7.1 Wytrwałość

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Obudziły mnie hałasy. Przetarłam zaspane oczy i ujrzałam krzątających się po pokoju bliźniaków. 

Zerwałam się z łóżka. Ponownie zaspałam na poranny bieg!

Spojrzałam wilkiem na Carla i Paula. – Czy to naprawdę taki problem mnie obudzić?!

Zaśmiali się.

– Jeżeli byśmy Cię obudzili, ominęłoby nas przedstawienie Johna z tobą w roli głównej. Poza tym konkurencja to konkurencja, a my założyliśmy się, że przywódca pozbędzie się ciebie szybciej niż to ustalone.

– Wylecisz ze szkoły z hukiem – dodał Carl.  – Mam nadzieję, że nie ominie nas ten pokaz i John osobiście się tobą zajmie.

– To byłby niezły widok – dodał, po czym zwrócił się do brata:

– Jak myślisz, strzeli mu od razu w głowę, czy może najpierw się zabawi.

Wyszli z pokoju, dyskutując o sposobie w jaki zginę.

Łachudry  pomyślałam.

Zamierzałam im udowodnić, na co tak naprawdę mnie stać.

***

Tym razem w ramach kary John wysłał mnie w towarzystwie dwóch chłopaków do obory, by uprzątnąć po trzodzie.

Zmęczona i obolała po wczorajszym dniu zadręczałam się jeszcze nieodrobionymi zajęciami z Chemii. Nie miałam kiedy ich uzupełnić, skoro ponownie dostałam dodatkowe zadanie w ramach kary. Jak mogłam być tak głupia i nie wziąć tego pod uwagę wczoraj wieczorem. Zadręczałam się w myślach. To było namalowane jak na dłoni, że zaśpię po tych wszystkich wyczerpujących zajęciach.

Spojrzałam na Johna, tłumaczącego nam przebieg dzisiejszy zajęć. Jego wzrok, był pozbawiony jakichkolwiek uczuć.

Mimowolnie wspomniałam rozmowę w pokoju. Nie potrafiłam się powstrzymać i zaczęłam rozważać, czy rzeczywiście zrobiłby z mojej egzekucji pokaz.

Gdy jego wzrok wychwycił mój tępy wyraz twarzy w tłumie, zmarszczył brwi, przyglądając mi się chłodno.

Poczułam ścisk w żołądku. Zmieszana poczułam, jak na mojej twarzy występuje rumieniec. Przełknęłam ślinę i spuściłam głowę, mimo to wciąż wyczuwałam jego przeszywające spojrzenie.

Rób tak dalej, a nie tylko uzna, że jesteś słaba, ale i głupia – skarciłam się w duchu.

Na szczęście obeszło się bez komentarza. Przywódca dokończył to, co zamierzał nam przekazać i po szybkiej rozgrzewce rozpoczęliśmy bieg.

John sprawiał wrażenie, jakby spodziewał się, że po jednym dniu nasza kondycja poprawi się wystarczająco, by podnieść poprzeczkę i urozmaicił nam bieg o tor przeszkód.

Trasa była podzielona na dwie części, pierwszy odcinek składał się z sześciu kilometrowego biegu, skróconego na rzecz drugiej części.

Gdy zaczęłam biec. Początkowo wydawało mi się, że rzeczywiście jest łatwiej niż wczoraj, jednakże nie musiałam długo czekać, by zmęczenie brało górę nad moim ciałem. Starałam się dotrzymać tępa grupie, ale moje ciało odmawiało współpracy. Nogi zaczynały mi ciążyć zaś płuca bolały od wysiłku i z każdym metrem zwalniałam.

Resztkami sił starałam się utrzymać na nogach, by nie upaść tak jak wczoraj.

Pokonawszy zaledwie część dystansu, przestałam biec i ciężko dysząc, starałam się wolnym krokiem, przesuwać na przód. Miałam wrażenie, jakby w powietrzu było mniej tlenu niż zazwyczaj, brałam szybkie i głębokie wdechy, próbując nabrać jak największą jego ilość.

Spływający z mojego czoła pot zaczynał zakłócać mi pole widzenia. Otarłam twarz zewnętrzną stroną dłoni i przyspieszyłam do marszu. Chwilę po tym wyminęła mnie główna grupa biegaczy, na czele z przywódcą. Tym razem nie obdarzył mnie żadnym spojrzeniem. Minął mnie, jakby mnie tam nie było.

Zezłościło mnie to jeszcze bardziej, niż gdyby rzucił we mnie jakimś oszczerstwem lub swoim mrożącym krew w żyłach spojrzeniem. Poczułam, jak złość wydobywa ze mnie nowe pokłady energii i przyśpieszyłam, przechodząc w szybki trucht.

Wkrótce ukończyłam bieg, oczywiście jako ostatnia, jednakże czułam rozpierającą mnie dumę, wiedziałam, że z dnia na dzień będę lepsza i dzisiejszy trening był tego potwierdzeniem. Wystarczyło, że dam z siebie wszystko i dogonię pozostałych w rankingu.

Zdawałam sobie sprawę, że zawsze znajdą się osoby, które będą stać kilka kroków przede mną, ale pojawią się też tacy, co poczują się na tyle pewni, że ich ego nie będzie od nich wymagać ciężkiej pracy i zaprowadzi ich na manowce. Ich pycha, będzie ich zgubą i wkrótce zostaną w tyle. Uśmiechnęłam się na tę myśl i z kolejną dawką energii pomaszerował w kierunku toru przeszkód.

– Nie spodziewałem się, że zobaczę u ciebie taki entuzjazm Darren. Czyżby poranna dawka ruchu tak na ciebie wpłynęła? Może zrobisz jeszcze jedno okrążenie?

Stanęłam przerażona, spoglądając w jego kierunku. Nie byłam w stanie nic powiedzieć, jedynie pokręciłam energicznie głową, robiąc przy tym wielkie oczy.

John roześmiał się.

- Tak łatwo było zmyć z twarzy ten uśmieszek. Nie obijaj się i bierz się do roboty, nie zamierzam tutaj stać z tobą cały dzień.

Zacisnęłam pięści. Nienawidziłam go z całego serca. Na domiar złego musiałam się hamować, by mu czegoś nie odpowiedzieć. Z wielką ochotą to ja bym zmyła mu ten uśmieszek z twarzy, ale na to chyba nawet w marzeniach nie miałam co liczyć.

Podeszłam do pierwszej z przeszkód. Początkowo szło mi całkiem dobrze, tor zaczynał się rozciągniętym nisko drutem kolczastym na długości około dziesięciu metrów. Nie wymagał on większego wysiłku, co dało mi chwilę na złapanie oddechu po ukończonym biegu i ochłonięciu po rozmowie z Johnem. Doskonale wiedział jak popsuć komuś humor.

W kilku miejscach drut otarł mi się o plecy, rozdzierając bluzkę i zadrapując skórę. Gdy się podniosłam czekała na mnie stara zużyta opona.

Spojrzałam przed siebie, szukając jakiejś wskazówki, co mam z nią zrobić i zauważyłam, jak ostatnia osoba pokonuje z obciążeniem kolejne kłody, rozrzucone pod nogami. Schyliłam się po mój bagaż i doznałam szoku. Jakim cudem taki kawał gumy mógł aż tyle ważyć.

-Do zobaczenia na mecie  – zaśmiał się chłopak przede mną, odkładając właśnie swój balast.

Czy jednym z zajęć w tej szkole było doprowadzanie mnie do szaleństwa!?

Wzięłam głęboki wdech i krocząc na ugiętych nogach, ruszyłam naprzód. Czułam, jak opona ściąga mnie w dół. W połowie trasy musiałam ją odłożyć na ziemię, by otrzeć spocone dłonie w spodnie.

Kolejne przeszkody były coraz trudniejsze, a ja miałam coraz mniej siły. Gdy dotarłam do starej drewnianej drabiny podwieszonej na słupach nad błotną kałużą, wiedziałam, że przynajmniej raz będę w niej leżała.

Mój wzrok skierował się w stronę Johna. Zdecydowanie on też to wiedział i tylko na to czekał. Czy on nie miał nic lepszego do roboty? Dlaczego nie pilnował pozostałych, tylko stał tu i czekał na okazję, by ze mnie zadrwić.

Dostrzegłam, jak grupka chłopaków ominęła ostatnią przeszkodę i już miałam coś powiedzieć, ale zrezygnowałam. Wszyscy już skończyli pokonywać tor przeszkód i John obserwował mnie, oceniając każdy mój ruch, biorąc pod uwagę rozdawane punkty na koniec dnia.

To zdecydowanie nie było sprawiedliwe, ale nie mogłam kłócić się o to z dyrektorem.

Wiedziałam, że muszę dać z siebie wszystko, więc zaczęłam przebierać rękami po kolejnych szczeblach. Nie doszłam nawet do jednej trzeciej, gdy dłoń ześlizgnęła mi się z drążka i pociągnęła moje ciało w dół prosto w kałużę. Wylądowałam na czworakach, wznosząc w powietrze niewielkie ilości błota. Podskoczyłam do drabiny, aby wznowić czynność, lecz gdy tylko dotknęłam drążka ubłocone dłonie, ześlizgnęły się po nim i upadłam boleśnie na pośladki. Siedziałam całą umazana breją i gdyby nie oceniające spojrzenie John rozpłakałabym się na miejscu. Nie miałam już siły. 

Postarałam się strzepnąć brud z dłoni, nie mając już żadnego czystego skrawka ubrania do ich wytarcia.

Niebo zaczęło się chmurzyć, zwiastując deszcz. Poczułam pierwsze krople na skórze. Moje ubrania i tak były już mocno przemoczone, a pokryty wodą tor był większym wyzwaniem niż dotychczas.

– Możesz się bardziej postarać czy będziemy stać tu cały dzień, wpatrując się w niebo? – zapytał przywódca, ewidentnie podirytowany czekaniem aż skończę.

Podskoczyłam i tym razem utrzymałam się drążka. Śliskie od wody poręcze zaczęły mi się wymykać z uścisku, zapewniając mi kolejną kąpiel błotną. Cały proces powtórzył się jeszcze kilka razy, czułam jak na dłoniach, robią mi się odciski, od ściskania drzewca. Miałam wrażenie, że trwało to wieki, zanim ukończyłam tę przeszkodę.

– Została ostatnia. Przejdź ją i kończmy już ten cyrk, nie mam zamiaru tutaj stać cały dzień. – powiedział zdenerwowany i spojrzał na słońce, oceniając jego położenie.

CYRK!  – pomyślałam.

Byłam cała w błocie. Miałam je nawet w gaciach! A on śmiał mi mówić coś takiego!

– Może gdybyśmy powoli zwiększali stopień trudności ćwiczeń, byłoby znacznie lepiej niż z dnia na dzień oczekiwać od nas dwakroć więcej niż to możliwe!  – wycedziłam wściekła przez zęby. Nie żałowałam tego. Miałam dość takiego traktowania, powinien wiedzieć, że oczekuje od nas zbyt wiele na starcie.

W kilku krokach znalazł się naprzeciwko mnie i chwycił za dekolt mojej bluzki. Wpatrywałam się z przerażeniem w otchłań jego oczu i czekałam, aż mnie uderzy. Zbliżył twarz do mojej, podciągając mnie za bluzkę do góry i mierząc mnie ostrym wzrokiem.

– Puszczaj mnie! – Oprzytomniałam i zaczęłam się wyrywać, ale ledwie sięgałam stopami ziemi i nie pozwalało mi to na wydostanie się.

– Wymagam od was tyle, bo traktując was ulgowo, nic byście nie osiągnęli. – powiedział.
–Zamierzam wycisnąć z was to, co się da, by pozostawić tych, którzy na to zasługują. Więc jeżeli zależy ci na życiu, radzę ci się postarać, bo na chwilę obecną jesteś pierwszy do odstrzału  – zagroził mi bez mrugnięcia okiem.

Wypuścił mnie i popchnął w kierunku ostatniej przeszkody.

Roztrzęsiona zacisnęłam pięści. Przede mną była pionowa dwumetrowa ściana z desek, przed którą tradycyjnie było błoto, bo jakżeby inaczej. Wzięłam rozpęd i wskoczyłam na nią. Chwyciłam się jej końca, jednak nie miałam siły, by się podciągnąć. Nie wiem, czy byłabym w stanie to zrobić, nawet gdybym zaczęła. Powtarzałam próby kilka razy, modyfikując odległość rozpędu, aby mieć większy wyskok, ale im dłużej próbowałam, tym wychodziło mi to tylko gorzej. W końcu doszło do tego, że nie złapałam nawet krawędzi ściany i usłyszałam:

– Dość tego! Marnujesz tylko mój czas! Pójdź się przebrać i zjeść śniadanie, jeżeli jeszcze zdążysz.  – powiedział ostrym tonem, po czym odszedł szybkim marszem. 

Leżałam w błocie jeszcze przez chwilę. Teraz gdy poranny bieg dobiegł końca i mogłam odpocząć, dotarło do mnie, że byłam dużo bardziej zmęczona niż sądziłam. Gdy wstałam, moje nogi były ciężkie, jakbym nosiła w butach kamienie. Powłóczyłam się do łazienki, gdzie na szczęście mogłam wziąć szybki prysznic, podczas gdy wszyscy jedli śniadanie.

Gdy zeszłam na śniadanie, został niecały kwadrans do rozpoczęcia kolejnych zajęć. 

Nałożyłam sobie na talerz dwie kanapki z serem oraz połówkę jabłka i ruszyłam do naszego stołu.

– Jak się trzymasz? – zapytał niepewnie Erick.

– Jestem wykończona, zrezygnowana i głodna. Na domiar złego John jasno dał mi do zrozumienia, że jedna kulka jest dla mnie zarezerwowana. – Na samą myśl o tym się wzdrygnęłam.

Wszyscy spojrzeli na mnie z przerażeniem.

– Chciał cię po prostu nastraszyć. To taki typ faceta, który lubuje się w strachu innych.

– Ale taka jest prawda. W połowie wydawało mi się, że dam radę i ciężką pracą zacznę osiągać postępy, ale teraz już sam nie wiem. Gdy nie przeszedłem ostatniej przeszkody... Nie ważne to i tak już nic nie zmieni.

– Jeżeli to cię pocieszy, nie tylko ty jej nie przeszłaś. Mnie też się nie udało i kilku innym osobom. – uśmiechnęła się Susan.

– John też o tym wie? – Spojrzałam zrezygnowana w kierunku dziewczyn.

Susan zagryzła wargę i spuściła wzrok.

Westchnęłam.

– Tak przypuszczałam. Dziękuję, że się martwicie, ale nie chcę dodawać wam własnych problemów, jest już i tak wystarczająco ciężko dla wszystkich. Dam jakoś radę. – Uśmiechnęłam się słabo. Nie wydawali się przekonani, ale nikt nie drążył dalej tematu.

Jednakże mnie wciąż dręczyła myśl, że John poświecił swój czas na dopilnowanie mojego szkolenia, podczas gdy mógł już jeść śniadanie. Może tak zupełnie mnie jeszcze nie przekreślił, skoro wciąż tu jestem. Jednak to mnie zapamięta jako tą ostatnią, co nie dała rady i odbije się to znacznie na mojej punktacji. Zwłaszcza że już teraz nie darzył mnie sympatią.

Zjadłam jeszcze jedną kanapkę i wypiłam kilka szklanek wody, zanim wszyscy razem udaliśmy się na kolejne tortury, przygotowane dla nas przez Johna.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro