26.1 Podróż

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Po dwóch tygodniach, w końcu miałam się spotkać z przyjaciółmi. Jak miałam spojrzeć Ericowi w oczy po tym co się stało i powiedzieć, że żyję i w dodatku jestem zaręczona z człowiekiem, który chciał mnie zabić. Jak miałam spojrzeć mu w oczy. W duchu modliłam się, aby to, co do mnie czuł, to było tylko chwilowe zauroczenie, jednak w głębi serca wiedziałam, że tak nie było.

Był środek nocy i na dworze panowały egipskie ciemności. Spoglądam niepewnie na Johna, szukającego dokumentów, które miałam uzupełnić, jako jego narzeczona. Gdy złożyłam podpis na kartce, złożył ją na poł i schował do torby, którą przełożył przez ramię.

Przytaknął mi głową, że wszystko gotowe i możemy wyjść. Założyłam czarną bluzę z kapturem, ukrywając pod nim twarz. Była na mnie co najmniej kilka razy za duża. Wyglądałam w niej jak w worku. John wyszedł pierwszy, upewniając się, że nikogo nie ma na korytarzu. Udaliśmy się na dwór w stronę zaparkowanych pojazdów.

Wsiadam na tyły pickupa, kuląc się na podłodze tak, jak to wcześniej uzgodniliśmy. Przypuszczałam, że w tych ciemnościach i bluzie, nawet gdybym siedziała obok niego, nikt by mnie nie zauważył.

Jak tylko wyjechaliśmy poza teren organizacji, przeszedł mnie dreszcz. Jedynym źródłem światła były słabe reflektory pickupa. Usiadłam się w fotelu i podciągnęłam kolana pod brodę. Czułam się klaustrofobicznie, zamknięta w niewielkim aucie wraz z Johnem. Jechaliśmy w ciszy do miasta oddalonego od South o dwie godziny drogi, gdzie na własnych zasadach żyły wyrzutki społeczne, którym nie udało się trafić do lepszego miejsca.

Wysiedliśmy i udaliśmy się do w kierunku drzwi, nad którymi widniał wyryty w drewnie napis "Black hole". Nazwa nie była przypadkowa, jak tylko przeszliśmy przez próg, spowiła nas ciemność, którą rozświetlała  jedynie duża świeca, na końcu pomieszczenia. Okna były zabite deskami od wewnątrz. Dookoła dobiegały mnie dziwne hałasy. Rozglądałam się, próbując dostrzec zagrożenie, ale nic nie widziałam w tym oświetleniu. Nie wiedziałam, czy bać się bardziej otoczenia i poukrywanych w cieniu ludzi, czy Johna kroczącego obok mnie. Dlaczego tu weszliśmy?

Nagle poczułam, jak ktoś chwycił mnie za rękę i pociągnął w dół na ziemię. Upadłam na betonową posadzkę, uderzając biodrem. Skrzywiłam się na myśl o purpurowej plamie na moim ciele nazajutrz. W tym momencie poczułam czyjeś ręce na moim ciele i zaczęłam się szarpać, ale było ich więcej. Szamotałam się i krzyczałam, nie mogłam wstać. Za każdym razem ktoś pociągał mnie w dół i ponownie upadałam.

W pewnym momencie czyjeś dłonie mocno zacisnęły się na moich ramionach i pociągnęły do przodu. Siła była tak duża, że moje drobne ciało, jak tylko wyrwało się z objęć natrętów, zderzyło się z piersią Johna. Po raz pierwszy cieszyłam się, że był obok mnie. Oddychałam ciężko, odsuwając się do tyłu, jak najdalej od miejsca, w którym przed chwilą leżałam. Gdy się cofałam, potknęłam się o czyjąś nogę i gdyby nie szybką reakcja Johna, znowu leżałabym wśród obmacujących mnie ludzi.

– Uspokój się. Nic ci się tu nie stanie. Szukają tylko, czy nie masz przy sobie jedzenia. – Objął mnie ramieniem, przyciskając do siebie i poprowadził w kierunku świecy.

Szepnął coś jakiemuś mężczyźnie, który skinął głową i otworzył nam drzwi, wpuszczając nas na schody biegnące w górę.

John szedł przodem, trzymając mnie za rękę i ciągnął za sobą. Deski niebezpiecznie skrzypiały nam pod nogami.  Stawiałam ostrożnie kroki, ale nadane przez niego tępo sprawiało, że kilka razy się potknęłam na nierównej powierzchni. Jakim cudem tak dobrze poruszał się w tym mroku. Uświadamiam sobie, jak w ciągu tych kilku ostatnich miesięcy, przywykłam do komfortu zapewnionego przez organizacje. Do dostępu do czystej wody, oświetlenia i stałych posiłków.

John zapukał trzy razy do pierwszych drzwi na piętrze, zachowując równy odstęp czasowy pomiędzy każdym uderzeniem.

Usłyszałam zdejmowane łańcuchy. Drzwi otworzy się początkowo niepewnie. Stojący w nich mężczyzna był krępy i niski. Na głowie miał burze tłustych ciemnych loków. Gdy spostrzegł Johna i mnie uśmiechnął się i otworzył szerzej, zapraszając nas do środka.

W świetle świec umieszczonych w rogach pokoju dostrzegłam jego pusty wzrok.

– Johnnn – przywitał się, przedłużając jego imię. – To, co zawsze? – Spojrzał na mnie wymownie, a ja odruchowo chciałam się cofnąć, ale na moim ramieniu zacisnęłam się ręką Johna, która uniemożliwiła mi ten manewr.

Przełknęłam ślinę i spojrzałam na niego przerażona. O co tu chodziło?

– Nie tym razem Ed. Dalej trzymasz te pukle włosów?

– Jasne. – Uśmiechnął się dumnie. 

– Świetnie. W takim razie wplącz jej tyle, ile trzeba, aby przedłużyć włosy.

Przedłużyć włosy? Przyjechaliśmy do tej brudnej dziury, przedłużać włosy! To był jakiś żart?

Nic nie mówiłam, ale na mojej twarzy musiał już pojawić się grymas, który nie umknął uwadze Eda.

– Nie martw się złotko, zaraz będziesz mieć włosy jak laleczka. – Uśmiechnął się zadowolony. – Nie ma nic jednak za darmo John i ty o tym wiesz.

John nie przejął się jego słowami i spokojnie dodał:

– Wydaje mi się, że gdyby nie ja, twoja skromna kolekcja byłaby znacznie uboższa. Wisisz mi przysługę i prawdę mówiąc, nie jedną.

Ed westchnął, rozczarowany z braków zysków.

– W porządku. Siadaj mała. – Wskazał mi taboret przy oknie, przez które wpadały pierwsze promienie słońca.

Spojrzałam niepewnie na mojego towarzysza. Skinął mi głową, że wszystko gra, więc posłusznie usiadłam.

Ed otworzył dużą szufladę, w której były pospinane włosy w różnych odcieniach.

– Będę musiał zapleść warkoczyki, inaczej nie utrzymają się. To nie te czasy, aby stosować zgrzewanie na gorąco.

John przytaknął.

– Rób, co chcesz, byle miała dłuższe włosy.

Ed przytknął mi dwa kosmyki, porównując ich kolor do moich włosów.

Poczułam miękkość włosia i zobaczyłam naturalny błysk. Były prawdziwe. Spojrzałam na Eda.

– Nie myślałaś, chyba że wplącze ci plastikowe? – Czknął i dodał: 

– Świadczę tylko najlepsze usługi i wykorzystuję najlepszy towar. – Mrugnął do mnie. 

Zastanawiałam się, jaki dokładnie towar miał na myśli, patrząc w jego zamglone oczy. I przede wszystkim skąd miał taką ilość naturalnych i zadbanych włosów.

– Zaraz wracam. Mam jeszcze coś do załatwienia – oznajmił John i udał się w kierunku drzwi.

– Wychodzisz? – zapytałam przerażona. 

Chciał mnie zostawić w tym miejscu samą z naćpanym mężczyzną?

– Nic ci się nie stanie, wyluzuj. Wrócę, jak już pewnie skończycie. – Powiedział i wyszedł.

Ed nie zwracając uwagi na całą sytuację, zabrał się za zaplatanie warkoczyków. Czułam, jak moje ręce robią się lepkie pod wpływem stresu.

Gdy na Ed był zajęty pracą, ja w tym czasie próbowałam zachować obojętną minę, gdy jego spocone brudne ręce zaplatały na mojej głowie warkoczyki. Rozejrzałam się po pokoju, starając się nie kręcić przy tym nadto, aby nie przeszkadzać mu w pracy.

Na tle brudnej tapety w granatowo białe pasy stała potężna drewniana szafa, obok której walały się tuziny butelek po alkoholu. Postrzępiony stół na środku pokoju pokrywał biały proszek i słoiki wypełnione suszonymi liśćmi. Sądząc po stojącej przy oknie doniczce z marihuaną, należały do niej. W przeciwległym końcu pokoju stała beżowa kanapa, poplamiona czymś żółtym, na co skrzywiłam się z obrzydzeniem. Całe pomieszczenie przypominało jeden wielki chlew. Obok mnie stało wiadro zbierające wodę z przeciekającego stropu, na którym widniała plama i grzyby wokół. Zaraz po powrocie zamierzałam wziąć długi i porządny prysznic.

Ed owinął małą gumkę wokół ostatniego warkoczyka i spojrzał na mnie zadowolony ze swojej pracy. – Wyglądasz bosko, aż bym cię przeleciał.

Na dźwięk tych słów odsunęłam się raptownie, spadając ze stołka i nabijając sobie kolejnego guza.

– Spokojnie mała. John zatłukłby mnie, gdybym choćby położył na tobie dłoń. Coś ty taka spięta? – Patrzył na mnie przeszywającym wzrokiem – Chyba ci nie... – Przerwał w połowie zdania i pokręcił głową. – Nie ważne. Chcesz się czegoś napić?

– Nie dziękuję – odpowiedziałam i poczułam, jak mi się cofnęło na myśl o piciu czegokolwiek z brudnych naczyń w tym pomieszczeniu. Usiadłam ponownie na taborecie, zaciskając pięści na kolanach, tak że pobielały mi knykcie.

Ed otworzył butelkę z piwem i pociągnął kilka łyków. Wyciągnął do mnie dłoń z trunkiem.

– Na pewno? Nie wiesz, co tracisz.

W tym momencie drzwi się otworzyły i wszedł John. Zobaczył butelkę z piwem wyciągniętą w moim kierunku i spojrzał na niego ostrym spojrzeniem. Na który się wzdrygnęłam. Ed uniósł ręce w poddańczym geście.

– Tylko pytałem. No wiesz z grzeczności.

John nie odpowiedział. Podszedł do mnie i ocenił jego prace. – Wyglądasz kusząco.

Przesunął palcami wzdłuż mojej szyi, czułam, jak warkoczyki spływały po jego dłoni, opadając na moje ramiona. Może przywykłam już trochę do jego obecności, ale nie do takich komentarzy. Strąciłam jego dłoń i się odsunęłam.

– Co ona taka spięta? Zachowuje się, jak kura w kurniku, do którego wszedł lis.

– Albo komar – uśmiechnął się szelmowsko, wkładając dłoń do kieszeni spodni.

Skrzywiłam się. Czy teraz zawsze będzie nawiązywał do tego porównania?

– Komar? – Wzrok Eda wędrował to ze mnie to na Johna, próbując zrozumieć tę sytuację. W końcu się poddał i machnął ręką – dziwaczejesz John.

– Ile wytrzyma ta fryzura? – zapytał.

– To zależy. Jak zamierasz szaleć, to maksymalnie tydzień, jeżeli będziesz ostrożny, myślę, że miesiąc. 

– W porządku. Miesiąc wystarczy, aby włosy jej jeszcze trochę odrosły. Spisałeś się. – Rzucił mu flaszkę, trzymaną w drugiej dłoni. Ed złapał butelkę w locie rozradowany. 

– Wiedziałem, że mnie nie zawiedziesz. Jednak nie sądzę, by taki gorącokrwisty ogier, powstrzymał się przed zniszczeniem tej fryzurki. – Mrugnął do niego.

Nie podobała mi się ta rozmowa. Byłam w obcym miejscu z dwoma mężczyznami, którzy wymieniali się niejednoznacznymi uwagami na mój temat. John zapewniał mnie, że mogę być przy nim bezpieczna, jednakże słowa jego przyjaciela sugerowały coś znacznie innego. 

Na twarzy Eda pojawił się mroczny uśmiech. – Do zobaczenia wkrótce laleczko.

– Nie sądzę, aby miała się tu jeszcze kiedykolwiek pojawić. – Złapał mnie za dłoń i wyprowadził z pomieszczenia. Na dole zrobiło się jaśniej, dzięki wpadającym do pomieszczenia promieniom słońca przez za deskowane okna. Teraz mogłam dostrzec w słabym świetle, że na ziemi leżały w ścisku ciała ludzi, chroniących się przed chłodem nocy. Było to coś w rodzaju hostelu, w którym przypuszczałam, że płaciło się alkoholem i innymi używkami. 

Wyszliśmy na zewnątrz i udaliśmy się w kierunku auta. Dopiero teraz zauważyłam, że John trzymał jeszcze w ręce podartą siatkę.

– Co to? – zapytałam.

– Przebierzesz się w to – odpowiedział krótko.

Gdy dotarliśmy do auta, rzucił mi reklamówkę. – Pospiesz się, to może zdążymy na śniadanie.

Zaczęłam się rozglądać za ustronnym i bezpiecznym miejscem, gdzie mogłabym się przebrać.

– Pomóc ci? – zapytał z ochotą.

Pokręciłam energicznie głową. – Ja tylko rozglądałam się za jakimś miejscem, w którym mogłabym to na siebie włożyć.

– Tutaj takiego nie znajdziesz. Jak się oddalisz, to szansa, że ktoś cię napadnie, wynosi sto procent. Zwłaszcza w tej fryzurze. – Uśmiechnął się i odbiegł gdzieś myślami. – I tak widziałem cię już nagą, więc nie rób problemów i wciskaj się w to.

Rzuciłam mu wściekłe spojrzenie. Wyjęłam z siatki top na grubych ramiączkach i podarte dżinsy, dziękując w duchu, że strój nie był wyzywający.

– Możesz się chociaż odwrócić?

– Nie. – Kącik jego ust powędrował do góry, a w oczach błysnęły iskry. Jeszcze bardziej przekręcił się w moją stronę – Nie krępuj się.

– Zboczeniec.

– Cała przyjemność po mojej stronie.

Zdjęłam z siebie ciuchy i prędko nałożyłam nowe, mając nadzieję, że chociaż nikt inny się temu nie przyglądał.

– Zadowolony? – Rzuciłam w niego zdjętymi ciuchami i udałam się w kierunku miejsca dla pasażera, czekając, aż John się odsunie od drzwi, pozwalając mi wsiąść.

Omiótł moją sylwetkę wzrokiem, nie kryjąc się z tym. – Jak najbardziej. – Klepnął mnie w tyłek.

Nie wytrzymałam i rzuciłam się na niego z pięściami – Jeszcze raz mnie dotkniesz niepotrzebnie...

Chwycił mnie za nadgarstki i przycisnął do pickupa – To, co mi zrobisz?

Doskonale się bawił. Wiedział, że nie byłam w stanie nic na to poradzić. Uśmiechnął się zadowolony z mojej bezradności.

– Należysz do mnie słonko. – Pocałował mnie w policzek i otworzył drzwi do auta. – Zapraszam madame.

Wsiadłam, zakładając ręce na piersi. Przez całą drogę powrotną się do niego nie odezwałam. Obserwowałam w milczeniu, jak przejeżdżaliśmy przez kolejne opustoszałe miasteczka, wznosząc za sobą chmurę pyłu. Dopiero teraz mogłam zobaczyć okolice, gdy okryły ją pierwsze promienie wschodzącego słońca. Jechaliśmy po prostej i kamienistej suchej drodze, mijając kolejne zawalone budynki i pochylone znaki z nazwami miast.

***



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro