12

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wydawało jej się, że w poczekalni szpitalnego oddziału ratunkowego spędziła wieczność, jednak nieubłaganie obiektywny zegarek w jej telefonie wskazywał, że minęło zaledwie półtorej godziny. Wreszcie drzwi sali, w której zniknęły nosze z Ethanem, zwiniętym w kłębek z bólu, uchyliły się i wyjrzał zza nich młody lekarz.

- Pani Green? - Podszedł do niej, więc wstała. - Może pani wejść do środka.

- Co z nim? - zapytała z nadzieją.

- Cóż, nie reaguje na środki rozkurczowe, więc podejrzewamy neuralgię, inaczej nerwobóle. Wie pani, że jego choroba obejmuje nerwy, doprowadzając do ich uszkodzenia. Podejrzewam, że to właśnie jest przyczyną: uszkodzone nerwy nie przewodzą prawidłowo, dostarczając do mózgu bodziec, którego w rzeczywistości nie ma, czyli ból. W każdym razie badania podstawowe i USG brzucha wyszły prawidłowo, nie dopatrywałbym się więc przyczyn somatycznych. Czekam teraz na neurologa, który zaraz powinien przyjechać na konsultację. - Mówił dość sucho, ale w jego oczach widziała empatię. W końcu, jako lekarz, doskonale musiał sobie zdawać sprawę ze zbliżającej się śmierci Ethana.

- Czy... Czy silne emocje, na przykład strach czy złość, mogły się do tego przyczynić? - mówiła tak cicho, że niemalże szeptem. Lekarz z wahaniem kiwnął głową.

- Tak, myślę, że to możliwe. Proszę pamiętać, że w chorobie pana Reise stres raczej nie jest wskazany i przyczynia się do jej szybszego postępu.

- Dziękuję - szepnęła, otarła drzwi i wsunęła się do sali. Było to duże pomieszczenie z rzędem łóżek, oddzielonych parawanami, w większości pustych. Ethan leżał na końcu, pod oknem. Przemknęła do niego i usiadła obok, na materacu.

- Przepraszam. Znowu narobiłem ci kłopotu - odezwał się bardzo cicho, patrząc gdzieś na zewnątrz. Podążyła za jego wzrokiem. Za oknem panował mrok, poprzetykany samotnymi gwiazdami i światłami miasta gdzieś niebotycznie daleko. Normalne życie: osiedla, imprezownie, jej ulubiony klub i jego mieszkanie, w którym przeżyli tyle miłosnych uniesień, wydawały się jeszcze odleglejsze niż Droga Mleczna.

Chwyciła jego dłoń w swoją z czułością, o jaką nigdy by siebie nie podejrzewała.

- Nie powinnam była wyciągać cię na imprezę, skoro nie miałeś na to ochoty, i mogłam cię uprzedzić o spotkaniu z dziewczynami - przyznała.

- Masz rację.

- Nie chcę, żebyś resztę życia spędził w czterech ścianach, odizolowany od ludzi. Życie jest od tego, żeby je przeżyć, bo w każdej chwili może się zakończyć i nie będzie nic... - Obiecywała sobie, że nie będzie przy nim płakać, ale nie wytrzymała.

- Nie wierzę w to - prychnął. - Śmierć to dopiero początek... Daj mi wierzyć, że po niej będzie lepiej. Że nie będzie bólu, strachu przed ludźmi, tej wszechogarniającej pustki - jego ton znienacka zmienił się na błagalny, a głos załamał. Połykając szloch, pokręciła głową.

- Nie, Ethan. Jesteśmy tylko sumą oddechów. Powinieneś brać je pełną piersią, przeżywać każdy najlepiej, jak potrafisz, bo drugiej szansy na naprawę tego nie będzie. - Nie miała pojęcia, dlaczego katowała go tym wywodem, zamiast powiedzieć to, co chciał usłyszeć. Może liczyła, że coś to zmieni i dzięki temu on będzie w stanie przemóc swój strach? - Wierzysz w te swoje opowieści o Bogu, bo tak jest łatwiej, ale to ci nie pomaga, Ethan. Zamiast żyć pełną piersią, korzystać, ile fabryka dała, to ty zamykasz się na wszystkich, licząc na coś lepszego po drugiej stronie. Jeszcze oddychasz. - Położyła mu dłoń na piersi. - Twoje serce bije, więc, do cholery, zachowuj się jak żywy człowiek.

Pokręcił głową, odwracając się od niej w stronę ściany. Drżał, targany bezgłośnym szlochem, ale kontynuowała bezwzględnie.

- Powiedz mi, jeśli ten twój Bóg jest taki dobry, to dlaczego tak cierpisz, hę? Dlaczego pozwala, żeby jego wyznawcy chorowali i umierali w męczarniach?

- To nie wina Boga. - Ku jej zdziwieniu, jego ton był łagodny i pogodny. Chłopak znów się do niej odwrócił, a na jego twarzy zagościł ledwie zauważalny uśmiech. - Ten świat jest grzeszny, dlatego spotykają nas złe rzeczy. Bóg nie może nic na to poradzić, ale stara się nam pomóc. Popatrz tylko: kiedy już myślałem, że nic mnie dobrego w życiu nie spotka i pozostało mi tylko wegetować w jednym pokoju, czekając, aż choroba odbierze mi wszystko, On zesłał mi ciebie, żebyś przewróciła moje życie do góry nogami. Żebyś narobiła zamieszania w moim życiu i żebym ja narobił coś w twoim. Żebyśmy obydwoje coś dobrego z tego wynieśli, nawet jeśli będzie to okupione kłótniami i morzem łez.

Pokręciła głową z niedowierzaniem.

- Czy ty miałeś kiedyś do kogokolwiek pretensje? - zapytała. - Do rodziców, że cię zostawili, do losu, czy tam tego twojego Boga, do mnie? - Dobrze znała odpowiedź. Ethan nigdy nie miał pretensji do nikogo. Zawsze znajdywał usprawiedliwienie albo obwiniał samego siebie.

- Do ciebie? O co? - zdziwił się.

- Że jestem egoistką. Ciągle zmuszam cię do rzeczy, których nie chcesz robić, i po nich ci się pogarsza. Dałam ci alkohol, wyciągnęłam cię na tę cholerną imprezę. Kurwa, nawet krytykowałam twój wygląd, na który przecież nie masz wpływu! - wyrzuciła z siebie.

- Nie zakochałem się w tobie dlatego, że byłaś cicha i spokojna. Zakochałem się, kiedy wprowadziłaś do mojego życia nutkę szaleństwa. Tego właśnie chciałem, dlatego nic ci nie mówiłem o chorobie. Chyba nie myślisz, że teraz będę cię zmieniał? - Ethan uśmiechał się coraz szerzej.

- Przepraszam, kochanie. Po prostu... ta sytuacja jest dla mnie zupełnie nowa. Nie mam pojęcia, jak się zachowywać, co robić, żeby cię nie skrzywdzić.

- Wiem. - Przygarnął ją do siebie i wplątał sobie w palce jej włosy. Choć przed wyjściem wyprostowała je starannie i utrwaliła lakierem, zdążyły się już pokręcić od wilgoci. - Prawdę mówiąc, ja też jestem zagubiony w tej sytuacji. Poruszam się w tym jak dziecko we mgle, a przecież wiem o chorobie już od dziesięciu lat. Tym bardziej nie mam prawa dziwić się tobie.

Choć obojgu nie było zbyt wygodnie, wciąż pozostawali w uścisku. Panowało między nimi milczenie, aż Ethan odsunął się trochę, by popatrzyć w jej zapłakaną, zapuchniętą twarz.

- Popatrz na to pozytywnie. Nigdy nie zje nas rutyna, nie zdąży. Każdego dnia będziemy się kochać tak, jakbyśmy widzieli się po raz ostatni.

Wybuchnęła śmiechem przez łzy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro