Rozdział 5 - Cieszę się, że w końcu tu dotarliście

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Z lekkim żalem obserwowałam jak quinjet Bartona wzbija się w powietrze, aż w końcu odlatuje coraz dalej. Zdecydowanie za późno zrozumiałam jak bardzo się do niego przywiązałam, przez co spędziliśmy wspólnie za mało czasu. Przynajmniej powiedział mi dokąd się wybiera. Będę mogła go odwiedzić, jak już znajdziemy Barnesa, a ja wrócę do Queens.

Muszę przyznać, że zazdrościłam mu tego. Sama kiedyś marzyłam o założeniu rodziny, ale zostałam pozbawiona tej szansy. Nigdy nie będę mogła mieć dzieci i w pewnym sensie pogodziłam się z tym. W mojej sytuacji, dzieci stanowiłyby kolejną słabość. Nie byłabym w stanie zapewnić im całkowitego bezpieczeństwa. 

Nawet nie mam zamiaru szukać osoby, z którą mogłabym o nich myśleć. Steve był moją pierwszą miłością i z całą pewnością pozostanie jedyną. Nie sądzę żebym mogła poczuć do kogokolwiek coś tak silnego jak do niego.

Swoją drogą, powinnam w końcu odwiedzić szpital dziecięcy, w którym rok temu byłam kilka razy ze Stevem. Bałam się chodzić tam wcześniej, bo w każdej chwili mogłam wpaść na Avengersów. Poza tym, właśnie tam mogli mnie szukać oni albo, co gorsza, Scarlotti. Nawet nie wiem czy Max i Melanie wciąż tam są. Szczerze mam nadzieję, że nie. Liczę na to, że znaleźli szczęście w jakiejś miłej rodzinie zastępczej.

Nagle usłyszałam ciche kroki tuż za sobą, a w słabym odbiciu na szybie dostrzegłam Natashę.

- Też już tęsknisz za jego bezsensowną gadaniną? - zapytała, stając obok mnie. Tak jak ja wbiła spojrzenie w mały punkt na niebie, którym był quinjet Bartona.

- Nie słyszałam tego przez cały rok. Jeszcze nawet nie zdążyłam się do tego przyzwyczaić od nowa - stwierdziłam, wzruszając ramionami.

- Nie udawaj - powiedziała Natasha przekornie. 

Przewróciłam z rozbawieniem oczami, a na moich ustach pojawił się lekki uśmiech. Oczywiście, że już za nim tęsknię i obie o tym doskonale wiemy.

- Właściwie mam wiadomość od Rogersa. Prosił żebym ci coś przekazała - zaczęła niepewnie. Zacisnęłam lekko szczękę ze złości, ale nie odezwałam się ani słowem, czekając na to co powie. - Jutro dzielimy się na dwa zespoły. Stark, Wanda, Vision i Rhodey lecą do bazy, którą znalazła Hill, a Steve, Sam i ja na Syberię. Ty masz zostać sama w bazie, a ja mam upewnić się, że nie planujesz jakiejś ucieczki - powiedziała. 

Prychnęłam śmiechem, słysząc to.

- Na pewno nie mam zamiaru siedzieć tu na tyłku, kiedy wy będziecie narażać życia. Nie teraz, kiedy mnie tu przytargaliście - oświadczyłam z pewnością, odwracając się do Natashy. 

Przyglądała mi się z zainteresowaniem. Doskonale wiem, że zauważyła we mnie dawną wolę walki, ale to w tej chwili nieważne. Steve zdurniał do reszty, jeśli myślał, że grzecznie wykonam jego polecenia. 

- Lecę z wami. Jeżeli będą tam Zimowi, to przyda wam się każda pomoc - powiedziałam. Natasha pozostała cicho przez dłuższą chwilę.

- Cokolwiek co powiem nie odwiedzie cię od tego pomysłu, prawda? - zapytała z lekkim uśmiechem. Pokręciłam przecząco głową z uporem wypisanym na twarzy. - Świetnie. W takim razie chodź ze mną. Przymierzysz jakiś strój z moich i przygotujemy ci broń na jutro. Wyjazd o szóstej - powiedziała, po czym skierowała się w stronę wyjścia z korytarza. 

Zaskoczyła mnie brakiem sprzeciwu, ale w tej chwili było mi to na rękę. Pewnie domyśliła się, że upór musi być u nas rodzinny albo cieszyła się, że znowu chcę walczyć o dobro swoich najbliższych. Tak czy inaczej, jutro czeka mnie moja pierwsza od dawna misja i biada Rogersowi, jeśli spróbuje mnie powstrzymać.

***

Z uśmiechem przyglądałam się swojemu odbiciu w lustrze. Muszę przyznać, że brakowało mi takich strojów, a nawet tego lekkiego zdenerwowania przed misją. Miałam na sobie jeden z czarnych kombinezonów, niezbędną broń taką jak sztylety, pistolet, naboje, a nawet kilka dodatkowych gadżetów, polecanych mi przez siostrę. Wątpię, żeby wszystko się przydało, ale warto być przygotowanym na zapas.

- Gotowa? - usłyszałam głos Natashy od strony drzwi. - Za dwadzieścia minut wylatujemy - powiedziała, podchodząc do mnie bliżej. 

Dopiero, kiedy stanęłyśmy obok siebie w lustrze, mogłam zauważyć jak podobne jesteśmy. Moje włosy były już niemal tego samego odcienia co Natashy. Wciąż miałam je dłuższe, ale różnica była znacznie mniejsza niż rok temu. W dodatku obie miałyśmy na sobie kombinezony, które idealnie podkreślały nasze podobne sylwetki.

- Poważnie wyglądamy jak siostry - zaśmiała się. Najwidoczniej myślałyśmy właśnie o tym samym.

- Dość, że nasze twarze choć trochę się różnią - zauważyłam z uśmiechem. - Musimy iść, bo nie ręczę jak długo Rogers będzie się kłócił.

Natasha skinęła głową i skierowałyśmy się do wyjścia.

- Wrócę wieczorem, Toruble! - odruchowo zwróciłam się do kota, który w najlepsze wcinał karmę, nie zwracając na nas uwagi. Zostawiłam lekko uchylone drzwi, żeby mógł wyjść i trochę pozwiedzać. W końcu są tu jeszcze Cho oraz Selvig, więc gdyby coś nabroił, jestem pewna, że Friday by ich powiadomiła.

- Zachowujesz się jakby był człowiekiem - powiedziała z rozbawieniem Natasha, kiedy wspólnie szłyśmy w kierunku wyjścia. 

Śniadanie zjadłyśmy wcześniej i niestety nie obyło się bez niechcianego towarzystwa.

- Bo to mój mały najlepszy przyjaciel - odparłam, uśmiechając się. - Dotrzymywał mi towarzystwa przez ostatnie dwa miesiące.

- Naprawdę przez rok nie nawiązałaś żadnych nowych znajomości? - zapytała, marszcząc brwi ze zdziwieniem.

- Nie potrzebowałam nikogo - wzruszyłam ramionami z obojętnością. - Nie chciałam nowych osób w moim życiu. Wciąż nie chcę - powiedziałam. Natasha posłała mi zirytowane spojrzenie, ale nie skomentowała tego.

W końcu dotarłyśmy na świeże powietrze, gdzie znowu mogłam podziwiać malowniczy wschód słońca na tle małego lasku. Naprawdę coraz bardziej podoba mi się to miejsce. Nie słychać zgiełku ulic charakterystycznego dla Nowego Jorku. Jest tylko cisza i spokój. Oczywiście, pomijając to co się dzieje w środku kwatery. Treningi z całą pewnością nie należą do spokojnych czynności.

Quinjety stały dość blisko, więc bez zbędnego ociągania, poszłyśmy w tamtą stronę. Obok nich rozmawiali tylko Steve i Stark. Reszta już pewnie weszła na pokład albo jeszcze nie przyszła. Spojrzałyśmy na siebie porozumiewawczo z siostrą, po czym podeszłyśmy do dwójki mężczyzn.

- Wszyscy już są? - zapytała Natasha tym samym zwracając na nas ich uwagę. 

Uśmiechnęłam się mimowolnie, widząc ich miny. Oboje uważnie zlustrowali mój wygląd. Na twarzy Starka pojawiło się widoczne rozbawienie, co wspaniale kontrastowało z gniewnym zaciśnięciem szczęki Rogersa.

- Moi już są na pokładzie, więc my ruszamy - oznajmił Stark, klepiąc Steve'a po plecach. - Życzę wam powodzenia, nie tylko na Syberii - rzucił wymowne spojrzenia mi i Rogersowi. - Będziemy w kontakcie - dokończył, po czym z szerokim uśmiechem skierował się w stronę quinjeta.

- Wilson już jest? - zapytałam, chcąc jakoś przerwać tą ciszę. Steve wciąż mi nie odpowiedział, a zamiast tego patrzył na mnie z ewidentną złością.

- Chyba macie coś do przegadania, więc przygotuję maszynę do lotu - zaproponowała Natasha, po czym weszła na pokład quinjeta. 

Wpatrywaliśmy się w siebie nawzajem, żadne z nas nie chciało przerwać tej walki spojrzeń. Czułam się jakby chciał mnie zniechęcić samą postawą, ale jeśli myślał, że to się uda, to zapomniał jaka potrafię być uparta. Zwłaszcza jak mi na czymś zależy.

- Nie lecisz z nami - powiedział w końcu stanowczo. 

Tym razem to ja poczułam przypływ gniewu, spowodowany jego słowami. Zbliżyłam się do niego kilka kroków tak, że teraz dzieliło nas zaledwie pół metra. Zignorowałam uczucie, które pojawiało się zawsze, kiedy byłam bliżej niego. W tej chwili to było ostatnie czego potrzebowałam. Musiałam być równie stanowcza i uparta co on, a nawet bardziej.

- To patrz - powiedziałam. 

Zrobiłam trzy kroki w kierunku wejścia na pokład, jednak Steve miał inne plany. Bez trudu złapał moje ramię, zatrzymując w miejscu. Odwrócił mnie do siebie gwałtownie i spojrzał prosto w oczy.

- Nie lecisz, jasne? - cały czas upierał się przy swoim, ale ja nie miałam zamiaru pozostać mu dłużna. Uśmiechnęłam się do niego z kpiną, po czym gwałtownie wyszarpałam rękę z jego mocnego uścisku.

- Lecę z wami - oświadczyłam równie pewnym głosem - Jest was trójka, a Zimowych może być nawet piątka. Jeżeli rzeczywiście tam są, to przyda wam się pomoc.

- Nie lecisz - powtórzył, ponownie zmniejszając przestrzeń między nami. 

Nie mogłam powstrzymać spłycenia oddechu, tak samo jak nie potrafiłam zapanować nad szybszym biciem serca. 

- Czemu się tak upierasz? - zapytałam, marszcząc brwi ze zdziwieniem. - Przecież nie będę stanowiła ciężaru, potrafię o siebie zadbać. W dodatku sam wiesz, że jestem świetnie wyszkolona. Mogę wam pomóc. To ja wam podałam te informacje, więc chociaż coś zrobię - powiedziałam, ale jego wyraz twarzy ani trochę się nie zmienił. 

Podałam mu wystarczająco argumentów, podczas gdy on nie miał żadnych. Uparty głupek.

- Nie pozwolę ci tam wrócić - oznajmił stanowczo, na co zmarszczyłam brwi zdezorientowania. Kompletnie nie rozumiem co ma przez to na myśli. - Zdajesz sobie sprawę co zrobiłaś rok temu? Z całą pewnością szuka cię każdy agent Hydry. Chcą zemsty i chyba oboje wiemy kto najbardziej - spojrzał na mnie jakbym była niespełna rozumu.

- Scarlotti - wyszeptałam z odrazą, na co Steve skinął głową.

- Właśnie on, a my wciąż nie wiemy gdzie jest. Nie możesz się zbliżyć do żadnej bazy Hydry rozumiesz? - powiedział. Znowu poczułam w sobie ducha walki, słysząc te słowa. Przecież jasno dał mi do zrozumienia, że jestem mu obojętna. To co robię, nie powinno go obchodzić. - Nie lecisz i koniec - powtórzył stanowczo, ale uśmiechnęłam się do niego z kpiną. 

Nie przyjmuję już rozkazów, a zwłaszcza od niego.

- Lecę, a ty mnie nie powstrzymasz. Tak samo jak nie miałeś na mnie wpływu przez ostatni rok, tak nie masz teraz. Chcę wam pomóc i koniec. Mam gdzieś swoje bezpieczeństwo, jeżeli jedyni ludzie, na których mi zależy mogą zginąć - powiedziałam coraz bardziej zwiększając głośność głosu. 

Dopiero kiedy zobaczyłam jego zaskoczony wyraz twarzy, zrozumiałam co powiedziałam. Momentalnie uspokoiłam się i wróciłam do obojętnej maski. 

- Lecę z wami - powiedziałam, po czym weszłam na quinjet. 

Steve nie próbował mnie więcej zatrzymywać, więc doszłam do wniosku, że pogodził się z tym faktem. Zajęłam jedno z miejsc i w spokoju czekałam na wylot.

- O, Katerina, miło widzieć, że mamy jeszcze jakieś wsparcie - usłyszałam głos Wilsona, na co zamknęłam oczy, kompletnie go ignorując. 

Jeżeli będę musiała znosić jego gadaninę przez cały czas, to zapowiada się wyjątkowo długi dzień.

***

Zaraz po dotarciu na miejsce, wszyscy wysiedliśmy z quinjeta. Niemal od razu poczułam na odsłoniętej skórze przeraźliwy chłód. Miałam na sobie termiczny kombinezon, ale nawet to nie chroniło mnie całkowicie przed okropnym zimnem. Wokół nie było praktycznie nic oprócz skał i śniegu, który ciągle padał, co zdecydowanie utrudniało widoczność.

- To na pewno dobre miejsce? - zapytała Natasha. Ledwo było ją słychać przez silny wiatr.

- Jeżeli Toster się nie mylił, to tak - odpowiedział jej Wilson. Mimowolnie uniosłam jeden kącik ust w górę, słysząc to określenie Visiona.

Dopiero kawałek dalej zobaczyliśmy wzniesienie skalne, w którym znajdowało się wejście. Niestety, było otwarte. Spojrzeliśmy niepewnie po sobie, po czym Steve wszedł pierwszy do środka. Nie czekając na nic więcej, podążyłam jego śladem. Musieliśmy być gotowi na nagły atak, więc złapałam w dłonie swój pistolet.

Kilka metrów od wejścia znajdowała się winda, która wyglądała na bardzo starą. Coraz bardziej nie podobało mi się to miejsce. Wyglądało na stare i zapomniane, ale ktoś musiał tu niedawno być skoro drzwi zostały otwarte.

- Czy tylko ja uważam, że zaraz na dole czeka na nas pułapka? - zapytał Wilson, podchodząc do windy. Zdecydowanie nie był jedyny, ale nie przyznam mu racji na głos. 

- Jest tylko jeden sposób żeby się przekonać - stwierdził Steve, po czym otworzył drzwi windy. Wnętrze było niewielkie, ale na szczęście zmieściliśmy się wszyscy. 

W duchu liczyłam aby chociaż plotki o Zimowych Żołnierzach okazały się fałszywe. Tajemniczą bazę na Syberii jeszcze wytrzymam. Byleby bez najlepszych zabójców na świecie w środku. Zamknęłam oczy, starając się uspokoić jak przed walkami w klatce. Szkoda, że tym razem nie było to takie łatwe. 

W końcu winda zatrzymała się z głośnym trzaskiem, a my z niej wysiedliśmy. Dookoła panowała zupełna cisza, przez co dostałam ciarek. To tak jak z ciszą przed burzą. Mogłam wręcz wyczuć zbliżającą się walkę, choć na razie panował spokój. Szliśmy jeden za drugim, a ja odruchowo sprawdzałam każde rozwidlenie korytarzy, cały czas trzymając przed sobą pistolet.

- Denerwujesz się? - szepnął Wilson. Spojrzałam na niego gniewnie. To nie była dobra chwila na bezsensowne rozmowy. - Jeszcze długo będziesz mnie ignorować? - zapytał ponownie, ale wciąż się nie odzywałam.

Przed nami były wąskie schody, po których powoli weszliśmy. Cały czas nie było znaku żywej duszy, co jeszcze bardziej mnie denerwowało. Chciałabym już wiedzieć z kim mamy do czynienia. Ta cisza była gorsza od walki.

- Zrobiłem ci coś na starcie czy co? - zapytał ponownie, na co zacisnęłam gniewnie szczękę i spojrzałam na Natashę, którą ewidentnie bawiły jego zaczepki.

- Tak, byłeś upierdliwy i wciąż jesteś, a teraz się zamknij, Wilson - syknęłam, rzucając mu wrogie spojrzenie. - I czego się szczerzysz? - zapytałam, bo istotnie uśmiechnął się szeroko na moje słowa.

- Odezwałaś się do mnie - powiedział zadowolony z siebie. 

Zamknęłam zirytowana oczy, starając się odzyskać resztki cierpliwości. Potrzebuję ich teraz bardziej niż kiedykolwiek, bo jeszcze moment, a sprawdzę na nim skuteczność swojej broni. Na szczęście, Wilson chyba zadowolił się tamtymi słowami i więcej nie odezwał. Dopiero teraz sprawiał wrażenie skupionego na misji.

Po kilku minutach spędzonych w absolutnej ciszy dotarliśmy do dużego, przestronnego pomieszczenia. Kiedy tylko przekroczyliśmy próg, zapaliły się światła. Łącznie z tymi, które oświetlały wnętrze pięciu komór kriostazy. Dopiero teraz poczułam jak wstępuje we mnie strach. 

Zanim zdążyliśmy powiedzieć sobie cokolwiek, przed nami pojawił się hologram. Rzuciłam szybkie spojrzenie na Steve'a, który to odwzajemnił. Oboje znaliśmy tą postać za dobrze.

- Cieszę się, że w końcu tu dotarliście - powiedział Scarlotti, a na jego ustach pojawił się podstępny uśmiech. - Szkoda, że tak późno i w tak małym składzie.

- To jest na żywo? - upewnił się Steve, podchodząc o krok bliżej. 

Nie mogłam nie zauważyć, że tym ruchem stanął przede mną. Zupełnie jakby chciał mnie ochronić przed czymkolwiek co planował ten szaleniec.

- Oczywiście, że tak, Rogers. Ustawiłem kilka kamer i podsłuchów podczas mojej ostatniej wizyty. Cierpliwie czekałem aż Katerina przypomni sobie wszystkie plotki, które słyszała na temat tego miejsca i was tu przyprowadzi - powiedział, a jego hologram spojrzał prosto na mnie. 

Poczułam jak przeszedł mnie zimny dreszcz, ale utrzymywałam pewną pozę. Nieważne jak bardzo przerażała mnie jego osoba. Kiedyś mogłam go pokonać, teraz nie byłam tego taka pewna. Za bardzo miałam w pamięci nasze ostatnie spotkanie.

- A jednak, wciąż bałeś się spotkać z nami osobiście - stwierdził Rogers z wyczuwalną kpiną w głosie. - Wyręczasz się hologramem jak zwykły tchórz.

- Mój plan jest zupełnie inny, Kapitanie - posłał mu zadowolony z siebie uśmiech. - Chcę zemsty za wszystko co zrobiliście i ją dostanę - znowu odwrócił się w moją stronę, przez co jego wypowiedź miała dwuznaczny charakter. Steve również musiał to wyczuć, bo zauważyłam jak mięśnie jego ręki wyraźnie się spięły. - Jestem zawiedziony, że naprawdę wybrałaś ich ponad Hydrę, która tak długo była twoim domem - powiedział, zwracając się bezpośrednio do mnie.

- Hydra domem? - prychnęłam śmiechem. - Chyba tylko dla takich szaleńców jak ty - odparłam ze złością.

- Jeszcze przypomnę ci kim naprawdę jesteś, wilczku - powiedział z zadowolonym uśmiechem.

- Nic o mnie nie wiesz - oznajmiłam pewnie, a on spojrzał na mnie z samozadowoleniem.

- A ty niby wiesz? - zapytał. Dopiero teraz kompletnie zbił mnie z tropu. 

Odruchowo spuściłam wzrok na własne stopy, myśląc nad jakąkolwiek odpowiedzią. Niestety, byłam całkowicie zagubiona. 

- Tak myślałem, a teraz wybaczcie, ale mam lepsze rzeczy do zrobienia niż te pogaduszki. Życzę dobrej zabawy z parą moich nowych przyjaciół. Do zobaczenia, jeśli przeżyjecie - posłał nam ostatni przerażający uśmiech, przez który czułam jak mój żołądek zaciska się z nerwów i strachu, po czym zniknął.

- Parą przyjaciół? - powtórzył Wilson jakby wciąż nie rozumiał sensu tych słów. Powoli zaczął docierać do mnie ten przerażający fakt.

Nagle, dosłownie znikąd, wbiegły do pomieszczenia dwie osoby: kobieta i mężczyzna. Oboje byli uzbrojeni, a ich twarze wyrażały zdeterminowanie. Jestem pewna, że otrzymali tylko jedno zadanie. Zabić nas. 

W rękach trzymali karabiny, z których od razu zaczęli korzystać. Szybko znalazłam pierwszą lepszą kryjówkę i rozejrzałam się, żeby zobaczyć jak radzą sobie pozostali. Natasha stała niedaleko mnie, zasłonięta jakąś dziwną maszyną. Wilson skorzystał ze swoich skrzydeł i wzbił się w powietrze, celując do Zimowych z pistoletów, natomiast ja szukałam Steve'a. Zauważyłam go dopiero po chwili. Walczył z mężczyzną wręcz.

- Sam, pomóż Steve'owi - usłyszałam w słuchawce głos Natashy. - My zajmiemy się kobietą - oznajmiła, patrząc na mnie. 

Skinęłam jej głową na zgodę, po czym bez namysłu rzuciłam się na przeciwniczkę, kiedy była odwrócona. Nie chciałam strzelać, bo Steve i drugi Zimowy byli zbyt blisko. Poza tym, może wiedzą coś na temat Scarlottiego. 

Spróbowałam starego numeru ze wskoczeniem na plecy. Wyciągnęłam zza paska cienki sznurek, którym chciałam owinąć jej szyję, ale zanim zdążyłam to zrobić szarpnęła mnie za bark i rzuciła na ziemię. To wystarczyło bym w pełni zrozumiała, że są równie silni jak Steve, a w dodatku nie mają zamiaru się hamować.

Jęknęłam z bólu, jednak szybko wstałam na nogi, ignorując lekkie zawroty głowy. Musiałam mocno uderzyć. 

Wzrokiem odszukałam kobietę, która aktualnie była zajęta odpieraniem ataków Natashy. Zanim zdążyłam coś zrobić, przeciwniczka z całej siły szarpnęła jej dłońmi i kopnęła ją w biodro. W przypływie złości wykonałam silne uderzenie w kark Zimowej, po czym zaatakowałam wewnętrzną stronę jej kolana. Zadowolona z chwilowego sukcesu, którym była dezorientacja kobiety wykonałam kolejny cios w plecy. 

Niestety, była na to przygotowana. Wykonała szybki unik, prostując się i rozpoczęłyśmy walkę wręcz. Musiałam uważnie obserwować wszystkie jej ruchy, aby uniknąć silnych uderzeń. Nie mogłam pozwolić sobie na choćby jedno, bo istniała możliwość, że już się nie podniosę. 

Poczułam ulgę, kiedy Natasha zaczęła mi pomagać. Obie byłyśmy znacznie bardziej skuteczne, jednak nie wystarczająco. Zimowa zebrała w sobie siły, po czym kopnęła Nat z całej siły w brzuch, a mną rzuciła o ścianę. 

Zamknęłam oczy z bólu, ale udało mi się wstać. Poczułam coś ciepłego na twarzy, dlatego podniosłam w to miejsce dłoń. Rozcięłam sobie o coś czoło, jednak wciąż mogłam stać, więc nie mogło być bardzo źle. Silniejsze zawroty głowy pojawiły się przy pierwszym kroku, ale zignorowałam to. To jeszcze nie był czas na poddanie się. Moim zadaniem jest ochrona moich towarzyszy. Tym razem mam o co walczyć i nie zamierzam się wycofać.

Kobieta zaczęła dusić Natashę. Widząc to, dosłownie zobaczyłam czerwoną mgiełkę przed oczami z gniewu. W jednej chwili odsunęłam od siebie wszystkie wcześniejsze słabości i rzuciłam się na kobietę. Odwróciłam jej uwagę wystarczająco długo, żeby Natasha trafiła ją pociskiem elektrowstrząsowym. Zimowa syknęła z bólu, ale to wydawało się tylko jeszcze bardziej ją rozwścieczyć. Spojrzała na mnie ze złością i przygotowała się do zadania ciosu.

- Kate! - usłyszałam krzyk Rogersa. 

Impulsywnie odwróciłam się w jego stronę i złapałam tarczę, którą mi rzucił. Schowałam się za nią, dzięki czemu cios przeciwniczki trafił w wibranium. Korzystając z tej pomocy, zaatakowałam kobietę kilka razy tarczą, po czym odrzuciłam ją Steve'owi, który biegł w naszą stronę. Złapał ją i z całej siły uderzył Zimową w głowę.

- Dzięki - powiedziałam, łapiąc oddech. Rozejrzałam się wokół siebie, bo nagle znowu zapanowała cisza.

- Wilson! - krzyknęłam, widząc, że mężczyzna leży na ziemi ze zniszczonymi skrzydłami, a nad nim stoi Zimowy. 

To było niczym impuls. Nie zastanawiałam się ani chwili. Wyjęłam pistolet i wykonałam celne strzały w klatkę piersiową wroga, który upadł na podłogę. Nie mogłam pozwolić żeby zrobił coś Wilsonowi.

- Wiedziałem, że jednak mnie lubisz - wychrypiał Sam, na co przewróciłam oczami. Steve rzucił mi krótkie spojrzenie, po czym podszedł mu pomóc.

- Gdybyś lepiej walczył to nie musiałabym pociągnąć za spust - zauważyłam. 

Podeszłam do Natashy, która klęczała przy naszej przeciwniczce. Z tego co mogłam zauważyć, sprawdzała jej puls. 

- Żyje? - zapytałam zdenerwowana. Natasha spojrzała na mnie ze współczuciem, kiwając przecząco głową. - Wspaniale - mruknęłam, chowając twarz w dłoniach. 

Z mojego gardła wydobył się śmiech, ale to nie miało nic wspólnego z rozbawieniem. Przeżyliśmy i powinnam się z tego cieszyć, ale nie przestawałam myśleć o jednym. Nie wiemy gdzie jest Scarlotti. Nie mamy żadnego śladu. Kompletne zero.

- Znajdziemy go - usłyszałam jej pewny głos. 

Złapała mnie za ramię, ale wciąż nie podniosłam głowy. Byłam zdenerwowana i musiałam znaleźć sposób na uspokojenie się. 

- Nie pozwolimy żeby cię dopadł - dodała. Odsunęłam się od niej, kręcąc głową.

- Ma przy sobie jeszcze trójkę równie silnych Żołnierzy, a może nawet silniejszych - oznajmiłam, patrząc na ścianę. Adrenalina sprzed chwili uciekła, a mnie zalał strach i poczucie winy. Nic nowego. - Wszystko dlatego, że nie powiedziałam wam o tym wcześniej - szepnęłam cicho do siebie, ale wiem, że usłyszeli. Wciąż mieliśmy nasze komunikatory.

- Nikt cię nie obwinia - zaczęła Natasha. Zamknęłam oczy, wciągając gwałtownie powietrze. Moja głowa wciąż pulsowała od wcześniejszych uderzeń, ale nawet to w tym momencie nie pomagało. - Skąd mogłaś wiedzieć, że te plotki są prawdziwe. Przecież brzmiały nieprawdopodobnie... - mówiła dalej, ale nie potrafiłam dłużej jej słuchać.

- Powinniście. Ja siebie obwiniam. Popełniłam kolejny błąd. Teraz wszyscy jesteśmy w niebezpieczeństwie, a dzisiaj prawie zginął Wilson. Powinniście mnie wydać Scarlottiemu zanim stanie się coś gorszego - stwierdziłam, po czym skierowałam się do wyjścia z pomieszczenia. 

Musimy sprawdzić całą bazę zanim będziemy mogli stąd wylecieć. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro