pałacu należącego do jego rodziców zawsze napawała go ogromną niechęcią. Klasycystyczny budynek o białej fasadzie bez niemal żadnych zdobień zupełnie nie pasował do otaczających go nowszych budowli. 

Szybko pokonał schody i wszedł do domu. W zimnym i chłodnym korytarzu pozbawionym jakichkolwiek ozdób powitał go starszy brat. Sprawiał wrażenie rozbawionego.

— Co, znowu łaziłeś gdzieś z tą Chorwatką? — zapytał, uśmiechając się ironicznie.

— Byłem z nią, panną von Altenburg i Aaronem na kawie, jak co rano. A, prosiłbym cię, byś wyrażał się o pannie Vuković z szacunkiem. 

— Przestałbyś się z nimi włóczyć — sarknął. — Jedynie Klara von Altenburg zdaje się tam dość normalna.

— Nie oceniaj ludzi po pozorach. Wszyscy są naprawdę wartościowymi osobami. 

— No nie wiem, nie wiem. — Zaśmiał się ohydnie brat.

Heinrich posłał mu pełne pogardy spojrzenie. Czasem nie mógł zrozumieć, jak w jednej rodzinie mogło wychować się dwóch tak od siebie różnych młodzieńców i dlaczego brat zachowywał się tak okropnie.

— Andreasie, prosiłbym, byś nie wyrażał się w tak ohydny i uwłaczający sposób o moich znajomych. To wartościowi ludzie, inteligentni, oczytani i pełni empatii.

— Znajomi? Zwłaszcza ta Chorwatka to tylko znajoma? — Spojrzał na niego sugestywnie.

Heinrich westchnął ciężko. Nie chciał wysłuchiwać po raz kolejny insynuacji Andreasa na temat jego domniemanego zakochania w Kacie. Po prostu doceniał jej urodę. Klara była jeszcze śliczniejsza i patrzył na nią z takim samym zachwytem. Mógłby zakochać się w nich obu... Kata jednak miała w sobie coś, co przyciągało go jak magnes. Nie wiedział, czy to jej zaradność życiowa tak mu imponowała, czy może jednak chodziło o jej urodę. 

— Masz rację, to nie moi znajomi, a przyjaciele. Jestem z nimi na tyle blisko, że swobodnie mogę ich w ten sposób nazwać.

— Oby nie za blisko — zarechotał Andreas.

Heinrich jednak nie zamierzał sobie nic robić ze śmiechów brata. Już się do nich przyzwyczaił. 

*

Otto westchnął ciężko, słysząc pukanie do drzwi swego pokoju. Wiedział, że to ojciec, Klara bowiem poszła na spacer. Nie chciał mieć z nim styczności. Jeśli miał być całkowicie szczery, nikt nie napawał go taką odrazą, jak ojciec. Nienawidził go za to, jak traktował Klarę, jak wykorzystywał go do tego, by zrealizować swoje chore ambicje kosztem dziewczyny, odbierając im obojgu szansę na takie życie, jakiego sobie życzyli.

To Klara powinna co wieczór stawać na deskach opery, by pokłonić się publiczności po zakończonym spektaklu. On zaś powinien tylko się zapijać i dobrze bawić. O niczym więcej nie marzył. Dlaczego ojciec nie mógł tego pojąć?

— Proszę — jęknął i wstał z łóżka.

Szybko poprawił zmierzwione, jasne włosy i uśmiechnął się krzywo. Na więcej nie potrafił się zdobyć. Ojciec wszedł do pokoju i prychnął. Jego obwisłe policzki zabarwiły się na czerwono, gdy jego wzrok padł na butelki stojące w kącie pokoju, oczywiście puste.

— Gdzie znów się włóczyłeś?

— No... Z przyjaciółmi... Poszliśmy uczcić udany występ, ojcze... — jęknął.

Wbił wzrok w czubki swoich stóp, by uniknąć mrożącego krew w  żyłach spojrzenia ojca. Zaraz jednak odwrócił głowę. Wolał nie patrzeć na dziurawe skarpety, które dopiero co zacerowała mu siostra. Wiedział, że kiedy Klara wróci, i ona skarci go za bezmyślność i głupotę, choć zapewne uczyni to z pobłażliwością, nie agresją jak ojciec.

— Czy zawsze musicie czcić występy? — sarknął Alfred. — Zrozumiałbym jeszcze wielkie świętowanie po wspaniałej premierze, bo sam kiedyś tak czyniłem. Ale po zwykłym przedstawieniu? Ile jeszcze zamierzasz się tak staczać? Czynię wszystko, byś miał w życiu jak najlepiej, a ty zupełnie nie doceniasz moich starań, tylko się upijasz!

— Co takiego czynisz, żebym miał jak najlepiej? — zapytał, posyłając ojcu spojrzenie tak nienawistne, jakby ten był Franciszkiem Józefem, a on sam Lajosem Kossuthem walczącym w postaniu węgierskim czterdzieści lat temu.

— Staram się o angaże dla ciebie, zapewniam ci moją protekcję, wprowadzam cię w wielki świat! Beze mnie byłbyś tylko nic nieznaczącym pijaczyną!

— I byłbym szczęśliwy! — wybuchnął. Nie miał zamiaru dłużej słuchać ojca. — Wcale nie czynisz mojego życia lepszym! To, co uważasz za błogosławieństwo, dla mnie jest przekleństwem! Nie obchodzą mnie ani trochę te muzyczne brednie, zwłaszcza że Klara na tym cierpi! Wkłada w te wszystkie opery i inne symfonie całe swoje serce, całą swoją miłość, a ty jej to wszystko odbierasz! Dziwię się, że jeszcze nie umarła z bólu, że musiała ci to wszystko oddać!

— Kobieta powinna darzyć miłością męża, którego wybierze jej ojciec, i dzieci, które temu mężowi powije. Mężczyźni mogą kochać swoje dzieła, gdyż są one poniekąd jak ich dzieci, zrodzone z ich trudu, jak kobieta rodzi potomstwo ze swego ciała. Klara powinna zająć się przygotowaniem do małżeństwa, a nie błyszczeniem na scenie. Ona jest tylko dla mężczyzn. 

— Jesteś obrzydliwy — syknął Otto. — Nie wiem, jak matka mogła za ciebie wyjść. Pękłoby jej serce, gdyby wiedziała, co się z tobą stało.

— Jak śmiesz! — krzyknął oburzony mężczyzna, Otto jednak nie zwrócił uwagi na jego słowa.

Prychnął i wyszedł z mieszkania, nie chcąc na niego dłużej patrzeć. Zbiegł po schodach i znalazł się na zewnątrz. Tylko tu, na świeżym powietrzu, mógł się czuć całkowicie wolny od tyranii ojca. A może jednak nie? 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro