18 Wyprawa

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– Dzisiaj weźmiecie udział w wyprawie poza mury szkoły, w celu pozyskania przydatnych dóbr. Szukajcie przede wszystkim leków, broni oraz przetworzonej żywności.
Tego dnia możecie uzyskać nawet do pięćdziesięciu punktów w rankingu. Nie liczy się to, ile zbierzecie, aczkolwiek to też nie pozostanie bez znaczenia. Jednak istotna jest wasza pomysłowość, którą wykażecie się w szukaniu wcześniej wymienionych produktów, jak i realizacja pomysłów. Wiele z miejsc jest trudno dostępna i dostanie się do nich, będzie wymagało sporego wysiłku. Nie toleruję rywalizacji, polegającej na wzajemnym odbieraniu sobie znalezionych rzeczy. Wszyscy działamy dla dobra szkoły. Zanim jednak wyruszymy, chciałbym poruszyć jeszcze jedną bardzo istotną kwestię. Ponieważ udajemy się poza granicę szkoły, muszę zaznaczyć, że mogą pojawić się osoby trzecie, mające na celu pozyskanie tego, co znajdziecie za wszelką cenę. Nawet waszego życia.
Nasi żołnierze już są na miejscu i otaczają teren w celu wyeliminowania podobnych sytuacji, na tyle ile to możliwe. Gdyby komuś przyszedł do głowy pomysł, by skorzystać z okazji i uciec, ich głównym zadaniem jest wyeliminowanie was bez żadnych wcześniejszych ostrzeżeń. Dlatego nie próbujcie opuszczać miasta, jeżeli chcecie pozostać przy życiu. Co roku znajdują się osoby z końca listy, które próbują tego rodzaju zagrywek i nikomu to się jeszcze nie udało. Do końca waszej rekrutacji jest jeszcze tydzień i może się w tym czasie wiele zmienić.
Zapraszam za mną. Do ciężarówek wchodzi po dwanaście osób.

Zaczęliśmy po kolei zajmować miejsca, w nadjeżdżających pojazdach. Usiadłam pomiędzy Ericem i Susan. Obserwując miny swoich towarzyszy, domyślałam się, że dzielą te same myśli, co ja. Wcześniej żyliśmy poza szkołą i dobrze wiedzieliśmy, że znalezienie czegokolwiek przydatnego graniczy z cudem. Jak mieliśmy zdobyć te rzeczy i czy w ogóle, coś jeszcze zostało.

Na miejscu rozdzieliliśmy się na kilka mniejszych grupek. Każdy otrzymał po jednej latarce i niewielkim nożyku, gdyby sytuacja wymagała obrony życia. Razem z Ericem zaczęłam przeszukiwać najbliższy budynek.

Snop światła przeczesywał zakurzone regały, ukazując sterty książek. Szliśmy ramię w ramię, pokonując kolejne pomieszczenia. Na jednej z półek w pokoju stały kule śnieżne z różnych zakątków świata. Podniosłam pierwszą z nich z napisem New York. Przetarłam ją z wierzchu rękawem i obróciłam do góry nogami. Sztuczny śnieg zaczął wirować wokół statuy wolności. Uśmiechnęłam się, widok był piękny. Od dawna nie widziałam nic tak ładnego. Za dziecka godzinami potrząsam kulą w naszym domu, przywiezioną przez mamę z San Francisco i wpatrywałam się w wirujący śnieg. Odłożyłam ją na miejsce i dołączyłam do Erica. Przeszukaliśmy pozostałe pomieszczania, ale nic nie znaleźliśmy. 

To samo było w kolejnych trzech. Sterty ubrań, papierów i zabawek walających się po mieszkaniach. Nic więcej. 

Co chwila dobiegały nas odgłosy zadowolenia i okrzyki: mam oraz znalazłem.
Z każdym kolejnym budynkiem nasze miny były coraz bardziej zrezygnowane. W końcu przerwałam ciszę:

– To bez sensu. Kręcimy się tu od kilku dobrych godzin i kończy nam się czas. Nic nie znajdziemy.

Wrodzony optymizm Erica również zniknął. Nie rzucił żadnym pocieszającym tekstem, co tylko utwierdziło mnie, o naszym tragicznym położeniu.

– Zajrzyjmy tam. – Wskazałam ruiny dawnej galerii. – Na pewno coś się znajdzie.

– W takim miejscu zazwyczaj nic nie ma, każdy zagląda do nich od lat i wynosi wszystko, co znajdzie.

– Kończy nam się czas, a i tak już nic nie znajdziemy w tych mieszkaniach – odpowiedziałam i udałam się w stronę dużego budynku. Ostrożnie przeszłam przez wybitą witrynę sklepową i zaczęłam się rozglądać, w którym kierunku się udać. Weszliśmy starymi schodami ruchomymi na piętro, zachodząc do kolejnych sklepów.

W końcu natrafiliśmy na apteczkę w sklepie odzieżowym, zawierającą bandaże i plastry. 

– To za mało! – krzyknęłam. Echo poniosło mój żal po całym budynku. 

– Musimy szukać dalej – odezwał się Eric. 

Ten mały traf szczęścia, dodał mu trochę pewności i zobaczyłam w jego zielonych oczach, że wierzy, iż nam się uda.

Na końcu korytarza w podłodze pojawiła się dziura liczącą około dziesięciu metrów. Spojrzeliśmy w dół, gdzie leżał roztrzaskany helikopter dwa piętra niżej. Uszkodził mocno konstrukcję budynku. Szukaliśmy jakiegoś przejścia, ale nic nie znaleźliśmy. 

Witryny po drugiej stronie były całe. Nie miałam wątpliwości, że znajdziemy tam coś wartościowego. Jedyną drogą na drugą stronę były stalowe podrdzewiałe belki, zaczepione o kable instalacji i wystające pręty zbrojeniowe. 

Stanęłam ostrożnie na jednej z nich i od razu poczułam szarpnięcie do tyłu.

– Zwariowałaś!? To samobójstwo!

– Samobójstwem jest wrócenie z pustymi rękoma. Ja już bez tego jestem daleko w rankingu. Jeżeli nic nie przeniesiemy, znowu mogę wylądować na szarym końcu i wtedy już nie będzie dla mnie nadziei. W takim wypadku i tak nie przeżyję. Muszę spróbować. – Posłałam mu desperackie spojrzenie.

Eric przez chwilę walczył ze sobą. Wziął głęboki oddech i puścił moją rękę.

– Uważaj na siebie.

Przytaknęłam.

Stawiałam małe kroki, chwytając się prętów i kabli. Jedna z belek była zablokowana innymi, uniemożliwiając przejście. Złapałam się kratownicy i powoli podciągnęłam na prawo, by wyminąć przeszkodę.

Coś trzasnęło i rzuciło moim ciałem w bok.

***

– Obudź się! Rebecco obudź się, błagam!

Słyszałam czyjeś wołania, ale nie byłam pewna skąd i gdzie się znajduję.

Z ręki pulsował mi tępy ból. Spojrzałam w jej kierunki i zobaczyłam, duże rozcięcie na prawym ramieniu. Rana była dość głęboka i wypływało z niej sporo krwi.

– W porządku! – krzyknęłam słabo.

Rozejrzałam się. Kratownica oderwała się od ściany i poleciała prosto na pręty po przeciwnej stronie. Z tego miejsca nie miałam możliwości wycofania się. Powoli chwytałam się kolejnych elementów konstrukcji, starając się, jak najmniej obciążać prawą rękę.
Znalazłam się na końcu przepaści i ruszyłam przed siebie. Po tej stronie miałam dostęp do trzech sklepów. Spożywczego, z zabawkami oraz sportowego.
Odwróciłam się do Erica i krzyknęłam:

– Ile czasu nam zostało?

– Wydaje mi się, że niecały kwadrans.

Przytaknęłam i podeszłam do sklepu spożywczego. Musiałam być nieprzytomna dłużej, niż podejrzewałam. 

Drzwi były zamknięte. Rozpędziłam się i wpadłam na witrynę. Nic się nie stało.

– Rzuć czymś ciężkim w szybę! – Usłyszałam podpowiedź.

Rozejrzałam się. Dookoła było tylko kilka zardzewiałych prętów i odłamków betonu. Znalazłam największy z nich i rzuciłam w szybę. Na szkle pojawiło się małe pęknięcie. Podniosłam blok i powtórzyłam czynność. Za trzecim razem szyba roztrzaskała się w drobny pył. Ostrożnie weszłam do środka.

– Pięć minut! – Usłyszeliśmy głos Johna, wzmocniony przez megafon.

– Musimy wracać! – powiedział Eric, przestępując z nogi na nogę.

Zignorowałam, go i weszłam do sklepu. Mały sklep spożywczy był całkowicie zapełniony.

– Tu jest wszystko! – krzyknęłam radośnie. – Eric musisz wrócić na zbiórkę i poinformować Johna, że nie wyniosę wszystkiego na czas. Będę potrzebowała pomocy.

Eric chwilę mi się przyglądał. – W porządku, ale zostań tam, dopóki nie wrócę.

Odbiegł, zanim mu odpowiedziałam. 

W pomieszczeniu służbowym znalazłam apteczkę. Wyjęłam gazę i bandaże. Odruchowo rozejrzałam się, czy jestem sama i zdjęłam bluzkę. Zaczęłam opatrywać sobie ranę. Gdy skończyłam, przełożyłam przez głowę bluzkę i usłyszałam brzdęk upadających puszek.
Odwróciłam się i dostrzegłam stojącego za mną Kevina, z szeroko otwartą buzią. 

– Jesteś dziewczyną! 

Spanikowana podniosłam się z krzesła i zaczęłam do niego powoli przemawiać:

– Nikomu nie możesz powiedzieć. Rozumiesz?

Kevin nie odpowiedział. 

– Nie mogę, jak się dowiedzą, że wiedziałem, zabiją mnie. Jestem na samym końcu w rankingu, jeżeli teraz powiem Johnowi, że jesteś dziewczyną, na pewno przyzna mi dodatkowe punkty, za wykrycie kłamstwa.

– Serio w to wierzysz? Myślisz, że przyzna ci sto punktów, abyś wyszedł z długu?! – Mój głos zaczął być coraz głośniejszy. Nie panowałam nad emocjami. Nie mógł mnie wydać. Dlaczego, akurat musiał przyłapać mnie największy lizus w całej szkole.

– Muszę zaryzykować. – Odbiegł w stronę przepaści. Chwyciłam go za rękaw bluzy, ale zanim zdążyłam zrobić coś więcej, wyślizgnął się i szybko zaczął pokonywać przeszkody. Był drobny i chudy, więc szło mu to łatwo i bez większych problemów.

– Zaczekaj! – próbowałam go zatrzymać, ale bezskutecznie.

Rozglądałam się przerażona, nie wiedząc co zrobić. Podniosłam z ziemi ten sam blok betonu, którym wybiłam szybę i rzuciłam w jego stronę. Chłopak zachwiał się, po czym stracił równowagę i spadł, robiąc przy tym sporo hałasu.

Dopiero po chwili do mnie dotarło, co zrobiłam. Spojrzałam przerażona w przepaść, gdzie leżało ciało chłopaka. Zabiłam go. Jednego z członków organizacji. Przecież za to groziła śmierć! Złamałam kolejną zasadę szkoły, czy mogło być gorzej? Widząc ciemną plamę krwi, otaczającą ciało poczułam, jak żołądek wywrócił mi się na drugą stronę, po czym zwymiotowałam jego zawartość. Nogi zrobimy mi się ciężkie jak z ołowiu. Podniosłam wzrok i moje oczy zatrzymały się na Ericu, stojącym po przeciwnej stronie. Pokręciłam głową. Z oczu popłynęły mi łzy.

– Ja... nie... – Nie wiedziałam co powiedzieć, właśnie zabiłam człowieka. Cała się trzęsłam. Być może dla niektórych było to normalne, ale nie dla mnie. Nigdy wcześniej nie posunęłam się tak daleko.

Zaczęłam szybciej oddychać. Panikowałam, nie wiedząc co zrobić.

– Uspokój się. – Eric szybko doszedł do siebie i postanowił doprowadzić mnie do porządku. – To był wypadek. Poślizgnął się i upadł. – Mówił powoli, starając się przekonać mnie, że było inaczej. – To był tylko wypadek – powtórzył.

Przytaknęłam powoli głową, powtarzając jego słowa w głowie.

– Za chwilę przyjdzie John i grupa osób, która przejmie od ciebie rzeczy. Zacznij je pakować. Musisz się teraz czymś zająć. – Cały czas przemawiał do mnie spokojnym głosem jak do dziecka, które przez przypadek było świadkiem tragedii. 

Nie wiedziałam, jak to zrobił, ale to mi pomogło. Wyrwałam się z odrętwienia i pobiegłam do marketu.

Pod ladą znalazłam siatki, które zaczęłam uzupełniać produktami spożywczymi. Starałam się, aby żadna z nich nie była zbyt ciężka, dlatego na przemian pakowałam do każdej konserwy, makaron, ryż i inne lekkie produkty. Zatrzymałam się przed działem ogrodniczym. John kazał nam być kreatywnymi, więc zgarnęłam wszystkie nasiona do jednej z reklamówek. Walcząc o przetrwanie na zewnątrz, nikt nie bawił się w uprawę roślin, ale na terenie szkoły poświęcało się temu sporo czasu. Wyszłam z pierwszymi siatkami i zauważyłam sporą grupę, czekającą po drugiej stronie. Nie wiedziałam, w jaki sposób mam im to wszystko bezpiecznie przekazać.

Stałam, wpatrując się z nadzieją na Erica, że coś wymyśli, wtedy odezwał się John.

– Spróbuj wyjąć jeden z tych długich prętów po twojej lewej! – krzyknął.

Spojrzałam w kierunku, który mi wskazał. Podeszłam bliżej zbrojenia, ale okazało się dość wysoko, abym mogła je chwycić. Gdyby nawet mi się to udało, nie wyciągnęłabym żadnego z nich. Były zespawane z innymi częściami. 

Pręt był prawie tak długi, że kończył się pół metra przed końcem przepaści.

– Zaraz wracam – oznajmiłam i pobiegłam do miejsca, w którym znalazłam wcześniej kawałki odłamanego betonu. Podniosłam go i rzuciłam w witrynę sklepu sportowego. Na szybie pojawiła się sieć pęknięć. Ponowiłam rzut i tym razem kamień wpadł do środka. Ostrożnie odgarnęłam szkło rękawem i weszłam do środka.

Zatrzymałam się przy pierwszym stojaku z odzieżą i zdjęłam kilka wieszaków. Udałam się ponownie do sklepu spożywczego i zdjęłam resztę produktów z regału. Przyciągnęłam szafkę na korytarz i przewróciłam przed dziurą, tworząc sobie stopień. Stanęłam powoli na ramie regału, upewniając się, że zniesie mój ciężar. Przełożyłam reklamówkę przez wieszak i zahaczyłam go o pręt.

– Uwaga puszczam! – krzyknęłam. 

Wieszak początkowo sunął po stromej pochylni, gdy nagle zatrzymał się w połowie, zahaczając o zgrubienie pręta. Ostrożnie sięgnęłam jego koniec i zaczęłam potrząsać. Siatka chwiała się na boki, ale wciąż tkwiła zaczepiona. Z każdym kolejnym wstrząsem mogła spaść. Zmieniłam taktykę. Poczekałam, aż reklamówka przestanie się bujać i skoczyłam na drut, chwytając go dłońmi i obciążając swoim ciężarem. Puściłam drut i spadłam na regał, o mało nie skręcając kostki, gdy ześlizgnęła mi się z niego noga. 

Złapałam równowagę i zauważyłam, że przesyłka już dotarła na koniec i zatrzymując się na belce. Ktoś stojący po drugiej stronie ruszył ostrożnie w jej kierunku i ja pochwycił. Powtórzyłam tę czynność z pozostałymi siatkami. Na koniec sprawdziłam jeszcze pozostałe sklepy i zabrałam głównie środki medyczne z apteczek i kilka butelek z wodą. Gdy ostatnia partia znalazła się już po drugiej stronie, grupa udała się w kierunku ciężarówek. Zostali tylko Eric i John, czekający na mój powrót. 

Spojrzałam w kierunku, z którego przyszłam, ale droga przy kratownicy się urywała, uniemożliwiając przejście. Byłam w potrzasku. 

Stanęłam na pochylonej stalowej belce, która pod moim ciężarem zaczęła się osuwać w przepaść. Szybko się cofnęłam. Dokładnie chwilę przed tym, zanim z łoskotem spadła na powyginany helikopter w dole. Mój wzrok zatrzymał się na ciele Kevina. 

Ponownie zrobiło mi się słabo, na widok bladych zwłok. Usiadłam na ziemi, wciągając powietrze. Spojrzałam w kierunku Johna, ale widok martwego ucznia nie zrobił na nim wrażenia. Być może zobaczył go już wcześniej, a może widział już tyle śmierci, że jedna więcej nie robiła dla niego różnicy. W każdym razie nie był zły na mnie. 

Oczywiście, że nie mógł. – Powtarzałam sobie. – Nie wiedział, dlaczego zginął. To był tylko wypadek.

Ale moje ciało nie mogło się otrząsnąć z szoku. Znałam prawdę. Czy tego chciałam, czy nie, to była moja wina. Gdyby nie ja żyłby. Nie zrobił nic złego. Chciał tylko postąpić uczciwie, a ja go zabiłam. 

Schowałam głowę między nogami i poczułam łzy spływające mi po policzkach.

– Darren! Musimy jechać. – Słyszałam głos dobiegający jakby zza muru. – Darren. Spójrz na mnie!

– Weź się w garść żołnierzu! Przestań się mazać i walcz o swoje! – krzyczał John. Dając mi do zrozumienia, że nie przyjmuje innej opcji. – Zamierzasz się teraz poddać, gdy zdobyłeś maksymalną liczbę punktów za zadanie?! Teraz gdy masz szansę dostać się do szkoły!

Spojrzałam na niego zdziwiona. Powiedział mi właśnie, że mogę się dostać do szkoły! Miał rację. Zaszłam tak daleko i nie mogłam się teraz poddać. 

Pociągnęłam nosem i przetarłam oczy rękawem. Wstałam, rozglądając się za trasą powrotną, ale taka nie istniała. Nie było miejsca, które pozwalałoby mi przejść swobodnie na drugą stronę. 

Spojrzałam na pręt, po którym spuszczałam siatki. Gdy wprowadzałam go w drgania, napierając na niego swoim ciałem, wytrzymał mój ciężar. To była jedyna możliwość dostania się na drugą stronę. Weszłam na regał i podskoczyłam, łapiąc się dłońmi zimnego metalu. Poczułam, jak grawitacja ściąga mnie w dół, a po moim ramieniu przetoczył się palący ból. Zacisnęłam zęby i powoli zaczęłam przesuwać rękę za ręką po chropowatym pręcie. Starałam się jak najmniej obciążać prawą kończynę, ale było to praktycznie niewykonalne. Dłonie pociły mi się od bólu i wysiłku, a byłam dopiero w połowie. Czułam, jak metal niebezpiecznie ugina się pod moim ciężarem. Poprawiłam uchwyt i ruszyłam dalej. Zostały mi ostatnie dwa metry, gdy poczułam, jak osuwam się w dół. Bez namysłu zamachnęłam się i rzuciłam na stalową belkę znajdującą się po moim ukosie, obejmując ją całymi rękoma. W chwili, gdy naprężyłam mięśnie, rozcięcie na  moim ramieniu się powiększyło, dając mi znać o sobie potwornym bólem, od którego o mało nie straciłam przytomności. Oddychałam ciężko, próbując zachować trzeźwość.

Podciągnęłam nogę, aby założyć ją na belkę, ale osunęła się. Po trzecim podejściu udało się ją przełożyć i siedziałam na niej okrakiem, dysząc od wysiłku. Ręce mi się trzęsły. Nie wiedziałam, czy wytrzymałabym dłużej, wisząc tak nad przepaścią. 

Siedząc, zaczęłam przesuwać się w stronę pozostałych. Koniec dźwigara kończył się niecały metr przed stropem. Musiałam skoczyć. Odległość nie była duża. Stanęłam chwiejnie na belce i ugięłam nogi, szykując się do wyskoku. Wylądowałam na klęczkach z niewielkim zapasem od krawędzi. Wstając, zakręciło mi się w głowie i zrobiłam krok w tył. 

Czyjeś dłonie zacisnęły się na moich ramionach.

Gdy pomogły mi stanąć, zauważyłam, że lewą rękę trzymał Eric zaś drugą John. Wpatrywałam się na nich zmieszana. 

– Dzięki – odparłam, czerwieniąc się i spuszczając głowę, aby nie zauważyli tego szczegółu.

Poczułam, jak uścisk na mojej prawej ręce znika. – Chodźmy już. Powinniśmy, już być dawno z powrotem. Straciliśmy już wystarczająco dużo czasu. – Oznajmił John i szybkim krokiem ruszył w stronę wyjścia z budynku.

Patrzyłam na niego wstrząśnięta tą nagłą zmianą jego nastawienia. Jeszcze chwilę temu dopingował mnie i czekał, aż bezpiecznie do nich wrócę, a teraz obwiniał mnie za spóźnienie. Nie takiej reakcji się spodziewałam, po misji zakończonej tak dużym sukcesem.

– Chodźmy już lepiej. – Pociągnął mnie Eric, wciąż trzymając mnie za rękę.

Zamrugałam kilka razy, by otrząsnąć się z szoku i pozwoliłam się mu poprowadzić. Byłam wyczerpana, nogi uginały się pode mną ze zmęczenia i czułam się, jakbym zaraz miała upaść.

Wyszliśmy z galerii, gdy słońce chyliło się ku zachodowi. Przed nami stała ostatnia ciężarówka. Była całkowicie pusta. Prawdopodobnie reszta pojechała zaraz po tym, jak przejęła ode mnie zapasy.

Usiadłam z tyłu wraz z Ericem. Gdy ruszyliśmy, pojazd trzasł się na nierównościach, usypiając mnie. Osunęłam się na ramię Erica i przeniosłam do krainy Morfeusza.

***

Nagły wstrząs wybudził mnie ze snu. Usiałam prosto, rozglądając się, co się dzieje. Przez chwilę nie wiedziałam, gdzie się znajduję, ale szybko sobie przypomniałam. Spojrzałam na Erica.

– Długo tak spałam?

– Prawie całą drogę. Zbliżamy się już do South.

Przytaknęłam. Oparłam się na dłoniach, aby usiąść się wygodniej i poczułam pulsowanie w ręce. Skrzywiłam się i spojrzałam w kierunku rany. Całkowicie o niej zapomniałam. Byłam tak zmęczona, że nie przyszło mi do głowy, aby się nią zająć. Przytknęłam do niej dłoń, pozostawiając na niej czerwony ślad krwi.

– To nie wygląda dobrze – oznajmił Eric.

Westchnęłam. Zdjęłam bluzę, a następnie koszulkę pozostając tylko w opasce opinającej moje piersi. Nie wstydziłam się przed przyjacielem. Widział mnie już w takim stroju, a w szkole mogłam nie mieć za dużo okazji, by zająć się na spokojnie raną. Zdjęłam założony wcześniej bandaż nasiąknięty krwią tak mocno, że można było go wyciskać i wyrzuciłam na zewnątrz, odchylając plandekę ciężarówki. Rana powiększyła się prawie o połowę, ukazując czerwone mięso pod skórą. Powstrzymałam odruch wymiotny i podałam przyjacielowi koszulkę, obracając się w jego kierunku.

– Pomożesz mi?

Przytaknął, przejmując ode mnie materiał i rozdzierając go na pasy, którymi owinął mi rękę.

– Ranę będzie trzeba zdezynfekować. Wiesz o tym prawda? – powiedział, owijając ciasno materiał wokół mojej rany.

– Tak samo, jak ty wiesz, że tego nie zrobię. Nie mam wyboru. Nie mogę pójść do Iana. Zanim przyszliście, oczyściłam ją, korzystając z apteczki w sklepie. Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że to wystarczy.

Gdy Eric skończył opatrywać mi ramię, założyłam na siebie bluzę. Na szczęście była wykonana z czarnego materiału i krew była praktycznie niewidoczna. Pozostało mi tylko uważać, by o nic, a tym bardziej o nikogo się nie otrzeć, pozostawiając po sobie brunatny ślad.

Nagle przypomniałam sobie o Kevinie. Eric musiał to zauważyć, bo dodał:

– To nie twoja wina.

– Dobrze wiesz, że tak nie jest. Jestem w stu procentach odpowiedzialna za jego śmierć – powiedziałam i rozpłakałam się.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro