35 Niespodzianka

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

John od tygodnia siedział przy biurku, planując odzyskanie pendrive'a. Czasem pytał mnie o zdanie, jednak przez większość czasu pracował sam.

– Chyba mam to – oznajmił mi któregoś dnia. – Spojrzysz?

Przytaknęłam. Postawiłam szklankę z wodą w bezpiecznej odległości od sporządzonych dokumentów. Przysunęłam krzesło, pozostawione wczoraj w salonie do biurka i usiadłam na kolanach, pochylając się nad notatkami, które sporządził. 

Opowiadał mi o przebiegu akcji, zasobach broni potrzebnej na jej wykonanie i osobach, które chciałby zaangażować w tę misję. Przedstawił mapy okolic i plany North pozyskane przez jednego ze szpiegów, przy czym na chwilę się rozproszyłam, zastanawiając się, jak to by było szpiegować dla South. Chodzić po korytarzach obcej organizacji, udając jednego z jej członów i zbierać informacje dla innej.

John odchrząknął, przywracając mnie na ziemię. – Nawet o tym nie myśl. To zbyt niebezpieczne.

– Myślę, że poradziłabym sobie. – Postanowiłam trochę się podroczyć.

– Najpierw musiałabyś poradzić sobie ze mną.

Zamrugałam kilka razy. Jego odpowiedź mnie zatkała i więcej nie wróciliśmy do tego tematu.

Skinieniem głowy, dałam znać, by kontynuował.

Wskazał zielone punkty, zaznaczone na mapach, w których mieli czekać zwiadowcy i większe okręgi, w których planował rozmieścić siły, gotowe do rozpoczęcia akcji. Kilka kilometrów dalej zaznaczył obszar przeznaczony pod obóz, znajdujący się w bezpiecznej odległości od zwiadowców wroga.

Słuchałam w ciszy jego wypowiedzi, od czasu do czasu tylko przytakując lub dodając coś od siebie, jednak John wszystko dokładnie przemyślał. Uwzględnił również potrzebny prowiant, przypadający na jednego żołnierza, a nawet miejsca postojów i odpoczynek, gdyż droga nie była ani krótka, ani łatwa.

Ostatnia niezapowiedziana wizyta przysporzyła nam sporo zmartwień. To była tylko kropla wody w morzu, teraz czekało nas prawdziwe starcie. Plan był dobry i mógł się udać. Pozostało tylko czekać na odpowiedni moment.

Wieczorem oznajmiłam Johnowi, że zamierzam powrócić na zajęcia. Moje plecy i pierś wciąż były obolałe, ale kilkutygodniowy wypoczynek zregenerował je na tyle, że mogłam powoli wracać do formy. Po wielu staraniach Iana, żebra dobrze się zagoiły, a na plecach pozostały jeszcze tylko niewielkie swędzące rany i blizny. Siłą woli powstrzymywałam się, by ich nie rozdrapywać. Byłam wdzięczna, że nie miałam do nich łatwego dostępu.

– Dlaczego jesteś taka uparta i nie możesz poczekać jeszcze kilku dni? – powiedział podirytowany. – Wciąż jesteś osłabiona. Smarowałaś plecy wieczorem maścią?

Przytaknęłam, przewracając oczami. Wciąż nie przywykłam do tej strony Johna, który jest opiekuńczy i troszczy się o mnie.

– W takim razie pozwól, że wezwę Iana. Chciałbym, żeby obejrzał cię fachowym okiem i zgodził się z tobą w tej sprawie, jeżeli się nie mylisz. – Powiedział zrezygnowany, a ja dopisałam to sobie jako moje małe zwycięstwo do krótkiej listy w głowie, tuż obok księgi przegranych.

Ponownie skinęłam głową, wiedząc, że nie odpuści, dopóki nie będzie miał pewności, że wszystko jest w porządku. Nie chciałam się o to kłócić. Mimo naszej rozmowy wciąż wyczuwałam, że obwinia się za to, co mi się przytrafiło.

***

– Plan jest świetny! Muszę przyznać, że John jak w się coś zaangażuje, to zapomina o całym świecie dookoła, ale efekty są znakomite – zachwycałam się, opowiadając z dumą przyjaciółce od kilku dobrych minut o planie odzyskania pendrive'a. Gestykulowałam przy tym żywo wymachując dłońmi, gdy Emily skrępowana przytaknęła.

– Powiedziałam coś nie tak? – Zdziwiona spojrzałam na przyjaciółkę, która unikała mojego wzroku, spoglądając na swoje buty.

– Przypomniało mi się, że Matt prosił mnie rano o pomoc w ostatnim zadaniu dla Pigeona – oznajmiła cała czerwona na twarzy i szybkim krokiem odeszła.

Stałam, wpatrując się w miejsce, gdzie przed chwilą stała moja przyjaciółka. Nie rozumiałam, co się właśnie stało. Gdy nagle poczułam ciepły oddech na karku.

– Zapominam o cały świecie?

Podskoczyłam gwałtownie i odwróciłam się w stronę Johna, czując suchość w gardle.

– Nie ładnie tak podsłuchiwać czyjeś rozmowy – zarzuciłam mu, zakładając ręce na piersi i robiąc naburmuszoną minę.

– Przechodziłem obok. Jeżeli nie miałem jej słyszeć, trzeba było nie prowadzić jej na środku korytarza i nie wspominać o mnie, zwracając tym moją uwagę.

Poczerwieniałam na twarzy jak dziecko, przyłapane na podkradaniu słodyczy.

Pociągnął mnie w stronę pokoju. Bez oporu dałam się mu poprowadzić, zastanawiając się, do czego zmierza.

Gdy drzwi się zatrzasnęły, pochylił się nade mną i wpił w moje usta ze zwierzęcą dzikością. Mimowolnie owinęłam mu ciasno ręce wokół szyi, przyciągając go bliżej siebie. Dotyk jego zachłannych ust całkowicie mnie sparaliżował. Poczułam, jak nogi się pode mną ugięły.

– Jeżeli poczułaś się zaniedbana, naprawię to teraz. – Powiedział dysząc. – Pokaże ci, jak się w coś angażuję i zapominam o otoczeniu.

Chwycił mnie mocno za pośladki i stanowczo przyciągnął do siebie.

Z moich ust wydobył się jęk.

– Kurwa. John mam zaraz zajęcia. 

Przegryzł płatek mojego ucha, na co moim ciałem wstrząsnął dreszcz. Sięgnął dłonią za moją głowę chwytając za gumkę od kitka i pociągnął ją stanowczo jednym ruchem. Pasma włosów rozsypały się po moich ramionach, łaskocząc mnie po karku.

– Pozwól mi się sobą zająć. – Jego słowa, bliskość i otumaniający zapach sprawiły, że zakręciło mi się w głowie. Gdyby mnie nie trzymał osunęłabym się na podłogę.

– Źle to wszystko zinterpretowałeś. – Powiedziałam słabo, walcząc z pożądaniem. – Jeśli zaraz nie wyjdę, spóźnię się. – Oparłam dłonie o jego umięśniony tors próbując się odsunąć.

– Jeżeli nie będziesz się opierać i się pospieszymy zdążysz na zajęcia. – Szepnął mi na ucho, po czym pokręcił głową i dodał: – Jednak wydaje mi się, że w tej szkole rządzi ktoś inny. Ktoś, kto może wypisać natychmiastowe zwolnienie, swojej zaniedbanej uczennicy.

– Lubisz wszystko przeinaczać na swoją korzyść – uniosłam brew, spoglądając w jego czarne oczy, zlewające się z rozszerzonymi źrenicami i czekając na jego odpowiedź.

– Owszem, w końcu ja tu rządzę, wiec mogę sobie pozwolić na trochę więcej. – Mrugnął do mnie.

Przewróciłam oczami. – Do zobaczenia wieczorem. – Ponownie się odepchnęłam, jednak tym razem skuteczniej. – I nie, nie prześpię się z tobą. Jak wrócę idę spać. Jestem zmęczona. – Wyszłam z pokoju, wciąż czując motyle w brzuchu. Zagryzłam wargę, uśmiechając się. On nigdy się nie zmieni. Pokręciłam głową i udałam się na zajęcia, rozczesując dłońmi potargane włosy.

***

Zaspana szukałam Johna, leżącego obok mnie, ale nie mogłam go znaleźć. Otworzyłam oczy i rozejrzałam się po pokoju. Zajrzałam do kuchni, ale tam również go nie zastałam.
Postanowiła się ogarnąć i poszukać później.

Gdy myłam zęby, John stanął w drzwiach z uśmiechem przyklejonym do twarzy.
Wypłukałam usta i zapytałam:

– O co chodzi?

– Ufasz mi?

– Tak. Mam się bać? – zapytałam niepewnie. Już sam uśmiech od ucha do ucha na jego twarzy mógł zwiastować kłopoty.

– Nie, ale jakbyś miała ochotę, zrobić mi tę przyjemność, to możesz – wyszczerzył zęby szczerząc się jeszcze bardziej.

Zauważyłam w jego dłoni czarny krawat. Zastanawiałam się, co takiego planował.

– Odwróć się.

Posłusznie wykonałam polecenie. John zaczął obwiązywać mi oczy materiałem.

– Widzisz coś?

Pokręciłam głową.

– To świetnie.

Nie podobało mi się to jego podekscytowanie, ale postanowiłam mu zaufać i nie zamierzałam zmienić tego zdania, tylko dlatego, że nie miałam pojęcia, co planuje.

– Chodź ze mną. – Chwycił mnie za dłoń. 

Początkowo potknęłam się kilka razy, nie widząc, gdzie idę. Szłam bardzo powoli, bojąc się, że zaraz na coś wpadnę. Czułam prowadząca mnie dłoń, ale instynkt kazał mi zachować ostrożność.

– Włóż to. – John podał mi kurtkę i pomógł mi ją założyć.

– Idziemy gdzieś?

– Tak, ale to niespodzianka.

– Nie jestem pewna czy lubię takie rzeczy, zwłaszcza że po tobie mogę spodziewać się absolutnie wszystkiego.

Nic nie odpowiedział, ale podświadomie czułam, że się uśmiecha.

– Wejdź mi na plecy, tak będzie szybciej. – Nakierował mnie za rękę w ich kierunku. 

Z zasłoniętymi oczami, każda czynność wydawał się trudniejsza. Ostrożnie wgramoliłam się na niego i objęłam go rękami wokół szyi. Trzymając moje uda, wyszedł z pokoju. Czułam, jak skręca, idąc przez kolejne korytarze. Próbowałam sobie wyobrażać trasę, ale nie wiedziałam, jak długo szliśmy i za którym rogiem zakręcaliśmy. Poczułam, jak John szedł w górę po schodach. Przytrzymałam się go mocniej, aby nie spaść.

Po kilku minutach odstawił mnie na podłogę. Usłyszałam otwieranie klamki i poczułam przeszywający chłód, wpadający do budynku.

– Czy my jesteśmy na dachu? – zrobiłam krok w tył i o mało nie spadłam ze stopni znajdujących się za mną, gdyby John nie złapał mnie za ramię.

– Chodź. – Nie odpowiedział mi na zadane pytanie.

Prowadził mnie w stronę zimnego, rześkiego porannego powietrza. Szłam ostrożnie, trzymając go mocno. Bałam się, że spadnę.

– Gotowa?

Przytaknęłam tylko głową, bo zabrakło mi słów. Byłam bardzo spięta. Jeszcze do niedawna podejrzewałabym, że zamierza mnie zrzucić.

Poczułam, jak rozwiązuje krawat. Mrugałam kilkakrotnie, aby przyzwyczaić się do światła. Przede mną były koce i śniadanie, rozłożone na dużym betonowym tarasie dachu South.

Odwróciłam się do Johna, zaskoczona.

Miał na sobie czerwoną czapkę z białym futerkiem i pomponem.

– Wesołych świąt – uśmiechnął się do mnie.

– Dziś święta?! Ale przecież wczoraj... – zaczęłam w głowie liczyć dni. Nie byłam pewna konkretnej daty. Ostatnio tyle się działo.

John nachylił się do mnie i złożył na moich ustach delikatny pocałunek. To wystarczyło, bym całkowicie zapomniała o otaczającym nas świcie.

– Pięknie tutaj. – Wyszeptałam, bojąc się, że to wszystko było tylko snem. – Nie wiedziałam, że jest w szkole takie miejsce – wyznałam, rozglądając się po równinach otaczających South i podziwiając wciąż jeszcze wschodzące słońce. W tym miejscu wydawało mi się, że świat jest piękny i pozbawiony wszelkiego zła i nikt nie może zakłócić naszego spokoju.

John objął mnie od tyłu rękami odkładając brodę na moim ramieniu.

– Mało kto o nim wie.

– Nic dla ciebie nie mam – przyznałam z przykrością. – To wszystko wydarzyło się tak szybko, wyleciało mi z głowy. – Spuściłam głowę ze skruchą.

John pocałował mnie w kark i szepnął:

– Ty jesteś moim prezentem. To, że do mnie wróciłaś, jest najlepszą rzeczą, która kiedykolwiek mi się przytrafiła.

John pociągnął mnie delikatnie za rękę, w kierunku przygotowanego śniadania i założył mi koc na ramiona, bym nie zmarzła.

Posiłek zjedliśmy w ciszy, ciesząc się swoją obecnością. Siedziałam na ziemi otulona kocami i zajadając się kanapkami z ogórkiem i sałatą. By wrócić do formy, po ostatnich wydarzeniach zaczęłam więcej ćwiczyć, co wyraźnie nie podobało się mojemu organizmowi, który domagał się większej ilości energii. Zbytnio przyzwyczaiłam się do wygodnego życia.

John zbliżył się do mnie na czworakach, odsunęłam się niepewnie, opadając na ramiona. Przełknęłam przeżuwany kęs, czując, jak gardło mi się zaciska. Chwycił rąbek moich spodni.

– A teraz wezmę sobie mój prezent – zagaił z uśmiechem na twarzy.

– To chyba nie najlepsze miejsce i pora. 

John uciszył mnie pocałunkiem i zaczął zdejmować spodnie. Zaczęłam się wyrywać. Na dworze było strasznie zimno. Nie zamierzałam się tutaj rozbierać. John odsunął się ode mnie, zanosząc się śmiechem.

– Tego mi brakowało, to nie to samo co kiedyś, ale wciąż lubię patrzeć, jak się kulisz ze strachu przede mną.

– Sadysta. – Zgromiłam go spojrzeniem.

– Komar.

– Czy mi się wydaje, czy to ty mówiłeś, że jesteś światłem, do którego lgną takie natrętne stworzenia?

Pocałował mnie namiętnie.

– Ty jesteś moim światłem.

Sięgnął do starego odtwarzacza leżącego w rogu, którego wcześniej nie zauważyłam. Chwilę coś przy nim majstrował, po czym z głośników popłynęła muzyka. Nie była wolna, ale też przesadnie szybka. Zwykła popowa piosenka, dawno zapomnianego celebryty.

– Czy uczynisz mi ten zaszczyt i zatańczysz ze mną? – John wstał, wyciągając do mnie rękę niczym dżentelmen.

Uśmiechnęłam się, wstałam i ukłoniłam, nadając tej sytuacji trochę wdzięku. 

– Z przyjemnością.

John pociągnął mnie lekko za rękę i objął w talii.

Tańczyliśmy kolejne piosenki, podczas których śmialiśmy się i wygłupialiśmy. Czasami odsuwaliśmy się od siebie i tańczyliśmy osobno, by po chwili ponownie się złączyć i paść w swoje ramiona.

Z nieba zaczął prószyć śnieg, delikatnie migocąc w porannym świetle.

Gdy tak podrygiwałam w rytm muzyki, zdałam sobie sprawę, że piosenka się skończyła. Odwróciłam się w stronę Johna i z zaskoczeniem zauważyłam, że klęczał na jednym kolanie, trzymając w dłoniach małe czerwone pudełeczko, w którym znajdował się złoty pierścionek, a na nim, mieniący się w świetle oszlifowany diament.

Stanęłam w miejscu wpatrując się w niego szeroko otwartymi oczami, niezdolna do jakiegokolwiek ruchu.

– Wiem, że ostatnio dużo się wydarzyło, a bycie ze mną nigdy nie będzie dla ciebie w pełni bezpieczne, nie tylko ze względu na moją przeszłość, ale i moją pozycję, w tym popieprzonym świecie. Zrozumiem, jeżeli mi odmówisz lub będziesz potrzebować więcej czasu do namysłu.

John zamknął pudełeczko, odłożył je na ziemi i podszedł do mnie, chwytając mnie za dłonie. Spojrzał mi głęboko w oczy.

– Rebecco ja... – ujrzałam wahanie w jego oczach. – Ja nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. Dzięki tobie, poznałem, czym jest szczęście i miłość. Zmieniłaś mnie i marzę o tym, by spędzić z tobą resztę życia, dbając o twoje bezpieczeństwo w tych trudnych czasach. Poznawać cię każdego dnia na nowo i odkrywać własne pokłady dobroci. Po raz pierwszy w życiu czuję, że chcę je przeżyć, będąc u boku kogoś w zdrowiu i chorobie. Chcę, żebyś wiedziała, że moje serce, zawsze będzie należeć tylko do ciebie, tak samo, jak ja.

Stałam jak zamurowana. Im dłużej ta chwila trwała, tym większe zwątpienie i smutek pojawiały się w oczach Johna. Przytuliłam go mocno, przyciskając twarz do jego szyi, upajając się zapachem świąt, który po raz pierwszy idealnie pasował do sytuacji. Kochałam go. Odkąd go poznałam, wydarzyło się sporo złych rzeczy, jednak były również i dobre chwile, takie, o których nie da się po prostu zapomnieć. Wiedziałam, że to nie będzie proste. John miał ciężką przeszłość za sobą i wciąż się z nią zmagał. Nie potrafiłam go jednak winić za to, co przeszedł i jak to na niego wpłynęło. Każde dziecko powinno czuć się bezpieczne i kochane. Nikt w tak młodym wieku nie powinien myśleć o problemach tego świata. Bywał bezlitosny, jednak wiedziałam, że przy nim nic mi nie grozi, że krzywdząc mnie, zadałby sobie tylko ból. Wciąż bywały momenty, że się go bałam, ale nie był to ten sam strach co kiedyś, było w nim coś intymnego i naszego. Jego dotyk sprawiał, że czułam się bezpieczna i kochana.

– Tak. Wyjdę za ciebie – szepnęłam mu do ucha.

Czułam, jak jego twarz promienieje. Wiedziałam, że nie będzie łatwo, ale czy kiedykolwiek moje życie było proste? Gdy się odsunęłam, zauważyłam najszczęśliwszego mężczyznę w swoim życiu. Po raz pierwszy ujrzałam przed sobą nie Johna, a małego chłopca, ukrytego głęboko pod grubą powłoką mięśni i brutalności, którego oczy skrzyły się od szczęścia. Podniósł mnie i zakręcił w powietrzu. Odstawiając mnie na ziemię, złapał mocno w ramiona, obejmując w mocnym uścisku.

– Obiecuje, że zrobię wszystko, abyś była szczęśliwa.

– Już jestem – przyznałam, rumieniąc się i przytulając go do siebie mocniej.

John uwolnił się z moich objęć, podniósł pudełeczko z ziemi, otrzepując je ze śniegu i wyjął pierścionek.

Podałam mu dłoń, z której zdjął stary zwykły pierścionek zaręczynowy, będący częścią naszego układu i wsunął na palec nowy, podpisując tym kolejną umowę, którą tym razem oboje zawarliśmy bez presji wywartej przez osoby trzecie.

– Wesołych świąt. – Pocałował moją dłoń w miejscu gdzie mienił się diament.

– Wesołych świąt – odpowiedziałam kucając przy nim i muskając wargami jego usta.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro