29.1 Wolność
Skupiłam się na zajęciach, nadrabiając braki u doktora Pigeona, które w ostatnim czasie sobie narobiłam. Dodałam do mojej codziennej rutyny dodatkową porcję ruchu i każdego wieczoru wychodziłam pobiegać. Po wyjawieniu prawdy Johnowi zaczęłam lepiej sypiać i przestałam chodzić otępiała. Ian przypisał mi jakieś zioła wspierające moje samopoczucie, a dzięki wsparciu i wieczornym rozmowom z Johnem, zaczynałam sobie radzić ze śmiercią Kevina. Za każdym razem, gdy silniejsze emocje wracały, był obok i pomagał się z nimi uporać, oraz zachęcał mnie do częstych biegów na świeżym powietrzu, by dotlenić organizm i rozjaśnić umysł.
Z początku wydawało mi się, że rozgrzebywanie dawnej tragedii, przyniesie mi tylko ból. Było jednak zupełnie odwrotnie. Ujawniając prawdę przed Johnem, zrzuciłam z barków największy ciężar. Poczułam, jak wybacza mi zbrodnie i rozumie, przez co przechodzę. Coraz lepiej radziłam sobie bez jego pomocy.
Gdy wróciłam do pokoju z popołudniowych zajęć, na łóżku leżała kartka, a obok niej czerwona róża. Zawsze zastanawiałam się, po co w ogrodzie rosły kwiaty. Nie przypuszczałam, by miało to związek z obdarowywaniem nimi kogoś. To było głupie, skoro można, by zasadzić tam warzywa, by wykarmić kolejne osoby w szkole.
Podniosłam kartkę. Była zaadresowana do mnie.
Witaj Rebecco,
Musiałem pilnie wyjechać na kilka dni i nie miałem okazji poinformować cię o tym osobiście. Liczę, że nie zrobisz niczego głupiego, podczas mojej nieobecności.
John :*
Wyjechał. Powtarzałam to, jak mantrę, nie mogąc w to uwierzyć. Z początku poczułam lekką panikę. Jak sama miałabym się uporać z emocjami? Jednak szybko te myśli odeszły. Nie potrzebowałam go już tak, jak wcześniej. Świetnie mi szło i byłam na dobrej drodze do odzyskania dawnej równowagi. Czas zadbać o siebie samą. W tym momencie w mojej głowie zaświeciła się nawa lampka. Jak dziecko zaczęłam skakać po pokoju i piszczeć. Koniec z udawaniem, pocałunkami i obściskiwaniem się. Kolejne dni zwiastowały wolne i beztroskie życie.
Udałam się do łazienki i spojrzałam w lustro, gdzie ujrzałam uśmiechającą się od ucha do ucha postać. Zdecydowanie dobrze mi zrobi odpoczynek od Johna.
Postanowiłam to uczcić i trochę zaszaleć. Zaczęłam od rozplątania warkoczyków, jeden po drugim wyrzucając kosmyki włosów do kosza, wraz ze wspomnieniem o zaplatających je brudnych rękach. Minęło sporo czasu i teraz sięgały mi prawie do ramion.
Pobiegłam w podskokach do łóżka, gdzie zabrałam list i wybiegłam z pokoju. Na korytarzu starałam się zachowywać normalnie, ale nie potrafiłam przestać się uśmiechać. Zapukałam do pokoju dziewczyn i gdy tylko mi otworzyły, weszłam i prędko je zamknęłam, nie mogąc zapanować nad emocjami.
– Pozbyłaś się warkoczyków – oznajmiła zaskoczona Susan.
Ignorując to, co powiedziała, wręczyłam dziewczynom list i czekałam, uśmiechając się jak głupia, aż skończą go czytać. Na szczęście wiadomość była krótka i po chwili znalazłam się w potężnym uścisku przyjaciółek, cieszących się razem ze mną.
– Z tej okazji zapraszam was na małe nocowanie. Johna nie ma i mam zamiar to wykorzystać, jak tylko mogę.
Dziewczyny spojrzały po sobie.
– To chyba słaby pomysł, jeżeli się dowie...
– To wezmę to na siebie. To mój pomysł. Postarajcie się, tylko aby nikt was nie zauważył. Spotykamy się za pół godziny i nie przyjmuję odmowy.
– Nie znałam cię od tej strony. Imprezowiczka Rebecca. – Zaśmiała się Emily.
– Myślę, że wszystkim nam się przyda odrobina wytchnienia od codziennych zajęć.
– Dokładnie – zgodziła się ze mną Susan i zanim zmieniła zdanie, opuściłam pokój, udając się do Erica i Matta.
Drzwi otworzył mi wysoki rudy chłopak z szerokim uśmiechem, piegach na nosie i brązowych oczach, z którym chodziłam na zajęcia od czasu, gdy John przeniósł mnie o klasę wyżej. Zaskoczona spojrzałam na numer na drzwiach, aby upewnić się, że nie pomyliłam pokoi, ale numer się zgadzał.
– Cześć Rebecco, chodź do nas! – krzyknął Matt z pokoju.
Przytaknęłam niepewnie i weszłam do środka. Uświadomiłam sobie, że nie przedstawiłam się, jak należy chłopakowi.
– Cześć, jestem Rebecca. – Wyciągnęłam do niego rękę.
– Wiem. Wszyscy to wiedzą. – Zaśmiał się. Ignorując moją dłoń. – Jestem Leo.
Skinęłam lekko głową. Chłopak mimo uśmiechu, nie wzbudzał mojego zaufania i od samego początku zaczął mnie irytować. Zamierzałam zaprosić znajomych na nocowanie, ale nie mogłam tego zrobić w jego towarzystwie.
Widząc moje zmieszanie, Matt dodał:
– To mój brat. Chyba nie mieliście okazji się jeszcze bliżej poznać.
– Razem z dziewczynami poznaliśmy go na balu kominiarkowym, który był jakiś czas temu. Jakoś w momencie, gdy John wyszedł akurat na taras – powiedział Eric dyskretnie, starając się powiedzieć coś więcej, nie zdradzając tym moich sekretów.
Przytaknęłam i spojrzałam ponownie na rudego chłopaka, a następnie na Matta.
– Wy serio jesteście braćmi? – zapytałam, siadając na łóżku obok Erica.
Matt przytaknął.
– Tak, ale tylko od strony matki, ojców mamy różnych. Nie wyglądamy na podobnych co nie?
– Rzeczywiście. – Uśmiechnęłam się trochę pewniej. – Szkoda, że nie raczyłeś mi powiedzieć, że chodzę z twoim bratem na zajęcia. – Zarzuciłam.
– Tak wyszło. – Wzruszył ramionami.
– Jak to jest być dziewczyną dyrektora? – Zapytał Leo. – Podejrzewam, że nie jest ci łatwo. Szczególnie po ostatnich wydarzeniach.
– Łatwo, to mało powiedziane. Jeżeli wyobrazisz sobie Johna i podwoisz wszystkie jego cechy, otrzymasz mojego narzeczonego. Jest wymagający, surowy i uparty, ale nie mogę zaprzeczyć, że o mnie dba i się troszczy.
– Rozumiem. Ciężko ci go pewnie czasami kochać co?
Całkowicie mnie tym pytaniem wybił. Potrzebowałam chwili, aby przemyśleć odpowiedź.
– Nigdy nie jest łatwo być w kimś zakochanym. To wiąże się z wieloma wyrzeczeniami i obowiązkami, a będąc dziewczyną Johna na pewno też ze sporym ryzykiem. Ale skoro tu jestem to tylko dlatego, że go kocham – powiedziałam wymijająco.
– Mogę z tobą porozmawiać na chwilę na osobności? – zapytał Eric.
Przytaknęłam i udałam się z nim na korytarz.
– Bogu dzięki. Jesteś moim bohaterem. Jakby mi zadał jeszcze jedno pytanie o Johna, to bym się chyba wydała. Jestem twoim dłużnikiem.
– Zasłużyłem na całusa? – Uśmiechnął się szeroko i przytknął palec do policzka.
Pokręciłam głową.
– Na to nie licz. Johna nie ma, ale to nie znaczy, że będę się narażać na plotki, z tobą w roli głównej. Oboje wiemy, że nikt by go tym tak nie wkurzył, jak ty.
– Przesadzasz. To tylko całus w policzek.
– Nie. – Skończyłam temat.
– No dobra. Po co właściwie do nas przyszłaś?
Uśmiechnęłam się od ucha do ucha.
– Johna nie ma, a to znaczy, że czas trochę zaszaleć, żeby to uczcić. Zapraszam cię i Matta pod wieczór do jego pokoju. Chciałabym spędzić z wami wszystkimi trochę czasu.
Uniósł jedną brew.
– Nie chcesz narażać się na plotki, tak?
– O rany no weźcie. Co z wami wszystkimi? Chcę się trochę rozerwać. Nie pamiętam, kiedy ostatnio byłam tak wolna, jak teraz.
– W porządku przekażę Mattowi, jak Leo już wyjdzie. Powiedzieć mu, że miałaś coś do zrobienia i musiałaś iść?
– Tak. Dziękuję. – Przytuliłam go i pobiegłam do pokoju.
Gdy wróciłam, miałam niecały kwadrans na przygotowania. Przejrzałym zawartość szafek i lodówki. Znalazłam tylko kilka jabłek, ale nie zamierzałam kręcić nosem. To było i tak dużo więcej, niż ktokolwiek mógł sobie pozwolić. Umyłam wszystkie dokładnie, pokroiłam w ćwiartki i wrzuciłam do miski, którą postawiłam na biurku Johna.
Teraz gdy go nie było, czułam silną chęć, sprawdzenia co w nim trzymał. Wiedziałam, że mogę tego później pożałować, ale taka okazja mogła się nie powtórzyć.
Zaczęłam od szuflady, w której znalazłam kopie spisu uczniów, broni oraz miesięczny bilans zbiorów. Wykres szedł z każdym rokiem coraz bardziej w dół, co oznaczało, że w tym tempie może nam szybko zabraknąć jedzenia. Postanowiłam się tym jednak teraz nie zamartwiać i odłożyłam papiery na miejsce.
Obok znajdował się pistolet i nóż te same, którymi mi groził jeszcze kilka miesięcy temu. Wzdrygnęłam się i przesunęłam broń na bok. Na dnie biurka znalazłam przepustki na wyjścia poza teren szkoły. Przez chwile przeszło mi przez myśl, aby zorganizować małą wycieczkę, ale szybko wyrzuciłam z głowy ten pomysł.
W jednej z szafek po bokach stały dwie butelki z bursztynowym płynem.
W tym momencie do drzwi ktoś zapukał.
– Proszę! – krzyknęłam.
Do pokoju wszedł niepewnie Eric.
– Jesteś totalnie szalona.
Wzruszyłam ramionami.
– Być może masz rację. – Wyciągnęłam jedną z butelek na biurko, uśmiechając się zadziornie. – Ale nie zamierzam zmarnować takiej okazji.
– Oszalałaś! Myślisz, że nie zauważy zniknięcia zawartości butelki. – Eric wytrzeszczył oczy.
– Jasne, że zauważy. – Wzruszyłam ramionami. – To John. Jednak nie zbyt mnie to obchodzi. W końcu co może mi zrobić? Nie może mnie zabić, najwyżej trochę się pozłości.
W tym momencie do pokoju weszli pozostali.
– Zaraz wracam. – Po chwili wróciłam o pokoju niosąc z kuchni pięć szklanek.
Otworzyłam karafkę i nalałam do każdej niewielką ilość alkoholu. Wręczyłam wszystkim po jednej, wykrzykując:
– Za wolność!
– Za życie! – dodała Susan.
– Za miłość! – odparła Emily, spoglądając w kierunku Matta, rumieniąc się.
– Za miłość – powtórzył.
Cieszyłam się szczęściem moich przyjaciół. Pasowali do siebie. Cudownie było patrzeć, że w dzisiejszych czasach można jeszcze było liczyć na prawdziwe uczucia.
Wszyscy czworo spojrzeliśmy wyczekująco na Erica. Przewrócił oczami.
– Za wolność. – Uniósł szklankę, wznosząc toast.
Stuknęliśmy się i wypiliśmy ich zawartość. Płyn spływał mi do gardła, delikatnie paląc przełyk. Jego smak wstrząsnął moim ciałem, był znacznie mocniejszy od tego, który piłam na balu. Skrzywiłam się i odstawiłam szklankę, by ponownie ja napełnić.
– Nie przesadzasz? – zapytał zatroskany Eric.
– Potrafię o siebie zadbać – odparłam szorstko, nie potrzebowałam, by kolejna osoba, mówiła mi, co mogę, a czego nie i napełniłam wszystkim szklanki. – Jeżeli nie będziesz chciał, to nie wypijesz.
Rozsiedliśmy się na poduszkach rozrzuconych przeze mnie wcześniej na podłodze. Zaczęliśmy rozmawiać początkowo o szkole. Jednak z upływem czasu alkohol zaczął działać, obraz lekko stał się zamglony i przeszliśmy na luźniejsze tematy. Nawet Eric powściągnął swój upór i wypił jeszcze dwie kolejne porcje bursztynowego napoju. Nim się zorientowałam karafka stała pusta.
– Jak to się stało, że jesteście razem? – zagaiłam.
Podczas mojej nieobecności sporo mnie ominęło i nie miałam wcześniej odwagi zapytać o ten szczegół.
– Jakoś tak wyszło. Matt zaczął pomagać mi z Chemią na zajęcia do Pigeona. – Zachichotała na dźwięk nazwiska nauczyciela. – I pewnego razu wracając z biblioteki, odprowadził mnie do pokoju i pocałował.
Spojrzała zalotnie na chłopaka, który złapał ją za dłoń i posadził na kolanach. Emily ponownie zachichotała.
– O tak? – Złożył na jej ustach namiętny pocałunek. Gdyby nie rumieńce wywołane przez alkohol i jego działanie pewnie zaczerwieniłabym się, jednak w tym momencie krzyknęłam:
– Jeszcze! – i zaśmiałam się, gdy Matt i Emily zaczęli się całować.
Poderwałam się z ziemi, wyciągając dłoń do Erica.
– Zatańczmy?
Ochoczo chwycił moją dłoń. Po chwili dołączyli do nas pozostali. Nie przeszkadzał nam brak muzyki, bawiliśmy się świetnie. Wygłupialiśmy się długo, zmieniając co jakiś czas partnera, a czasami tańczyliśmy całą piątką, trzymając się za ręce.
W końcu padłam z wycieńczenia, chichocząc jak nastolatka. Byłam nastolatką. Znowu się zaśmiałam.
– Tak się cieszę, że wyjechał – odparłam. Podniosłam się z ziemi i stanęłam przed wszystkimi. – Jestem John, mam czarne oczy i napakowane ręce, a wy zaraz wszyscy umrzecie. – Złączyłam dłonie na kształt pistoletu i zaczęłam strzelać, do kolejnych osób. Postrzeleni upadali bez znaku na ziemię. Gdy skończyłam, dodałam:
– Tak kończą ci, co złamali zasady.
Zatoczyłam się w śmiechu do tyłu i zderzyłam się ze ścianą. Rejestrując śmiechy przyjaciół, napawałam się tą chwilą. Gdy wszyscy zasnęli, postanowiłam zabrać się za posprzątanie całego bałaganu. Zebrałam po cichu szklanki i pustą miskę do kuchni. Zaczęłam zmywać naczynia. W głowie mi szumiało i trochę kręciło mi się przed oczami. Chciałam to szybko skończyć i położyć się spać. Kątem oka zarejestrowałam drobny ruch, odwróciłam się, napotykając spojrzenie Erica.
– Obudziłam cię? – zapytałam.
Pokręcił głową.
– Ładnie wyglądasz w tej fryzurze.
Podszedł do mnie na tyle blisko, że dało się wyczuć zapach alkoholu unoszący się pomiędzy nami.
Pogładziłam go po twarzy. Była tak gładka, jak przypuszczałam.
– Masz ładne oczy. – Nie wiedziałam, dlaczego to powiedziałam. Jednak zawsze mi się podobały, a jego usta były takie pełne. Zastanawiałam się, jak to by było znów je pocałować. Stanęłam chwiejnie na palcach, podtrzymując się rękami ramion Erica, by nie upaść i złożyłam delikatny pocałunek na jego wargach. Odwzajemnił mój gest ognistym pocałunkiem i pogłębiając go z każdą chwilą, przyciskając do siebie coraz mocniej. Przesunęłam językiem po jego języku, chcąc być bliżej niego. Nagle odsunęłam się gwałtownie, gdy zakręciło mi się w głowie, a następnie poczułam, jak z moich ust wypłynęła zawartość żołądka.
***
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro