Rozdział 1 - Zróbcie hałas dla naszej niepokonanej

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Katerina

16 godzin wcześniej 

Znajdowałam się w ciemnym pomieszczeniu. Chciałam wstać, lecz moje nogi zostały zakute w łańcuchy do ściany. Szarpnęłam ze złością, ale to nic nie dało.

Rozejrzałam się po pomieszczeniu chcąc znaleźć coś, dzięki czemu uda mi się uwolnić. Moje spojrzenie od razu padło na postać naprzeciw mnie. Błyskawicznie rozpoznałam w nim Rogersa. Był uwięziony tak samo jak ja, a jego postawa wyrażała jedno: bezsilność.

- Steve - powiedziałam, chcąc zwrócić na siebie jego uwagę. Mężczyzna powoli podniósł na mnie spojrzenie pełne gniewu i rozczarowania.

- To twoja wina. Jesteśmy tu przez ciebie - oznajmił. - Nienawidzę cię i nigdy ci tego nie wybaczę - dodał, a ja poczułam jak robi mi się słabo. Coś boleśnie ścisnęło mnie w środku, w moich oczach pojawiły się niechciane łzy.

- Nie mów tak, Steve - pokręciłam głową. - Znajdę sposób, wydostanę nas stąd - zapewniłam go, szarpiąc za łańcuchy z rozpaczą.

- Jesteś za słaba żeby cokolwiek zdziałać - powiedział z kpiną. - Jak chcesz nam pomóc skoro nawet sobie nie potrafisz? Sama sobie jesteś wrogiem - mówił. Starałam się nie zwracać uwagi na te bolesne słowa. On tak wcale nie myśli. To nie może być prawda. - Patrzę na ciebie i przychodzą mi do głowy tylko dwa określenia: słaba i żałosna. Taka jesteś.

Powstrzymywane łzy wreszcie spłynęły po moich policzkach. Miał rację. To była moja wina. Przeze mnie cierpimy oboje i nic nie mogę poradzić. Podjęłam złą decyzję. Teraz jestem bezsilna. 

- Nauczyłeś ją kochać, a to najgorsze co mogłeś zrobić. Agent zdolny do miłości jest bezużyteczny - rozbrzmiał obcy głos tuż obok nas, a po chwili znikąd pojawił się Strucker z szyderczym uśmiechem.

- Jesteś słaba - wysyczał Scarlotti, stając centralnie przede mną.

- Zaraz jak oboje przejdziecie pranie mózgu, dostaniecie swoich przełożonych. Myślę, że ty i Scarlotti macie sobie wiele do wyjaśnienia - dodał Strucker.

Wpatrywałam się w twarz mężczyzny, który wyraźnie był usatysfakcjonowany takim obrotem spraw. Czułam się coraz gorzej. Chciałam krzyczeć, ale z mojego gardła nie wydobył się nawet najcichszy dźwięk. 

- Brzydzę się tobą - usłyszałam głos Rogersa. - Uciekłaś jak zwykły tchórz.

Otworzyłam szeroko oczy, starając się unormować oddech. To był tylko sen, nic złego się nie dzieje. Steve'a nie ma w pobliżu, a z Hydry już się wydostaliśmy. Jesteśmy bezpieczni.

Nagle poczułam coś mokrego i szorstkiego na swoim policzku. To było skuteczne lekarstwo na wszystkie koszmary. Na moje usta od razu wkradł się uśmiech, kiedy spojrzałam na swój prywatny, niezawodny budzik.

- Dzień dobry, Trouble - powiedziałam do małego kocurka. - Głodny? - zapytałam, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że i tak mnie nie zrozumie.

Usiadłam na łóżku, starając się zapomnieć o obrazach z koszmaru. Codziennie śniły mi się podobne, więc powinnam już przywyknąć. To jednak nie zmieniało faktu, że moja psychika była wręcz zniszczona przez wszystko co przeszłam, a mary nocne nie ułatwiały sprawy.

Uśmiechnęłam się smutno na widok szkicu, który trzymam na stoliku nocnym. Patrzę na niego każdego ranka i wieczora, chcąc pamiętać. Oczywiście nie chodzi tu o Avengersów. O nich i tak myślałam w każdej chwili. Co aktualnie robią? Czy nie pakują się w większe kłopoty niż do tej pory? Czy już dali sobie spokój z szukaniem mnie?

Prawdziwy powód, dla którego patrzyłam na ten szkic był trochę inny. Chciałam pamiętać jaka byłam zaledwie rok temu. Pewna siebie, sarkastyczna, ale również radosna i pełna energii. Nie mogłam zapomnieć, że przez chwilę właśnie tak się przedstawiałam. Każdego dnia walczyłam o powrót do tej wersji siebie, ale wydawało się to coraz bardziej odległe i niemożliwe.

Nie zachowywałam się również jak agentka Hydry. Nie mogłam wrócić do starych przyzwyczajeń, bo wiedziałam, że to najgorsze co mogę zrobić. Spojrzałam na pendrive'a - symbol tego, że w końcu udało mi się zbuntować. Gdybym zaprzepaściła to co już osiągnęłam, popełniłabym kolejny błąd.

Teraz byłam kimś zupełnie innym. Odpycham od siebie obce osoby. Nie chcę zawierać przyjaźni, które z góry są skazane na porażkę. Ludzie cierpią, kiedy się do mnie zbliżą, dlatego więcej nie mogę na to pozwolić. Każdego dnia, wychodząc z mieszkania zakładam swoją maskę obojętności i zdejmuję dopiero po powrocie.

Nagle poczułam jak Trouble wskakuje mi na kolana, domagając się pieszczot.

- Rozumiem, chcesz już jeść, a ja znowu zawiesiłam się na tym rysunku, prawda? - zaśmiałam się, patrząc w błękitne ślepka kocurka. 

Od kiedy go zobaczyłam, wiedziałam, że będzie mi sprawiał kłopoty, dlatego nazwałam go Trouble. Nawet nie był świadomy jak źle się czasem czułam, kiedy spoglądałam w jego oczy. Ich odcień jest łudząco podobny do koloru tęczówek Steve'a. To dziwne porównywać ludzkie oczy do kocich, jednak właśnie tak jest.

Zwierzątko miauknęło cicho, opierając się o moją klatkę piersiową. W jego czujnych ślepiach można doszukać się inteligencji. Patrzył na mnie jakby chciał zapewnić, że wszystko jeszcze się ułoży i jestem pewna, że gdyby tylko mógł mówić, właśnie to by powiedział.

- Idziemy - postanowiłam, biorąc Trouble na ręce by następnie położyć go w swoim legowisku. Nie wiem czemu w ogóle się staram, skoro i tak najczęściej śpi na moim łóżku. Wsypałam mu do miski karmy, a do drugiej nalałam świeżej wody. 

Ja wolałam zjeść śniadanie po bieganiu, dlatego podeszłam do szafy po ciuchy sportowe. Mój wzrok od razu zawiesił się na mapie myśli. Nie miałam żadnych informacji dotyczących aktualnych misji Avengers i zaczynało mnie to denerwować. Tak samo, jeśli chodzi o Hydrę. Zupełnie jakby obie organizacje nagle zapadły się pod ziemię. Muszę dzisiaj przysiąść do laptopa i czegoś poszukać.

Odwróciłam wzrok od zdjęcia, które przedstawiało Rogersa walczącego z Ultronem w Seulu. Wciąż mam przed oczami tę scenę...

Bez zbędnego pogrążania się w myślach, chwyciłam pierwsze lepsze ciuchy i, jak codziennie, poszłam do łazienki, aby wykonać poranną toaletę. Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Nie zmieniłam się bardzo z wyglądu poza innym kolorem włosów. Może jestem bardziej zmęczona i szczuplejsza, ale nie były to zmiany rzucające się w oczy. 

Bez pośpiechu zajęłam się zakładaniem brązowych tęczówek. Nie chciałam kraść niczyjej tożsamości na stałe tą maską, dlatego wolałam używać mniej drastycznych metod zmiany wizerunku. 

Następnie, związałam swoje długie, blond włosy w warkocza. Skrzywiłam się lekko, zauważając, że rudy zaczyna przebijać. Będę musiała kupić kolejną szamponetkę jak będę w sklepie. Jakoś nie mogłam się przekonać do przefarbowania włosów na stałe.

Gotowa wyszłam z łazienki i spojrzałam jeszcze na swojego pupila. Wydawał się całkowicie zaabsorbowany małą, czarną piłeczką.

- Do zobaczenia, Trouble. Tylko nie wchodź na szafę - powiedziałam, głaszcząc jego szarą główkę przed wyjściem. Ostatnio często właśnie tam siedział, kiedy wracałam. Za każdym razem mówiłam, żeby tego nie robił i nie zwracałam uwagi na to, że nie może mnie zrozumieć.

Może to dziwne, ale przywiązałam się do niego, mimo że miałam go u siebie zaledwie dwa miesiące. Był uroczą istotą, która dbała o to, żeby każdego dnia mnie rozweselać. Kiedy miałam trudniejsze chwile i po prostu leżałam w swoim łóżku wspominając przeszłość, wskakiwał mi na brzuch, domagając się pieszczot. Tylko tyle wystarczyło, aby odciągnąć chociaż trochę moje myśli.

Wyszłam z bloku i od razu skierowałam się na moją ulubioną ścieżkę do biegania. Nawet o tak wczesnej godzinie, było tu sporo ludzi. W końcu Nowy Jork to miasto, które nigdy nie śpi. 

W spokojnym tempie biegłam przed siebie, nie zważając na ludzi, którzy mnie mijali. Skupiłam się na trasie przede mną i utrzymaniu równego kroku. To pomagało się odprężyć. W mojej głowie nie było miejsca na wspominanie wspólnych treningów ze Stevem. Nie, zdecydowanie nie było. A już na pewno nie myślałam o tym jak się o mnie martwił, kiedy biegłam szybko przed dłuższy czas. Zawsze powtarzał, że możemy zrobić przerwę i odpocząć. Kiedy byłam uparta, wręcz upierał się na postój. Jego troska była dla mnie obca, a jednocześnie tak bardzo mi potrzebna.

Nie, nie myślałam o tym.

Po jakichś czterdziestu minutach szybkiego biegu stwierdziłam, że czas wracać. Wybrałam trasę, na której często jest całkiem sporo ludzi i tym razem też tak było. Widocznie zdrowy styl życia zrobił się popularny.

Przymknęłam na chwilę oczy, ciesząc się ciepłymi promieniami wiosennego słońca. Zanim się obejrzę przyjdzie lato, a wtedy nie będę reagować na nie z taką radością, więc trzeba korzystać.

Nagle poczułam, że na kogoś wpadłam. Zatrzymałam się w miejscu, patrząc na swoją przeszkodę, którą okazał się młody chłopak.

- Przepraszam! - powiedział, patrząc na mnie z lekką paniką. - Zagapiłem się i pani nie zauważyłem. Naprawdę bardzo, bardzo mi przykro. Mam okropną koordynację ruchową i często zdarza mi się zamyślić. Gapa ze mnie. Nic się pani nie stało? Zrobiłem coś? - wyrzucał z siebie słowa z prędkością karabinu. Patrzyłam na niego, kompletnie nie rozumiejąc dlaczego tak bardzo panikuje. Przecież tylko się zderzyliśmy.

- Młody, spokojnie. Nic mi nie jest - odpowiedziałam z obojętnością.

- To dobrze, cieszę się, że nic się pani nie stało - zaśmiał się z zakłopotaniem. Jego twarz przybrała czerwony kolor. - Kurczę, autobus mi ucieknie! - powiedział, poprawiając sobie plecak na ramieniu, po czym pobiegł szybko w drugą stronę. Przez chwilę patrzyłam na niego z zastanowieniem. Zachowywał się dziwnie.

Odganiając od siebie paranoiczne myśli, po prostu ruszyłam dalej przed siebie. 

***

Zaraz po powrocie do mieszkania, zajęłam się zwykłymi, codziennymi czynnościami, takimi jak: przeczytanie książki, zjedzenie czegoś na obiad, trening gimnastyki i przeszukanie internetu w celu znalezienia czegokolwiek o ostatnich dokonaniach superbohaterów. Niestety, jedyne wzmianki, które znalazłam dotyczyły Ultrona, a to było już kilka miesięcy temu.

Trouble, który co chwilę wskakiwał mi na kolana albo siadał na klawiaturze również nie ułatwiał zadania. Kolejny związany z nim kłopot. Czegokolwiek by nie zrobił, nie potrafiłam się na niego gniewać.

Zerknęłam na zegar, według którego zostało pół godziny do dwudziestej. Miałam zaledwie trzydzieści minut na dotarcie na miejsce. Niechętnie zamknęłam książkę, którą właśnie czytałam, ostrożnie złapałam Trouble, który w najlepsze spał na moich kolanach i odłożyłam go do legowiska. Spojrzałam jeszcze na ciuchy, które miałam na sobie. Decydując, że i tak nie zdążę się przebrać, po prostu wyszłam z mieszkania, zamykając za sobą drzwi.

Szybkim krokiem skierowałam się do lokalizacji, która od pewnego czasu stanowiła moje miejsce pracy. Nie było daleko, ale wolałam przyjść szybciej. Lubiłam robić sobie krótką rozgrzewkę przed walką.

W końcu skręciłam w zaniedbaną, brudną uliczkę. To miejsce bardzo przypominało niektóre bazy Hydry. Może właśnie dlatego tu przychodziłam. W pewnym sensie byłam przyzwyczajona do takiego otoczenia. Niedaleko mojego celu zauważyłam całkiem sporo ludzi. Najwidoczniej nie mają co robić w sobotni wieczór. Tylko tak potrafię sobie wyjaśnić chęć oglądania nielegalnych walk w klatce.

- Derek - skinęłam głową mężczyźnie, który pilnował wejścia.

- Jest i nasza gwiazda - powiedział, puszczając do mnie oczko. Stałam niewzruszona, czekając aż mnie przepuści. Zrobił to, oczywiście zaraz po dokładnym zmierzeniu wzrokiem mojej sylwetki.

Czując na sobie spojrzenie wszystkich w kolejce, weszłam do środka. W tym środowisku byłam dość znana, więc nawet nie dziwiły mnie komentarze, które rzucali pod moim adresem.

Szybkim krokiem udałam się do pomieszczenia, które stanowiło szatnię dla zawodników. Nie miałam żadnych ciuchów na zmianę, ale to było jedyne miejsce, gdzie mogłam w spokoju się rozgrzać.

- Rose, świetnie, że już jesteś - usłyszałam za sobą głos jednego z prowadzących walki. - Gotowa na ból? - zapytał, stając przede mną z rozbawionym wyrazem twarzy. Całą sobą skupiłam się na zignorowaniu wspomnień, które wiązały się z tym konkretnym pytaniem.

- Liam - powiedziałam, mierząc go wzrokiem. 

Nie miałam nic do niego. Jest osobą bardzo wyluzowaną i wiecznie uśmiechniętą. Trochę przypomina mi Bartona, z tym wyjątkiem, że teksty Liama często były znacznie wredniejsze lub nie wiedział, kiedy powinien dać sobie z nimi spokój.

- Tak, to ja. Jeden, jedyny, we własnej osobie - posłał mi uśmiech, który chyba miał być czarujący. 

Usiadłam na podłodze, wykonując skłony do złączonych nóg. Nie miałam ochoty na rozmowę, co z resztą nie było niczym nowym, dlatego miałam nadzieję, że zaraz sobie pójdzie.

- Ile walk zaplanowaliście na dzisiaj? - zapytałam, widząc, że nigdzie się nie wybiera. 

Zamiast tego rozsiadł się wygodnie na jednej z ławek. Do pomieszczenia zaczęło przychodzić więcej zawodników, ale oboje się tym nie przejmowaliśmy.

- Dla ciebie jedną, skarbie. Chyba, że znajdą się jeszcze jacyś ochotnicy - odpowiedział, uśmiechając się pod nosem. - A raczej samobójcy - poprawił się. Prychnęłam pod nosem, słysząc ten komentarz. Z jakiegoś powodu uchodziłam tu za niepokonaną i raczej mało kto chciał udowodnić, że jest inaczej.

- Nie powinieneś iść już zapowiedzieć walki czy coś? - zapytałam, prostując się. 

Szybko rozejrzałam się po pomieszczeniu. Byli w nim sami mężczyźni, w dodatku dobrze zbudowani. Z kimkolwiek ustawili mi walkę, już czuję, że nie obejdzie się bez bólu. Mam nadzieję, że przynajmniej potrwa długo. Im więcej czasu spędzam tutaj, tym mniej myślę o Avengersach. W czasie walki potrafię całkowicie oczyścić umysł.

- Najpierw chciałem dzisiaj spróbować swojego szczęścia i zaprosić cię na randkę - wypalił z szerokim uśmiechem. Spojrzałam na niego z politowaniem. Zadawał to pytanie za każdym razem i zawsze dostawał tą samą odpowiedź.

- Nie - powiedziałam krótko, ale stanowczo. Już dawno powinien zrozumieć, że jest u mnie na przegranej pozycji.

- Może za tydzień się uda - stwierdził z westchnieniem, po czym wstał z ławki i powoli skierował się do wyjścia. - Żegnaj, najdroższa - powiedział, posyłając mi całusa w powietrzu. 

Pokręciłam głową z politowaniem, patrząc na niego. Doskonale wiem, że w czasie walk wypatrzy sobie jakąś kobietę na widowni, która będzie bardziej chętna niż ja. Tych jego "najdroższych" było więcej niż mogłabym zliczyć.

W spokoju wróciłam do swoich ćwiczeń, jednocześnie przygotowując się psychicznie na wejście do klatki. To były inne walki niż te, która stoczyłam wcześniej. W tym wypadku wszystkie chwyty były dozwolone, ale do tego jestem przyzwyczajona. Prawdziwą i znaczącą różnicę stanowiły krzyki dopingującego tłumu. Właśnie to denerwowało mnie najbardziej. Zazwyczaj, kiedy ktoś przyglądał się mojej walce, robił to w ciszy, ewentualnie wymieniając się z kimś uwagami szeptem. Nie była to również potyczka w większej bitwie. Tutaj czułam się jak zwierzę wpuszczone do klatki, które wszyscy mogą oglądać i wytykać palcami. Zgadzałam się na to tylko dlatego, że walka pomaga wyciszyć myśli.

Już po chwili usłyszałam donośny głos Liama. To był znak dla mnie, że czas się wyciszyć. W spokoju usiadłam na podłodze, zamykając oczy. Nie mogę zwracać uwagi na walki przede mną. 

***

- A teraz ta, na którą wszyscy czekaliście - usłyszałam Liama, mówiącego przez mikrofon. 

Otworzyłam oczy, stwierdzając, że w szatni zostałam już tylko ja. To była częsta sytuacja. Zostawianie mnie na koniec w stylu najlepszej atrakcji dla widowni. 

- Jedyna - usłyszałam jak ludzie zaczynając tupać nogami w podłogę. - Niepokonana - przewróciłam oczami, chcąc już wyjść z szatni. Co tydzień słyszę to samo. Mógłby w końcu wymyślić coś bardziej kreatywnego albo odpuścić tą całą przesadzoną prezentację. - Ruza - wypuściłam powietrze z płuc, po czym z wysoko uniesioną głową wyszłam z szatni.

Na widowni zapanował chaos. Wszyscy klaskali, tupali, aż w końcu zaczęli wykrzykiwać moją ksywkę, którą zawdzięczam Liamowi.

Szłam przed siebie z dumnie uniesioną głową. Nie zwracałam uwagi na nikogo innego oprócz przeciwnika, który już stał w klatce. Był nim dobrze zbudowany mężczyzna, którego prawie całe ciało pokrywały tatuaże. Wyglądał na pewnego siebie. Musiał dopiero co wygrać walkę, a teraz rozpierała go satysfakcja i adrenalina.

Energicznie weszłam do środka, co spotkało się z jeszcze większym szałem widowni.

- A zatem, nie przedłużajmy! Niech rozpocznie się walka! - krzyknął Liam, po czym wyszedł z klatki i ją zamknął.

Stanęłam naprzeciwko przeciwnika, uważnie obserwując każdy jego ruch. Jest podekscytowany poprzednim zwycięstwem, więc to może być moją przewagą. Mężczyzna musiał się zniecierpliwić, bo ruszył na mnie z rozbiegu.

Bez zastanowienia podskoczyłam, chwytając się górnych krat, a następnie kopnęłam przeciwnika w tors z całej siły. Siła uderzenia była wystarczająca aby uderzył plecami o kraty. Wykonałam serię uderzeń. Pierwsze trzy trafiły bez problemu, niestety czwarte zdążył zablokować.

Chwycił mnie za ramię, z całej siły posyłając na ziemię. Spróbowałam od razu wstać, ale zanim zdążyłam to zrobić kopnął mnie kolanem w głowę. Przez chwilę świat zawirował, jednak szybko doszłam do siebie.

Po widowni rozległ się ryk tłumu. Ludzie uderzali w kraty i krzyczeli, a mój przeciwnik zbierał laury. Stanęłam na równe nogi, ustawiając się do dalszej walki.

Zapowiada się miły wieczór. Trochę rozrywki nikomu nie zaszkodzi.

Mężczyzna, widząc że wstałam, od razu mnie zaatakował. Jego uderzenia były silne, ale nie przemyślane. Blokowałam je bez większego trudu, jednocześnie odwdzięczając się tym samym. Nagle chwycił mnie za brzuch, chcąc rzucić o podłogę, ale wykorzystałam to na swoją korzyść. Szybko objęłam jego szyję nogami, a następnie, wykorzystując siłę rozpędu, powaliłam go na ziemię. Z lekkim uczuciem satysfakcji stanęłam nad nim. Opłacało się wciąż trenować gimnastykę.

Mój przeciwnik uderzył ze złości w ziemię, po czym szybko wstał i wykonał serię szybkich uderzeń. Skupiłam się na ich zablokowaniu, przez co za późno zauważyłam, że przymierzył się do kopnięcia. Zgięłam się lekko pod wpływem siły z jaką wykonał ten atak. Wykorzystując moją reakcję, złapał mnie za szyję i przycisnął do krat.

Tłum zawył z zachwytu na tak agresywny gest. Czułam obleśny oddech na policzku, należący do mojego przeciwnika. Ludzie zaczęli uderzać mnie w plecy, krzycząc prześmiewcze wyzwiska.
Z trudem łapałam powietrze, zastanawiając się nad dalszą taktyką walki.

Kiedy mężczyzna zwiększył siłę ścisku, straciłam cierpliwość. Bez zastanowienia kopnęłam go nogą w brzuch, a rękę, którą mnie trzymał, wykręciłam za jego plecy.

- Taki z ciebie twardziel - wysyczałam, kopiąc go w plecy. Czas się zemścić. 

Wykorzystując fakt, że był na ziemi, wsparty na jednym kolanie, przełożyłam nogę, siadając mu na barki. Z całej siły przerzuciłam ciało na plecy. Dzięki temu posunięciu, zablokowałam jego głowę nogami.

Nagle mężczyzna przekręcił się i złapał mnie za plecy. Wciąż trzymałam jego szyję, jednak spróbował wstać. Bez zastanowienia wykorzystałam sytuację, chwytając górnych krat klatki.
Odwrócił się do mnie tyłem, a ja cały czas zwiększałam siłę, z jaką ściskałam jego szyję. W końcu poczułam jak słabnie, więc go wypuściłam. Mężczyzna opadł bezsilnie na ziemię.

Zeskoczyłam na podłogę, patrząc na wiwatujący tłum ludzi.

- Ruza, Ruza, Ruza! - krzyczeli, wymachując pięściami. 

Uśmiechnęłam się lekko pod nosem. To zdecydowanie była dobra walka. Wciąż czułam nieprzyjemny ból na szyi spowodowany jego próbą duszenia mnie. Z pewnością niedługo pojawią się siniaki.

- Zróbcie hałas dla naszej niepokonanej! - krzyknął Liam. W pomieszczeniu wręcz zawrzało.

- Zdecydowanie musisz zmienić mi ten głupi pseudonim - powiedziałam do niego, na co roześmiał się w odpowiedzi. Nie powinien być tak podobny do fałszywego imienia, które wybrałam. Niepokonana Ruza mogła zwrócić uwagę Avengers, gdyby o niej usłyszeli, a zwłaszcza Steve'a. Poniekąd to jego rysunek był źródłem pomysłu na imię. 

- Ludziom się podoba - Liam wzruszył ramionami.

Uważnie rozejrzałam się po tłumie. Rzeczywiście wyglądali na zadowolonych. 

Nagle moje spojrzenie zawiesiło się na jednym mężczyźnie. Od razu go rozpoznałam. Stał zaraz przy kratach i patrzył na mnie z powagą. Nie krzyczał jak pozostali. Po prostu tam stał i wlepiał we mnie to natarczywe spojrzenie. Widział. Barton nie jest głupi i z pewnością zrozumiał co próbowałam osiągnąć przez tą walkę.

- Muszę lecieć - powiedziałam do Liama, czując narastającą panikę.

- Poczekaj, twoja nagroda - złapał mnie za nadgarstek. Odwróciłam się w jego stronę z lekką złością. Musiałam szybko uciekać, a on jeszcze mnie zatrzymywał.

- Za tydzień, muszę szybko zniknąć - spojrzałam na niego stanowczo.

- Dobra, leć, ale za tydzień masz mi wszystko powiedzieć - powiedział, po czym odwrócił się w kierunku widowni. - Jeszcze raz, proszę o hałas dla Ruzy! - krzyknął, a ludzie ponownie ryknęli. 

Nie czekając ani chwili dłużej, wybiegłam stamtąd. Muszę jak najszybciej wrócić do mieszkania, a potem znowu zniknąć. Mam nadzieję, że nie jest za późno.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro