20.1 Nowy początek

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tego ranka zajęcia się nie odbywały. Wszyscy czekaliśmy na stołówce na ostateczne wyniki. Po ostatnich wydarzeniach sporo się zmieniło i każdy punkt mógł zaważyć. Końcowe egzaminy, również nie był proste. Spędziliśmy na przygotowaniach do nich wiele godzin, a mimo to pojawiło się sporo zagadnień, na które nie potrafiłam odpowiedzieć.

Siedziałam spięta, skubiąc skórki wokół paznokci. Starałam się oszacować swój wynik. W najlepszych okolicznościach wciąż miałam szanse, by na styk prześlizgnąć się do grupy uczniów przyjętych na szkolenie do szkoły. W przeciwnym razie byłam  już martwa. Nie miałam szans na dostanie się na staż, w żadnej innej części szkoły. Nie potrafiłam leczyć ani nawet gotować, miałam dwie lewe ręce do większości rzeczy, a nie podejrzewałam, by John szukał kogoś do sprzątania ośrodka. Tym mógł się zająć każdy w wolnym czasie i każdy byłby w tym lepszy ode mnie nawet w zamiataniu. Westchnęłam na wspomnienie, jak kiedyś potknęłam się, zamiatając dom rodzinny i stłukłam sobie łokieć. Skrzywiłam się i odruchowo za niego chwyciłam, jakbym chciała się przekonać, że po ranie nie ma już śladu.

Obserwowałam uczniów na stołówce, próbując zająć sobie czymś głowę. Dostrzegłam po spojrzeniach moich przyjaciół, że bardziej martwili się moim wynikiem, niż swoim. Mieli wystarczającą ilość punktów, by przejść dalej nawet w najgorszej sytuacji. 

Przy stole obok nas grupa uczniów grała w karty, stawiając swoje posiłki jako walutę. John nie wspominał nic o hazardzie, ale nie podejrzewałam, aby mu się to spodobało. Grupa dziewcząt przymilała się do chłopaków znajdujących się na szczycie listy, jakby to od nich zależało miejsce w South. Jednak bez względu na czynności, które wszyscy wykonywali, w oczach każdego można było dostrzec strach i smutek. Kilka osób miała schowane twarze w ramionach, rytmicznie potrząsanych płaczem. Wczoraj kilkoro z uczniów powiesiło się w łazience, nie chcąc czekać dłużej na śmierć. Czułam, jak pocą mi się dłonie. Ile to jeszcze potrwa? Siedzieliśmy tu od co najmniej dwóch godzin. Jeżeli myśleli, że sami zaczniemy się eliminować, to wszystko zmierzało w tym kierunku. James chodził po sali i zaczepiał co większych chłopaków, zbierając przy sobie grupkę osiłków. Wszyscy rozglądali się w panice, szukając wsparcia i mdląc się, by nie zostać pierwszą ofiarą. Skrzywiłam się z obrzydzeniem na tę myśl.

W sali zapanował zamęt, gdy w drzwiach pojawił się John, wraz z grupą personelu wchodzącego w skład rady.

– Wyczytam teraz osoby, które otrzymają członkostwo South. Proszę, aby udały się do Henrego złożyć podpis i o zabranie kluczy do nowych pokoi. James, Lukas, Paul, Alexander, Clara... Eric... Susan...

Przyglądałam się, jak moim przyjaciele oddychają z ulgą i przemierzają powoli salę, podchodząc do Henrego po klucze do pokoi i opuszczają stołówkę. Serce waliło mi coraz szybciej, gdy John ze stoickim spokojem wyczytywał kolejne imiona. Zostało dziewięć miejsc... pięć... cztery...

– Darren

Kamień spadł mi z serca. Nasze spojrzenia na chwilę się spotkały. Wydawało mi się, że jego kąciki ust lekko się uniosły, jakby cieszył się z mojego przycięcia. Jeżeli to miało coś wspólnego z dokuczaniem mi, to był po prostu podły. 

Na chwiejnych nogach podeszłam do Henrego. Nie byłam przynajmniej ostatnia.

– Gratuluję. – Uśmiechnął się szczerze.

Przytaknęłam oszołomiona. Cały czas nie mogłam uwierzyć w to, że mi się udało.

Wychodząc, słyszałam, jak John wyczytał ostatnią osobę z listy.

– Teraz proszę o podejście Ashley i Zoe. Zostałyście przypisane na staż do Iana. Osiągnęłyście wysokie wyniki u doktora Pigeona, więc medycyna nie powinna sprawić wam większego problemu.

Nastała chwila ciszy, gdy dziewczyny zgłaszały się do lekarza, nic więcej już nie usłyszałam. Opuściłam stołówkę i zmierzałam korytarzem na drugie piętro, gdzie znajdowały się pokoje uczniów.

Odnalazłam pokój z numerem cztery i otworzyłam go.

Nie wierzę.

– Że też musiałem dostać pokój z tobą.

– Nie tylko ty skaczesz teraz z radości. Też wolałbym trafić na kogoś innego, ale jak widać, jesteśmy na siebie skazani.

Dlaczego akurat musiałam trafić na Lukasa? Przyjaciela Jamesa. Już samo przebywanie blisko niego zwiastowało kłopoty, a co dopiero dzielenie jednego pokoju. Był tylko jeden plus tej sytuacji. To nie był James, tylko jego przyjaciel.

Pokoje były dwuosnowowe i wyposażone podobnie jak te, dla rekrutów, z tą różnicą, że zawierały po dwa biurka i dodatkową szafę poza komodą w kolorze orzecha laskowego. Na łóżkach znajdowały się narzuty w kolorze butelkowej zieleni, a przez duże okno wpadały ostatnie promienie słońca. Rzuciłam się na łóżko po lewej, które zostawił mi współlokator. Potrzebowałam chwilę odpocząć. Oczekiwanie na wyniki zmęczyło mnie bardziej niż cały dzień treningów.

Przymknęłam na chwilę oczy, jednak nie zdążyłam się nawet zdrzemnąć, bo wyrwał mnie głośnik krzyk przerażenia i wystrzały. Zerwałam się, siadając na krawędzi łóżka. Spojrzałam na Lukasa. Żadne z nas nie było wstanie nic powiedzieć, w całej szkole zapanowała głucha cisza. Nie dało się usłyszeć żadnych rozmów, czy kroków tak zwyczajnych dla popołudniowych godzin. Z oczu popłynęły mi łzy.

Ciszę przerwał Lukas:

– Nie żyją. 

Nawet on wydawał się przejęty śmiercią rekrutów, którym się nie udało. Przez ostatnie trzy miesiące zdążyliśmy się wystarczająco poznać, by zawiązały się pomiędzy nami więzi. Zawarliśmy przyjaźnie, niektórzy związki, a inni natworzyli sobie wrogów jak James. Jednak wciąż byliśmy grupą, która tworzyła tę klasę. Tworzyła South i nie dało się przejść obok ich śmierci nie uronić choćby jednej łzy.

***

Rano udaliśmy się na salę treningową, by zapoznać się z nowym programem zajęć. Na środku stał John wraz z Henrym, czekając, aż wszyscy się zbiorą. Na wielu twarzach, widać było ból po stracie przyjaciół. Zapewne minie kilka tygodni, zanim pogodzą się z tą sytuacją, a może zawsze będą ich nosić w sercu i mieć żal do Johna.

Gdy wszyscy się zgromadzili, John zaczął przemowę:

– Od tego momentu będziecie pracować równie ciężko, jak wcześniej, a może nawet jeszcze ciężej. – Po sali rozniosły się pomruki niezadowoleni, jednak przywódca wydawał się w dobrym humorze i nie skomentował tego. – Jest tutaj z nami Henry, którego znacie z zajęć posługiwania się bronią. Od przyszłego tygodnia co wtorek, wasz rocznik razem z nim będzie uczestniczył w wyjazdach terenowych w poszukiwaniu żywności.
Zostawię was teraz samych, byście zapoznali się dokładniej z zasadami obowiązującymi podczas wyjazdów.

Henry nie czekając na wyjście Johna, rozpoczął wyjaśnienia:

– Dokładnie tak, jak wspomniał John, będziecie szukać żywności, ale nie tylko. Tak jak na zaliczeniu przed końcowymi wynikami szukajcie wszystkiego, co może się przydać. Nie ograniczajcie się do standardów takich jak jedzenie czy środki pierwszej pomocy. Od teraz jesteście pełnoprawnymi członkami South i wspólnie pracujemy nad poprawą życia w ośrodku. Liczy się wasza kreatywność, pomysłowość i wiązanie faktów. Nasiona? Czemu nie? – spojrzał w moim kierunku, uśmiechając się.

Musiał wiedzieć, że zabrałam z ostatniej wyprawy kilkadziesiąt takich paczek. Miło było wiedzieć, że ktoś w tej szkole doceniał to, co robiłam.

– Jeżeli wyhodujemy z nich warzywa czy zioła przeznaczymy je na wyżywienie ośrodka. Co więcej, doktor Pigeon na pewno nie pogardzi, jak zabierzecie ze sobą nasiona roślin trujących. Wielu z nich nie trzeba będzie nawet sadzić, gdyż same nasiona zwierają duże stężenie substancji toksycznych. Może znajdziecie części samochodowe albo sprawny pojazd bądź benzynę. Chcę, abyście nauczyli się obserwować. Każdy przedmiot, który znajdziecie, może w rzeczywistości posłużyć nam w jakimś celu.

Wszyscy zdawali się zaskoczeni rozumowaniem Henrego. Nie po raz pierwszy dał nam do zrozumienia, aby wykazywać się wyobraźnią. Nie można było zaprzeczać, że miał rację. Teraz gdy osiedliliśmy się w jednym miejscu na stałe, otwierały się przed nami nowe możliwości. Już nie mogłam się doczekać poszukiwań. Po ostatniej akcji wiedziałam, że na świecie pozostały jeszcze miejsca, w których coś pozostało.

– Zbieramy się w każdy wtorek o wschodzie słońca przed szkołą. Podróż jest długa, gdyż tak jak ostatnio wspominaliśmy przy waszej wyprawie, tereny w okolicy są mocno poprzebierane i musimy szukać coraz dalej. Na dziś to koniec i widzimy się za pięć dni.

***

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro