Rozdział 8 - Ten mężczyzna

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dedykacja: dziecko_prozy ❤️

Dziękuję za motywację do pisania! 😊

~~~

Katerina

- Pobudka, śpiochu! - usłyszałam głos Natashy. 

W tej chwili, niestety dla mnie, brzmiała na pełną energii i wypoczętą. Co dziwne, biorąc pod uwagę fakt, że zaledwie kilka godzin temu wróciliśmy z misji.

- Czego ty ode mnie chcesz? - zapytałam sennie, nawet nie otwierając oczu.

Czułam się okropnie. Całe moje ciało wciąż bolało po niedawno stoczonej bitwie, a organizm domagał się dalszego snu. 

Dodatkowym powodem mojego złego samopoczucia była Sharon. Kobieta, przez którą odczuwałam rozdwojenie jaźni. Z jednej strony chciałam, żeby Steve był szczęśliwy. Nawet z nią, jeżeli może dać mu szczęście. Problem polega na tym, że ta egoistyczna część mnie chce go tylko dla siebie i nie potrafię jej uciszyć. Widok ich razem, patrzących na siebie z uśmiechami, zabolał.

- Idziemy coś zjeść - oświadczyła z zadowoleniem. - Jestem pewna, że nie jadłaś nic od rana, więc dopilnuję, żeby to się zmieniło. 

Leniwie podniosłam głowę i spojrzałam na zegar, według którego przespałam zaledwie godzinę. Tak bardzo nie miałam ochoty nigdzie wychodzić.

- Nie wstaję - oznajmiłam, ponownie zamykając oczy. 

To łóżko było tak wygodne jakbym spała na jakiejś mięciutkiej chmurce. Do tego poduszki pachniały jakimś kwiatowym płynem do płukania. Naprawdę nie wyobrażałam sobie teraz wstawać.

Nagle poczułam na swojej twarzy zimną wodę. Gdzieś w tle usłyszałam niezadowolony syk Trouble, ale w ogóle nie zwróciłam na to uwagi.

Momentalnie skuliłam się w sobie, zaciskając powieki najmocniej jak mogłam. Poczułam jak robi mi się duszno. Czułam szybsze bicie serca, któremu towarzyszył silny ból w klatce piersiowej. Mój oddech spłycił się w ułamku sekundy. Nie mogłam złapać tchu. 

W mojej głowie zaczęła się odtwarzać scena z Hydry, kiedy obudziłam się w celi razem ze Stevem. Dokładnie po naszej nieudanej próbie ucieczki. Wtedy też oblali mnie lodowatą wodą, żebym się obudziła...

- Kate! - do moich uszu dobiegł krzyk Natashy, ale brzmiał jakby była w zupełnie innym pokoju. 

Bałam się otworzyć oczu. Może to tylko moje złudzenie... może wciąż jestem w tej celi...

- Kate, do cholery! - znowu krzyknęła. 

Pokręciłam gwałtownie głową, próbując odsunąć od siebie wszystkie nieprzyjemne wspomnienia, jednak to było zbyt trudne. Cały czas wracały.

- Księżniczka się wreszcie obudziła - usłyszałam drwiący głos.

Rozejrzałam się dookoła, rejestrując co właściwie się dzieje. Jakiś mężczyzna stał blisko mnie, a w dłoniach trzymał pusty pojemnik. To pewnie on jest winny mojej pobudce. Poza nim w pomieszczeniu zauważyłam jeszcze Steve'a. Patrzył na mnie smutnym i zrezygnowanym spojrzeniem, a moje serce zakuło boleśnie na ten widok. 

- Kate! - poczułam czyjś dotyk na ramionach. 

Gwałtownie otworzyłam oczy, bojąc się, że to może być Scarlotti.

Dopiero na widok zaniepokojonego wzroku Natashy zaczęłam się powoli uspokajać. 

Jestem w kwaterze Avengers. Hydra mnie tu nigdy nie dopadnie. Jestem całkowicie bezpieczna. Nie mam się czym martwić.

- Jest dobrze - mruknęłam, chowając twarz w dłoniach. 

Wstałam z łóżka, wyganiając z głowy wspomnienie, które dość wyraźnie przed chwilą przeżyłam od nowa. Te szydercze głosy, poczucie wilgoci... nie sądzę żebym kiedykolwiek mogła o tym całkowicie zapomnieć.

Teoretycznie miałam z czymś takim styczność całe życie. To nie był jedyny raz, kiedy zastosowano na mnie taką pobudkę. Powinnam być uodporniona i nie wracać do tego jednego konkretnego wspomnienia. Dlaczego w takim razie właśnie ono tak silnie oddziałuje na moją psychikę?

- Już dobrze? - zapytała Natasha z niedowierzaniem. 

Podeszłam do okna, chcąc uspokoić wciąż nierównomierny oddech i zbyt szybki puls. Zielony trawnik oraz lasek w tle wyglądały wyjątkowo ładnie w promieniach wiosennego słońca. Ataki paniki zdarzały mi się kilka razy, ale miałam nadzieję, że nigdy nie przy nich. 

- Co się właśnie stało? - zapytała, podchodząc bliżej mnie i kładąc dłoń na ramieniu.

- Czasami tak reaguję, kiedy jakaś sytuacja przypomni mi ostatnie wydarzenia w Hydrze. Ktoś mnie oblał zimną wodą, kiedy obudziłam się w celi ze Stevem - wyjaśniłam w skrócie.

Nie mogłam jej okłamać, więc nie widziałam sensu w próbowaniu. Wystarczyło powiedzieć prawdę i mieć nadzieję, że nie będzie ciągnąć tematu. Niestety, jak to się mówi, nadzieja matką głupich.

- Przepraszam cię, Kate. Nie wiedziałam - powiedziała wyraźnie zmieszana.

- Mniejsza o to - machnęłam lekceważąco dłonią. - I tak muszę prędzej czy później jakoś to przezwyciężyć. Te reakcje nie są normalne, biorąc pod uwagę moje doświadczenia. 

Kątem oka spojrzałam na Trouble, którego futerko lśniło od mokrej wody. Moje włosy zapewne wyglądały podobnie, a dopiero co je suszyłam.

Kociątko zwinęło się w kłębek na krześle i najwyraźniej postanowiło wrócić do spania. Zrobiłabym to samo, gdyby nie to, że znam moją siostrę i wiem jaka potrafi być uparta. 

- Idziemy coś zjeść? - przypomniałam, podnosząc wzrok na Natashę. 

Wciąż przyglądała mi się niepewnie, jakby nie była pewna czy wszystko ze mną w porządku. Zdecydowanie nic nie było ze mną w porządku, ale ona nie powinna się tym martwić. Muszę się sama ze wszystkim uporać. 

- Często ci się to zdarza? - zapytała, a ja przewróciłam oczami ze zniecierpliwieniem. 

Naprawdę nie chciałam o tym rozmawiać. To są moje problemy, z którymi muszę się zmierzyć. Z jedną lekcją Hydry wciąż się zgadzam. Nie zdradzaj nikomu swoich słabości. Nigdy nie wiesz, kiedy ktoś wykorzysta je przeciwko tobie.

- Tylko czasami - odpowiedziałam wymijająco.

- Katerina - powiedziała ostrzegającym głosem.

- Natasha - odbiłam piłeczkę niemal odruchowo.

- Nie powinnaś więcej brać udziału w misjach - oświadczyła nagle. 

Spojrzałam na nią jakby właśnie powiedziała mi, że Fury w sekrecie został hodowcą pudli.

- A to niby czemu? - zapytałam, krzyżując ręce na klatce piersiowej.

- Możesz dostać ataku paniki na polu bitwy i co wtedy?

- Nie dostanę ataku paniki na polu bitwy - oświadczyłam z pewnością, która najwidoczniej nie udzieliło się Natashy.

- I jesteś w stanie to przewidzieć? - zapytała sarkastycznie.

- Tak - oznajmiłam z pewnością. Powoli zaczęłam się denerwować. - Dzisiaj walczyłam całkiem nieźle. Nie straciłam zimnej krwi. Nawet na widok Scarlottiego - powiedziałam, wzruszając ramionami. 

Dopóki tutaj jestem, będę im pomagać na misjach i to była absolutnie niepodważalna sprawa.

- Zobaczę na którejś bitwie jakiekolwiek zawahanie z twojej strony i więcej nie pozwolę ci się zbliżyć do quinjeta, kiedy będziemy wylatywać na misję, jasne? - zapytała poważnie, na co przewróciłam oczami.

- Brałaś lekcje od Rogersa czy coś? - zapytałam sarkastycznie. - Jasne, jasne - dodałam, bo wciąż wpatrywała się we mnie morderczym wzrokiem.

- To teraz chodź. Tony zamówił pizzę zaraz po powrocie. Wszyscy już się najedli, oczywiście oprócz ciebie - posłała mi spojrzenie godne wzorowej starszej siostry, kiedy ta młodsza coś przeskrobie, a ja uśmiechnęłam się niewinnie. 

Czasami się zastanawiam jakby wyglądały nasze życia gdybyśmy miały szczęśliwe dzieciństwo w jakiejś normalnej rodzinie. 

***

W spokoju przeżuwałam swój kawałek pizzy. Dopiero teraz dotarło do mnie, że rzeczywiście byłam bardzo głodna, choć wcześniej tego nie odczuwałam.

Z salonu obok dobiegł nas radosny kobiecy śmiech. Natasha spojrzała na mnie ze zmartwieniem.

- Na pewno ci to nie przeszkadza? - zapytała. Czułam jakiś nieprzyjemny supeł w żołądku, ale mimo to zaprzeczyłam ruchem głowy. Już któryś raz z kolei pytała o to samo, a moja odpowiedź się nie zmieniła. - Przecież widzę.

- A co mam ci powiedzieć? - spojrzałam na nią z politowaniem. - Że najchętniej weszłabym tam i udusiła ją gołymi rękami za zbliżanie się do Steve'a? Po części chcę to zrobić - zapewniłam ją, biorąc kolejny kęs pizzy do ust jak gdyby nigdy nic.

- Pomogłabym ci ukryć ciało i zatrzeć ślady - mruknęła w odpowiedzi. - Nawet ją lubiłam na początku znajomości, ale już mam jej dość. Ciągle tu przychodzi, a tego sztucznego śmiechu mam po dziurki w nosie - oznajmiła, na co mimowolnie uśmiechnęłam się pod nosem. Przynajmniej ktoś nie lubi jej tak jak ja. - A ta druga część ciebie co chce zrobić? - zapytała, nawiązując do mojej poprzedniej wypowidzi.

- O! O! O! Patrzcie teraz! - usłyszałyśmy krzyk Wilsona z salonu, a po nim nastąpił głośny śmiech Sharon i Steve'a. Znowu poczułam ukłucie w sercu, którego nie mogłam opanować. Natasha skrzywiła się wyraźnie, a ja uśmiechnęłam pod nosem na widok jej miny.

- A ta druga część mnie jest szczęśliwa, że Steve ruszył do przodu. On zasługuje na kogoś dobrego, a Sharon sprawia takie wrażenie. Jeżeli to ona może przywrócić mu ten jego dawny optymizm i radość, to nie mam zamiaru stać im na drodze - oświadczyłam, chociaż w środku czułam się kompletnie pusta. 

Właśnie pozwalałam odejść mężczyźnie, którego kocham z inną. Dzięki niemu zrozumiałam wszystkie swoje błędy i zawsze pozostanę mu za to wdzięczna. Jedyne co mogę dla niego za to zrobić, to nie mieszać się więcej w jego życie.

- To było dojrzałe i godne podziwu, Kate - oświadczyła Natasha, wpatrując się we mnie jakby widziała mnie po raz pierwszy w życiu. - Ale może jednak posłuchamy tej pierwszej części? - zapytała szybko, na co zaśmiałam się pod nosem.

Pomiędzy nami zaległa cisza, w czasie której w spokoju konsumowałam posiłek. O dziwo, z salonu nie dobiegały już żadne krzyki, więc to też już mnie nie denerwowało. Mogłam w pełni oddać się docenianiu smaku tej wybornej pizzy.

Nagle drzwi do salonu otworzyły się i stanął w nich Steve. Nawet nie spojrzał w naszą stronę. Po prostu podszedł do zmywarki, schował do niej pustą miskę i wyszedł. Na jego twarzy malował się wyraz zastanowienia. Wyraźnie o czymś rozmyślał, a ja dałabym wszystko żeby dowiedzieć się o czym.

Nie mogłam oderwać od niego spojrzenia. Zaledwie dwie godziny temu był tak blisko mnie. Pocieszał i mówił te wszystkie miłe słowa, które podniosły mnie na duchu. Przez chwilę dałam się ponieść nadziei, że możemy naprawić to, co kiedyś nas łączyło. Chyba jednak nigdy nie będzie na to szansy.

- To duszenie w sobie uczuć cię zabije - zawyrokowała Natasha, na co odwróciłam się w jej stronę z zaskoczeniem. - Kto by pomyślał, że tajna agentka może kochać tak mocno - powiedziała rozmarzonym głosem.

- Zamknij się - ucięłam ją od razu, na co roześmiała się pod nosem, ale nic więcej nie powiedziała. - Nie masz ciekawszych rzeczy do zrobienia oprócz pilnowania i denerwowania mnie? - zapytałam, jednocześnie wstając żeby posprzątać po sobie talerz i schować resztę pizzy.

- Jakoś nie bardzo - wzruszyła ramionami. - Dzisiaj żadnego treningu nie prowadzę, bo była misja. Poza tym Clint wyjechał, więc do wkurzania mam tylko ciebie - stwierdziła, posyłając mi wredny uśmiech.

- Rzeczywiście za mało osób jest w tym budynku - powiedziałam sarkastycznie, na co Natasha przewróciła oczami. - Prowadzisz treningi? - zapytałam, nawiązując do jej wcześniejszych słów. 

Zabawnie było wyobrazić sobie Natashę w roli nauczycielki. Ciekawe czy miała cierpliwość do swoich uczniów.

- Razem ze Stevem. Głównie dla Wandy, bo ma najmniejsze doświadczenie w walce, ale trenujemy też z innymi - wyjaśniła. Skinęłam głową, opierając się o stół za sobą.

Jestem pewna, że Steve jest świetnym mentorem. Sama trenowałam z nim rok temu. Zawsze potrafił dopasować się do danego stylu walki. Nie traktował mnie jak kogoś słabszego, ale na równi. Starał się ograniczyć urazy, które mogłyby powstać w wyniku sparingu, a jeżeli coś mi się stało, od razu przerywał i mi pomagał. Mogłam go odpychać, ale nie miałam żadnych szans. Zawsze był zbyt uparty jeśli chodziło o pomaganie mi.

- Kate! - zobaczyłam jak Natasha macha mi ręką przed twarzą. Potrząsnęłam głową i zamrugałam kilka razy, wyrywając się z zamyślenia.

- Co jest?

- Gdzie odpłynęłaś? - zapytała z rozbawieniem.

- Nigdzie - wzruszyłam ramionami jak gdyby nigdy nic.

- Z jakiegoś powodu mam wrażenie, że miało to jakiś związek z wysokim, dobrze zbudowanym blondynem - zaczęła mówić, wpatrując się w sufit z zastanowieniem. Zmrużyłam gniewnie oczy, ale nawet nie miałam zamiaru jej powstrzymać. Tylko pogorszyłabym sytuację. - O oczach błękitnych niczym laguna oświetlona promieniami letniego słońca...

- Aż tak się przyglądałaś? - zapytałam, unosząc brwi w górę z rozbawieniem pomieszanym z politowaniem.

- Nie, ale mogę się domyślać jakie myśli krążą w tej twojej głowie, kiedy się w niego wpatrujesz jak w obrazek - oświadczyła, na co nie mogłam powstrzymać śmiechu. 

Coś mnie w tym bawiło, ale nie mogę stwierdzić co dokładnie. Jej przesadzone opisy, mina godna filozofa czy ton wypowiedzi. 

- Kontynuując to co tak bezczelnie mi przerwałaś, jestem pewna, że ów blondyn ma również zniewalający uśmiech. Kiedy gości na jego ustach, uginają ci się kolana...

- Nie myślałaś o karierze poetki albo pisarki? - zapytałam krzyżując ręce na klatce piersiowej z pełną powagą. - Albo o napisaniu jakiegoś wzruszającego poematu pomiędzy jedną misją a drugą? - uśmiechnęłam się uroczo.

- To całkiem niezły pomysł - przyznała, udając, że się zastanawia. - Ale sprawdźmy dalej jak bardzo trafny jest mój opis - powiedziała, a ja pokręciłam głową z rozbawieniem. - Jestem przekonana, że ów mężczyzna jest urodzonym dżentelmenem. Zawsze otwiera dla ciebie drzwi, zachowuje się kulturalnie, nigdy nie robi czegoś co mogłoby ci się nie spodobać.

- Nie spodobać się Sharon - poprawiłam ją sarkastycznie, siląc się na rozbawiony ton. 

Czasami zapominam, że nawet takich drobnych szczegółów nie ukryję przed Natashą. Rok temu udała mi się ta cała akcja chyba tylko dlatego, że na początku się unikałyśmy, a potem rzeczywiście się zmieniłam.

Natasha spojrzała na mnie ze współczuciem, ale machnęłam na to ręką.

- Nawet nie zaczynaj tematu - ucięłam, widząc, że otworzyła usta. Jeszcze jedna rozmowa na temat Sharon, a naprawdę zacznę rozważać powrót do starych nawyków.

- Ten mężczyzna...

- Tego też już nie ciągnij, dość trafny opis. Gratulacje - uśmiechnęłam się lekko sztucznie. Sam fakt, że wymówiłam jej imię zepsuł mi humor.

- Nie, nie. Nie rozumiesz. Ten mężczyzna... - zaczęła znowu z pewnym zacięciem. Dlaczego nie mogła po prostu zrozumieć, że nie chcę tego dłużej słuchać?

- Tak, Natasha. Wiem. Jest wysoki o wysportowanej sylwetce godnej jakiegoś greckiego herosa. Jego blond włosy przywodzą na myśl czyste złoto albo złoty piasek na słonecznej plaży. Ma wspaniałe błękitne oczy, których kolor przypomina spokojną lagunę w słońcu. Kiedy jest wściekły, wydają się o odcień ciemniejsze, niczym rozszalałe fale na morzu. Za każdym razem jak się uśmiecha, czuję przyjemne ciepło na sercu jakby tylko to było mi potrzebne do szczęścia. Jego głośny, radosny śmiech to najpiękniejszy dźwięk jaki w życiu słyszałam. Ten mężczyzna w istocie jest urodzonym dżentelmenem. Zawsze odnosi się do wszystkich z należytym szacunkiem, otwiera drzwi przed kobietami. Jestem pewna, że robi wszystko co potrafi żeby kobieta, którą kocha była szczęśliwa. Walczy o to w co wierzy i jest w stanie zrobić wszystko dla swoich przyjaciół. Dodatkowo jest utalentowanym malarzem. Przy ludziach, z którymi jest zżyty zdejmuje swoją maskę odpowiedzialnego bohatera i zachowuje się jak zwykły, a jednocześnie wyjątkowy człowiek, bo właśnie taki jest. Mogę jeszcze dodać, że jest bardzo wyczulony na szanowanie języka ojczystego, co w praktyce odnosi się do negowania przekleństw - podsumowałam całość, dodając kilka innych epitetów, które przyszły mi na myśl. 

Byłam już zdenerwowana tą rozmową, dlatego powiedziałam dosłownie wszystko co ślina przyniosła mi na język. 

- Coś ominęłam? - zapytałam, widząc wyraźne rozbawienie malujące się na twarzy Natashy. 

- Jeden mały szczególik - oznajmiła. 

Kąciki jej warg drgały, jakby silnie starała się powstrzymać głośny wybuch śmiechu. 

Zmarszczyłam brwi w konsternacji. Coś tu ewidentnie było nie tak.

- Tak? Jaki?

- Ten mężczyzna... stoi za tobą - oznajmiła z zadowoleniem.

Poczułam okropne zimno, kiedy dotarł do mnie sens jej słów i nie miało to żadnego związku z wciąż wilgotnymi włosami po pobudce. Uśmiech od razu zszedł mi z twarzy, a zastąpiło go zażenowanie, co jeszcze bardziej rozśmieszyło Natashę.

Nie! Nie! Nie! 

To nie mogło się wydarzyć. Nie mogłam tak po prostu...

Przybrałam na twarz maskę obojętności, powoli obracając się do tyłu. Jeżeli stał tam przez cały czas, to na pewno mnie słyszał. Nie miałam nawet jak temu zaprzeczyć. Sama wypowiedziałam na głos wszystkie te słowa. Teraz muszę stawić czoło konsekwencjom swojej głupiej wpadki. W środku wręcz ściskałam się z zażenowania i zdenerwowania, ale udało mi się to maskować.

Czemu Natasha mnie nie powstrzymała? Albo chociaż nie powiedziała wcześniej, że on tam stoi? 

No, tak. To ja jej przerwałam. 

Wydawało się, że minęły wieki zanim w końcu całkowicie się odwróciłam. Od razu zderzyłam się z tymi błękitnymi tęczówkami, które, o ironio, rzeczywiście przypominają lagunę. Trzeba przyznać, że ziarno prawdy w tych wygłupach było.

Przyglądał mi się z uwagą, w której z łatwością dostrzegłam zaskoczenie. Przynajmniej zachował resztki rozsądku i się nie śmiał. Nie ręczę za siebie co bym zrobiła w takiej sytuacji. Oparł ciało na framudze drzwi, po czym mogłam stwierdzić, że stał tu już dłuższą chwilę. Gdyby dopiero wszedł, po prostu podszedłby to nas, zamiast podsłuchiwać w progu. Właśnie...

- To ja was zostawię - powiedziała Natasha, wstając z krzesła i kierując się do wyjścia. - Wydaję mi się, że macie sobie sporo do wytłumaczenia - stwierdziła z rozbawieniem, kiedy mijała Steve'a. 

Słowo daję, ona się prosi o manto od młodszej siostrzyczki.

W pomieszczeniu panowała cisza, nawet po jej wyjściu. Wydawało się, że żadne z nas nie chce jej przerwać. Czułam jak jego spojrzenie wywierca we mnie dziurę na wylot, przez co denerwowałam się coraz bardziej.

- Nie wiesz, że nieładnie podsłuchiwać? A ja tak chwaliłam twoją kulturalność - oznajmiłam sarkastycznie. Na jego usta wkradł się rozbawiony uśmiech i znowu dostrzegłam kolejne ziarno prawdy.

- Nie miałem pewności o kim mówisz, ale skoro mówisz, że chwaliłaś moją kulturalność to już wiem - stwierdził z uśmiechem. 

Poczułam jeszcze większe zażenowanie przez tak głupią wskazówkę, ale wciąż ukrywałam swoje prawdziwe emocje.

- Wiedziałeś wcześniej. Nie ubliżaj swojej inteligencji - powiedziałam. Jego usta wygięły się w jeszcze szerszym uśmiechu niż do tej pory.

- Czyli do tego wszystkiego jestem jeszcze inteligentny? - zapytał, robiąc kilka kroków w moją stronę. 

Uważnie obserwowałam jego ruchy. Nie mógł zbliżyć się za bardzo, bo stracę panowanie nad sobą. Muszę pamiętać o tym, że powinnam dać mu odejść. Zasłużył na szczęście, a Sharon może mu je dać. Nie mogę teraz wejść między nich.

- Nie wyolbrzymiaj moich słów. Powiedziałam tylko, że nie masz robić z siebie skończonego idioty - powiedziałam z wrednym uśmiechem. 

Nie pamiętam czy wcześniej już odpowiadałam mu w ten sposób. To był raczej mój zwykły system obronny wobec innych, jak Barton, Wilson albo Stark. Może właśnie to było rozwiązanie. Traktować go tak jak resztę.

- Wezmę to pod uwagę - odparł, zbliżając się jeszcze bardziej. 

Odruchowo zrobiłam krok w tył aby zwiększyć odległość między nami. Na jego twarzy pojawiło się zrozumienie, a rozbawienie nagle zniknęło niczym bańka mydlana.

 - Powinniśmy porozmawiać - stwierdził, drapiąc się po karku z lekkim zmieszaniem. - Posłuchaj...

- Rozumiem - przerwałam mu od razu stanowczo. Spojrzał na mnie ze zdziwieniem, ale pozwolił mi kontynuować. - Rok temu popełniłam ogromny błąd. Nawet nie potrafię sobie wyobrazić co wtedy czułeś. Wyznałeś mi miłość, a po chwili zachowywałam się jak jakaś bezuczuciowa szmata...

- Nie mów tak o sobie - przerwał mi stanowczo, ale uniosłam dłoń, żeby go powstrzymać.

- Taka jest prawda - stwierdziłam, wzruszając ramionami. 

W jego oczach pojawił się ból, więc odwróciłam spojrzenie. Przecież robię to co dla niego najlepsze. Później będzie szczęśliwy. 

- Mówiłeś, że nie mam się obwiniać o wszystko, ale znaczna część jest przeze mnie i nic co powiesz tego nie zmieni. Rozumiem, że nigdy mi nie wybaczysz tego co zrobiłam - powiedziałam, czując jak coś dosłownie ściska mnie w środku.

- Kate, posłuchaj... - przerwał mi znowu z determinacją.

- Nie, Rogers - powiedziałam stanowczo podnosząc na niego spojrzenie.

Nawet nie próbował zamaskować żalu, który odczuł. Już dawno nie zwracałam się do niego po nazwisku. Nie robiłam tego, od kiedy zrozumiałam, że coś do niego czuję i doskonale o tym wiedział. Skoro znowu do tego wrócę to może pomyśli, że moje uczucia zniknęły. 

- Uważałabym cię za naiwnego głupca gdybyś mi wszystko wybaczył.

Pomiędzy nami zaległa ciężka cisza, a moje słowa wciąż wisiały w powietrzu. Muszę doprowadzić tę rozmowę do końca, jeśli nigdy więcej nie mam do tego wracać.

- Minął rok, od kiedy byliśmy razem. Nawet nie wiem czy twoje uczucia były prawdziwe, biorąc pod uwagę fakt, że nie znałeś prawdziwej mnie - powiedziałam, śmiejąc się smutno. 

- Były prawdziwe - oświadczył z pewnością, która raniła niczym ostry sztylet przecinający skórę.

- Skąd możesz to wiedzieć, skoro tylko odgrywałam swoją rolę?

- Wiedziałem to co wystarczyło żebym cię pokochał - oznajmił, po czym przełknął ślinę. 

Wyglądał jakby jego gardło zaciskało się teraz podobnie do mojego. Każde słowa sprawiały ból. Jeżeli doprowadzę to do końca, już nie będzie dla nas nadziei. Muszę to zrobić dla niego. Niech przestanie zauważać we mnie kobietę, którą kochał kiedyś. Tylko w ten sposób skupi się w pełni na Sharon. 

- Nie tylko odgrywałaś rolę, a teraz nie próbuj udawać. Kochałaś mnie - powiedział. W jego głosie wyczułam niemą prośbę. Czekał aż poprę jego słowa.

- Nie - oświadczyłam. 

To była prawda. Wcale go nie kochałam, bo wciąż kocham.

Pomiędzy nami zaległa cisza, którą przerwał w końcu dźwięczny śmiech Steve'a.

- Powiedziałaś to przy wykrywaczu kłamstw, Kate - zauważył z lekkim zdenerwowaniem. - Widziałem to w twoich oczach, zachowaniu. Dlaczego teraz się wszystkiego wypierasz?

- Minął rok, Rogers - zaczęłam, siląc się na obojętny ton głosu. Czas sprężyć tempo, bo zaraz tu nie wytrzymam. - Zdążyłeś zakochać się w kimś innym i nie mam zamiaru cię za to winić - posłałam mu uśmiech. Na jego twarzy zdenerwowanie mieszało się z niedowierzaniem. - Sharon wydaje się dla ciebie idealna. Jest uśmiechnięta, dobra, miła. Zasłużyłeś na kogoś takiego. Życzę wam szczęścia i nie mam zamiaru wchodzić w drogę - wydusiłam z siebie.

Nie czekając na jakąkolwiek reakcję z jego strony, po prostu szybkim krokiem wyszłam z pomieszczenia. Cały czas miałam przed oczami jego zrezygnowany wyraz twarzy. Zraniłam go, ale przecież to było dla jego dobra, prawda? Powinien o mnie całkowicie zapomnieć.

Nieważne jak bardzo chcę się teraz wrócić i rzucić mu na szyję. Koniecznie muszę opanować ten odruch.

Przemierzałam korytarz, kierując się do swojego pokoju. Tylko to miejsce wydaje mi się całkowicie bezpieczne. Przynajmniej tam nikt mnie raczej nie zaczepia. Może poza Natashą, która nie widzi żadnego problemu w przerywaniu moich popołudniowych drzemek.

Nagle usłyszałam stłumiony szloch, przez co zatrzymałam się gwałtownie. Wytężyłam słuch, podchodząc do najbliższych drzwi. Wyraźnie usłyszałam pociąganie nosem, a zaraz po nim kolejny szloch. To musiała być Maximoff. Coś ścisnęło mnie w sercu i poczułam nieodpartą chęć pomocy.

Kiedyś zignorowałabym to całkowicie, ale teraz wręcz nie potrafiłam. 

- Podejmujesz impulsywne decyzje. Pod wpływem emocji wybierasz pomiędzy dobrem a złem.

Głos Steve'a odbił się echem w mojej głowie. Powinnam posłuchać impulsu, a on wręcz krzyczał żebym sprawdziła o co chodzi. 

Wciąż niepewna czy dobrze robię podeszłam do drzwi i delikatnie w nie zapukałam. Po drugiej stronie słyszałam jakąś szamotaninę, jakby gwałtownie się podniosła, a teraz próbowała jakoś zatuszować fakt, że płakała.

- Proszę - zaprosiła mnie w miarę spokojnym głosem.

Niepewnie złapałam za klamkę i otworzyłam drzwi. To był zły pomysł. Powinnam była zawołać kogoś innego. Przecież ja jej praktycznie nie znam. Jak miałam pomóc, skoro od mojego przyjazdu tutaj traktuję ją jak powietrze. W dodatku nie miałam się z nimi zaprzyjaźniać. Nie uniknę lepszych kontaktów, jeżeli z nią teraz porozmawiam.

Pomieszczenie wyglądało jak typowy pokój dla nastolatki. Było jasno oświetlone, dzięki sporej ilości okien. Ściany pokrywały odcienie szarości, a na nich zawieszono kilka abstrakcyjnych obrazów. Tuż obok wejścia zauważyłam brązowe biurko, na którym ustawiony był globus i kilka innych przyborów. Ciekawe czy Avengersi zapewnili jej jakąś dodatkową edukację na miejscu. Naprzeciwko znajdował się telewizor plazmowy ustawiony na drewnianej szafce, obok którego stał szary fotel oraz mała pufka. W wielu miejscach ustawione były różne małe ozdoby, a także zdjęcia. Tym co najbardziej przykuło moją uwagę była gitara oraz statyw z nutami. Nigdy nie miałam okazji nauczyć się gry na jakimkolwiek instrumencie. W centrum pokoju znajdowało się duże łóżko z lawendową narzutą i wieloma kolorowymi poduszkami. Właśnie na nim siedziała Wanda.

Wyglądała jakby przepłakała minimum całą ostatnią godzinę. Jej oczy były widocznie opuchnięte i czerwone. Miała na sobie czarne rurki oraz za duży, granatowy sweter, który wyraźnie kontrastował z jej włosami. Dopiero teraz zwróciłam uwagę na to, że to co wcześniej wzięłam za jasny brąz przechodzi w rudy.

- Hej - zaczęłam niepewnie, patrząc na dziewczynę. Jej oczy wyrażały szczere zaskoczenie. Sama się sobie dziwię w tej chwili.

- Hej - odpowiedziała niepewnie zachrypniętym głosem od płaczu. - Coś się stało? Czemu przyszłaś? - zapytała. Nawet nie kryła zaskoczenia.

- To raczej ja powinnam zapytać - stwierdziłam, wskazując na pobliski szary fotel z niemym pytaniem. Wanda skinęła głową, więc usiadłam, opierając się wygodnie o oparcie. - Czemu płakałaś? - zapytałam, postanawiając od razu przejść do rzeczy. Nie widziałam większego sensu w owijaniu w bawełnę.

- Nie płakałam - zaprzeczyła niemal odruchowo, odwracając twarz w stronę okna. 

Przewróciłam oczami, ale nie mogłam jej się dziwić. Odpychała mnie od siebie tak samo jak ja to robiłam, kiedy miałam gorszy moment.

- Porzuć tę bajeczkę. Rozmawiasz z jedną z lepszych tajnych agentek - stwierdziłam z lekkim rozbawieniem. Szczerze mówiąc, nie miałam pojęcia jak powinnam się teraz zachować. Jeszcze nigdy nie pocieszałam nikogo w takich chwilach.

- Czemu miałabym ci cokolwiek powiedzieć? - zapytała, ponownie na mnie patrząc ze zmarszczonymi brwiami. - Przecież nie obchodziłam cię przez cały czas. Po prostu stąd wyjdź i zachowuj się tak jak wcześniej.

- Mogę to zrobić - zgodziłam się, kiwając głową z rozmyśleniem. - Mogę też tu posiedzieć i wysłuchać co się stało. Nie będę cię oceniać, a to co powiesz zachowam dla siebie. Wygadanie się pomaga, przynajmniej tak słyszałam - stwierdziłam, wzruszając ramionami. - Nie gromadź tego co czujesz w sobie, bo w końcu nie wytrzymasz od nadmiaru emocji.

- Wiesz to z doświadczenia? - zapytała, unosząc jedną brew w górę.

- Tak - powiedziałam pewnie. Na jej twarzy pojawiło się zaciekawienie, ale machnęłam na to ręką. - Teraz mówimy o tobie. Może kiedyś znajdzie się czas na mnie - stwierdziłam, zachęcając ją uśmiechem.

Wciąż wyglądała na niezdecydowaną, kiedy zwiesiła głowę, bawiąc się swoimi palcami.

- W czasie bitwy z Ultronem straciłam brata. Bliźniaka dokładniej - oznajmiła cicho, a mnie przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Ból w jej głosie był wręcz namacalny. - Pietro był jednocześnie moim najlepszym przyjacielem. Zawsze miałam tylko jego.

Nie potrafiłam wyobrazić sobie jak wielką pustkę musi teraz mieć w sobie. Stracić kogoś tak bliskiego. Nie jestem tak związana z Natashą, ale nie potrafię wyobrazić sobie co bym zrobiła gdyby nagle zginęła.

- Każdego dnia staram się być silna. Wyrzucić to z głowy i po prostu żyć dalej, bo przecież nie mam zbyt dużego wyboru, prawda? - stwierdziła. Wierzchem dłoni otarła łzy, które na nowo popłynęły jej po policzkach. - Czasami jestem na to za słaba. Wszystko do mnie wraca. Każdy wspólnie przeżyty moment, uśmiech, ale także te smutne i trudne chwile. Zawsze mnie wspierał, kiedy nie miałam już sił na walkę. Wiedziałam, że jest gdzieś obok i mnie nie zostawi. Teraz już tego nie mam. Zostałam sama - wyszeptała dwa ostatnie słowa, chowając twarz w dłoniach.

Nie zastanawiałam się długo. Po prostu wstałam z kanapy i usiadłam obok niej, niepewnie obejmując. Poczułam jak Wanda nieśmiało odwzajemnia mój uścisk.

- Nie jesteś sama - powiedziałam cicho. Z jej gardła wydobył się kolejny szloch, a klatka piersiowa uniosła gwałtownie pod wpływem niemiarowego, płytkiego oddechu. - Nie jesteś i nigdy nie będziesz - mówiłam dalej, gładząc jej plecy uspokajająco.

Sama nie wiem skąd wzięła się we mnie taka troska i współczucie, ale byłam pewna jednego. Wanda nie zasłużyła na to co ją spotkało. Była dobrą dziewczyną i nie mogłam pozwolić na jej smutek.

- Teraz może ci się to wydawać absurdalne, ale Pietro nigdy cię nie opuści. Tak samo jak był przy tobie wcześniej, tak będzie teraz. Będziesz go nosić w sercu do końca życia. Gwarantuje ci, że nie raz usłyszysz w głowie jego głos, kiedy będziesz próbowała zrobić coś głupiego albo odniesiesz jakiś sukces - powiedziałam. 

Czułam jak jej oddech powoli wraca do normalnego tempa, co niezmiernie mnie ucieszyło. Wanda odsunęła się ode mnie delikatnie i wydmuchała nos w chusteczkę.

- Poza tym pozostają ci Avengersi. Jesteś ich częścią i zawsze będziesz miała ich wsparcie. Oni nie pozwolą na twoje cierpienie - dodałam czym zasłużyłam sobie na jej delikatny uśmiech. - Ewentualnie masz też mnie, ale osobiście się nie polecam - oświadczyłam, na co Wanda zaśmiała się cicho.

- Zdecydowanie siebie nie doceniasz. Tylko próbujesz sprawiać wrażenie zimnej i oschłej - oznajmiła. 

Tym razem ja lekko uśmiechnęłam się na jej słowa. Może rzeczywiście teraz jestem kimś dobrym? Gdyby tak nie było, nie przyszłabym tu.

- Taa, lepiej nikomu tego nie mów, bo uznają cię za wariatkę - powiedziałam, starając się ją jeszcze rozśmieszyć i udało mi się to.

Nagle fragment ściany jakoś dziwnie zamigotał, a po chwili z tego miejsca wyszedł Vision. 

Przyglądałam mu się z wyraźnym zaskoczeniem. On właśnie przeszedł przez pieprzoną ścianę. Ścianę! Jak to w ogóle możliwe? Przecież... Jak?!

- Vis! Mówiłam ci żebyś wchodził przez drzwi - powiedziała Wanda. Na jej twarzy malowało się zdenerwowanie, ale nie było ani śladu zaskoczenia. To musiał być już któryś raz.

- Przepraszam, chciałem sprawdzić jak się miewasz - odpowiedział, sprawiając wrażenie zmieszanego. 

Zmarszczyłam brwi, przyglądając mu się. Czy to możliwe, żeby sztuczna inteligencja odczuwała ludzkie emocje takie jak zawstydzenie? 

- Wszystko w porządku? - zapytał.

- Tak, jasne - powiedziała Wanda, siląc się na uśmiech. 

Czyli jednak miała zamiar ukrywać swoje prawdziwe emocje. Vision przeniósł wzrok na mnie, jakby chciał się upewnić, że Wanda mówi prawdę. Uśmiechnęłam się do niego lekko, nadając wypowiedzi dziewczyny autentyczności.

- Dobrze, w takim razie będę u siebie gdybyś czegoś potrzebowała - oznajmił i już miał ponownie wejść w ścianę, kiedy wpadł mi do głowy pewien pomysł.

- Hej, Vision, czekaj! - zawołałam. Wanda spojrzała na mnie ze zdziwieniem, ale na razie to zignorowałam. - Mógłbyś przynieść tu Trouble? Powinien być w moim pokoju. Tylko pamiętaj, że on nie przejdzie przez ścianę - poprosiłam, mając nadzieję, że wie o kim mówię.

Vision spojrzał na mnie ze zdziwieniem, ale skinął głową i wyszedł przez drzwi na korytarz.

- Kim jest Trouble? - zapytała Wanda ze zdezorientowaniem.

- Moim małym pomocnikiem. Wspiera mnie w moich trudniejszych chwilach i coś mi mówi, że tobie też pomoże - posłałam jej uspokajający uśmiech.

Nie czekałyśmy długo na Visiona. Zaledwie dwie minuty później stanął w drzwiach z małym kociakiem na rękach, którego trzymał dość niewprawnie. Wydawało mi się, że zobaczyłam na jego twarzy ulgę, kiedy ułożył kota na łóżku obok nas.

- Wando poznaj Trouble - powiedziałam, z zadowoleniem obserwując jak dziewczyna przygląda się małemu zwierzątku. 

Kociątko najpierw rozejrzało się niepewnie po pomieszczeniu, jednak szybko mnie rozpoznało i podeszło bliżej po pościeli.

- Mam dla ciebie ważną misję, Trouble. Musisz pomóc tym razem komuś innemu - powiedziałam. Czasami po prostu nie mogłam powstrzymać odruchu porozumiewania się z nim jak z ludzką istotą. Złapałam kota na ręce i położyłam Wandzie na kolanach.

- Cześć, malutki - powiedziała z lekkim uśmiechem i delikatnie pogłaskała go po główce. 

Od razu zamruczał w odpowiedzi, nastawiając się do dalszych pieszczot. Wanda skupiła na nim całą swoją uwagę, dokładnie o to mi chodziło. Żeby chociaż przez chwilę zajęła swoje myśli czymś innym.

- Jest wspaniały - oświadczyła z uśmiechem, podnosząc na mnie spojrzenie.

- Jak jego właścicielka - odpowiedziałam, na co obie się roześmiałyśmy. 

Spojrzałam na Visiona, który przyglądał nam się z zaintrygowaniem. Może niepotrzebnie tak bardzo ich od siebie odpychałam.

Steve

 Z osłupieniem stałem w tym samym miejscu, nie mogąc zrozumieć co się właśnie stało. Czy to tak po prostu oznaczało koniec? Poddała się? Dlaczego zaprzecza temu co czuła? 

Doskonale pamiętam co zrobiła rok temu. Pamiętam każdy najmniejszy gest i słowa, które zdradzały jej prawdziwe uczucia. Przecież nie mogła tego udawać. Na pewno nie tak wiarygodnie. 

Widzę przed oczami wyraz jej twarzy, kiedy odrzuciłem jej pomoc tuż przed tą ucieczką. Wyglądała na szczerze zranioną. Tak samo jak przy naszym spotkaniu w Queens.

Jeszcze dzisiaj przed przyjściem Sharon wszystko było w porządku. Nagle chciała to wszystko skreślić i życzyła mi szczęścia z inną. Tylko dlaczego mam wrażenie, że prawdziwie szczęśliwy mogę być tylko z nią?

Zwracała się do mnie jak do wszystkich. Próbowała znowu zrobić między nami dystans, którego tak bardzo nie chciałem. Pragnąłem jej i tylko jej. Tej prawdziwej.

- Co jest, Steve? - usłyszałem zaniepokojony głos Sama. Podniosłem głowę, zderzając się z jego spojrzeniem.

- Rozmawiałem z Kate - oświadczyłem głosem zupełnie wypranym z emocji. 

Poczułem niewyobrażalny ból w klatce piersiowej. Właśnie ponownie ją straciłem i jestem wobec tego całkowicie bezsilny.

- I co? - zapytał niepewnie. Jestem przekonany, że już znał odpowiedź, ale i tak szukał potwierdzenia.

- Straciłem ją. Pozwoliła mi odejść.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro