Rozdział 15 - Do zobaczenia wkrótce

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Zakopiesz się w końcu w tych wszystkich papierach - usłyszałam rozbawiony głos Natashy. 

Przewróciłam oczami, ale ani na moment nie podniosłam na nią wzroku. Znalazłam wyjątkowo ciekawy dokument, dotyczący eksperymentów, które miały miejsce na Syberii, w bazie Hydry. O dziwo, nie było go w tym samym kartonie co reszta opisów Zimowych Żołnierzy. Według tego papierka, konkretne słowa mogły na nowo zmienić Barnesa w maszynę do zabijania. Niestety, wyrazy te nie zostały tutaj podane.

- Zdajesz sobie sprawę z tego, która jest godzina? - zapytała, podchodząc do mnie trochę zirytowana.

- Nie wiem, Stark kontroluje czas - odpowiedziałam, machając na nią ręką ze zniecierpliwieniem. Potrzebowałam spokoju. 

Jak w amoku odłożyłam ostrożnie kartkę na resztę stosu, gdzie trzymałam ważne informacje. Następnie, zaczęłam dalej przeglądać znaleziony segregator. Muszę znaleźć więcej informacji.

- Która godzina, Kate? - zapytała Natasha, jednak całkowicie ją zignorowałam. - Kate! - krzyknęła na mnie i gwałtownie wyrwała mi segregator z rąk.

- Nie masz zegarka czy jak? - warknęłam zła, że przerwała moje poszukiwania w tak ważnym momencie. Chociaż, jakby nie patrzeć, każdy moment był ważny. Nie mogłam pozwolić sobie na zignorowanie choćby najmniejszej wskazówki. - Stark, która godzina? - odwróciłam się w stronę biurka, za którym powinien siedzieć wspomniany mężczyzna. O dziwo, nie było go tam, a wszystkie komputery zostały wyłączone. Pewnie był już zmęczony i poszedł spać. - Friday, która godzina? - zapytałam w przestrzeń, maskując swoje ziewnięcie przed Natashą. Myśl o Starku, który pewnie już smacznie śpi, obudziła we mnie samej zmęczenie. 

- Szósta rano, Katerino - usłyszałam w odpowiedzi. 

Uśmiechnęłam się do Natashy zadowolona, że wreszcie otrzymała odpowiedź na swoje pytanie i teraz da mi spokój. Słowa wypowiedziane przez sztuczną inteligencję nie chciały dotrzeć do mojej świadomości. 

- Oddasz mi teraz segregator? - zapytałam ze znudzeniem, maskując kolejne ziewnięcie.

- Kate, czy do ciebie dotarło która jest godzina czy nie? - zmarszczyła brwi w konsternacji na moje dziwne zachowanie.

- Szósta rano - wzruszyłam ramionami jakby nigdy nic. Dopiero w tej chwili uświadomiłam sobie co to znaczy. - Cholera! Mam trening ze Stevem! - krzyknęłam, po czym gwałtownie zerwałam się z krzesła. 

Szybko rzuciłam okiem na dokumenty, które zajmowały większą część stołu. Później będę musiała wytłumaczyć się Starkowi z tego bałaganu, ale mam nadzieję, żę jakoś mi to wybaczy.

Skrzywiłam się lekko, patrząc na swoje ciuchy. Rurki i luźna koszula średnio nadawały się na bieganie, a później sparing. Nie miałam innego wyjścia jak biec szybko do swojego pokoju po wygodniejsze ciuchy.

- Dzięki, że mi przypomniałaś - powiedziałam w pośpiechu, po czym popędziłam w kierunku wyjścia z pracowni Starka.

- Czekaj, Kate! Nie o to mi chodziło! - słyszałam za sobą jej krzyki, ale w tym momencie nie mogłam sobie pozwolić na zatrzymanie się. 

Już po chwili dotarłam do swojego pokoju, w którym założyłam na siebie czarne legginsy oraz koszulkę. Spojrzałam w lustro  przed wyjściem i skrzywiłam się, widząc, że moje cienie pod oczami były ciemniejsze niż zwykle. 

Szybko poprawiłam swoją kitkę, umyłam zęby i już miałam wychodzić, kiedy usłyszałam pełne wyrzutu miauczenie Trouble. Od ostatnich trzech tygodni miałam dla niego coraz mniej czasu. Każdą wolną chwilę poświęcałam na szukanie Barnesa, a do tego dochodziły treningi z Rogersem. W dodatku Natasha, Steve i Stark jakby uczepili się mnie bardziej niż zazwyczaj i skutecznie pilnowali abym jadła z nimi każdy posiłek. Akurat za to byłam im bardzo wdzięczna, przynajmniej czułam się coraz lepiej, pomijając zmęczenie.

Z lekkim wyrzutem sumienia kucnęłam obok Trouble aby pogłaskać go po główce. Następnie wyjęłam suchą kocią karmę i wsypałam mu do miseczki.

- Wrócę niedługo - obiecałam, po czym wybiegłam w stronę wyjścia z kwatery. Byłam już nieźle spóźniona, ale mam nadzieję, że Steve okaże się wyrozumiały.

Kiedy tylko wybiegłam na zewnątrz, dostrzegłam jego sylwetkę na ścieżce do biegania.

- Zaspałaś? - zapytał rozbawiony, obserwując jak marnie maskuję ziewnięcie.

- Coś w tym stylu - powiedziałam. 

W myślach wyobraziłam sobie jego wściekłą minę, gdyby dowiedział się, że w ogóle nie spałam. Za nic nie pozwoliłby mi teraz trenować.

- Mam nadzieję, że zdążyłaś zjeść coś przed treningiem? - dopytywał, na co przewróciłam oczami. - Kate - powiedział stanowczo na widok mojej reakcji.

- Daj spokój, zjem później - wzruszyłam ramionami, ale jego spojrzenie pozostawało tak samo stanowcze. - I tak się spóźniłam. Szkoda teraz czasu, później możesz być na mnie zły jak długo chcesz - stwierdziłam, po czym zaczęłam biec przed siebie.

Steve dołączył do mnie po krótkiej chwili, jednak nie odezwał się ani słowem. Przynajmniej się nie kłócił, dobre chociaż to. 

Starałam się biec w zwykłym tempie, ale moje mięśnie i kości chciały wręcz krzyczeć w ramach sprzeciwu. Kilkanaście ostatnich godzin spędzonych za biurkiem było torturą. Dopiero po kilkudziesięciu minutach poczułam się trochę lepiej. Mój oddech się wyrównał, a mięśnie zaczęły idealnie ze sobą współpracować przy wysiłku. 

Niestety, nie trwało to długo. Poczułam kolejną falę zmęczenia, a z moich ust jak na zawołanie wydobyło się ziewnięcie.

- Ileś ty spała, że aż taka zmęczona jesteś? - zapytał Steve.

 Odruchowo zerknęłam na niego kątem oka i z ulgą stwierdziłam, że miał uśmiech na twarzy. Na szczęście, podarował sobie to jedzenie przed treningiem.

- Aż tak to widać? - zaśmiałam się.

- Masz podkrążone oczy, co chwilę ziewasz i jakoś wolniej biegniesz - podsumował, na co prychnęłam śmiechem.

- Za to ty jesteś dzisiaj niewiarygodnie spostrzegawczy - stwierdziłam. 

Zgodnie z jego dyskretną sugestią, przyspieszyłam bieg. Niestety, mój organizm nie czuł się na siłach aby utrzymać tempo. Po paru minutach ponownie wróciłam do wolniejszego truchtu.

- Kate - nagle poczułam rękę Steve'a na ramieniu. 

Tym samym zmusił mnie do zatrzymania się. Niechętnie stanęłam obok niego, walcząc z powiekami, które chciały się same zamknąć. 

- Ile spałaś? - jego ton stał się poważniejszy, jakby właśnie zdał sobie sprawę z tego jaka jest prawda.

- Cztery godziny - wzruszyłam ramionami. Nie było to do końca kłamstwo. Dokładnie tyle spałam, kiedy ostatnio poszłam spać.

- A teraz ta prawdziwa wersja - powiedział stanowczo, na co przewróciłam oczami. 

- No dobra, no - mruknęłam odwracając się. - Trochę się zasiedziałam i nagle była szósta - wzruszyłam ramionami jakby nigdy nic.

- Chcesz mi powiedzieć, że dzisiaj nie spałaś? - zapytał, patrząc na mnie w szoku. - I stwierdziłaś, że świetnym pomysłem będzie trening, kiedy w ogóle nie masz na niego sił?

- Obiecałeś mi wrócić do formy, więc teraz nie wycofuj się z tego tylko dlatego, że chce mi się spać. Wyspać mogę się później - stwierdziłam z głupią pewnością siebie.

- No, dobra - powiedział Steve, posyłając mi lekki uśmiech. 

Zmrużyłam oczy w niemym podejrzeniu. Coś tu się zdecydowanie nie zgadza. 

- Masz rację. Obiecałem ci, że pomogę ci wrócić do formy, prawda? - zapytał, na co skinęłam zaskoczona głową. - Więc jako twój przyjaciel zrobię wszystko aby tej obietnicy dotrzymać.

Przez chwilę pomiędzy nami zaległa cisza, podczas której starałam się przejrzeć jego prawdziwe zamiary. Takie łatwe odpuszczenie tematu nie było w jego stylu. Szczerze mówiąc, spodziewałam się dłuższej kłótni.

Nagle Steve podszedł bliżej mnie i zanim zdążyłam zorientować się co się dzieje, chwycił mnie w stylu panny młodej, po czym zaczął iść w kierunku wejścia do kwatery. Pisnęłam zaskoczona, machając gwałtownie nogami. 

- Puść mnie! - krzyknęłam, wyrywając się.

- Nie oszukuj się i tak nie masz w tej chwili siły na wyrywanie się, więc nawet nie próbuj - oznajmił na co przewróciłam oczami, ale przestałam kopać. 

Skubany miał rację. Normalnie był znacznie silniejszy ode mnie, a w tej konkretnej chwili miał miażdżącą przewagę.

Niemal odruchowo objęłam go za szyję, dzięki czemu było mi wygodniej. Wreszcie zamknęłam zmęczone oczy i wsłuchałam się w jego rytmiczne kroki. Następne co pamiętam to wygodny materac pod plecami i to, jak przykrył mnie ciepłą kołdrą. Nawet gdybym chciała zacząć się buntować, przez pójście dalej ćwiczyć, teraz przeszła mi ochota. Łóżko było zdecydowanie zbyt idealne po tylu godzinach pracy.

- Sparing zrobimy o piętnastej - usłyszałam cichy głos Steve'a, na co uśmiechnęłam się delikatnie. Przynajmniej tyle dobrego, że całkiem dzisiaj nie zrezygnował. - Śpij dobrze - powiedział, po czym poczułam na swoim policzku dotyk jego ciepłych warg. 

Ciężko jest mi jednak stwierdzić czy pocałował mnie na dobranoc, czy mój zmęczony umysł płatał mi figle i pozwolił odczuć to co chciałam. Liczyło się to, że pierwszy raz od dawna zapadłam w spokojny sen pozbawiony jakichkolwiek koszmarów.

Steve

- Sparing zrobimy o piętnastej - powiedziałem cicho. 

Z ulgą przyjąłem fakt, że nie zaczęła się upierać przy zrobieniu go teraz. Jej delikatny uśmiech był odpowiedzią, której potrzebowałem. Zmiana godziny była dobrym pomysłem.

Kątem oka zerknął na Trouble, który przyglądał mi się z zaciekawieniem, a następnie wskoczył na łóżko i położył się tuż obok swojej właścicielki. Oddech Kate stopniowo zaczął się wyrównywać. 

- Śpij dobrze - szepnąłem, po czym kierowany impulsem pocałowałem ją w policzek. 

Szczerze mówiąc nawet nie wiem czy w ten sposób postępują przyjaciele, jednak relacja moja i Kate jest zdecydowanie bardziej skomplikowana.

Po cichu wyszedłem z pokoju, zastanawiając się jak zająć wolny czas. Teoretycznie mógłbym wznowić poranny trening, ale zabrakło mi na to chęci. Znowu za bardzo przyzwyczaiłem się do towarzystwa Kate.

- Rogers! - usłyszałem głośny krzyk Natashy z drugiego korytarza. - Widziałeś Kate? - zapytała, podbiegając do mnie. Zmarszczyłem brwi na widok jej zdenerwowania.

- Tak, śpi u siebie - powiedziałem, wzruszając ramionami. 

Wolałem pominąć całą historię z rana aby nie denerwować Natashy. Najważniejsze, że miała pozytywne zakończenie. 

Chociaż fakt, że Kate położyła się dopiero przed siódmą rano był niepokojący sam w sobie.

- Wyrzuciłeś ją z treningu? - zapytała, a na jej twarzy pojawił się uśmiech pełen dziwnej satysfakcji. - To dobrze, bo ta uparta małpa chciała się chyba dzisiaj wykończyć - dodała, nie dając mi szansy na odpowiedź.

- Wiedziałaś, że nie spała? - zdziwiłem się. 

- Znalazłam ją o szóstej w pracowni Starka. Zaczytała się w jakichś dokumentach Hydry. Nawet nie wiedziała która jest godzina ani, że Tony już dawno poszedł spać - odpowiedziała z widocznym zdenerwowaniem. - Ona się zamęcza od ostatniego czasu. Nic tylko trening z tobą rano, a potem zaraz znika w pracowni Starka. Dobrze, że jeszcze pamięta o karmieniu swojej kupki sierści.

Wypuściłem powoli powietrze z płuc, słysząc te rewelacje. Zdawałem sobie sprawę z tego, że od ostatnich trzech tygodni Kate ostro wzięła się do pracy, jednak nie, że wygląda to tak źle. Co prawda nie spotykałem jej już w salonie albo kuchni czy innych wspólnych pomieszczeniach. Ograniczała się do zjedzenia rano ze mną śniadania i to tylko dlatego, że na to nalegałem.

- Co proponujesz? - zapytałem niepewnie. 

Doskonale wiedziałem, że tak zostać nie mogło. Kate za bardzo wzięła sobie do serca swoją misję. Musieliśmy znaleźć coś, co odwróci jej uwagę chociaż na chwilę i pomoże się zrelaksować.

- Nie wiem! Nie mam bladego pojęcia jak do niej dotrzeć, a powinnam. Jesteśmy siostrami, ale ona jest jakieś dziesięć razy bardziej uparta - denerwowała się. 

W mojej głowie pojawił się pomysł, który jednocześnie był dobry oraz beznadziejny. Sam nie wiedziałem czy powinienem go zdradzić Natashy, ale innego nie było.

- To może weź dzisiaj Kate i Wandę i zróbcie sobie jakiś damski wieczór albo coś. Całej waszej trójce przyda się trochę odpoczynku - Natasha zmarszczyła brwi w konsternacji.

- Myślisz, że Scarlotti nie zorientuje się, że jesteśmy same? 

Podrapałem się nerwowo po karku, zastanawiając się nad odpowiedzią. Sam denerwowałem się na samą myśl o tym, co może planować Scarlotti. Mogłem mieć tylko naiwną nadzieję, że nie obserwuje każdego naszego ruchu. 

- Myślę, że nie zaryzykuje w tak głupi sposób. Ty i Kate jesteście najlepszymi agentkami z jakimi mógł mieć styczność, w dodatku będzie z wami Wanda. Z resztą, zawsze możecie skontaktować się z nami - stwierdziłem, chociaż sam nie wiedziałem czy próbuję przekonać siebie, czy ją.

Na twarz Natashy pojawił się wyraz zastanowienia, jednak w końcu uśmiechnęła się lekko.

- Dobra, zrobimy to.

Katerina

- Gotowa! - oznajmiłam wchodząc na salę do ćwiczeń.

Zegar na ścianie wskazywał punkt piętnastą, więc Steve powinien gdzieś tu być. 

Siedmiogodzinny sen był czymś, czego zdecydowanie potrzebowałam. Czułam się znacznie lepiej niż rano i miałam nadzieję, że zaraz po sparingu znajdę odpowiedzi na pytania, które mnie dręczyły od wczoraj. Muszę znaleźć słowa, które aktywują program Zimowego Żołnierza, a co ważniejsze, odkryć sposób na jego całkowite wyłączenie.

Nagle usłyszałam cichy szelest tuż za sobą, a po nim poczułam lekki ruch powietrza. Bez zastanowienia odwróciłam się, podcięłam przeciwnikowi nogi, a następnie usiadłam na jego brzuchu i przytrzymałam u góry dłonie, chcąc uniemożliwić mu wstanie.

- Śpiąca królewna wreszcie się wyspała? - zaśmiał się Steve. 

Nawet nie próbował walczyć. Po prostu leżał i spoglądał na mnie z rozbawieniem.

- Ktoś mnie zmusił do spania - poczułam jak mimowolny uśmiech wkrada się na moje usta.

Dokładnie w takich chwilach jak ta, potrafiłam zapomnieć o prawdziwym świecie. Wszystkie problemy, o którym myślałam wcześniej znikały w niewyjaśniony sposób. Sprawa Barnesa? W tej chwili nie grała roli. Wcześniejsze zmęczenie? Teraz jestem w pełni sił. Scarlotti? Niech tylko spróbuje zbliżyć się do kogokolwiek z Avengers a gorzko tego pożałuje.

Uśmiechnęłam się szerzej, czując jak dłonie Rogersa zaciskają się na moich. Starałam się przygotować na jego próbę ucieczki, jednak nie miałam szans. Mężczyzna szarpnął całym ciałem i przerzucił nas na bok, tym samym odwracając role. 

- Ale siły nie masz, jadłaś coś? - zapytał z przekorą. 

Przewróciłam zirytowana oczami, ale uśmiech wciąż nie opuszczał moich ust.

- Sałatkę z kurczakiem, trenerze - odparłam formalnym tonem.

Spróbowałam wydostać się z pułapki Steve'a, lecz nic to nie dało. Jedynym co zrobiłam było przybliżenie naszych twarzy do siebie. Zaśmiałam się i zamknęłam oczy z bezradności. Nie miałam szans na wyswobodzenie się. 

Uchyliłam lekko powieki i już chciałam się poddać, jednak głos uwiązł mi gardle. Byliśmy zdecydowanie zbyt blisko siebie. Uśmiech Rogersa zmniejszył się ledwo zauważalnie. Wyglądał jakby toczył jakąś wewnętrzną walkę z samym sobą. 

Przyglądałam mu się w bezruchu, nie wiedząc jak powinnam się zachować. Szans na podniesienie się nie miałam, a wykorzystanie odwrócenia jego uwagi przez pocałunek tym bardziej nie wchodziło w grę. Nie tym razem. Pozostało mi czekać na jego ruch.

Czułam na swoim policzku jego ciepły oddech, przez który dziwny prąd przeszedł w dół mojego kręgosłupa. Dlaczego nie mogłam nic z tym zrobić? Wystarczyłoby trochę unieść głowę, a zapomniałabym o całym ostatnim roku. Znowu mogłabym zatracić się w pocałunku z mężczyzną, który nauczył mnie znaczenia słowa "miłość". W końcu dostałabym to o czym ciągle myślę.

To jednak nie było właściwe. Już nie. W mojej głowie pojawił się obraz Sharon i Steve'a razem. Sposób w jaki na nią patrzył, kiedy mi ją przedstawiał. Coś boleśnie ścisnęło mój żołądek, a ciało mimowolnie się spięło.

Zjechał wzrokiem na moje usta. Zaczęłam szybciej oddychać, chcąc się poddać uczuciu, które mnie wypełniło. Co mnie obchodzi Sharon? Co mnie obchodzi ktokolwiek?  

Zamknęłam oczy i odwróciłam głowę, zanim było za późno. 

Steve prawidłowo odczytał mój gest, bo poczułam jak puszcza moje nadgarstki i podnosi się z ziemi. Dopiero teraz przypomniałam sobie jak należy oddychać. Gwałtownie nabrałam powietrze w płuca, jednocześnie się uspakajając. Było zbyt blisko.

Powoli podniosłam się na nogi i wymusiłam od siebie jak najszczerszy uśmiech.

- To co dziś ćwiczymy, Kapitanie? - zapytałam, akcentując ostatnie słowo. 

Steve parsknął śmiechem, co przyjęłam z ulgą. Przynajmniej nie wróciliśmy do niezręcznej ciszy. Po trzech tygodniach pracy nad naszą "przyjaźnią", wciąż bałam się, że jeden głupi ruch, a wrócimy do początków.

- Trzymaj - powiedział, podając mi dwa sztylety z gumowymi końcówkami. 

Uśmiechnęłam się lekko, przyglądając się broni. Z jakiegoś powodu skojarzyły mi się z niedawno poznanym znajomym - Lokim. W trakcie naszej ostatniej długiej rozmowy zdradził mi, że to jego ulubiona broń. 

- Wiesz, normalnie kobiety patrzą z takim uśmiechem na widok nowej sukienki albo butów - rozbawiony głos Steve'a przywrócił mnie do rzeczywistości. - Nie nowej broni - dokończył sarkastycznie.

- Nie od dzisiaj wiemy, że nie jestem normalna - wzruszyłam ramionami. 

Z jakiegoś powodu wolałam nie mówić dlaczego się uśmiechnęłam. Wystarczyło mi jego krzywe spojrzenie na imprezie z okazji powrotu Bannera i Thora. Pewnie ani trochę nie popierał łatwości z jaką nawiązałam kontakt z Lokim. W końcu oboje mamy nieciekawą przeszłość. 

- Z resztą to u nas rodzinne. Natasha pewnie też wolałaby znaleźć w świątecznej skarpecie broń niż ciuchy.

- Coś w tym jest - zaśmiał się, chwytając w dłonie tarczę. - Zasady jak zwykle - powiedział już poważniejszym głosem, na co przewróciłam oczami.

- Czyli nie ma zasad? - zapytałam z rozbawieniem.

- Dokładnie - powiedział, przyjmując początkową pozycję na macie do ćwiczeń.

Bez zwlekania stanęłam naprzeciwko niego, po czym wykonałam pierwszy atak. Jeden sztylet skierowałam w jego bok, a drugi plecy, jednak bez problemu odepchnął mnie swoją tarczą. To był mój najbardziej nielubiany styl sparingu. Walka z Rogersem, który co chwilę chowa się za swoim frisbee. Na szczęście, miałam na to pewien sposób. 

Ponownie stanęłam w pozycji początkowej, przygotowując się na wymyślony w głowie atak. Kiedy Steve ustawił się po drugiej stronie maty, ruszyłam na niego. Udałam, że kieruję cios w jego szyję, więc od razu ustawił przed sobą tarczę. Widząc okazję na prawdziwy atak, wykorzystałam ją bez zastanowienia. Z rozpędu podcięłam jego nogi, a następnie od tyłu przystawiłam mu sztylet do szyi, a drugi do boku.

- Zacznij jakoś chronić nogi, bo to było zbyt proste - stwierdziłam z samozadowoleniem.

- Mówisz? - zapytał rozbawiony. 

Nagle upuścił swoją tarczę, jedną ręką odepchnął sztylet od swojego boku, a drugą odciągnął moją dłoń od szyi. Następnie schylił się, po czym pociągnął mnie za ramię, żeby przerzucić mnie przez siebie. Moje ciało oderwało się od ziemi i już przygotowywałam się na twarde zderzenie z matą, jednak nic takiego się nie wydarzyło.

Powoli otworzyłam oczy, czując, że trzyma mnie na rękach. Sama nie wiem jak to zrobił, ale udało mu się mnie złapać przed zderzeniem z matą. To musiało mieć jakiś związek z jego nadludzką siłą, szybkością i refleksem.

- Oszukujesz, ja nie mam takiej siły - stwierdziłam lekko zdenerwowanym tonem. 

Steve ostrożnie postawił mnie na ziemi, więc stanęłam naprzeciwko niego z założonymi rękami na piersi. Mało mnie teraz obchodziło, że wyglądam jak obrażone dziecko. Rogers miał pomóc mi wrócić do formy, a używał swoich nadzwyczajnych zdolności. Niby jak miało mi to pomóc? 

- Ty nie, ale zimowi tak i musisz umieć z tym walczyć - oznajmił z powagą, na co skrzywiłam się lekko. 

Miał rację. Muszę przestać zachowywać się jakby tylko Steve posiadał te zdolności. Gdzie się podziała moja dawna pewność siebie? Powinnam walczyć do końca i wierzyć, że mogę wygrać. Bez szukania wymówek pod tytułem "Nie dam rady".

- Obserwowałem twoją walkę na Syberii. Radziłaś sobie całkiem nieźle - posłał mi lekki uśmiech, którego nie odwzajemniłam. 

Wiedziałam, że w ten sposób próbuje poprawić mój humor, ale to nie pomagało. Uczucie beznadziei wypełniło mnie bez reszty i czułam się zażenowana swoją postawą. Kiedy aż tak bardzo zgubiłam dawną siebie?

- Adrenalina, złość i cel - wzruszyłam ramionami i zwiesiłam głowę. - Następnym razem to może być za mało - stwierdziłam cicho. 

Nagle poczułam delikatny dotyk na podbródku, zmuszający mnie do podniesienia spojrzenia.

- Dlatego ćwiczymy. Kiedy przyjdzie czas na walkę, będziesz gotowa - zapewnił mnie z uśmiechem.

- Swoją drogą, czy mogłabym cię prosić, abyś następnym razem zajął się swoją walką, a nie obserwował mojej? - zapytałam, odsuwając się od niego i unosząc jedną brew w górę. Genialna zmiana tematu. - Syberia - przypomniałam, widząc, że nie wie o czym mówię. 

- Nie, właściwie to byś nie mogła - odparł wzruszając ramionami, na co pokręciłam głową z niedowierzaniem. Że też nie może posłuchać dobrej rady. 

- To co? Jeszcze raz? - zapytałam, podnosząc z ziemi gumowe sztylety, które upuściłam w trakcie walki.

- Właściwie to masz plany na wieczór - odparł, na co zmarszczyłam ze zdziwienia brwi. 

Chyba się przesłyszałam. Na pewno powiedział "mam", a nie "masz". Moje jedyne plany to dokumenty Hydry, ale do nich mogę wrócić zaraz po treningu i posiedzieć dłużej. Nie musieliśmy teraz kończyć.

Usta Steve'a wygięły się w niewinnym uśmiechu, który utwierdził mnie w przekonaniu, że coś jest nie tak. W takich chwilach, zawsze miał ten sam wyraz twarzy. On coś planował, a ja nie miałam pojęcia co i to zaczęło mnie irytować.

- Co? - zapytałam niezwykle elokwentnie, śmiejąc się. - Zapomniałam o czymś?

- Najwidoczniej o wieczorze na mieście z Natashą i Wandą - odpardł. 

Pomiędzy nami zaległa cisza, w trakcie której starałam się przeanalizować dokładniej jego słowa. Na pewno na nic takiego się nie umawiałam. W życiu bym się nawet nie zgodziła! 

Zaśmiałam się i pokręciłam głową, chcąc przekazać, że to o czym mówi jest absurdalne.

- Czyli możemy wznowić trening, bo nie ma żadnych planów - oznajmiłam, przyjmując pozycję początkową do walki. 

Steve nawet nie ruszył się z miejsca, tylko uśmiechnął jeszcze szerzej.

- Kate! - oboje odwróciliśmy się w stronę wejścia na salę, kiedy krzyk Natashy odbił się echem po pomieszczeniu. - Jeszcze nie gotowa? Ruchy! Zaraz wychodzimy - oznajmiła głosem nie znoszącym sprzeciwu.

Zacisnęłam ze złości szczękę, przenosząc wzrok na Steve'a, który perfidnie się uśmiechał. Pewnie myślał, że nie mam szans wygrać tej kłótni z Natashą. Chyba jeszcze nie wiedział na co stać młodszą Romanoff.

***

Co ja do cholery robię? Jakim sposobem dałam się namówić na to głupie wyjście?

Nie żebym miała jakikolwiek wybór. Natasha potrafi być strasznie uparta, a przy tym wkurzająca, kiedy wbije sobie coś do głowy. Sprawy nie ułatwia mi nawet Steve, który w stu procentach popiera moją siostrę. Że niby brakuje mi odpoczynku, przepracowuję się i potrzebuję chwili oddechu. Śmieszne. Powinnam w tej chwili szukać Barnesa, a nie marnować czas na bezsensowne babskie wyjścia do baru.

Ze znudzeniem chwyciłam ze stolika mojito i napiłam się. Przynajmniej robili dobre drinki.

Myślami wróciłam do sprawy Barnesa. Może i miałam przesiedzieć ten wieczór w barze, ale to nie zmieniało faktu, że mogłam na chłodno przeanalizować wszystko co wiem. Ostatni trop mieliśmy z Wiednia. Wtedy myślałam, że jego taktyka to trzymanie się publicznych miejsc. Od tygodni sprawdzaliśmy ze Starkiem wszystkie kamery, które mogliśmy, ale nic nie znaleźliśmy. Zupełnie jakby Barnes zapadł się pod ziemię.

Nagle przez moją głowę przebiegła dziwna myśl, przez którą mimowolnie zesztywniałam. A co jeśli od trzech tygodni marnowaliśmy czas? Co jeżeli Barnes zmienił taktykę po tym jak popełnił błąd? Wiedział w jaki sposób zaczniemy go szukać, więc niewykluczone, że postanowił nam to utrudnić. 

To by znaczyło, że mógł schować się w jakiejś małej miejscowości. W ten sposób trudniej byłoby go znaleźć, ale z drugiej strony on nie miałby drogi ucieczki. W mniejszych miastach i wioskach trudniej ukryć się tłumie. Wszyscy zwracają uwagę na nową twarz.

Pozostała jeszcze moja taktyka. Barnes mógł cały czas być tuż obok nas, tak samo jak ja ukrywałam się pod nosem Avengers. Mimowolnie zmarszczyłam brwi, analizując swoje przypuszczenia. To miało sens. Wiedział, że szukamy w oddalonych, znanych miastach, więc czuł się swobodnie w Nowym Jorku. Jeżeli właśnie to zrobił, to w idealny sposób oszukał i nas, i Hydrę.

- A ty co myślisz? - zapytała Natasha. 

Zaskoczona spojrzałam na moje towarzyszki z niezrozumieniem. Rozmawiały między sobą od dobrej pół godziny, a w tym czasie zdążyły poruszyć już chyba wszystkie tematy. Zaczynając od treningów Maximoff, a kończąc na ostatnio obejrzanym filmie akcji. Gdzieś w połowie przestałam słuchać, więc nie miałam pojęcia o co mnie pytały.

Natasha wyglądała na lekko zdenerwowaną, a Maximoff uśmiechała się lekko. Zapewne siostrzyczka już wiedziała, że myślami byłam daleko poza barem.

- Myślę, że Maximoff ma rację - oznajmiłam pewnym głosem z wrednym uśmiechem. 

W tej chwili wolałam zgodzić się z czymkolwiek co powiedziała Wanda niż Natasha. Wciąż byłam zła za to przymusowe wyjście z kwatery. 

Moją pewność siebie złamał zadowolony uśmiech Maximoff i śmiech Natashy.

- Poważnie? - zapytała, wciąż się śmiejąc. - Uważasz, że Vision jest przystojniejszy od Bruce'a? - uniosła jedną brew w górę z powątpiewaniem. 

Skrzywiłam się znacznie, skacząc spojrzeniem od jednej do drugiej.

- Po pierwsze, ile wy macie lat, żeby rozmawiać na takie tematy? Po drugie, ile zdążyłyście wypić, żeby już zacząć rozmawiać na takie tematy? Wreszcie po trzecie, z jakiego głupiego powodu postanowiłyście porównać maszynę do człowieka? - zadawałam pytania z coraz większym niedowierzaniem na twarzy.

- Vision to nie tylko maszyna - zaprzeczyła od razu Wanda, na co podniosłam z zaskoczeniem brwi. 

Z tego co wiem, Vision to nic innego jak sztuczne ciało, program komputerowy Starka i jakiś kamień umysłu. Nie brzmi to ludzko, przynajmniej dla mnie.

- Wanda ma rację - poparła ją Natasha, co jeszcze bardziej mnie zdziwiło. - Vision zaczął jakby ewoluować, też to zauważyłam. Wciąż analizuje wszystko chłodniej od nas, jednak zdarza mu się okazywać ludzkie uczucia. Może fakt, że spędza z nami tyle czasu, ma na niego wpływ - oznajmiła. 

Sama nigdy wcześniej tego nie zauważyłam. Pewnie po prostu spędzałam z nim za mało czasu, co z drugiej strony nie było jakoś bardzo dziwne. Tym bardziej, że raczej nie jestem typem towarzyskiej osoby.

- Ciało wciąż ma sztuczne - wzruszyłam ramionami. - A z tego co zrozumiałam, porównujecie ich wygląd.

- Jestem za Brucem - oświadczyła Natasha z uśmiechem. 

- Vision - odparła od razu Maximoff, po czym obie spojrzały na mnie z wyczekiwaniem. 

Zaśmiałam się i pokręciłam głową z niedowierzaniem. One naprawdę czekały aż wyrażę swoją opinię a ten temat.

- Myślę, że ona chciałaby powiedzieć Steve Rogers - powiedziała Natasha konspiracyjnym szeptem do Maximoff, jednak zrobiła to tak głośno, żebym mogła usłyszeć każde słowo. Bez zastanowienia kopnęłam ją pod stołem, co tylko wzmocniło jej rozbawienie. - A co? Mylę się?

Pokręciłam głową, odchylając się wygodniej w fotelu i biorąc łyk mojito. Ta rozmowa była całkowicie pozbawiona sensu, więc nawet nie chciałam zabierać głosu.

- Czekaj, jak to szło? - zapytała, udając, że się zastanawia. - Steve to dla ciebie grecki heros o włosach w kolorze złotego piasku i oczach przypominających spokojną lagunę. W dodatku jego uśmiech powala cię na kolana - powiedziała, na co poczułam straszne zażenowanie. Doskonale wiedziałam, że nawiązywała do mojego dawnego opisu Rogersa.

- Z tą sylwetką herosa to się zgodzę - stwierdziła Wanda z rozbawieniem. 

Wbrew sobie poczułam nić zazdrości, kiedy tylko usłyszałam jej słowa. Wiem, że nie powinnam tak reagować, ale to było silniejsze ode mnie.

- Uważaj z takimi stwierdzeniami, bo jedna zazdrośnica cię dopadnie - powiedziała Natasha z wrednym uśmiechem, wskazując na mnie głową. 

- Skończ - warknęłam ze złością.

Moja pięść mimowolnie się zacisnęła. Raczej nie mogłam w tej chwili przyłożyć Natashy, bo zwróciłybyśmy na siebie za dużo uwagi. Nawet nie chodziło o to, że za mocno bym ją zraniła. Pewnie po prostu zrobiłybyśmy sobie spontaniczny sparing. Jak to siostry.

Natasha spojrzała na mnie z większą powagą. Musiała dostrzec emocje, które w tej chwili mi towarzyszyły.

- Zbliżyliście się do siebie ostatnio, prawda? - zapytała niepewnie, na co wzruszyłam ramionami.

- Nie, po prostu przestaliśmy traktować się jak powietrze i działać sobie na nerwy - oznajmiłam z sarkastycznym uśmiechem. - Czytaj, jesteśmy przyjaciółmi - dokończyłam. 

Wiedziałam co Natasha o tym myśli, więc byłam przygotowana na wszelkie komentarze. Nie rozumiem dlaczego nie może tego zrozumieć, a naprawdę dobrze się dogadujemy ze Stevem i to było przecież najważniejsze.  

Ku mojemu zdziwieniu, Maximoff prychnęła się śmiechem. Razem z Natashą spojrzałyśmy na nią zaskoczone.

- Chyba tylko wy bierzecie to za przyjaźń - oznajmiła z politowaniem. 

Pierwszy raz odnosiła się do mnie z taką swobodą i pewnością. Może zasługą był wypity alkohol, ale byłam ciekawa co dalej powie.

- Zwykli przyjaciele nie patrzą na siebie w taki sposób, w jaki wy to robicie - stwierdziła jakby to była najbardziej oczywista rzecz na ziemi. Wciąż wpatrywałam się w nią wyczekująco, na co przewróciła oczami, ale mówiła dalej. - Codziennie rano razem jecie śniadanie, ćwiczycie, a potem robicie sparing. Spędzacie ze sobą kilka godzin, po czym ty idziesz szukać informacji na temat Barnesa. Domyślam się, że robisz to głównie po to, aby uszczęśliwić Steve'a - posłała mi delikatny uśmiech, ale starałam się pozostać obojętna na jej słowa. - Później mam trening ze Stevem. Zawsze pyta Friday cze Stark na pewno zjadł z tobą obiad.

To wywołało lekki uśmiech na mojej twarzy. Miło było słyszeć, że wciąż tak się o mnie martwi, pomimo wszystkiego co zrobiłam w przeszłości.

- Nie zapomnij o misji w Lagos - dodała Natasha. - Mina Steve'a, kiedy zobaczył jak leżysz na ziemi odepchnięta przez granat, była bezcenna. Takiego strachu już dawno u niego nie widziałam.

- Tak! - przyznała jej Wanda od razu. 

Jedyne co mogłam zrobić to skakać spojrzeniem od jednej do drugiej i analizować każde słowo. 

Czy naprawdę Steve robił to wszystko? Czy to możliwe, że naprawdę coś do mnie czuje?

Nie! Stop.

Jesteśmy wspaniałymi przyjaciółmi. Rozumiemy się bez słów, wspieramy w trudnych chwilach, poprawiamy sobie nawzajem humor. To wszystko mi wystarczyło. 

- Albo spojrzenia, które sobie posyłaliście na imprezie z okazji powrotu Bannera. Oboje nie spuszczaliście z siebie wzroku - powiedziała Maximoff rozmarzonym głosem. - Mam wrażenie, że wszyscy wokół wiedzą, że między wami aż iskrzy oprócz was.

- Oni też to wiedzą, ale są zbyt głupi, żeby coś z tym zrobić - stwierdziła Natasha, na co posłałam jej piorunujące spojrzenie.

- Skoro jesteś taka mądra, to jak ci idzie z Bannerem? - zapytałam, nie mogąc się powstrzymać. - Już znaleźliście porozumienie po incydencie z Sokovii?

Natasha wyraźnie zmieszała się, słysząc moje słowa. Poczułam nieprzyjemny ucisk, który niektórzy zwą wyrzutami sumienia. Nie powinnam atakować jej w ten sposób. Nieważne jak bardzo mnie zdenerwowała. To co zrobiłam, było ciosem poniżej pasa i poczułam się podle.

- Nie odpowiadaj, przepraszam - powiedziałam, opuszczając głowę. Jestem najgorszą siostrą jaką mogła sobie wyobrazić.

- Nie, nie, spokojnie - zaczęła, na co podniosłam głowę. Starała się przyjąć obojętny ton głosu, jednak słyszałam w nim dyskretną nutę smutku. - Codziennie próbuje z nim porozmawiać, ale koncertowo mnie zbywa. Zawsze słyszę, że ma za dużo pracy - uśmiechnęła się smutno pod nosem. - Zależy mi na nim, więc wciąż walczę i ty też powinnaś.

- Zrobiłam wszystko co mogłam i zyskałam więcej niż mogłam oczekiwać - wyznałam na głos. 

Natasha uśmiechnęła się do mnie smutno. Jestem pewna, że doskonale wiedziała co teraz czuję.

- Kochasz go? - usłyszałam pytanie Maximoff. 

Zaskoczona przeniosłam na nią spojrzenie, zastanawiając się nad jej pytaniem. Czy wciąż go kocham? Odpowiedź była jedna i zadziwiająco prosta - tak. Jestem tego pewna, jak niczego innego. Zrobiłabym dla niego wszystko.

- Tak - odparłam cicho, wpatrując się w szklankę.

- Tyle wystarczy by wszystko się ułożyło - podniosłam spojrzenie, trafiając na pogodne spojrzenie Maximoff. 

Szczerze mówiąc, była ostatnią osobą, od której spodziewałam się takich słów. Nawet nie jestem pewna czy wie co się stało rok temu.

Już chciałam odpowiedzieć, kiedy podszedł do nas jakiś mężczyzna.

- Witam, a co takie piękne panie robią same w tak uroczy wieczór? - zapytał, siadając na wolnym fotelu obok naszego stolika. Zaskoczona spojrzałam na twarz intruza, od razu go rozpoznając.

- Liam? - zapytałam, chcąc się upewnić. Niby w ogóle nie zmienił się z wyglądu, jednak minęło sporo czasu od naszego ostatniego spotkania.

- Ruza? - zdziwił się tak samo jak ja. Zaśmiałam się, słysząc mój pseudonim. Tak, to zdecydowanie był Liam. - Co ty tu robisz? Przepadłaś jak kamień w wodę! Jak mogłaś tak uciec bez słowa wyjaśnienia? Gdzieś ty się podziewała? - wyrzucał z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego. 

Zanim jednak zdążyłam odpowiedzieć wstał ze swojego fotela, podniósł mnie i przytulił z całej siły. Zdziwiłam się, ale odwzajemniłam szybki uścisk.

- Wy się znacie? - zapytała niepewnie Natasha, spoglądając to na mnie to na Liama, kiedy ponownie zajęliśmy nasz miejsca.

- A, właśnie - zaczęłam, prostując się lekko. - Nat, Wanda, poznajcie Liama. Jest prezenterem walk w klatce. Liam, to są Nat i Wanda - dokończyłam prezentację, po czym wzięłam kolejny łyk mojito.

- Miło mi - mężczyzna wygiął swoje wargi w firmowym uśmiechu, na co przewróciłam oczami. Znowu zaczynał swoją bajerę. - Odpowiesz na wcześniejsze pytania czy mam się domyślać?

- Masz dać spokój - odparłam twardo, na co przewrócił oczami.

- Przy was też jest taka uparta? - zapytał, wskazując na mnie. 

Obie moje towarzyszki gorliwie skinęły głowami, na co zmrużyłam gniewnie oczy. Mogłyby choć raz stanąć po mojej stronie 

- I właśnie to mi się w niej tak podoba. Masz w sobie ogień - kokietował z czarującym uśmiechem.

- Zbyt gorący abyś mógł sobie z nim poradzić - odparłam. 

W odpowiedzi wyszczerzył się szerzej i do mnie mrugnął. Nie mogłam nie zauważyć jak Natasha uśmiecha się pod nosem, co zapaliło w moim umyśle żółtą lampkę. Kombinowała coś i zdecydowanie nie podobało mi się to.

- Zmieniłaś się przez ten czas - stwierdził głośno, chociaż brzmiało to jakby mówił do siebie. - Trenujesz coś, zdrowsza dieta?

Uśmiechnęłam się w duchu, słysząc te pytania. To by znaczyło, że już widać efekty moich ostatnich starań i mam coraz lepszą formę. Chciałam wymyślić jakiś powód mojej zmiany, jednak Natasha mnie ubiegła. 

- Tak, znalazła sobie przystojnego trenera - powiedziała z podstępnym uśmiechem. Spojrzałam na nią gniewnie, jednak zdawała się tego nie zauważać. 

- Przepraszam - po mojej prawej stronie usłyszałam niepewny głos kelnera, więc podniosłam na niego wzrok. - Pewien mężczyzna prosił o przekazanie - oznajmił, podając mi zwiniętą kartkę. 

Zaskoczona chwyciłam ją, uważnie oglądając.

- Który? - zapytałam podnosząc wzrok na kelnera.

- Niestety, już wyszedł i nie podał nazwiska - odparł, po czym wrócił do swoich obowiązków.

Z lekkim niepokojem spojrzałam na swoje towarzyszki, który wyglądały na równie zdezorientowane co ja. Powoli rozwinęłam kartkę i zaczęłam czytać treść wiadomości.

Cześć, Wilczku! ;)

Już długo cię nie widziałem i muszę przyznać, że wyładniałaś przez ten czas. 

Dobrze wiedzieć, że wracasz do formy. Pasuje ci zielony kolor. 

Poczułam zdenerwowanie po przeczytaniu pierwszych zdań. Ktokolwiek napisał ten list, musiał być z Hydry, a biorąc pod uwagę moje ostatnie szczęście, to był Scarlotti. Przełknęłam nerwowo ślinę, spoglądając na moją zieloną bluzkę.

Mam nadzieję, że tak samo jak ja, nie możesz doczekać się naszego kolejnego spotkania. Obiecuję, że nastąpi ono już niedługo, jednak jeszcze nie teraz.

Na razie przygotowałem dla ciebie małą niespodziankę. 

Zauważyłem, że od ponad trzech tygodni nie odwiedziłaś swoich małych przyjaciół, więc postanowiłem ci o nich przypomnieć. Radzę się pospieszyć, bo możesz nie zdążyć. 

Do zobaczenia wkrótce. 

Mój oddech momentalnie się spłycił, po przeczytaniu całości listu. Bez zastanowienia zostawiłam wszystkie rzeczy i wybiegłam z baru. Musiałam dotrzeć do szpitala dla dzieci. I to szybko.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro