24.2 Postaraj się bardziej

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Obudziłam się, zanim wzeszło słońce. Spojrzałam na śpiącego obok Johna i szybko przypomniałam sobie wczorajsze wydarzenia. Zacisnęłam przerażona dłonie na pościeli. Spojrzałam na siebie. Wciąż nie miałam na sobie bluzki, ale poza tym coś się zmieniło. Szwy. Zniknęły. Pogładziłam miejsce, w którym zrosła się rana.

Czy to możliwe, żeby on to zrobił? Ale po co, to całe przestawienie. Usłyszałam pukanie do drzwi. Założyłam na siebie bluzkę i zanim John zdążył wstać, otworzyłam drzwi Ianowi.

– Gotowa?

Patrzałam skonsternowana na lekarza, następnie mój wzrok powędrował na Johna leżącego w łóżku z uśmiechem przyklejonym do twarzy.

Ian również nie wiedział, o co chodzi i był trochę zmieszany.

– Nie mam szwów. To znaczy, już ich nie mam. – Spojrzałam na swojego sadystę, licząc na jakieś wyjaśnienia.

– To nie jest takie trudne. – Wzruszył ramionami.

– Doprawdy!? A może wyjaśnisz mi, po co było to całe przedstawianie!

– Wiesz te nasze wieczory były już trochę nudne, nic się nie działo, to postanowiłem się chociaż trochę zabawić.

– Moim kosztem! Ty wiesz, co ja sobie myślałam?!

– Z chęcią posłucham – uśmiechnął się zadziornie.

– Wybaczcie, że wam przerywam. Jeżeli mogę, to chciałbym zerknąć, czy wszystko dobrze się zrosło.

Zdjęłam bez ociągania bluzkę.

– Wszystko jest w jak najlepszym porządku. Do końca tygodnia smaruj jeszcze rany tą maścią, co do tej pory. Jakby coś się działo, John będzie wiedział co robić. W razie potrzeby służę pomocą.

Gdy wyszedł, spojrzałam wściekła na Johna.

– To, co sobie myślałaś?

– Że jesteś świnią. – Rzuciłam w niego poduszką z kanapy. 

Złapał ją w locie i odłożył na łóżko. Szybkim krokiem podszedł do mnie i chwycił mnie w pasie, szepcząc do ucha:

– Co tak naprawdę jest grane.

Cała trzęsłam się w jego objęciach. Nie miałam już siły na kolejne gierki. Wyślizgnęłam mu się z objęć i upadłam na kolana, chowając twarz w dłoniach.

Przykucnął obok mnie.

– Spójrz na siebie – zarzuciłam mu przez płacz – a potem na mnie. I co widzisz?!

– Mężczyznę i kobietę, która boi się do niego zbliżyć?

– Poważnie? Nawet teraz stać się na docinki? – wstałam i zaczęłam zapłakana krzyczeć:

– Czy ty się nie widzisz?! Jesteś ode mnie co najmniej dwa razy większy i silniejszy. Może i nie byłam najsłabsza w grupie, ale to nie ma znaczenia, gdy stoję obok ciebie. A ty mi tego nie ułatwiasz. Wczoraj tylko kolejny raz to udowodniłeś. Jeżeli chcesz, zrobisz ze mną to na co będziesz miał ochotę. Możesz mnie bez problemu rzucić o ścianę jak zepsutą zabawkę, jakbym nic nie ważyła! Możesz mnie trzymać, dusić, zastraszać, a nawet chcieć zabić! A co ja mogę?! Rzucać wyzwiskami i wymachiwać rękami, podczas gdy ty stoisz, jakby właśnie ugryzł cię jakiś chudy, bezbronny komar, którego możesz rozgnieść jedną ręką!

– Czyli o to chodzi? Że czujesz się jak komar?

– Aaaa! – krzyknęłam, chwytając się za włosy. Doprowadzał mnie do szału. – Dlaczego nigdy nie możesz potraktować tego, co mówię na poważnie?!

– A dlaczego ty nigdy nie słuchasz tego, co ja do ciebie mówię? Wyjaśniłem ci, chyba że cię nie skrzywdzę.

– I właśnie dlatego wczoraj przywiązałeś mnie do łóżka i uśpiłeś! – zarzuciłam mu.

– Może to nie był najlepszy pomysł, ale sama się o to prosiłaś, gdybyś nie panikowała za każdym razem, gdy cię dotykam, nie byłoby tego. A tak dałaś mi tylko powód, do zabawienia się tobą. Jasne, że dalej będę grać z tobą w te gierki, bo sprawia mi to ogromną frajdę, ale na pewno cię nie skrzywdzę. Musisz mi w końcu zaufać.

– Nie potrafię – zasłoniłam dłońmi twarz.

Powoli chwycił mnie za ręce i je opuścił, spoglądając mi w oczy. – Spróbuj – powiedział łagodnym głosem.

Spojrzałam na niego zrezygnowana. Męczyły mnie już te ciągłe ucieczki. Powoli przytaknęłam. – Spróbuję.

Podszedł do komody. – Na pewno?

Wzięłam głęboki oddech i przytaknęłam. Wyciągnął z komody pasek, ten sam, którym związał mi dłonie pierwszy ryz.

– Teraz cię nim obwiążę w pasie. – Powoli przełożył pasek wokół mojej talii, szukając jakiegokolwiek sygnału sprzeciwu. Serce waliło mi w piersi, ale starałam się zachowywać spokój. Zacisnął ciasno pas nad moimi biodrami, oplatając również ręce tak, że nie mogłam się ruszyć. Zaczęłam szybciej oddychać, przyglądając mu się, co zamierzał zrobić. Pomógł mi wstać i zaprowadził mnie do kanapy.

– Połóż się, proszę.

– Co?! – Już miałam odejść, ale chwycił mnie i popchnął tak, że usiadłam na sofie.

– Nic ci się nie stanie, obiecuję. Tak będzie po prostu łatwiej, jak przestaniesz się bronić.

Ostrożnie osunęłam się na plecy. John oparł jedno kolano na brzegu siedzenia i pochylił się nade mną. Czułam ten sam zapach lasu i przypraw korzennych co na balu, a z jego oczu bił ten sam spokój, co tamtego dnia. Ten sam wzrok, głęboka czerń, ale nie taka co mnie pochłania i oplatała wokół swoje macki. Czerń oceanu pod bezgwiezdnym niebem, który dobrze znamy i wiemy, że nic nam nie grozi, nawet gdy nie widzimy jego dna. John delikatnie położył dłoń na mojej twarzy, odchylając ją do tyłu i złożył na moich ustach delikatny pocałunek. Nie był zachłanny i pełen namiętności jak ten Erica, tylko czuły i ostrożny. Przemawiający do mnie: jestem tutaj i nie pozwolę, aby cokolwiek ci się przy mnie stało.

Gdy jego twarz odsunęła się od mojej, w na jego oczach pojawiły się iskry, a na ustach ponownie zagościł łobuzerki uśmiech. – Nie wiem, czy wiesz, ale w pocałunek powinny zaangażować się dwie strony.

Zdałam sobie sprawę, że gdy nasze usta się spotkały, całkowicie mnie zamurowało. Byłam wściekła, pocałował mnie, nie dając mi wyboru i jeszcze mnie obwiniał, że go nie odwzajemniłam. – Nienawidzę cię.

John nachylił się i musnął wargami kącik moich ust. – Wiem.

Jak on mógł! Cała, aż gotowałam się ze złości.

– Rozwiąż mnie – zażądałam, rzucając się na kanapie.

– Może później, podoba mi się to, przynajmniej nie próbujesz mnie uderzyć, a my robimy postępy.

– Powiedziałam, abyś mnie rozwiązał! – powtórzyłam.

– Coś mi to przypomina – udał, że się nad czymś zastanawia. – Co powiesz na małą kąpiel dla odświeżenia pamięci? – uśmiechnął się.

– Nie odważysz się – powiedziałam, a moja złość ustąpiła miejsca lękowi, podszytemu panikom.

– Przekonajmy się – przerzucił mnie przez ramię i zaniósł do łazienki. Gdy mnie postawił, zaczął zrzucać z siebie ubrania. Próbowałam otworzyć drzwi, ale ze związanymi rękami nie było to takie proste.

John stanął przede mną w samych bokserkach i pociągając mnie za spodenki, odwrócił ku sobie. Rozpiął mi rozporek i ściągnął je z moich bioder, zdejmując przy okazji buty i skarpetki ze stóp. Ponownie mnie podniósł, upuszczając tym razem pod prysznicem. Spięłam się, gdy odkręcał kran, ale tym razem strumień, który poleciał, był ciepły. Woda spływała mi po twarzy, gdy patrzyłam przez zmrużone oczy na Johna. Ciągle nie mogłam go rozgryźć.

Przesunął palcem wzdłuż mojego obojczyka i zatrzymał się na chwilę we wgłębieniu u podstawy szyi, gdzie wisiał zawieszony wisiorek od rodziców.

Poczułam gęsią skórkę.

– Spróbujemy jeszcze raz? – zapytał.

Zagryzłam wargę. Wzięłam głęboki oddech i niepewnie przytaknęłam. Tym razem było inaczej.

Przywarł do mnie tak blisko, że moje plecy spotkały się z zimnymi kafelkami na ścianie. Chwycił moją twarz w dłonie, łącząc nasze usta w namiętnym pocałunku. Oparł czoło o moje, dysząc, podczas gdy jego ręce zmagały się z paskiem na moim ciele. Usłyszałam brzdęk upadającej sprzączki. Nasze usta ponownie się złączyły. Starałam się odwzajemnić pocałunek. Moje dłonie wędrowały po jego ciele, wyłapując każde najmniejsza zagłębienie i mięsień. Jego usta zsunęły się na moją szyję. Odchyliłam głowę zachwycona tym uczuciem, wplatając mu palce w włosy. Nagle pocałunki ustały, a John wpatrywał się na mnie spojrzeniem, które świadczyło tylko o jednym: powie coś, co miało mi się na pewno nie spodobać.

– Kto by się spodziewał, że się tak wczujesz. Może nie powinienem przerywać?

Trzepnęłam go w ramię, rozchlapując wodę. Zaśmiał się czystym śmiechem, a w oczach widziałam iskierki szczęścia. Pierwszy raz widziałam go tak szczęśliwego. Wyszłam spod prysznica i zdjęłam mokrą koszulkę, ciesząc się, że tym razem miałam na sobie coś więcej pod spodem. Zaczęłam się wycierać, gdy w lustrze zauważyłam umięśnione pośladki Johna. Natychmiast zakryłam twarz. Czy on musiał to robić? Powoli odsłoniłam oczy i zauważyłam, że stoi za mną z ręcznikiem obwiązanym wokół bioder. Wtulił się w moje plecy, splatając dłonie na moim brzuchu. Wzdrygnęłam się, ale nie był to ten sam odruch co wcześniej, tym razem byłam w stanie zaakceptować jego bliskość, pomimo wewnętrznego głosu krzyczącego bym na niego uważała. Oddychałam chwiejnie, ale czułam, jak z każdym kolejnym wdechem i wydechem się uspakajam. Dostrzegłam, jak John uśmiecha się do mnie w lustrze, wychwytując mój miarowy puls. Nieśmiało uśmiechnęłam się do jego odbicia. Wpatrywałam się tak w nas przez chwile i ze zdumieniem stwierdziłam, że w jakiś pokręcony sposób pasowaliśmy do siebie. Jego potężne mięśnie i moja drobna sylwetka się uzupełniały. Moje kąciki ust uniosły się wyżej. To była głupia i szalona myśl.

John puścił mnie i obrócił, patrząc mi w oczy. Chwycił dłonią za mój podbródek i zapytał:

– Czy ty się właśnie uśmiechnęłaś?

– Wydawało ci się. Chciałabym się przebrać, mógłbyś wyjść? – zmieniłam temat.

Przytaknął i wyszedł posłusznie zadowolony.

Wieczorem, gdy zasypialiśmy, John zabrał dzielącą nas poduszkę. Nie oponowałam, byleby tylko trzymał ręce przy sobie.

Nagle uświadomiłam sobie coś ważnego.

– John?

– Tak? – spojrzał na mnie zaciekawiony.

– Ile tak właściwie masz lat?

– Czy to ma jakieś znaczenie? Chyba nie masz na to wpływu, z kim będziesz. – Próbował grać wyluzowanego, ale dostrzegłam, jak jego mięśnie twarzy drgnęły, gdy zadałam pytanie.

– Więc? – naciskałam.

Westchnął i potarł dłonią skronie – dwadzieścia trzy. – Spojrzał na moją twarz w poszukiwaniu reakcji na wiadomość.

Ja jednak wpatrywałam się tępo w sufit. Chyba nie wywarło na mnie to większego szoku. Spodziewałam się, że po zajmowanej przez niego pozycji może być to nawet więcej.

Zwróciłam się w jego w stronę z pytaniem:

– Jakim cudem jesteś tutaj dyrektorem w tak młodym wieku?

Wpatrywał się we mnie zaskoczony, po chwili jednak dostrzegłam, że walczył ze sobą, aby nie wybuchnąć śmiechem, co mnie zbiło z tropu.

– Mówię ci, że jestem od ciebie sześć lat starszy, a ty zastanawiasz się, dlaczego jestem przywódcą South? – nie wytrzymał i zaczął się śmiać. – Powiem tak, coś nas chyba łączy. Jestem równie uparty co ty, a może nawet bardziej. Nie cofam się i dążę do wyznaczonego celu za wszelką cenę. Poza tym, jak nie zauważyłaś, chyba jestem najlepszy na to stanowisko.

Przewróciłam oczami.

– I zbyt pewny siebie.

– Być może – przyznał.

Żadne z nas nic więcej nie dodało tego wieczoru. Oboje wiedzieliśmy, że coś się zmieniło, że mur między nami został zburzony i teraz na nowo będziemy tworzyć tę relację z tego, co się z niego ostało.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro