2 Lustro

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Widziałam, jak wysoki i umięśniony mężczyzna po czterdziestce w poszarpanych ubraniach i zarostem na twarzy zbliżał się w moją stronę. Jedyne co mi zostało to zaatakować go i uciec. Ten plan wcale mi się nie podobał. Szanse na jego powodzenie były bliskie zeru. Zacisnęłam szczękę i nabrałam powietrza nosem. Miałam tylko nadzieję, że się nie potknę podczas tak szybkiego manewru, co często mi się zdarzało nawet na równej powierzchni.

Kiedyś to głównie Will zapewniał nam bezpieczeństwo, jako ten bardziej opanowany i silniejszy. Łatwo obmyślał plan, jak przechytrzyć wroga. Jednak to się skończyło i zostałam sama, wpatrując się w kawałku lustra w zbliżającego się ku mnie mężczyznę.

Wyskoczyłam zza regału z podniesioną ręką, mierząc nożem w oprawcę, ale był szybszy i chwycił mnie za przedramię, uniemożliwiając zarówno atak, jak i ucieczkę. Kopnęłam go w piszczel i się wyrwałam, ale ucisk na mojej ręce tylko lekko się poluzował. Mężczyzna pociągnął mnie i obrócił w swoim kierunku tak, że plecami przywarłam do jego piersi, a trzymana w silnym uścisku kończyna napierała na moją szyję. Czułam, jak smród jego spoconego ciała, mieszał się z zapachem alkoholu, wydobywającym się z jego ust. Poczułam, jak od tej mieszanki żółć podeszła mi do gardła. Gdybym nie miała pustego żołądka, prawdopodobnie zwymiotowałabym na miejscu.

Trudziłam się, by odepchnąć wolną ręką ucisk, uniemożliwiający mi swobodne oddychanie, jednak moje starania były z góry skazane na porażkę. Niestety drobna nastolatka nie miała szans na uczciwą wygraną z dwoma oprawcami w średnim wieku. Mieli zapewne kilka lat doświadczeń na karku z podróżnymi, którzy mieli nieprzyjemność ich spotkać.

– Fred zaprowadź ją do kuchni. Trzeba zdjąć jej plecak – odezwał się drugi dręczyciel o ciemnych kręconych włosach i niedbale ogolonej brodzie. Podszedł do mnie i wyrwał mi z dłoni wciąż trzymany przeze mnie nóż. – To ci już nie będzie potrzebne skarbie.

Szarpnęłam się wkurzona, ale jedynie nadziałam się mocniej na rękę przy moim gardle. 

W tym czasie moi oprawcy wymieniali złośliwe uwagi, śmiejąc się z moich nieudolnych prób wydostania się.

Ruszyliśmy do kuchni. Fred szybkim ruchem rzucił moim ciałem o stół tak, że zgięłam się wpół, opierając klatkę piersiową o blat. Jedną ręką zerwał mi z pleców torbę i podał przyjacielowi, po czym chwycił za moje ciemne brązowe włosy i odgiął głowę do tyłu, podczas gdy drugą złapał moją dłoń i wykręcił na plecy. Poczułam tak silny ból u nasady głowy, że mimowolnie z oczy spłynęło mi kilka łez, w czasie gdy jego przyjaciel przeszukiwał mój plecak.

– To wszystko?! Nic do jedzenia?! – wrzasnął zza moich pleców, gdy odkrył jego zawartość, rzucając nim o ziemię.

W środku miałam ostatnią butelkę zdatnej do picia wody, która musiała mi starczyć do końca podróży i za dużą kurtkę. Jednak spełniała swoje zadanie w przypadku deszczów i wiatrów.

– Na pewno coś masz! Jakiegoś batona, cokolwiek! – Wściekł się trzymający mnie mężczyzna i szarpnął mocniej za włosy. Zagryzłam wargę, krzywiąc się od bólu, próbując stłumić krzyk, który cisnął mi się do gardła.

Nie mogłam wydusić z siebie ani słowa. Starałam się rozluźnić ściśnięte ze strachu mięśnie krtani. Czy teraz mnie zabiją? 

W końcu z mojego gardła wydobył się piskliwy głosik:
– Nic nie mam.

– My nigdy nie wychodzimy z niczym. Więc na pewno jest coś, co możesz nam dać. – Podszedł do mnie i klepnął dłonią mój pośladek, śmiejąc się przy tym, okropnym zachrypłym głosem, za którym czaił się głód.

Silna dłoń Freda przycisnęła mnie mocniej do blatu, wbijając kolano między moje nogi. Jego ostry zapach dotarł do moich nozdrzy, gdy oparł się o mnie całym ciężarem. Wiłam się i krzyczałam, próbując się wydostać, ale był za ciężki.

Pod wpływem złości zwinęłam wolną rękę w pięść, muskając przy tym kawałek stłuczonego szkła, rozrzuconego po całej kuchni. Moja pozycja nie pozwalała mi na swobodny ruch, jednak nie miałam na co czekać, musiałam działać. Zarzuciłam głową do tyłu. Poczułam palący ból od uderzenia i usłyszałam charakterystyczny trzask pękającego nosa przeciwnika. Ciepłe krople krwi spłynęły mi po karku. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej, chwyciłam kawałek szkła obok mojej dłoni i szybkim ruchem wbiłam w nogę trzymającego mnie napastnika.

Usłyszałam głośny krzyk bólu i wyczułam towarzyszący mu zmniejszający się ucisk. Poczułam iskierkę nadziei, że wyjdę z tego cało.

Szybkim ruchem wyrwałam się i odepchnęłam napastnika, który trzymał się w miejscu, gdzie widniał wbity fragment naczynia. Schyliłam się pod sięgającymi ku mnie dłońmi drugiego mężczyzny, uderzając go łokciem w brzuch, gdy jego krępe dłonie zaczęły zaciskać się na moich ramionach, pozostawiając po sobie czerwone ślady zadrapań.

Wybiegłam z domu przez otwarte drzwi, pędząc na oślep przed siebie. Zza pleców usłyszałam serię przekleństw skierowaną w moim kierunku, a następnie rytmiczne uderzenia o asfalt biegnącego za mną oprawcy. Utkwiłam wzrok w wąskiej uliczce po lewej, obierając ją za kierunek mojej ucieczki. Skręcając, o mało się nie potknęłam o porzucony i zardzewiały rower, upadając na chodnik pokryty potłuczonym szkłem. Minęłam kolejne skrzyżowanie, ale wciąż mnie gonił. Płuca kłuły mnie od chłodnego wieczornego powietrza. Czułam suchość w ustach, narastającą z każdym kolejnym zakrętem. Rozglądałam się w poszukiwaniu jakiegoś miejsca, gdzie mogłabym go zgubić. Dni bez jedzenia dawały mi się we znaki. Byłam wyczerpana i nieprzyzwyczajona do takiego wysiłku. Jednak adrenalina sprawiła, że moje nogi bezwiednie stawiały kolejne kroki. Mogłam być tylko wdzięczna niebiosom za to, że mężczyzna nie był uzbrojony w broń palną. Inaczej byłoby już po mnie.

– Nie daruję ci tego szmato. Znajdę cię!

Odwracając się przez ramię, zauważam, że przystanął i wraca w kierunku przyjaciela. Być może zdołałby mnie dogonić, gdybyśmy nieprzerwanie biegli. W końcu opadłabym z sił i byłabym zdana na jego łaskę. Jednakże w tym czasie jego przyjaciel wykrwawiał się i mógł potrzebować pomocy. Skręciłam w pierwszą boczną uliczkę i oparłam się o płot. W głowie kręciło mi się ze zmęczenia. Czułam szalone uderzenia serca w piersi. Właśnie zaatakowałam mężczyznę, prawie trzy razy większego ode mnie i co ważniejsze uszłam z tego cało. Siedziałam cała zdyszana, nasłuchując najmniejszego dźwięku, który mógłby wydobyć zbliżający się nieprzyjaciel. Nie mogłam w to uwierzyć. Udało mi się.

Gdy ochłonęłam, musiałam podjąć decyzję co dalej, która zaważy o moim życiu. Nie mogłam siedzieć tutaj cały czas. Mężczyzna nie wyglądał na takiego, co by rzucał słowa na wiatr. Potrzebowałam dobrej kryjówki, zwłaszcza że słońce już prawie całkiem zaszło i miasto było pogrążone w szarości.

Kto wiedział, czy takich typów jak oni nie czaiło się tutaj więcej. Każda chwila zwłoki działała na moją niekorzyść.

Jedyny obszar gdzie, powinnam być bezpieczna, byłoby wrócenie na miejsce zbrodni. To najmniej oczywiste miejsce, a jeśli udałoby mi się dostać na piętro, prawdopodobnie nie znaleźliby mnie. Szansa była tylko jedna. Jeżeli nie dostałabym się na górę, naraziłabym się tylko, na ponowne spotkanie mężczyzn, podczas szukania nowego miejsca w pobliżu.

Wstałam i ostrożnie wychyliłam się za róg ulicy. Nikogo nie dostrzegłam, ale było na tyle ciemno, że mogli się łatwo ukryć. Postanowiłam, że wrócę do domu od tyłu. Mając nadzieję, że już go opuścili, chwiejnymi krokami ruszyłam w jego kierunku.

Wewnątrz rozejrzałam się po pomieszczeniu, upewniając się, że nikogo nie ma. W kuchni na podłodze znalazłam mój plecak i butelkę z wodą obok. Najwidoczniej śpieszyli się albo zależało im głównie na jedzeniu. Prędko rzuciłam się na butelkę i opróżniłam ją do połowy, doznając błogiego stanu po męczącym biegu. Gdy podnosiłam plecak, zauważyłam nóż leżący pod jedną z szafek i również zabrałam swoją zgubę, po czym udałam się w kierunku schodów.

Konstrukcja była mocno uszkodzona, ale pod moim niewielkim ciężarem powinny wytrzymać. Zresztą nie miałam wyboru, musiałam spróbować. Znalazłam w sobie resztki energii i ruszyłam przed siebie.

Przecisnęłam się między zwalonymi belkami, aby dostać się na pierwsze stopnie. Schody przy poręczy były odłamane i mocno potrzaskane, więc szłam wzdłuż ściany.

Po chwili znalazłam się na piętrze. Zostawiając zawaloną część za plecami, ruszyłam przed siebie. Z tej części miałam dostęp tylko do dwóch pomieszczeń. Za pierwszymi drzwiami znalazłam pokój i łóżko. Wyczerpana usiadłam na posłaniu, które lekko się ugięło pod moim ciężarem, wznosząc w powietrze kłąb kurzu. Kichnęłam, po czym zabrałam pościel, wynosząc ją ostrożnie na korytarz i cicho wytrzepałam.

Zmęczona całym dniem położyłam się na łóżku i od razu zasnęłam.

***

Obudziły mnie promienie słońca wpadające przez okno wprost na mnie. Przetarłam oczy i przeciągnęłam się. Pierwszy raz od dawna tak się wyspałam. Gdy wyjrzałam przez okno, słońce świeciło wysoko. Musiało być już południe.

Odwróciwszy się, zauważyłam czysty, przestronny i ładnie urządzony pokój. Nie licząc grubej warstwy kurzu i zawalonej części dachu widocznej przez otarte drzwi, można by pomyśleć, że wojna nie dotarła do tej niewielkiej części domu, a jej mieszańcy wyjechali na dłuższe wakacje. Pokój, w którym spałam, musiał należeć do chłopca w wieku szkolnym, sądząc po niebieskich ścianach i konsoli do gier na szafce oraz stercie komiksów na stoliku nocnym.

Wtem wpadł mi do głowy pomysł. Zajrzałam pod łóżko, pod którym znalazłam koc, przebitą piłkę i pudełko. Jak tylko je otworzyłam, moim oczom ukazały się trzy batoniki i paczka chipsów. W duchu podziękowałam chłopcu, który tu mieszkał. Pamiętam, że jako dziecko też chowałam słodycze pod łóżkiem przed rodzicami. Największą słabość miałam do mlecznej czekolady, która rozpływała mi się w ustach i wypełniała je słodyczą. Uśmiechnęłam się na myśl o dzieciństwie. Usiadłam na łóżku, otworzyłam jednego batonika i zjadłam go, popijając niewielką ilością wody.

Gdy tak siedziałam, po raz pierwszy od dawna poczułam, że mogłabym gdzieś zostać na dłużej. Wiedziałam, że było to niemożliwe ze względu na brak stałego źródła jedzenia, ale czułam się tam bezpieczna.

Zostawiłam plecak obok łóżka i udałam się do drugiego pomieszczenia, za którym znalazłam łazienkę. Po lewej stronie było zawieszone duże pęknięte lustro, w którym odbijała się moja postać. Miałam potargane, spięte w niedbały kucyk włosy. Brudna twarz, złośliwie kontrastowała z moimi niebieskimi oczami i worami po wielu nieprzespanych nocach. Na biodrach zwisały mi męskie spodnie, bo tylko takie znalazłam i dwa różne buty o mocno zdartych podeszwach, ale przynajmniej w moim rozmiarze. I najważniejsze, za przepoconą i brudną koszulką był wisiorek od mamy z okazji ósmych urodzin z literką R, wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to będzie ostatnia rzecz, która mi po niej zostanie. Bardzo mi jej brakowało.

Rozmasowałam obolałą głowę, wyczuwając pod włosami dużego siniaka. Zauważyłam, że za mną stoi suszarka z praniem. Przejrzałam ciuchy i znalazłam nową bluzkę i spodnie, które by na mnie pasowały. Wytrzepałam je z nagromadzonego kurzu i ubrałam. Spakowałam do plecaka znalezione jedzenie i ostrożnie wyszłam na zewnątrz.

Gdzieś tutaj pośród opuszczonych domów wciąż mogła się czaić dwójka mężczyzn. Ruszyłam prędko przez opuszczone ulice. Chciałam jak najszybciej dostać się do South i poczuć się choć raz od dłuższego czasu bezpiecznie. Zostały mi dwa dni do końca rekrutacji, to niewiele, ale nie było to niewykonalne.

Wyszłam z miasteczka bez problemów. Przy drodze widniał znak, że do Katy, w której było South, było prawie osiemdziesiąt kilometrów. Droga mocno odbijała na wschód, co znacznie wydłużyłoby moją podróż. Jeśli trzymałabym się szlaku, od razu mogłabym się pożegnać ze szkołą przez najbliższe pół roku. Postanowiłam zdać się na swoją orientację w terenie i ruszyłam po ukosie przez pole, skracając trasę na tyle, ile byłam w stanie. Rozglądałam się po otaczających mnie równinach, wypatrując jakiejkolwiek oznaki zagrożenia.

Droga minęła mi bez większych zmartwień, a noc spędziłam w opuszczonej stodole. 

O świcie ruszyłam dalej.

Ignorując pęcherze na stopach, pokonywałam kolejne kilometry.

Poranek był ciepły, więc zdjęłam kurtkę i włożyłam ją do plecaka. Po kilku godzinach dostrzegłam na horyzoncie zarys budynków organizacji. Została mi ostatnia prosta. 

Przed zachodem słońca powinnam dotrzeć na miejsce. Moja mama byłaby ze mnie dumna.

Kiedy umierała na skutek zakażenia po postrzale, obiecałam jej, że zrobię wszystko, aby dostać się do tej szkoły i przeżyć. Wciąż pamiętałam jej głos mówiący „Skarbie wiem, że dasz sobie radę. Dołącz do South. Kocham cię". Raptem zdałam sobie sprawę, że oczy zaszły mi łzami, całkowicie rozmazując mi widok na otaczającą mnie równinę. Przetarłam je ręką i nagle poczułam zderzenie z ziemią.

– Hej beksa – powiedział stojący nade mną chłopak, który mnie popchnął. – Gdzie się wybierasz? Nie wiesz, że w szkole nie przyjmują małych zapłakanych dziewczynek? Kolejny naiwny dzieciak, który myśli, że go przyjmą. – Podniosłam głowę, mrugając kilka razy, by strzepać z powiek osadzony piasek. Zobaczyłam dwie wysokie i umięśnione postacie stojące naprzeciw mnie. Zastanawiałam się, skąd wie, że szłam do szkoły, czy może w tym czasie nikt w moim wieku nie miał innych planów.

Miałam ochotę im odpyskować, ale rozsądek mnie upomniał, że nie wyszłabym z tego w jednym kawałku, więc tylko zagryzłam język. Byli ode mnie przynajmniej o głowę wyżsi, nie wspominając o ich wysportowanej, umięśnionej sylwetce.

Zdecydowanie nie powinnam z nimi zadzierać, ale dzień dobiega końca, a wraz z nim termin rekrutacji. Wstałam i postanowiłam przejść obok, nie zwracając na nich uwagi.

– A ty dokąd? – zatrzymał mnie brunet. – Nie pamiętam, abym pozwolił ci gdzieś iść. Lukas pozwoliłem jej odejść?

– N... Nie... – odparł niepewnie blondyn z włosami upiętymi z tyłu głowy w niewielkiego kucyka.

W tym momencie zdałam sobie sprawę, że to brunet tutaj rządzi, a jego blond kolega Lukas, jest raczej tylko towarzystwem, którym prawdopodobnie się wysługuje.

– Zadałem ci pytanie. Dokąd się wybierasz? – ponowił pytanie lider tego dwuosobowego zespołu.

– Na rekrutację – odparłam. Zastanawiając się, po co pytał skoro i tak wiedział.

– Na rekrutację! – powtórzył – Dla ciebie nie ma już miejsca, ale wyślę ci pocztówkę z pozdrowieniami, jak już się dostaniemy. – Uśmiechnął się z wyższością. – A no tak, teraz już się nie wysyła takich śmieci. – Udał, że zrobiło mu się przykro, jednak na jego twarzy szybko zagościł grymas zniesmaczenia. – Jakim cudem ty w ogóle żyjesz? Nawet grama mięśni nie masz. Pewnie jakiś facet cię utrzymywał – prychnął. – Powiedz, co takiego miał w zamian za utrzymanie zapłakanej laluni. Nawet bez tych szmat nie poderwałabyś żadnego desperata.

– Pierdol się – odpowiedziałam i splunęłam mu w twarz.

Tym razem rozsądek nie zdążył mnie ostrzec i od razu tego pożałowałam. Zanim zdążyłam zrobić unik, poczułam jak jego pięść zderzyła się z moim brzuchem. Upadłam, zwijając się z bólu. Ostatnią rzeczą, którą zauważyłam, był tatuaż w kształcie węża na prawym nadgarstku oprawcy.

– Ty suko! Opluła mnie! Mam nadzieję, że się niczym nie zarażę. Chodź Lukas. Bierzemy swoje miejsca w szkole, zanim zajmie je to coś – odezwał się.

Czułam pulsujący ból brzucha, gdy z oczu wypływały mi kolejne łzy. Miałam tylko nadzieję, że to nic poważnego.

Czy brunet miał rację? Czy taka zapłakana dziewczyna coś osiągnie?

Posiedziałam na ziemi jeszcze chwilę, aż ból trochę ustał. Wzięłam ostrożny wdech i sięgnęłam ręką w stronę plecaka, by napić się wody. Jednak nigdzie go nie było.

Obierając południe, wiedziałam, że tutejszy klimat nie należy do chłodnych, a strudzona wojną ziemia, nie obfituje już w zieleń w wielu miejscach, zapewniając schronienie przed upałami, co zdecydowanie nie ułatwiało mi podróży. Otarłam spocone czoło, spoglądając na niebo.

Na moje szczęście albo nieszczęście nie zapowiadało się na deszcz. Zmusiłam się do wstania i małymi kroczkami ruszyłam dalej. Moi oprawcy byli już daleko. Nie mogłam się poddać tak blisko celu.

Po mniej więcej trzech godzinach, gdy niebo pokryło się szkarłatem, przede mną wyłonił się obszerny budynek, ogrodzony wysokim murem. South...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro