Rozdział 10

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 Kotki weszły do żłobka, Szyszka właściwie wcześniej nie miała okazji zobaczyć jak wygląda on w środku. Była tam tylko jedna karmicielka, wyglądała na zmęczoną, a przy jej brzuchu kuliła się szóstka maleńkich kociaków. W żłobku był również Sójcze Skrzydło, ojciec maluchów. Wszędzie unosił się przyjemny zapach mleka, który wydawał się zakrywać wszystkie inne zapachy. Mimo to Zacienka wzdrygnęła się lekko.

-Czuję krew. - Mruknęła. - Ale nie ma zapachu śmierci. Wszystkie kociaki żyją, prawda?

-Żyją. Cała szóstka. - Odparła Kameleonowy Język. - Były komplikacje, ale się udało. - Zerknęła na samotniczkę, która trochę niepewnie stała w wejściu do żłobka. - Dziękuję Szyszko. Wiem, że to ty pobiegłaś po Czarną Łapę. Sporo zaryzykowałaś, robiąc to. Naprawdę, dziękuję ci. Gdyby nikt nie przyszedł jeszcze chwilę dłużej mogłabym stracić moje maluchy. Jesteś bohaterką. Nigdy ci tego nie zapomnę.

-Nie dziękuj Kameleonowy Języku. - Odpowiedziała, trochę zaskoczona wdzięcznością kotki, osobiście nie uważała, że zrobiła coś wielkiego. - Każdy inny by to zrobił.

-Ale to ty to zrobiłaś. - Odrzekł Sójcze Skrzydło.

-Jak się nazywają? - Wtrąciła niespodziewanie Zacienka.

-Jeszcze nie wszystkie mają imiona. Ja i Sójcze Skrzydło mieliśmy pomysły, ale nie aż sześć. - Wskazywała powoli maluchy, które już zostały nazwane. - Te tutaj to Cisek, Trawka, Brązek i Plamka.

-Są urocze i mają śliczne imiona. - Stwierdziła Szyszka, patrząc na malutkie kłębuszki futra, uporczywie wtulające się w futro matki. Te o podobnym do niej umaszczeniu wydawały się wręcz znikać.

-Wiesz nam pomysły już się skończyły, może chciałabyś pomóc nam je nazwać? - Spytał Sójcze Skrzydło.

-To wasze kociaki!

-Wiem, że ty tego tak nie widzisz. - Zaczęła szylkretowa karmicielka. - Ale w naszych oczach, ocaliłaś je. Z resztą w ten sposób nam pomożesz, możesz uhonorować kogoś, na kim ci zależy. No i tradycja, że tylko rodzice mogą nadawać imiona swoim kociętom jest głupia i przestarzała.

-Dobrze, skoro nalegacie. - Zgodziła się kotka, delikatnie dotknęła nosem białego kociaka, wyraźnie wyróżniał się na tle reszty. - To będzie Jagódka. Ma takie ładne futerko! Jest urocza. - Potem zwróciła wzrok na ostatniego kociaka, wydawał się najmniejszy spośród całego rodzeństwa. Miał śmiesznie oklapnięte uszka, które przypominały jej również oklapnięte uszy brata. Jego futerko było ciemnobrązowe, niemalże czarne. - Nie mam pomysłu, jak go nazwać. Może... Oklapek... - Powiedziała, ale zawahała się lekko. Ten kociak był obcy. Przecież nie mogła nazwać go po swoim bracie. Nie był nawet do niego aż tak podobny, poza oklapniętymi uszami. - Albo... albo Ostrokrzewinek.

-Ostrokrzewinek brzmi dobrze. 

-No to nasze maluchy są nazwane. - Kocur lekko musnął ogonem bok partnerki. - Dziękujemy za pomoc, Szyszko. Jeśli chcesz możesz już iść, albo jeszcze tu posiedzieć.

 Samotniczka skinęła głową i wyszła ze żłobka, wcześniej żegnając się z przyjaciółką. Wydawało jej się, jakby od ceremonii wojownika, którą wczoraj usłyszała ze swojego miejsca w legowisku więźniów minęły całe wieki. Tak naprawdę jednak słońce dopiero co wstawało, a nowo mianowany Krótki Ogon właśnie kończył swoje czuwanie. Tego dnia miało odbyć się zgromadzenie. Samotniczka poszła do legowiska więźniów, do którego ostatecznie postanowiła wrócić, to była dla wszystkich trudna noc. Samotniczka położyła się i zasnęła.
 Kiedy się obudziła był już ranek, musiała przespać cały dzień i noc. Przynajmniej będzie miała energię, by jej rany dobrze wyzdrowiały. W jej stronę szli Miodowa Łapa i Zacienka.

-Hej, śpiochu! - Przywitała się niewidoma, jej wąsy drgały lekko z rozbawienia, a ślepe oczy błyszczały pięknie. Miodowa Łapa przyszedł opowiedzieć nam o zgromadzeniu.

-Cześć! - Szyszka ziewnęła, polizała się po klatce piersiowej, by lepiej ułożyć swoją potarganą sierść. - Opowiadaj, Miodowa Łapo.

-Na początku rozmawiałem z jednym uczniem z klanu cienia, nic wielkiego, opowiadał mi o jakiejś ich walce z klanem wiatru.  Przywódcy bardzo szybko wezwali główną część zgromadzenia i wtedy Błyszcząca Gwiazda powiedziała, że ktoś z klanu pioruna poluje na ich terenie. A to nieprawda! Mówili, że jeśli jeszcze raz wyczują nasz zapach na ich terenie zaatakują nas i odbiorą nie tylko słoneczne skały, ale pół lasu. Więc jesteśmy zagrożeni bitwą.

-Rozumiem, a widziałeś coś dziwnego, lub podejrzanego?

-Tak, kiedy Błyszcząca Gwiazda mówiła o ataku, Ostry Ząb miał taki dziwny błysk w oku, ale pewnie tylko mi się wydawało. Nie martwcie się tym.

-Okej. - Rzekła Szyszka w ramach krótkiej odpowiedzi. - A Ostry Ząb robił coś jeszcze?

-Nie, tylko rozmawiał z kotami z klanu rzeki, mocno się przy tym jeżył, pewnie kłócili się o tą zwierzynę.

-Dobrze, dziękuję ci Miodowa Łapo.

-Zmieniając temat. - Wtrąciła Zacienka. - Słyszeliście, że można już odwiedzić kociaki Kameleonowego Języka? W sensie wy możecie odwiedzić. Ja i tak będę z nimi siedziała w żłobku - jej wcześniej dosyć pozytywny głos zmienił lekko ton i dało się usłyszeć w jej słowach trochę żalu. Ale, to nie temat na teraz. Idziecie do nich?

-Nie, ja już przecież u nich byłam.

-Naprawdę? Już je widziałaś? - Mruknął Miodowa Łapa.

-Nawet je nazwała! No... dwa z nich. - Odparła Zacienka. - Szyszka pobiegła po Czarną Łapę, bo zbierała zioła i nie było medyka w obozie, a Kameleonowy Język zaczęła rodzić. - Spojrzała na przyjaciółkę. - Ty było odważne. Poza tym, ja też już byłam u kociąt... w sensie spałam w żłobku. Są słodkie.

-Prawda! Są takie urocze i malutkie!

 W tym momencie rudy uczeń zachichotał cicho. Kiedy szylkretka spojrzała na niego pytająco od razu wyjaśnił.

-Aż dziwnie słucha się, że mówisz, że są słodkie. Obie dopiero co wyrosłyście z wieku kociaków. - Mruknął. - Z resztą... ja też. A swoją drogę, wiesz, mało który kociak, do tego nie będący oficjalnie w klanie ma możliwość nazywania kociaków karmicielki.

 Cała trójka usłyszała wołanie Żółtego Futra, była jedną ze starszych i bardziej doświadczonych wojowniczek, a także i mentorką ucznia, chociaż podobno nie miała nią wcale być. Wołała Miodową Łapę.

-Oj, muszę iść na trening. - Rzucił kocur na odchodne swoim łagodnym, ładnie brzmiącym głosem. - Do zobaczenia!

-Do zobaczenia! - Krzyknęły chórem obie kotki.

 Szyszka zaczęła starannie wylizywać swoje wciąż potargane po długim spaniu futro, Zacienka siedziała obok niej. Po skończeniu mycia samotniczka spojrzała w stronę przyjaciółki, która to patrzyła prosto w słońce, widocznie jej ono nie raziło. Nie był to pierwszy raz gdy niewidoma wpatrywała się prosto w słońce z lekkim uśmiechem na ciemnorudym pyszczku.

-Dlaczego zawsze patrzysz na słońce? - Zapytała pstrokata kotka mocno zaciekawiona.

-Uwielbiam słońce. - Odpowiedziała pręgowana kotka, trochę tajemniczo. - To jedyne co widzę.

-Widzisz? - Szyszka spojrzała na nią zdziwiona. Była przekonana, że jej przyjaciółka jest całkowicie ślepa i, jak to ślepe koty, nie widzi.

-Nie widzę dokładnie słońca, ale mam poczucie światła. - Wytłumaczyła. - To znaczy, że jak coś się świeci, to widzę blask, dzięki temu wiem chociażby kiedy jest dzień, a kiedy noc. W sensie... bez tego też bym wiedziała, ale to ułatwia sprawę. Dlatego jak patrzę w słońce, to widzę, że się świeci, czy bardziej odczuwam jego blask, ale nie na tyle mocno, żeby mnie raziło. Nie wiem, jak to wyjaśnić. Kiedyś, jak byłam mała mówiłam o tym Zabliźnionej Skórze i powiedziała, że ślepe koty czasem tak mają.

-Ciekawe. - Przyznała Szyszka. - Mogę cię o coś jeszcze zapytać?

-Jasne, zawsze możesz.

-Jak to jest być ślepym? - Samotniczka zdawała sobie sprawę, że to dosyć głupie pytanie, ale była naprawdę ciekawa odpowiedzi. - I jak sobie z tym radzisz?

-Normalnie. - Rzekła krótko ciemnoruda kotka. - Jest tak od zawsze, więc dla mnie nic w tym dziwnego. Chociaż, jeśli miałabym to powiedzieć, jak sobie radzę, to nie zapominaj, że mam jeszcze bardzo dobrze sprawny słuch i węch, a uwierz działają u mnie niezwykle dobrze.

-Chciałabyś widzieć?

-Kiedyś to było moje największe marzenie, ale już umiem z tym żyć. Radzę sobie i umiem robić tyle samo, co Lisia Łapa, czy Borsucza Łapa. Jeśli miałabym widzieć, to tylko po to, by być wojowniczką, no i, żeby Sosnowa Igła dał mi spokój.

-Rozumiem. Nie dziwię ci się, że nie lubisz Sosnowej Igły.

-Tego nie powiedziałam. On... jest specyficzny i nie lubi mnie, ale to mój tata. Może kiedyś się z nim nawet pogodzę.

 Kotki rozmawiały chwilę, aż Szyszka znów zobaczyła Ostrego Zęba wymykającego się z obozu, nie przejęła się tym za bardzo. W końcu wiedziała, że to Upiorne Serce jest zdrajcą. Teraz już nie miała zamiaru zastanawiać się nad tym, co robi Ostry Ząb, i tak wiedziała dobrze, że cokolwiek by to nie było, robi to na pewno dla dobra klanu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro