V. Franz i kobiety

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Słyszeliście, że to jednak było samobójstwo? — zapytał Heinrich, wpatrując się w przyjaciół z ogromnym zdumieniem wymalowanym na twarzy.

Kata i Aaron przyjęli tę wiadomość ze spokojem, lecz Klara parsknęła, nieomal rozlewając kawę, którą właśnie piła. Odkaszlnęła i wbiła w przyjaciół pełne zdumienia spojrzenie.

— Naprawdę? — zapytała.

— Tak, napisali jeszcze wczoraj, że arcyksiążę odebrał sobie życie czy coś podobnego, w tej chwili nie jestem w stanie zacytować. Myślałem, że wiesz. Zazwyczaj to ty przynosisz nam wieści — odparł von Hardenberg.

— Wybaczcie, miałam ostatnio trudne dni i nie zajmowało mnie to aż tak...

— Och, co się stało? — Kata spojrzała na nią z troską.

— Ojciec — odrzekła tylko Klara.

To jedno słowo starczyło jej przyjaciołom za całą odpowiedź. Wszyscy wiedzieli, co przeżywała z ojcem, i nawet nie pytali o przyczyny kolejnych awantur, gdyż doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że było jej trudno o nim mówić. Czasem zwierzała się im z własnej woli, lecz zdarzało się jej to niezwykle rzadko.

— Biedna... Gdybyś tylko mogła się od niego jakoś uwolnić... Ale musiałabyś chyba wyjść za mąż albo uciec, a trudno znaleźć odpowiedniego kandydata, a ucieczka jest jeszcze trudniejsza... — westchnęła Chorwatka. 

— Nie wiem, może w końcu coś wymyślę. Nie wykluczam tego, że kiedyś znajdę odpowiedniego kandydata na męża albo że zarobię wystarczająco pieniędzy, by się stąd wyrwać... On... Kazał mi oddać Ottonowi „Symfonię wiosenną", a potem jeszcze poszłam z nim do opery na „Semiramidę"... A tam... — Głos jej drżał, a gardło ścisnęła okropna gula, która nie pozwoliła jej dłużej mówić.

— Przepraszam, czy mogę? — zapytał nagle męski głos.

Klara drgnęła. Miała nadzieję, że intruz nie dostrzegł jej roztrzęsienia. Przetarła szybko czoło i poprawiła włosy. Gdy odwróciła głowę, zamarła. Miała nadzieję, że już nigdy nie spotka się z tym obrzydliwym człowiekiem, lecz najwyraźniej los musiał być dla niej jeszcze bardziej okrutny.

— Jeśli pan musi, panie Weber — sarknęła.

Nie zamierzała traktować go uprzejmie, ale nie wypadało jej też mu odmówić. W końcu był przyjacielem Heinricha.

— Cóż, uznam to za tak — odrzekł i zajął miejsce między Heinrichem a Aaronem, tuż naprzeciw niej.

Chciała jakoś wyrazić dezaprobatę, lecz uznała, że nie powinna zaszczycać go nawet spojrzeniem. Nie zasługiwał na to. Należało traktować go jak kolejny mebel w kafejce. Tylko tak mogła oszczędzić sobie zdenerwowania.

Nieopatrznie jednak ciągle na niego zerkała. Miał w sobie coś, co ją do niego przyciągało. Zapewne była to jej niechęć do mężczyzny i pragnienie udowodnienia Franzowi, że jest warta więcej, niż mu się wydaje. Nie rozumiała, dlaczego tak jej na tym zależało, ale naprawdę tego potrzebowała.

Musiała przyznać, że był naprawdę urodziwym mężczyzną. Szczupła sylwetka i zbyt wysoki wzrost sprawiały, że przypominał jej nieco cieniutką gotycką wieżyczkę, podobną do tej, którą mogła poszczycić się katedra świętego Szczepana. Twarz miał za chudą, a wysokie kości policzkowe tylko dodawały mu niezdrowego wyglądu, lecz taka uroda mogła się podobać. Ciemne oczy błyszczały bystro. Nie można było wątpić w to, że Franza cechowała inteligencja. Jedynie czarne, nieco niechlujnie ułożone loki sprawiały, że wyglądał na niefrasobliwego młodzieńca, który ledwo co ukończył naukę.

Zganiła się za tę analizę jego wyglądu. Nawet jeśli Franz był przystojnym człowiekiem, nie powinna o nim myśleć inaczej jak ze wstrętem. Nie zasłużył na nic więcej.

— Wygląda pani dziś wyjątkowo blado, panno von Altenburg — rzekł nagle Franz.

— Nie powinno to pana obchodzić — odparła chłodno, lecz wciąż grzecznie. — Pomówmy lepiej o czymś ciekawszym.

— W takim razie o czym państwo rozmawiali, nim tak okrutnie wam przerwałem? — zapytał z nutką ironii w głosie.

— Właściwie to jeszcze nie zaczęliśmy żadnego konkretnego tematu — odparł mu Aaron. — Wspominaliśmy tylko o śmierci arcyksięcia.

Był tak spokojny i obojętny, że Klara dziwiła się, że potrafił zachowywać taki chłód przy Franzu. Gdyby tylko mogła, już dawno zaczęłaby krzyczeć na Webera lub wyszła z kawiarni, by zademonstrować mu swą niechęć. Tymczasem Aaron zdawał się zupełnie nie przejmować intruzem, którym niewątpliwie był Franz.

— Och, to zrozumiałe, wszyscy teraz o tym mówią. Podobno dostał pomieszania zmysłów, dlatego się zabił. Dziwi mnie, że panowie chcą mówić z kobietami na takie poważne tematy.

— A co takiego niby jest złego w kobietach? — odezwała się Klara. Mogła znieść wiele, lecz nie tak pozbawione jakiegokolwiek szacunku słowa. — Uważa pan nas za głupie i pozbawione rozumu? Niedostatecznie wykształcone, by mieć swoje zdanie na temat tego, jak powinien wyglądać ten kraj?

— Tak. Uważam, że skoro kobiet nie ma w rządzie, nie powinny uczestniczyć w życiu politycznym państwa, zwłaszcza tak rozwydrzone i pozbawione logicznego myślenia jak pani.

Klara spojrzała na Franza z obrzydzeniem. Nie zwykła nikogo darzyć nienawiścią, gdyż uważała ją za uczucie tak silne, że aż w niektórych sytuacjach nieodpowiednie, lecz pan Weber był na dobrej drodze ku temu, by zaczęła ją wobec niego żywić. Dzielił ją od tego właściwie tylko jeden krok. 

— Może pan przestać mnie obrażać, jeśli nie ma pan nic ciekawszego do powiedzenia — rzuciła cierpko. — Żyję w tym kraju i chciałabym móc decydować o jego kształcie. Nie jestem bezwolnym pionkiem, który można przesuwać, jak się chce, bo tak się umyśli jakiemuś idiocie w rządzie!

— Ależ ja pani nie obrażam, tylko wykazuję brak logiki w pani myśleniu. Walka o prawa wyborcze dla kobiet nie ma zbyt wielkiego sensu, póki nie wprowadzone zostanie powszechne prawo do głosowania dla wszystkich mężczyzn, nie tylko dla tych, którzy mają pieniądze.

— Bo kobiety są gorsze i nie zasługują na to, by móc decydować o państwie, w którym przyszło im żyć?

— Nie. Chodzi mi o raczej o to, że póki wszyscy mężczyźni nie otrzymają praw wyborczych, nie będzie możliwe, by uzyskały je kobiety. A do tego jeszcze długa droga, życzę pani, by dożyła tego momentu. We Francji wszyscy mężczyźni mogą już głosować od przeszło czterdziestu lat, a o prawach dla kobiet wciąż nic nie słychać.

— To, że we Francji kobiety nie mają woli walki, nie znaczy, że podobnie jest z Austriaczkami. My staniemy do boju o nasze prawa — prychnęła, patrząc na niego z pogardą. 

— Oby się pani nie przeliczyła...

— Och, panienko von Altenburg! — Usłyszała nagle czyjś zachwycony głos.

Rozpoznała go niemal od razu. Zacisnęła mocno pięści, nie chcąc rzucić się na mężczyznę. Myślała, że dwa dni temu spotkał ją już najgorszy dzień w tym miesiącu, lecz luty dopiero się zaczął, a był na dobrej drodze, by okazać się jeszcze gorszym.

— Dzień dobry, panie von Schwarzenberg — odparła przez zaciśnięte zęby.

— Witam wszystkich państwa bardzo serdecznie, Stephan von Schwarzenberg. Jestem przyjacielem von Altenburgów.

— Miło pana poznać — rzekł bez entuzjazmu Aaron.

Kata i Franz przywitali go ze zrezygnowaniem, a Heinrich nie rzekł ani słowa. Ogromnie zdumiało to Klarę. Myślała, że von Hardenberg darzy Schwarzenberga przynajmniej sympatią, jeśli nie przyjaźnią. Najwyraźniej się myliła.

— Dlaczego przedwczoraj tak pani uciekła? — zapytał mężczyzna. — Przecież opera była taka piękna...

— Miałam swoje powody — warknęła. Nie zamierzała być dla niego miła, zwłaszcza po słowach Franza. Nie zasłużył na to.

— No tak, te wasze kaprysy... Jak dobrze, że kobiety nie rządzą tym krajem. Gdyby one, chłopi i robotnicy mogli głosować, mielibyśmy tu kompletny chaos!

— A dlaczego niby to robotnicy nie powinni głosować? — zapytał Franz.

— Och, jeszcze pan pyta? — zdumiał się. — Przecież oni nie mają żadnego wykształcenia! Skąd mają wiedzieć, kto rzeczywiście będzie odpowiednio rządził ich krajem, skoro są podatni na obce wpływy i agitację? System kurialny jest doskonały, ci, którzy są najbardziej odpowiedni do decydowania o losach państwa, mają na nie największy wpływ.

— Ale to nie tylko państwo burżujów i arystokracji, ale też chłopów, robotników i mieszczan. Oni też mają prawo do decydowania o sobie. Nie są w żadnej mierze gorsi.

— Są. Nie mają wykształcenia i nie potrafią ocenić, co jest lepsze dla ich kraju.

— Wie pan, że nie tylko chłopi i robotnicy są poszkodowani przez ten chory system? Ja mam wykształcenie, studiowałem historię przez wiele lat, a teraz jej nauczam. Myśli pan, że nie mam żadnego pojęcia o rządzeniu państwem? Mam je, ale moje zarobki nie pozwalają mi głosować. Pomyślał pan o takich ludziach? O biednych studentach czy nauczycielach?

— O żydowskiej biedocie? — wtrącił się Aaron.

— Och, proszę, niech pan nie mówi nawet o Żydach! Są zakałą naszego narodu. Skoro nie chcą się asymilować, to niech nie głosują, póki się nie dostosują! Tylko zasymilowany Żyd może mieć jakiekolwiek pojęcie o państwie, choć i to nie zawsze.

— Ważne, że pan jest wspaniale zasymilowany. Szkoda tylko, że akurat z głupcami — rzucił Franz.

Przyglądająca się całej dyskusji z zapartym tchem Klara otworzyła szeroko usta ze zdumienia. Nie spodziewała się po Franzu takich słów. Uśmiechnęła się okrutnie, widząc pełną zdziwienia i oburzenia minę Stephana. Jeśli kogoś nienawidziła bardziej niż Franza, to właśnie jego.

— Pan pozwala sobie na zdecydowanie zbyt wiele! — wykrzyknął oburzony Stephan. — Panno von Altenburg, z kim panienka w ogóle się zadaje? Nie będę tego dłużej znosił. Żegnam! — wykrzyknął i ostentacyjnie wyszedł z kawiarni.

Towarzystwo roześmiało się w głos, zupełnie nie obchodząc się tym, że swoją awanturą zwróciło na siebie uwagę wszystkich zgromadzonych w kafejce. Czuli się zupełnie swobodnie, jakby właśnie odbywali piknik na łące.

Jako pierwsza opanowała się Klara. Musiała przyznać, że słowa Franza zrobiły na niej spore wrażenie. Najwyraźniej miał całkiem dobrze poukładane w głowie. Nie podejrzewała go też o zdolność do prowadzenia tak zażartej dyskusji. Wciąż jednak bolały ją jego wcześniejsze słowa.

— Muszę panu pogratulować znakomitej dyskusji — zaczęła, patrząc mu prosto w oczy, mając nadzieję, że tym sposobem wywrze na niego wpływ. — Naprawdę go pan zmiótł. Żałuję jedynie, że nie uważa pan kobiet za równe robotnikom, chłopom, studentom czy Żydom. Gwarantuję panu, że ja czy Kata w niektórych dziedzinach wiemy dużo więcej od pana. Cóż, zapewne i tak się pan nigdy o tym nie dowie, bo ma nas pan za głupie. A teraz proszę mi wybaczyć, muszę wracać.

To powiedziawszy, dopiła resztkę kawy i wyszła z budynku, postukując obcasikami swoich bucików. 

*

Franz sporo myślał o słowach Klary. Poświęcił na ich rozważanie całą lekcję francuskiego. Podał nawet dziewczętom złą pisownię kilku słówek, gdyż tak się zamyślił. Na szczęście zaraz zauważył swoją pomyłkę i poprawił się. Nie zniósłby, gdyby oskarżono go później o niekompetencję.

W czasie przerwy siedział przy biurku, wpatrując się pusto w podręcznik, i wspominał oburzenie panny. Naprawdę ją poirytował. Z jednej strony całkiem go to cieszyło, uważał bowiem, że panna von Altenburg jest zbyt pewna siebie i nie powinna rozmawiać w ten sposób z mężczyznami, lecz z drugiej...

Musiał to niechętnie przyznać, ale chyba miała rację. Chyba, bo musiał jeszcze dokładnie to zweryfikować. Przez całe życie wtłaczano mu do głowy teorię, że kobieta jest gorsza od mężczyzny, że nie powinna wiedzieć od niego więcej ani podejmować się zajęć przeznaczonych dla płci męskiej, trudno mu więc było zrewidować swe poglądy. Gdy jednak głębiej się nad tym zastanowił, w tym wypadku teorie Klary miały sens. Może kobiety jednak mogły równać się z mężczyznami, a ich rolę w świecie spowodował niesprawiedliwy obrót dziejów?

No bo w czym kobiety miałyby być gorsze od mężczyzn? Co prawda jako kruche i słabe nie walczyły na wojnie, a zamiast tego rodziły dzieci, lecz to uważał za naturalny porządek, wyznaczony przez biologiczne uwarunkowania płci.

Wielu powielało teorię o tym, że mózg kobiet był mniejszy, co powodowało rzekomą głupotę dam, lecz Franz nie dawał temu wiary, gdyż nie znajdywał żadnych naukowych dowodów, które miałyby potwierdzić tę tezę. Należałoby ją sprawdzić. Tylko jak, skoro nie dopuszczano kobiet na uniwersytety? Może pod względem inteligencji równały się z mężczyznami, lecz nie dano im jeszcze szansy, by to udowodnić?

Westchnął ciężko, widząc dziewczęta wchodzące do klasy. Wolałby już chyba ujrzeć pannę von Altenburg. Otrząsnął się. Musiał przestać myśleć o Klarze, zwłaszcza, że miał omawiać dziś szczególnie interesujący dlań temat. Wyprawa Napoleona na Rosję i upadek cesarza musiały zostać wytłumaczone jak najdokładniej.

Zmarszczył brwi, widząc grymas na twarzy Amelii. Nie zwykł żywić jakichkolwiek silniejszych uczuć wobec swych uczennic, lecz jej nie lubił szczególnie. Irytowała go jak nikt inny, nie tylko swoją próżnością i głupotą, ale przede wszystkim złośliwością.

Gdy dziewczęta zajęły swoje miejsce, wstał od katedry i spojrzał na uczennice. Widział, że wszystkie są ogromnie znudzone. Niektóre ziewały, inne bawiły się włosami zaplecionymi w warkocze lub ułożonymi w koki, jeszcze inne gryzmoliły coś w kajetach. Nie dziwił się im. W końcu historię miały na ostatnich lekcjach, do tego większość z nich zupełnie nie potrzebowała jej do życia. Nie rozumiał nawet, po co się jej uczyły. Chyba jedynie dlatego, że dyrektorka pensji, pani Gloeben, była gorącą patriotką i pragnęła odpowiednio wykształcić swoje wychowanki.

— Dzień dobry, dziewczęta. Dziś wciąż będziemy zajmować się Napoleonem. Zapiszcie proszę temat „Upadek Napoleona", a ja w tym czasie sprawdzę obecność.

Dziewczęta apatycznie chwyciły za pióra i otworzyły kajeciki, Franz zaś zaczął odczytywać ich nazwiska z listy. Widząc ich znudzone twarze, sam miał ochotę pójść do domu i położyć się spać. 

— No dobrze — rzekł, gdy skończył, i podniósł się z miejsca. — Żeby właściwie zrozumieć temat, należy przypomnieć o stosunkach panujących między Aleksandrem I a Napoleonem.

— Musimy o tym mówić? To takie nudne! — jęknęła męczeńsko Amelia.

— Tak, musimy, bo tego się ode mnie wymaga.

— A dlaczego w ogóle uczymy się historii? — zapytała siedząca na końcu sali Anne.

— Bo tego życzy sobie pani Gloeben.

Chciał im rzec, że nie widzi sensu ich edukacji, bo i tak nie przejawiają żadnej chęci do nauki, a wiedza zdobyta na historii nie przyda im się do niczego w życiu, lecz uznał, że nie wypadało mu tak mówić. Podważyłby w ten sposób swój autorytet.

Westchnął, przypomniawszy sobie o swoich refleksjach na temat kobiet. Może jednak naprawdę były głupsze i mniej podatne na wiedzę od mężczyzn? Zyskiwał przecież dowody na to każdego dnia. Nie uczył żadnej głodnej wiedzy panienki o bystrym umyśle. Przypadki takie jak Klara musiały być tak rzadkie, że wręcz incydentalne. Nie zdziwiłby się, gdyby na cały Wiedeń znalazł jedynie pannę von Altenburg i jej przyjaciółkę.

— Ale po co uczymy się o czymś, co było osiemdziesiąt lat temu? Nawet pan nie jest tak stary, by to pamiętać, jak więc mamy chociażby zweryfikować to, co pan nam mówi? Poza tym, nie mógłby pan nam powiedzieć czegoś o współczesności? — zapytała Amelia, patrząc na niego wyzywająco. — Na przykład o arcyksięciu Rudolfie? Czy to prawda, że był wariatem? I to dlatego się zastrzelił?

— Nie odpowiadam na takie pytania. Interesuje mnie wiedza, nie plotki, które krążą po mieście. Panienka również powinna się teraz zająć lekcją, a nie rozsiewać pogłoski, które nie znajdują żadnego pokrycia w rzeczywistości.

— Ale...

— Dość! — krzyknął. — A teraz proszę, wróćmy do tematu lekcji.

Ledwo mówił, tak ogromnie go to wszystko zmęczyło. Czekał już tylko, aż lekcja dobiegnie końca, a on w końcu będzie mógł wrócić do domu. Zajęcia niemiłosiernie mu się ciągnęły. Wciąż myślał o Klarze, do tego doszło jeszcze rozsierdzenie zachowaniem Amelii. Miał wrażenie, że już dawno tak się nie zbłaźnił na jakiejkolwiek lekcji. 

Kiedy wreszcie skończył swój nieskładny wykład, odetchnął z ulgą. Nawet nie patrzył na wychodzące z klasy uczennice, zbyt zajęty zbieraniem swoich książek. Myślami był już przy obiedzie, który zamierzał zjeść w swojej ulubionej jadłodajni. Miał dziś wybitną ochotę na mięso.

Oderwał wzrok od biurka, by ujrzeć Amelię. Ogromnie zdumiał go ten widok. Myślał, że dziewczyna jako pierwsza będzie chciała wyjść z klasy, a tymczasem ona wciąż tu stała.

— Czego chcesz? Wybacz, ale nie mam czasu, chyba że to coś naprawdę ważnego — sarknął, nie przejmując się dobrymi manierami. 

— Bardzo — odparła dziewczyna.

Widział, że nieco drżały jej ręce, do tego najwyraźniej się stresowała, bo cała spłonęła czerwienią. Zmarszczył podejrzliwie brwi.

— Powiesz mi, jaką masz do mnie sprawę, czy będziesz mitrężyć mój czas?

Nie zamierzał silić się na grzeczności, zwłaszcza wobec tej irytującej dziewuchy. Burczało mu już w brzuchu.

Dziewczyna nic nie odrzekła. Zamiast tego zarzuciła mu ramiona na szyję i złożyła na jego ustach pocałunek. Franz próbował ją odepchnąć, lecz Amelia była zbyt silna. W końcu sama się od niego oderwała.

Mężczyzna patrzył na nią ze zdumieniem przemieszanym z obrzydzeniem. Ogarnęła go taka złość, że już zamachnął się, by spoliczkować dziewczynę, gdy pojął, że mogłoby to skutkować zwolnieniem go z pracy.

— Przekroczyłaś pewną granicę. Nie licz na to, że będę dla ciebie łaskawy — fuknął. 

Amelia czmychnęła z pomieszczenia tak szybko, że nie zdążył jej jeszcze zganić. Czuł się dziwnie, jakby ktoś go wykorzystał. Domyślał się, że miała być zemsta, o której mówiła mu Katrin. Przez głowę przemknęła mu myśl, że powinien udać się z tą sytuacją do dyrektorki, zaraz jednak uznał, że nic by to nie dało, skoro Amelia już uciekła. A gdyby powiedziała dyrektorce, że to on ją pocałował... On przecież miał większy autorytet i to jemu na pewno uwierzyłaby pani Gloeben. Z tą myślą wyszedł z klasy. Nie zamierzał zawracać sobie głowy Amelią. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro