3 Rekrutacja

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



Stojąc przed stołem, zbitym z kilku spróchniałych desek, zastanawiałam się, czy wędrowałam tutaj tyle czasu, aby stanąć przed dwójką opasłych mężczyzn, ze skwaszonymi minami przy rozpadającym się biurku.

Towarzysząca im czwórka uzbrojonych żołnierzy, była jedynym potwierdzeniem, że dobrze trafiłam i był to cel mojej podróży. Zdecydowanie nie tak sobie wyobrażałam początki mojego nowego życia. Miałam tylko nadzieję, że teren szkoły był lepiej zaopatrzony niż stanowisko rekrutacyjne, bo spanie na łóżku w połowie zjedzonym przez termity nie uśmiechało mi się. Z drugiej strony było to lepsze niż zimna podłoga w opuszczonym budynku pełnym szczurów.

– Dzień dobry, przyszłam na rekrutację do szkoły – zaczęłam.

Mężczyźni spojrzeli po sobie i uśmiechnęli się do siebie z dziwnym błyskiem w oczach.

– Nie ma miejsc dla dziewczyn, spóźniłaś się – odpowiedział mężczyzna po prawej ze sporą plamą po posiłku na spranej koszuli.

– Nie rozumiem. Jak to nie ma miejsc? Myślałam, że przyjmujecie wszystkich, którzy ukończyli siedemnasty rok życia. – Mój głos się załamał.

– To źle słyszałaś. Myślisz, że to przytułek dla podróżnych? – powiedział zirytowany. – Nawet w takich miejscach jest ograniczona liczba miejsc. Spóźniłaś się. Zostały tylko trzy miejsca dla mężczyzn, więc zejdź nam z oczu i spróbuj w innej szkole lub za pół roku. Jak dożyjesz – wyrzucił z siebie, po czym wybuchł okropnym śmiechem wraz ze swoim towarzyszem.

Dobrze wiedział, że nikt nie był w stanie dotrzeć do innej organizacji w tak krótkim czasie. 

Dwa lata temu, gdy założono cztery szkoły, werbujące młodych ludzi, do oddziałów szkoleniowych, każdą utworzono w wielkim zabytkowym budynku zlokalizowanym w jednym z kierunków stron świata. Ich celem było zapewnienie lepszej przyszłość zarówno ocalałym, jak i kolejnym pokoleniom. Ale to do South, zawsze chciałam się dostać.

Nawet posiadając sprawny samochód z pełnym bakiem, pokonanie odległości dzielącej mnie od najbliższej szkoły, w tak krótkim czasie było niemożliwe. Wszystkie były porozrzucane po całym kontynencie Ameryki Północnej, a ja nie bez powodu wybrałam tą.

Szkoła North zajmująca tereny północne wyznawała przeciwne wartości do South. Wysoka śmiertelność na skutek bójek była w niej na porządku dziennym, natomiast West oraz East były neutralne i zazwyczaj wybierane ze względu na ich bliskie położenie względem tamtejszej ludności.

Każda szkoła stawiała na rozwój uczniów oraz godne warunki w takim samym stopniu. We wszystkich dominowały zajęcia z samoobrony oraz przetrwania w najcięższych warunkach. Umiejętności te miały pozwolić nam, wytrwać w obecnym brutalnym i bezlitosnym świecie. Jednak to w South wyznawali wartości, których uczyła mnie mama jeszcze za dziecka. Wierność. Szczerość. Lojalność.

Zrezygnowana odeszłam w przeciwnym kierunku do tego, z którego przyszłam. Tyle czasu zmarnowałam na tę podróż. Kolejna tura była za sześć miesięcy. Kopnęłam kamień leżący przy mojej stopie. Warunki przetrwania były coraz gorsze i nie byłam pewna, ile jeszcze będę w stanie przeżyć.

***

Nie odeszłam daleko, bo gdzie miałabym teraz iść. Do najbliższej szkoły był dobry miesiąc drogi.

Usiadłam na gruzach dawnej ściany, przy trupie zmarłego mężczyzny. Czy on również zmierzał do szkoły na rekrutację? Czy może szukał pomocy? Jedno było pewne. Nie udało mu się tak samo, jak mi. Zapowiadało się, że skończę tutaj, leżąc obok niego. Ciekawe jak się nazywał? - rozmyślałam.

Przeszukałam jego rzeczy, ale nic nie znalazłam. Nic, co by mi się przydało. Jedyne co miał przy sobie to zdjęcie z małym dzieckiem na rękach.

– Co powiesz na imię Stefan? – zagadałam do zmarłego. – Miałeś ładnego synka.

– Dziękuję ci – odpowiedziałam męskim głosem, pozorując głos towarzysza. – Dlaczego tutaj siedzisz zupełnie sama?

– Zawiodłam... matkę, przyjaciela... siebie. – Chyba traciłam zmysły, gadając do martwego mężczyzny, ale nie przejmowałam się tym zbytnio. Byłam zbyt roztrzęsiona tym, co się wydarzyło. – Rekrutacja do tej szkoły była jedyną rzeczą, która trzymała mnie przy życiu od ich śmierci. A teraz jestem tutaj, bo skończyły się jakieś głupie miejsca! – Walnęłam pięścią w gruz, z którego usypało się trochę pyłu. Skrzywiłam się. Wściekłość minęła mi, w chwili, gdy poczułam silny ból dłoni, sprawiając, że całe zmęczenie z ostatnich dni i poniesiona porażka popłynęły z moich oczu wraz z łzami. – Zostały tylko trzy miejsca dla chłopaków, a ja siedzę tutaj i gadam z rozkładającym się ciałem. Bez urazy Stefan, ale jesteś martwy.

– Dlaczego tak łatwo się poddałaś, skoro tak bardzo ci na tym zależało? – zapytał ktoś zza moich pleców.

– A co miałam zrobić? Przebrać się za chłopaka?! Czy może... – Podskoczyłam gwałtownie, uświadomiwszy sobie, że nie byłam sama. Nie licząc oczywiście nieboszczyka.

– Hmmm... Czemu nie? Ja bym zaryzykował – odpowiedział mi wysoki szatyn o delikatnie opalonej słońcem cerze.

Zaniemówiłam. Czy ta odrobina słońca doprowadziła mnie do halucynacji?

– Hej – odezwał się i pomachał mi przed twarzą ręką. – Jesteś tam? Może chcesz się napić – Wyciągnął ku mnie rękę z butelką wody. 

Spojrzałam nieufnie. Rzeczywiście chciało mi się pić, ale nie powinnam ryzykować, biorąc wodę od kogoś obcego.

– Zaufaj mi. Nie otruję cię słonko – zaśmiał się. – Nazywam się Eric. – Przedstawił się, po czym wziął kilka łyków wody i podał mi ponownie butelkę.

Tym razem bez wahania wzięłam i wypiłam do dna. Byłam bardziej spragniona, niż przypuszczałam.

– To, co? Przebierasz się za chłopaka i wbijamy razem do szkoły? – zapytał i uśmiechnął się, tak szczerze, że nie dało mu się nie zaufać.

– Wybacz. Nie przedstawiłam się. Nazywam się Rebecca. Dziękuję ci za wodę. – Poczułam, jak na mojej twarzy maluje się rumieniec. Spuściłam wzrok i cofnęłam się, by zwiększyć dzielący nas dystans. Zahaczyłam nogą o kamienny blok i tracąc równowagę, upadłam w piach, wznosząc w powietrze jego drobinki.

– Wszystko w porządku? – zapytał Eric i kucnął przy mnie. – Może powinnaś posiedzieć przez chwilę? – Wyglądał na przejętego. – Jesteś pewnie odwodniona, możesz mieć lekkie zawroty głowy.

– Wszytko w porządku – odpowiedziałam trochę za szybko. Otrzepałam się i usiadłam na murku zażenowana swoją niezdarnością. – Dość często zdarza mi się potykać o własne nogi. – Zmieszana potarłam kark.

– W porządku. – Uśmiechnął się. – Jak czujesz się dobrze, to co z tym twoim planem? Bo wiesz, słońce zachodzi, nie masz zbyt dużo czasu.

– To nie był plan – odburknęłam.

– Jak dla mnie był i może się udać. Bez urazy, ale nie wyglądasz szczególnie kobieco.

Powinnam poczuć się urażona, ale nie potrafiłam się na niego gniewać. Był taki przyjacielski i pomocny. Więc tylko się zaśmiałam i przyznałam mu racje.

Zostały tylko trzy miejsca dla chłopaków... Co prawda to było ryzykowne, ale prawdopodobieństwo, że przeżyłabym do kolejnej rekrutacji, było bliskie zeru. Nie miałam nic do stracenia.

Rozejrzałam się dookoła, po czy zapytałam: – Poczekasz tutaj na mnie chwilę? Poszukam czegoś, na przebranie. Nie mogą mnie rozpoznać po tych ciuchach. – Nie czekając na odpowiedź, zniknęłam za resztkami budynku.

Przeszukałam gruz. Nie było to proste zadanie. Odnalazłam kilka ciał mężczyzn. Z jednego z nich zdjęłam zakrwawioną bluzkę moro i trzymając ją w dłoni, ruszyłam dalej.

Miałam nadzieję, że jak wszystko pójdzie dobrze, będę mogła się przebrać w coś czystszego wieczorem. Brakowało mi jeszcze tylko spodni i kurtki bądź bluzy, aby się okryć. Większość tego, co znalazłam, nie nadawała się do niczego lub była przygnieciona pod gruzami budynku.

Przeszłam jeszcze kilka kroków i znalazłam ciało z przygniecioną przez nadproże nogą. Spodnie wyglądały w porządku, a element budowlany nie wydawał się ciężki. Wystarczyło go tylko przesunąć, tak aby nie leżał na nodze chłopaka.

Stanęłam z szeroko rozstawionymi nogami pomiędzy belką. Napięłam mięśnie i powoli uniosłam nadproże. Było cięższe, niż przypuszczałam, ale najważniejsze, że sobie poradziłam. Nie chciałam wołać Erica i kolejny raz prosić go o pomoc. Szybko zdjęłam z siebie dotychczasowe ubranie, wycinając nożem ze starej bluzki nierówne paski, którymi obwiązałam sobie i tak już niewielki biust. Założyłam znalezione ciuchy, krzywiąc się na widok krwi pokrywającej moją koszulkę.

Po krótkim namyśle zaczęłam ścinać nożykiem swoje ciemne włosy tuż u nasady głowy. Na początku nie wiedziałam jak się za to zabrać i zajęło mi to trochę czasu, ale po chwili nabrałam tępa i zakończyłam czynność. Stałam, przyglądając się, jak moje potargane włosy rozwiewa delikatny wietrzyk. Poczułam się dziwnie lekko. Przyjrzałam się swojemu odbiciu w zardzewiałym nożyku, oceniając swoje dzieło. Ewidentnie nie byłam najlepszą fryzjerką. Uśmiechnęłam się do swojego odbicia i ruszyłam z powrotem do nowego towarzysza.

– Całkiem nieźle. Na wszelki wypadek weź moją bluzę, aby niepotrzebnie nie ryzykować – skomentował Eric, odstępując mi ubranie.

Gdy ściągnął bluzę, dostrzegłam jego umięśnione ręce oraz czarną koszulkę delikatnie napinającą jego klatkę piersiową. W zachodzącym świetle wyglądał jak półbóg. Zdałam sobie sprawę, że trochę za długo się w niego wpatrywałam i odchrząknęłam:

– Dziękuję.

– Nie ma za co – uśmiechnął się.

Bluza była sporo za duża, ale dzięki temu doskonale ukrywała moje drobne kobiece kształty, które przy odrobinie wysiłku dało się dostrzec spod bluzki.

– To jak się nazywasz?

– Rebecca... – Spojrzałam na niego, nie dowierzając, że już zdążył je zapomnieć.

– Tak wiem. – Zaśmiał się. – Mam na myśli twoje nowe ja.

Zrobiłam wielkie oczy. Całkiem wyleciało mi z głowy, że potrzebuję nowej tożsamości. Zakryłam załamana twarz dłońmi, bełkocząc. – Wszystko na nic. Skąd teraz wezmę odpowiednie dane. Nie mogę ich przecież zmyślić. – Zaczęłam panikować. – Jak tylko sprawdzą je z aktami sprzed wojny, dowiedzą się o mnie.

Zrezygnowana usiadłam na ziemi, chowając głowę w kolanach.

– A co powiesz może na Darren? – zaproponował Eric.

– Darren? – Spojrzałam na niego zdziwiona.

– A co nie podoba ci się?

– Może być, tylko samo imię nie wystarczy i dobrze o tym wiesz – westchnęłam.

– Darren Heartley, osiemnaście lat, urodzony ósmego marca 2065 roku w Oklahomie. – Zrobił krótką przerwę, jakby zastanawiał się, czy dodać coś jeszcze. – I mój starszy brat.

Spojrzałam na niego zdziwiona, nie wiedziałam co powiedzieć. Zaproponował mi tożsamość swojego brata, brata, który prawdopodobnie nie żył. – Ja... Tak mi przykro... Nie powinnam...

– Zmarł na początku wojny. Był dobrym człowiekiem i na pewno nie miałby nic przeciwko, abyś posłużyła się jego tożsamością, aby przeżyć. – Starał się, by rozmowa nie przybrała zbyt poważnego tonu. – Jeżeli to wszystko, to czas się zbierać. – Spojrzał na słonce znikające za horyzontem.

– Rzeczywiście. – Podniosłam się z ziemi i otrzepałam ubrania z piachu.

– Pamiętaj o zmianie głosu – upomniał mnie i ruszył w kierunku bramy.

Przytaknęłam.

– Eric?

– W porządku? – Odwrócił się do mnie z pytającym wzrokiem.

– Skąd mam wiedzieć, że mnie nie wydasz? Zrobiłeś dla mnie tak dużo, ale...

– Nie możesz tego wiedzieć, po prostu musisz mi zaufać. – Chwycił mnie za dłoń, by dodać otuchy, uśmiechając się przyjaźnie. – Ujawnienie ciebie nic mi nie da. Jeżeli dowiedzą się, że wiedziałem o tym przekręcie i nic nie powiedziałem, to również będę mieć problemy, więc jesteśmy w tym razem. Jak bracia.

– Dlaczego mi pomagasz? – drążyłam temat. – Mogłeś mnie zostawić i dołączyć do szkoły sam. A ty dałeś mi nadzieję i szansę – mówiłam ze spuszczoną głową, wpatrując się w swoje buty. Czułam, że nie zasługiwałam na to wszystko.

Eric chwilę milczał.

– Nie wiem. – Wzruszył ramionami. – Gdy cię zobaczyłem, pomyślałem, że zwariowałaś, gadasz do siebie i się wyżalasz. Podszedłem, aby posłuchać i coś mnie ujęło. – Zmieszany potarł dłonią kark, odwracając na chwilę wzrok. – Wydawałaś się taka szczera i biło od ciebie dobro, którego już dawno nie widziałem, w tym całym powalonym świcie. – Zaśmiał się niezręcznie. – Może to dlatego, że dzisiaj wszyscy chcą być silni i maskują swoje uczucia, aby nie pokazywać słabości. Podczas gdy ty, pozwoliłaś popłynąć swoim łzom i dać upust emocjom. Dopuściłaś do siebie tę chwilę słabości. Byłaś taka ludzka.

Nie wiedziałam co powiedzieć. Nie spodziewałam się tego.

Chwila...

– Nie gadałam do siebie tylko do tego... – Odwróciłam się i właśnie miałam wskazać miejsce, w którym leżało ciało mężczyzny, gdy zaniemówiłam, bo nikogo tam nie było. Czy ja naprawdę miałam halucynacje? – Nie ważne, zapomnijmy o tej całej sytuacji.

Wzięłam kilka głębokich wdechów, po czym razem ruszyliśmy w kierunku mężczyzn przyjmujących podania. Miałam tylko nadzieję, że się uda i nie zorientują się, że rozmawiali ze mną chwilę temu.

– My na rekrutację. – Przejął inicjatywę Eric, za co byłam mu dozgonnie wdzięczna.

Mężczyźni podnieśli głowy znad dokumentacji i spojrzeli na nas.

– Macie dzisiaj szczęśliwy dzień koledzy – odezwał się mężczyzna po prawej, zdecydowanie bardziej przyjacielsko niż wcześniej do mnie. – To ostatnie dwa miejsca do szkoły. Oddajcie wszystkie rzeczy, które ze sobą macie i włóżcie do tego kartonu – powiedział, wyciągając spod stołu stary karton, stawiając go przed nami. – O niczym nie zapomnijcie, bo jak coś znajdziemy, czego nie powinniście mieć przy sobie, zostaną wyciągnięte konsekwencje wobec was. Wszystkie noże, broń palna, czy ostre przedmioty i pojemniki z płynami, jedzeniem i tym podobne mają wylądować w kartonie.

Zaczęłam dokładnie opróżniać wszystkie kieszenie, gdy Eric uzupełniał swoją dokumentację. Następnie zamieniliśmy się rolami. Starannie uzupełniłam formularz, aby nigdzie się nie pomylić i nie zdradzić swojej przykrywki. Była to jedna kartka papieru zawierająca podstawowe informacje: imię, nazwisko, rok urodzenia, skąd pochodzimy, płeć. Tutaj niewiele brakowało, a zaznaczyłabym kobietę, gdyby Eric niby przypadkiem mnie szturchnął, zdejmując swój plecak.

Na końcu należało opisać swoje doświadczenie w walce. Nie miałam co się rozpisywać, bo takiego nie posiadałam. Ciekawiło mnie, co zapisał mój towarzysz. Podejrzewałam, że nie będę musiała długo czekać, by się o tym przekonać.

Na koniec zostaliśmy przeszukani przez ochroniarzy, czy czegoś nie próbujemy przemycić i zapytani, czy nie chcemy jeszcze zrezygnować.

– Nie – odpowiedział stanowczo Eric. – Chcemy dołączyć.

Otyły mężczyzna z plamą na koszuli spojrzał na mnie niepewnie. – A tobie obcięli język? Odpowiadajcie żołnierzu!

– Zostaję. Nie rezygnuję – odparłam niskim głosem, starając się zabrzmieć przekonująco.

Mężczyzna chwilę mi się przyglądał. Jego wzrok wypalał mnie na wylot. Czułam, jak pot spływa mi po plecach, a serce przyspiesza.

Wie, kim jestem. Nie udało się. Co ja zrobiłam? Naraziłam tylko Erica niepotrzebnie. – Zaczęłam w duchu panikować. Już miałam coś powiedzieć: że on nic nie wiedział, że to był mój pomysł, gdy Eric zapytał:

– Możemy już wejść?

– Tak. Wejdźcie – odpowiedział z ociąganiem mężczyzna, po czym zwrócił się do ochrony: – Wpuście tych dwóch i kończymy. Mamy komplet. – Zabrał papiery z biurka, wsuwając je pod pachę, zrzędząc: – Mam tego dość. Nienawidzę tej roboty.

W duchu odetchnęłam z ulgą. Przekraczając bramę, szepnęłam: – Dziękuję. Za wszystko. – Po czym zamilkłam.

Zanim dotarliśmy do budynku szkoły, musieliśmy przejść przez obszerny plac rozciągający się przed elewacją frontową gmachu. W pobliżu budynku stały odnowione wiatraki zaopatrujące szkołę w energię zaś po przeciwnej stronie dało się dostrzec własną oczyszczalnię i pompy wodne. Do tego dochodziły jeszcze szklarnie z warzywami i drzewa owocowe. Szkoła była zupełnie samowystarczalna. Nie wyobrażałam sobie życia w takich luksusach. Bycia tak dobrze zaopatrzonym we wszystko. A to był dopiero początek. Jeszcze nie weszliśmy do środka.

Idąc ubitą ścieżką zmierzającą w kierunku głównego wejścia, jedna myśl wciąż zaprzątała mi głowę: Jeżeli zajęliśmy ostatnie dwa miejsca, to ktoś jeszcze doszedł po moim odejściu. Rzecz w tym, że nikogo nie widziałam w okolicy. Teren wokół South był na tyle płaski, że dałoby się ujrzeć kogoś oddalonego godzinę drogi stąd. Moja nieudolna przemiana nie zajęła mi tyle czasu, abym mogła kogoś przegapić.

Jednakże Erica też przeoczyłam. Spojrzałam na niego. Wyglądał na zamyślonego. Czyżby myślał o tym samym co ja? Wiedział ode mnie, że zostały trzy miejsca, a nie wyglądał na osobę, która traciłaby czujność.

– Nie mam pojęcia – odpowiedział na moje niezadane pytanie. Widać, że niepokoiło go to w równym stopniu co mnie.

Po kilku minutach marszu doszliśmy do budynku szkoły. Była to obszerna budowla z cegły, na której osi znajdowały się ciężkie dwuskrzydłowe drzwi wejściowe, wykonane z drewna.

Szkoła miała trzy piętra ponad poziomem ziemi, a biorąc pod uwagę jej historyczny wygląd, na pewno było co najmniej jedno prowadzące do podziemi. Poczułam się przytłoczona wielkością założenia architektonicznego. Miałam ochotę złapać Erica za rękę, ale byłoby to niestosowne, zwłaszcza że chwilę temu stałam się chłopakiem. Pchnęliśmy masywne drzwi, przekręcając dużą mosiężną klamkę i weszliśmy na obszerny hol szkoły. Gdy ujrzałam wnętrze, zaparło mi dech w piersiach.

Przedsionek prezentował się idealnie. Dopiero wtedy dotarło do mnie, że idąc do szkoły, mijaliśmy zazielenione tereny i drzewa. Wszystko wyglądało tak, jakby czas się zatrzymał, zanim nastąpiła wyniszczająca wojna.

Rozglądałam się dookoła z szeroko otwartymi ustami, zastanawiając się, czy reszta budynku zachowała się w równym stopniu co hol wejściowy. Wnętrze było równie symetryczne co bryła z zewnątrz. Całe pomieszczenie było utrzymane w jasnych barwach. Podłoga wyłożona ciężkimi blokami granitu, tak idealnie do siebie dopasowanymi, że nawet ja nie powinnam się o nie potknąć. Na prawie idealnie białych ścianach, widniały stare obrazy najwybitniejszych malarzy, wywiezione ze zbiorów muzeów. Na co wskazywały niewielkie tabliczki na złotych ramach z datami sprzed ponad pięciuset lat. Na wprost drzwi frontowych znajdowały się masywne marmurowe schody, rozdzielające się na półpiętrze na dwa przeciwległe biegi. Poniżej, po obu stronach przedsionka znajdowały się dwie pary drzwi, z tą różnicą, że za wejściem do prawego skrzydła dało się usłyszeć rozmowy.

Z letargu wyrwał mnie Eric, dając męskiego szturchańca w bok. Spojrzałam na niego, po czym ruchem głowy wskazał mi mężczyznę w kitlu, przeglądającego prawdopodobnie listę rekrutów. Podeszliśmy do niewysokiego blondyna z nisko zarysowanymi brwiami. Jego ręce były zniszczone od ciężkiej pracy, a pod oczami dało się dostrzec cienie po nieprzespanych nocach. Nie należał do przystojnych, jednak od razu czuło się od niego pozytywną energię. Gdy się zbliżyliśmy, spojrzał na nas i uśmiechnął się przyjacielsko, potwierdzając tym moje przypuszczenia.

– Witajcie. Jesteście zapewne ostatnią dwójką, na którą czekamy. Chodźcie za mną i pośpieszcie się, bo mamy sporo do omówienia, a dzień dobiega końca – oznajmił i ruszył w kierunku lewego skrzydła.

Poszliśmy za mężczyzną w kitlu, który poprowadził nas przez długi ciemny korytarz. Szliśmy chwilę w ciszy, aż zatrzymaliśmy się przed drzwiami, zza których słyszeliśmy szepty. Przewodnik otworzył przed nami salę, na której znajdował się niemały tłum. Odwrócił się do nas z uśmiechem na twarzy.

– Chyba się nie przedstawiłem, wybaczcie. Ian. Jestem tutaj lekarzem. Znajdziecie mnie na drugim piętrze, na pewno nie przegapicie mojego gabinetu. – Uśmiechnął się pod nosem. – A teraz dołączcie do pozostałych i powodzenia. Oby się wam udało.

Ruszyliśmy w kierunku grupy. Spojrzałam na Erica i zapytałam: – Co miał na myśli, mówiąc: „Oby się wam udało"?

– Nie mam pojęcia. Może treningi są ciężkie i część rezygnuje? – Wzruszył ramionami.

Przeszliśmy przez spowitą cieniem szarą salę z betonową podłogą. Najwidoczniej tylko główny hol został w nienaruszonym stanie. Farba odpadała od ścian, pozostawiając po sobie szarą warstwę spod spodu. Ponury wystój i kraty w oknach sprawiły, że poczułam się jak w więzieniu. Sądząc po sprzęcie w sali, to tutaj miały odbywać się nasze treningi.

Gdy stanęliśmy obok pozostałych rekrutów, drzwi się otworzyły i do pomieszczenia wszedł wysoki mężczyzna. Biła od niego władza, męskość i tajemniczość. Wyraźnie wyrzeźbione ciało pokrywała ciemna opalenizna. Czarne jak węgiel włosy zaczesane do tyłu i przystrzyżone po bokach były lekko zmierzwione zaś mocno zarysowaną szczękę pokrywał dwudniowy zarost dodający mu powagi. Opinające czarną koszulkę mięśnie rąk i klatki piersiowej świadczyły o życiu spędzonym na wielu godzinach treningów.

Gdy podszedł bliżej, zauważyłam, że z jego ciemnych oczu bił bezwzględny chłód i brak litości. Kiedy jego wzrok zatrzymał się na mnie, przeszył mnie dreszcz. Słabe światło w sali potęgowało tylko bijący od niego mrok. Wstrzymałam oddech, jakbym mogła zniknąć poprzez tak drobny gest.

Nie chciałabym wejść mu w drogę – pomyślałam. A jednak nie potrafiłam odwrócić od niego wzroku.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro