6 Trucizna

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Po porannych zajęciach byłam wykończona, miałam niecałą godzinę, aby odebrać obiad, zjeść go i stawić się na wymierzoną karę w ogrodzie za poranne spóźnienie. 

Posiłek wszyscy jedliśmy w milczeniu, każdy potrzebował chwili ciszy, aby przemyśleć dzisiejsze wydarzenia. 

Nikt się nie spodziewał tak ciężkich poranków, a to była dopiero połowa dnia, wszyscy zastanawiali się co będzie dalej. 

Po przerwie obiadowej mieliśmy w planie zajęcia Chemii. Słyszałam, jak niektórzy szeptali o roztworach wybuchowych i kwasach. Nie byłam przekonana do tego typu zajęć, ale nie powinny wymagać od nas sprawności fizycznych, więc to podnosiło mnie na duchu.

Gdy zjadłam skromny posiłek składający się ze strączków grochu, ziemniaków i niewielkiego kawałka mięsa udałam się na tyły szkoły, gdzie czekała na mnie już Maggie z narzędziami. 

Próbowałam nie zadręczać się myślami o kolejnej pracy fizycznej tego dnia. Szkoda było na to energii, jeżeli jeszcze jakąś dysponowałam.

Dostałam długi kij z zagiętą na końcu blaszką, zwany motyką, którym miałam spulchniać ziemię. Powodu tego działania nie do końca rozumiałam, ale z wyrywaniem chwastów przy pomocy nowo poznanego narzędzia już nie miałam problemów. Wynieśliśmy je do wielkiej skrzyni z odpadami, z których później miał powstać nawóz pod uprawiane rośliny.

Pamiętałam, jak mama przed wojną pracowała w ogrodzie przy kwiatach, ich hodowla nie wydawała się tak skomplikowana. Lubiłam przyglądać się jej pracy. Razem podlewaliśmy kwiaty i spędzaliśmy czas na podwórku bawiąc się w chowanego.

– Nie tak mocno! Zniszczysz korzenienie!

Podskoczyłam wyrwana z zamyślenia.

Maggie wyrwała mi motykę i kolejny raz pokazała jak się nią posługiwać.

Na ironię losu podczas treningu miałam za mało siły, to tutaj wprost przeciwnie. Przetarłam spocone czoło, gdyż upał wciąż doskwierał pomimo zbliżającego się wieczoru. Zastanawiałam się, która była godzina, wypieliłam ponad połowę grządek z grochem i dwa niewielkie kwartały  z ziemniakami. Cały czas odczuwałam presję upływającego czasu i gdy tylko myślałam o jego upływie, dochodził do mnie krzyk staruszki, abym nie wbijała motyki z taką siłą.

Gdy skończyłam z ostatnim kwartałem z włoszczyzną, dostałam konewkę, którą miałam zapełnić wodą ze zbiorników spod rynien szkoły i podlać rośliny. 

Ta czynność nie sprawiła mi większych problemów, mama zawsze mi powtarzała, by lać wodę powoli blisko ziemi, więc odruchowo tak uczyniłam. Po dwunastej konewce pełnej wody moje plecy zaczął przeszywać pulsujący ból. Mimo to czas naglił i nie mogłam pozwolić sobie na dłuższy odpoczynek. 

Jak tylko skończyłam podlewać pozostałe grządki, pomaszerowałam szybkim krokiem do szkoły. Nie miałam siły już biec. Na głównym holu widniała godzina pięć po siedemnastej. 

Byłam spóźniona i nie wiedziałam, gdzie jest sala z zajęciami. Na szczęście, gdy tylko weszłam na pierwsze piętro, zauważyłam dziewczynę z mojej grupy, biegnącą w kierunku lewego skrzydła i udałam się za nią. Weszłam do sali tuż po niej i ujrzałam groźne spojrzenie profesora w białym fartuchu, wyraźnie niezadowolonego, że mu przerwano.

– Czy to już wszyscy?! – zapytał wysoki mężczyzna przed tablicą, gdy zajęłam miejsce obok Erica.

Na ławkach leżały kartki papierów i dwa długopisy dla każdego. Jeden niebieski, drugi czarny. Westchnęłam na samą myśl o notowaniu. Poza murami szkoły nie miałam zbyt wielu okazji, by czytać i pisać. Żadna z tych czynności nie sprawiała mi większych kłopotów, jednakże potrzebowałam na nie sporo czasu, by przebrnąć przez tekst lub go zapisać.

– Więc nazywam się doktor Thomas Pigeon – przedstawił się, po czym spojrzał piorunującym wzrokiem w kierunku dwóch ostatnich ławek pod ścianą, z których dochodziły ciche śmiechy. 

Rzeczywiście ciężko było się nie zaśmiać. Doktor miał siwe włosy zaczesane do tyłu i garbaty nos przypominający dziób gołębia, na którym opierały się okulary.  Twarz pokrywały liczne zmarszczki jednakże po sposobie, w jakim się poruszał i mówił, można by rzec, że był młodszy, niż wyglądał. 

Westchnęłam. Był to kolejny dowód na to, że ostatnie lata na wszystkich odbiły swoje piętno.

– Tak jak wspomniałem i mam nadzieję, że nie będę zmuszony powtarzać kolejny raz. W tym semestrze nie będziecie sami tworzyć żadnych roztworów.

Poczułam, jak kamień spadł mi z serca. Być może te zajęcia nie będą tak ciężkie, jak pozostałe i dadzą mi szansę na zdobycie kilku punktów w prosty sposób.

– Podczas waszej rekrutacji nauczycie się podstaw takich jak rozpoznawanie podstawowych substancji oraz roztworów. Jeśli w pełni nie opanujecie tego zakresu, z każdą kolejną lekcją będziecie sobie radzić tylko gorzej. Nie nauczę was jak tworzyć bardziej złożonej trucizny, dopóki nie opanujecie tych dostępnych na wyciągnięcie ręki.

W tych kilku zdaniach zabił cały mój zapał do nauki.

– Zapowiada się ciężka i nudna praca – mruknęłam pod nosem. To by było na tyle, jeżeli chodziło o łatwe punkty. Tutaj chyba nic nie mogło być proste.

Erick przytaknął mi, notując wszystko, co powiedział nauczyciel na kartce. Pisanie szło mu znacznie sprawniej niż mi. Miał ładny charakter pisma, w porównaniu z moimi hieroglifami był wręcz idealny. Zastanawiałam się, czy i ja powinnam to wszystko zapisywać. Lekcja jeszcze się właściwie nie zaczęła, a ja nie miałam ochoty, by robić cokolwiek, co by wiązało się z poruszaniem. Choćby był to tylko nadgarstek.

Zrezygnowałam z notowania nawet wtedy, gdy Pigeon zaczął zapisywać na tablicy podstawowe trucizny występujące w naturze na wyciągnięcie ręki.

Rozejrzałam się po sali. Dostrzegłam kilka osób, które w skupieniu pochylały się nad kartą, próbując odtworzyć to, co znajdowało się na tablicy. Zastanawiałam się, czy potrafią w ogolę czytać, czy może mają jeszcze mniej wprawy ode mnie. Kilkoro z nich robiło takie miny, jakby pierwszy raz trzymało w ręce długopis i widziało literki.

Przetarłam zmęczone oczy. Przynajmniej w czymś nie byłam najgorsza.

Stłumiłam ziewnięcie i wróciłam do słuchania nauczyciela. Chociaż tyle mogłam zrobić.

– Nauczycie się jak rozpoznawać czy woda bądź posiłek są zatrute wymienionymi na tablicy substancjami oraz jak zneutralizować działanie przyjętej trucizny. Co jest szczególnie ważne, gdyż większości toksyn wasze niedoświadczone oko, nie jest w stanie dostrzec po niewielkiej zmianie koloru wody, bądź nie będziecie posiadać odpowiednich narzędzi oraz substancji do ich wykrycia, a tylko szybka reakcja może pozwolić wam na uratowanie życia swojego bądź kolegi.

Zajęcia wbrew pozorom wydawały się bardzo ciekawe, jednakże byłam zmęczona po całym dniu i czułam ciążące mi powieki.

Rozglądając się po szarej sali, poczułam się jeszcze bardziej znużona. Za doktorem Pigeonem była duża zielona tablica, na której pojawiały się kolejne nazwy trucizn. Obok biurka zza uchylonych drzwi do małego pomieszczenia dostrzegłam fragment sprzętu laboratoryjnego. 

Z całych sił próbowałam go słuchać, jednak jego głos zaczynał coraz bardziej zlewać się w jednolity szum.

– Zatem podstawowymi różnicami pomiędzy wodą skażoną...

***

Podskoczyłam i wstałam na nogi, usłyszawszy silne uderzenie w mój stolik.

– Pan...?

– Darren doktorze – odpowiedziałam, w duchu wdzięczna, że byłam na tyle przytomna, by podać męskie imię.

– Więc Darren, czy możesz nam przypomnieć, jakie są podstawowe różnice pomiędzy wodą zawierającą truciznę a wodą jej pozbawioną?

– Ja... Nie wiem... Przepraszam... – Spuściłam zawstydzona głowę.

– Nie wiesz... No trudno każdemu może się zdarzyć. W takim razie... –  dr. Pigeon wyszedł na zaplecze, po czym wrócił, niosąc dwie fiolki, które postawił na moim stoliku – W takim razie może powiesz grupie, w którym z tych naczyń jest odtrutka, a w którym trucizna?

Przyjrzałam się z niedowierzaniem fiolkom. W obu był jasnożółty płyn, zawartość miała identyczny odcień i mętność, nawet ilość, która na pewno nie miała wpływu, na rozstrzygnięcie tego dylematu była identyczna. Spojrzałam po sali, szukając wsparcia, natknęłam się na spojrzenia przyjaciół, lecz ze współczuciem pokręcili głową. Najwidoczniej nauczyciel pofatygował się, by podać mi specjalnie coś nowego, czego nie było podczas zajęć.

– Ja... nie wiem. – Przyznałam se skruchą.

– Wybierz, która to odtrutka – nalegał.

– Ta po prawej? – zapytałam cicho.

– W takim razie wypij. Jeżeli się nie mylisz, nic ci nie będzie.

Zrobiłam wielkie oczy i rozejrzałam się po sali. W jednej chwili całe zmęczenie ulotniło się jak za machnięciem różdżki. Czy on żartował? 

Połowa sali zrobiła przerażone miny, lecz jej większa część miała zapewne nadzieję, że źle wybrałam i zapewnię im rozrywkę.

– Wypij – powtórzył.

Zawahałam się.

Może jednak lewa? 

Ręce zaczęły mi się pocić. 

Czy prawa? 

Zaczęłam analizować całą sytuację. Nie kazał mi wypić mikstury przed wyborem. Dopiero jak wskazałam prawą fiolkę. Więc zapewne wybrałam dobrze i chce mnie nastraszyć, uznałam.

Jeszcze raz spojrzałam na fiolki, poszukując różnicy. Różnicy, która w rzeczywistości nie byłaby dla mnie odpowiedzią. Podniosłam prawą fiolkę i wyjęłam szklany korek.  Powoli drżącymi dłońmi wlałam połowę płynu do ust. Z początku płyn miał delikatny słodki smak i posmak cytryny oraz czegoś, co delikatnie piekło w język. 

Gdy odstawiłam fiolkę na stolik, odetchnęłam z ulgą. Spojrzałam na doktora, lecz on spoglądał na zegarek nad tablicą. 

Po chwili ciszy poczułam ucisk w przełyku. Odchrząknęłam i złapałam się za gardło. Poczułam, jakby coś mi w nim stanęło i zablokowało przepływ powietrza. 

Wtedy zrozumiałam: źle wybrałam. Czułam, jak puchły mi kolejne części ciała, uniemożliwiając przy tym swobodny oddech. Zaczynałam się dusić. Wzrok mi się zamazał i spadłam z krzesła, uderzając z plaśnięciem o podłogę. 

Starałam się za wszelką cenę nabrać powietrza. Jak przez mgłę widziałam jak dr. Pigeon, powoli wyjmuje z białego fartucha strzykawkę. Słyszałam w sali przerażone szepty i śmiechy, lecz nie rozróżniałam słów. 

Poczułam ukłucie w prawym ramieniu, lecz duszności nie ustawały. Oczy mi łzawiły. 

Więc tak miałam umrzeć. Otruta przez samą siebie za zaśnięcie na lekcji, wydawałoby się niedorzeczne, a jednak właśnie żegnałam się z życiem, gdy nagle poczułam, jak mięśnie się poluzowują i gwałtownie zaczęłam nabierać powietrza. Czułam, jak lekko wypełnia moje płuca, to było cudowne uczucie, nigdy nie cieszyłam się tak bardzo podczas oddychania.

– Jak już odpocząłeś, możesz usiąść. A ja przypomnę, jeśli zachcesz tym razem posłuchać, że truciznę możemy rozpoznać po jej kolorze, woni oraz właściwościach chemicznych. W większości przypadków jest to jednak niemożliwe bez odpowiednich narzędzi i substancji dla nowicjuszy. 

Natomiast w tych fiolkach znajduje się vipera venena, czyli głównie jad żmii. Stosunkowo niegroźny przy obecnej znajomości chemii, a w drugiej odtrutka na bardziej zaawansowaną truciznę z soku z białego klonu i kilku dodatkowych składników, które poznacie na dalszych etapach nauki. 

Odróżnienie tych dwóch roztworów jest stosunkowo łatwe. Można za pomocą zapachu odkryć, że odtrutka dzięki zawartości klonu i kilku kwiatów leczniczych ma lekko słodki zapach bądź za pomocą obserwacji dostrzec, że po lekkim jej potrząśnięciu pojawią się niewielkie pęcherzyki powietrza, czego nie uzyskamy w fiolce z vipera venena.

Co się tyczy ciebie, Darren. Zostanie ci odebrane dziesięć punktów za spanie na zajęciach oraz kolejne tyle za spóźnienie. Ostanie dziesięć punktów dotyczy również twojej koleżanki, która weszła do sali przed tobą. Jednakże przyznaję ci dodatkowe pięć punktów, za wypicie wybranej przez siebie fiolki, pomimo wiedzy o grożącym ci niebezpieczeństwie za wykazanie się odwagą, którą tutaj w szkole szczególnie się ceni – oznajmił.

– Subiektywnie jednak uważam, że od głupoty do odwagi nie jest tak długa droga, jak się może wydawać i można łatwo je ze sobą pomylić.

A teraz pytanie do wszystkich, czy ktoś wie, co zawierała odtrutka, którą otrzymał Darren po spożyciu trucizny?

– Czy to była Rauwolfia żmijowa? – odpowiedział chłopak siedzący w drugiej ławce.

– Zgadza się. Rauwolfia żmijowa, czyli inaczej Rauvolfia serpentina. Zarówno jej liście, korzenie, jak i kłącza mają zastosowanie jako antidotum przeciwko ukąszeniom węży. Za poprawną odpowiedź otrzymuje pan pięć punktów. 

Po nieskończenie długich dwóch godzinach, podczas których zmagałam się ze sobą, by ponownie nie zasnąć, usłyszeliśmy: 

– Na dzisiaj to koniec zajęć. Widzimy się jutro i przygotujcie się z dzisiejszego materiału, gdyż na każdych zajęciach będę robił sprawdzian z poprzedniej lekcji. Czas nas nagli a wy musicie się wiele nauczyć. 

Za każdą poprawną odpowiedź otrzymacie jeden punkt, natomiast za złą stracicie dwa. To pozwoli szybko wyeliminować słabe ogniwa i skupić się na osobach, które w rzeczywistości mogą utworzyć wraz z nami nową cywilizację.

Gdy wspominał o słabszych, spojrzał w moją stronę, podkreślając odpowiednie słowa. 

– Dowiedzenia i życzę wam owocnej pracy.

Wychodząc z sali, załamana podsumowałam w myślach utracone tego dnia punkty. Naliczyłam ich trzydzieści. Poza mną najwięcej dzisiaj stracił blondyn z łazienki, lecz wciąż było to tylko dwadzieścia. Pozostali albo wyszli bez szwanku, albo odebrano im symboliczną dziesiątkę i tylko kilkom osobom, udało się zyskać pięć punktów podczas treningu walki.

– On jest nie normalny, trzeba to gdzieś zgłosić. O mało cię nie zabił! Tak nie może być! – wykrzykiwał oburzony Eric, idąc u mojego boku.

– Tutaj nikogo nie obchodzi życie pojedynczej osoby. Liczą się punkty, jeżeli nie masz ich wystarczająco to i tak się ciebie pozbędą, nie ma zapewne znaczenia, w którym momencie wyeliminują kolejne osoby. Mimo to przypuszczam, że chcą dać każdemu czas i szanse, dlatego Pigeon podał mi odtrutkę.

– Ale to nie fair. Nie może ci tak po prostu kazać wypić trucizny! – Eric cały czas był wciekły po wydarzeniu z moim omdleniem.

– Gdzie idziesz? 

– Spać – oznajmiłam krótko.

Nie pójdziesz do biblioteki się uczyć? Słyszałaś przecież, że mamy jutro sprawdzian z dzisiejszej lekcji.

– Jestem wykończona. Muszę się zdrzemnąć, w tym stanie i tak niczego nie zapamiętam. Idę do łazienki i do pokoju się położyć. Pouczę się jutro w przerwie obiadowej.

– Iść z tobą? No wiesz do łazienki?

Pokręciłam głową.

– Nie trzeba. Wszyscy i tak idą do biblioteki, więc nie będę mieć problemów. Dziękuję i do zobaczenia jutro na porannym biegu.

Pożegnaliśmy się, po czym udałam się w kierunku pokoju po swoje rzeczy.

Tak jak podejrzewałam, wszystko przebiegło bez zbędnych komplikacji. Podczas gdy ja brałam prysznic, wszyscy uczyli się w bibliotece.

Szłam korytarzem, marząc o ciepłej pościeli i miękkim materacu, w których się miałam zaraz znaleźć. Liczyłam, że jak się dobrze wyśpię, kolejny dzień będzie mniej męczący.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro