Rozdział 33 - Red Rose

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dedykacja: immoralx
~~~

Zmrużyłam oczy, czujnie obserwując mojego  przeciwnika. Bez dwóch zdań był pewien, że wygra tę walkę, ale nie miałam zamiaru ułatwić mu sprawy. Ścisnęłam mocniej drewniany kij w moich dłoniach, widząc, że mężczyzna przygotowuje się do uderzenia. Bez problemu odparłam atak i nie tracąc ani chwili wymierzyłam kopnięcie w jego bok. Niestety, zablokował moją nogę prawym ramieniem, przez co nic nie zyskałam.

Instynktownie wzięłam zamach zza pleców by uderzyć kijem w bark przeciwnika, jednak zdążył zasłonić się swoją bronią.

- Nienawidzę waszych ułatwień - oświadczyłam, mając na myśli serum.

Czasami zastanawiałam się czy w ogóle możliwe jest wygrać walkę z Rogersem albo Barnesem.

Mężczyzna prychnął śmiechem na moje słowa. Wykorzystując ten krótki moment rozproszenia, odepchnęłam jego broń i końcówką kija uderzyłam Barnesa w żołądek.

- A ja twoich podstępnych zagrań - powiedział z wyrzutem, krzywiąc się lekko i łapiąc za brzuch.

Uśmiechnęłam się z wyższością, po czym odsunęłam kawałek. Ani na moment nie spuściłam go z oczu. Sparing wciąż się nie skończył.

- Po prostu przyznaj, że nie potrafisz myśleć i walczyć jednocześnie - uśmiechnęłam się uroczo, jednak zaraz musiałam znowu skupić się na obronie.

W mgnieniu oka skierował drewniany kij w moją stronę, który udało mi się odepchnąć. Podskoczyłam i kopnęłam go nogą w brzuch, ale tym razem z mniejszą siłą. Szybko pożałowałam tej małej ulgi. Barnes zdążył złapać mnie za ramię, po czym popchnął na matę. Chciałam się od razu podnieść, jednak przystawił kij do mojej szyi.

- Nigdy więcej się nad tobą nie zlituję - oznajmiłam, śmiejąc się.

- Zapamiętam - powiedział, po czym podał mi dłoń, którą przyjęłam bez ociągania się. - Dobry trening.

Pokiwałam głową, odstawiając kije na miejsce. Pewnie będę musiała częściej ćwiczyć z Barnesem, jeżeli nie chcę stracić dobrej formy. Minął zaledwie tydzień od powrotu z Missouri i cztery dotychczasowe treningi ze Stevem trochę odbiegały od normalnych sparingów. Chociaż ich zakończenia były znacznie przyjemniejsze, a nawet wyjątkowo ekscytujące.

Odwróciłam się w kierunku Barnesa, jednak ledwie to zrobiłam a dostałam bluzą prosto w twarz.

- Dzięki - warknęłam, chwytając ją w dłonie.

- Sprawdzałem jak twój refleks i się zawiodłem - wyjaśnił, wzruszając ramionami z obojętnością.

- Czyżby?

Podeszłam do niego powoli, trzymając jedną brew w górze. Barnes skrzyżował ramiona na piersi i przyglądał mi się z ciekawością.

- Lepiej miej się na baczności - powiedziałam tajemniczo, po czym wyminęłam go energicznym krokiem.

Usłyszałam za sobą rozbawione prychnięcie, które stanowiło dla mnie kolejną motywację do zemsty. Nawet nie będzie się spodziewał, kiedy przejdę do akcji. 

Szybko poszłam do swojego pokoju aby wziąć prysznic i przebrać się w jakieś codzienne ciuchy. Nie miałam dzisiaj nic więcej do robienia co wymagałoby sportowych ciuchów, więc założyłam niebieskie jeansy oraz luźny crop top.

Kucnęłam przy regale, chcąc wybrać jakąś książkę dla zabicia czasu. Kiedy wyciągnęłam dłoń, znajdując odpowiedni tytuł, w pokoju rozległ się komputerowy głos Friday.

- Katerino, pan Stark i Kapitan Rogers ponownie kłócą się o pana Barnesa w głównym korytarzu.

Zawiesiłam się, momentalnie zapominając o wcześniejszej chęci czytania. Za długo było spokojnie, a przecież dopiero co wszystko zaczęło się układać. Wiedziałam, że Barnes szczerze żałował wszystkiego co zrobił przez program Zimowy Żołnierz i szczerze przeprosił Tony'ego. Wydawało mi się, że Stark coraz bardziej przyzwyczaja się do nowo poznanych faktów. Wczoraj nawet zamienił kilka słów z Barnesem. Nie można tego nazwać rozmową, jednak krokiem do przodu z pewnością.

Musieli znowu zaczynać?

- Jak poważnie? - zapytałam, nie wiedząc czy powinnam się wtrącać. Wbrew pozorom, długo udawało im się dogadywać bez mojej ingerencji.

- Kapitan Rogers mówi o odejściu z kwatery Avengers.

Jedno zdanie. Tyle wystarczyło abym poczuła jak budzi się we mnie prawdziwa furia. Zacisnęłam pięści z całej siły, chcąc jakoś nad sobą zapanować. Ten cholerny idiota znowu miał zamiar odstawiać pokrzywdzonego samotnika. On i jego pieprzone wspólne podejmowanie decyzji. Jeszcze raz usłyszę te pierdoły, a nie wytrzymam.

- Dzięki, Friday - warknęłam wstając na równe nogi.

Bez zastanowienia wybiegłam z pokoju z zaciętym wyrazem twarzy. Dwójka bachorów pod jednym dachem. Cholera, przez nich obrażam niewinne dzieci. Oni są gorsi. Znacznie gorsi. Ciekawe czy jakby któremuś zabrać ostatniego donuta sprzed nosa to też by się tak kłócili.

Czułam jak w moich żyłach buzuje krew. W uszach słyszałam szybkie bicie serca. Nawet mój oddech stał się płytki i urywany. Nie ręczę za siebie, kiedy ich zobaczę.

- A teraz mnie posłuchacie, wy egoistyczni kretyni! - krzyknęłam, wchodząc do odpowiedniego korytarza.

Moim oczom rzeczywiście ukazała się dwójka mężczyzn, jednak zdecydowanie nie wyglądali na skłóconych. Oboje mieli szerokie uśmiechy na twarzach i patrzyli na mnie z satysfakcją, jakby wiedzieli, że w każdej chwili mogę wejść do środka z podobnymi słowami na starcie.

Zatrzymałam się wpół kroku, mierząc oboje jeszcze groźniejszym spojrzeniem niż przed chwilą. Zagrali sobie na moich emocjach, a teraz nawet nie próbowali ukryć radości jaką im to sprawiło. Starka potrafię zrozumieć. Zdążyłam przyzwyczaić się do jego głupiego poczucia humoru, ale Steve? Takie zagrywki kompletnie do niego nie pasowały.

- Nie wiem po co wam była ta szopka - zaczęłam tak lodowatym tonem głosu na jaki tylko mogłam się zdobyć - ale oboje macie przechlapane.

Błyskawicznie odwróciłam się na pięcie z zamiarem odejścia. Sama nie wiem jakim sposobem udało im się podnieść moje ciśnienie w tak krótkim czasie, ale ewidentnie odnieśli sukces.

- Kotku, bez nerwów - zaczął Stark, ale nie zatrzymałam się. - Friday - powiedział, kiedy złapałam za klamkę. Drzwi od razu zatrzasnęły się, nie pozwalając mi wyjść.

- Naprawdę masz zamiar bawić się w kamikadze, Stark? - zapytałam i ponownie na nich spojrzałam, zaciskając pięści. - Jakieś myśli samobójcze?

- Po prostu chcieliśmy żebyś szybko do nas przyszła, a to była najskuteczniejsza metoda...

- Tony, przestań - przerwał mu Steve.

Przynajmniej on zauważył, że skąpe pokłady mojej cierpliwości właśnie się skończyły.

Skrzyżowałam ramiona na piersi, chcąc mową ciała dać im znać o mojej niechęci do czegokolwiek co mają zamiar mi teraz powiedzieć. Oboje podeszli do mnie z pozorną powagą na twarzach. Chyba zapomnieli z jaką łatwością zauważę to powstrzymywanie śmiechu. Nawet nie mieli pojęcia, że w tej chwili działali na mnie gorzej niż płachta na byka.

- Pospieszcie się, mam plany - warknęłam ze zniecierpliwieniem.

Oczywiście, że nie miałam żadnych planów poza zamknięciem się w pokoju albo wypadem na miasto, ale o tym nie musieli wiedzieć.

- Chcemy żebyś oficjalnie dołączyła do Avengers - oznajmił w końcu Stark.

Spojrzałam na niego marszcząc brwi w niezrozumieniu. Miałam wrażenie, że już dość długo walczyłam jako jedna z nich. W oczach mężczyzny dostrzegłam znany mi błysk, świadczący o posiadaniu asa w rękawie. Przeniosłam spojrzenie na Steve'a. W przeciwieństwie do Starka wyglądał po prostu na szczęśliwego, a nawet pełnego dumy. Zbliżył się do mnie o krok i wyciągnął dłoń aby mnie objąć, ale gwałtownie ją odtrąciłam i odsunęłam się do tyłu.

- Nawet nie próbuj po tym co zrobiliście chwilę temu - syknęłam wrogo, po czym odwróciłam się do Starka.

- Masz przechlapane, Kapciu - mężczyzna poklepał Steve'a pocieszająco po ramieniu, chociaż był ewidentnie rozbawiony tym co się stało.

- Po co ten cyrk? - zapytałam przechodząc do rzeczy. - Przecież oboje wiecie, że będę wam pomagała. Chcecie mi urządzić kotowanie czy jak? Mam przygotować wielki transparent "Kate w Avengers"? Wykonać jakieś głupie wyzwanie wymyślone przez Bartona albo Wilsona?

Oczami wyobraźni widziałam jakie zadania miałabym do wykonania. Żadne z nich nie byłoby w najmniejszym stopniu normalne.

- Czyli się zgadzasz? - upewnił się Stark, na co przewróciłam oczami.

- Tak.

Mężczyźni ponownie wymienili się szerokimi uśmiechami. Już wiedziałam, że cokolwiek wymyślili, nie spodoba mi się to.

- To wspaniale, za drzwiami czeka na nas grupa reporterów. Czas przedstawić światu najnowszego członka Avengers - oznajmił Stark z pełną satysfakcją i powagą.

Pokręciłam głową z niedowierzaniem. To było dokładnie to o czym marzyłam. Przecież zawsze chciałam być jak na świeczniku przed tłumem całkowicie obcych ludzi. Później niech udostępnią naszą rozmowę całemu światu i grzebią w mojej przeszłości.

Popukałam się palcem w czoło, a następnie wskazałam na zatrzaśnięte drzwi, którymi tu weszłam.

- Nie wiem czegoście się nawąchali wcześniej, ale jesteście wyjątkowo irytujący - powiedziałam z fałszywym uśmiechem na ustach. - Otwórzcie te drzwi, Trouble jest lepszym towarzystwem od was.

- Kapitanie, twoja kolej.

Zmarszczyłam brwi, skacząc wzrokiem od jednego do drugiego.

- Wybacz, Kate - powiedział Steve z przepraszającym wyrazem twarzy.

Szybko poznałam powód tych przeprosin. Z uwagą przyglądałam się ruchom Rogersa, kiedy podszedł do mnie o krok bliżej i położył dłonie na mojej talii. Byłam zbyt zdezorientowana całym tym cyrkiem, żeby wcześniej zrozumieć co zamierza. Nie zdążyłam zareagować, gdy przerzucił mnie sobie przez ramię.

- Steve, ty kretynie! - krzyknęłam uderzając go w plecy z całej siły. - Puść mnie w tej chwili!

- Nie denerwuj się, kotku. Swoją drogą, musimy ci wymyślić jakiś pseudonim. Chyba, że wolisz aby prasa cię jakoś nazwała albo zostaniesz przy kotce - powiedział, ale kompletnie nie zwróciłam na niego uwagi.

- Steve, uprzedzam, nie wybaczę ci tego - oznajmiłam z czystą wściekłością. - A jestem pamiętliwa.

- Liczę, że jednak pozwolisz mi jakoś ci to wynagrodzić - powiedział i w tym samym momencie poczułam jak ściska mnie za udo.

Wstrzymałam na moment powietrze, walcząc z przyjemną falą ciepła, która zalała mnie na ten gest. W moim brzuchu pojawiły się przyjemne skurcze, ale nie mogłam stracić nad sobą panowania. To jak bardzo na mnie działa nie zmienia faktu, że jestem na niego wściekła. Przynajmniej teraz. 

- Śpisz sam - warknęłam ku uciesze Starka, który roześmiał się głośno na moje słowa.

Oboje skierowali się w stronę drzwi, za którymi miał być rzekomy tłum reporterów. Niechętnie przytrzymałam swój luźny crop top dłońmi aby nie odsłonił przed nimi mojej klatki piersiowej. Nie chciałam zobaczyć jutro swojego stanika na pierwszych stronach gazet plotkarskich.

Mimowolnie zamknęłam oczy, kiedy usłyszałam odgłos otwieranych drzwi. Byłam zażenowana pozycją w jakiej się znalazłam. Chcieli przedstawić mnie jako Avengera, a wnosili do sali siłą. To z pewnością nie było dobre pierwsze wrażenie.

W pomieszczeniu rozległy się głośne oklaski i wiwaty. Wciąż nie odważyłam się otworzyć oczu. Hałas jaki zaistniał wskazywał na obecność wielu ludzi.

- Moi drodzy! Przed wami nowa członkini Avengers, Katerina Romanoff znana również jako Kate, Kotka, Katie, Rose i wiele, wiele innych! Powitajcie ją ogromnymi brawami! - krzyknął Stark.

Nabrałam jeszcze większą ochotę na przyłożenie mu w głowę.

Zgromadzeni zaczęli wykrzykiwać różne pseudonimy, którymi kiedyś się posługiwałam. Zmarszczyłam brwi i niepewnie uchyliłam powieki, rozpoznając głosy. Steve ostrożnie postawił mnie na ziemi, dzięki czemu wreszcie mogłam spojrzeć na obecnych. Pokręciłam głową z rozbawieniem widząc wszystkich Avengers. Zauważyłam nawet Bartona z rodziną, Fury'ego i Hill. Pokój był pełen, jednak nie była to jedna z głupich imprez w stylu Starka. Wszyscy ubrali się swobodnie, a w dodatku wydawali się znajomi.

- Nienawidzę cię, Stark - powiedziałam zwracając się do mężczyzny po mojej lewej stronie.

Zainteresowany zaśmiał się, udając dogłębne zranienie. Zanim zdążyłam się powstrzymać, uderzyłam go w tylną część głowy, na co tłum parsknął śmiechem.

- Wiesz, że zasłużyłeś.

- No wiem - stwierdził z rozbawieniem. - I tak było warto.

Przewróciłam oczami, po czym chciałam zniknąć w tłumie aby wreszcie pozbyć się uczucia bycia w centrum uwagi. W wykonaniu tego przeszkodził mi głos Steve'a.

- Red Rose! - krzyknął, na co tłum pokiwał głowami i po chwili wszyscy zaczęli skandować ten pseudonim.

Zaśmiałam się, patrząc na zgromadzonych. Skrzyżowałam spojrzenie z Wilsonem, który uniósł wyżej szklankę z alkoholem jakby wznosił toast. Jego usta wypowiedziały dwa słowa - Red Rose. Oboje wiemy co się stało z rysunkiem Steve'a, na którym pierwszy raz pojawił się ten pseudonim. Poczułam nieprzyjemne uczucie zażenowania swoją impulsywnością, więc odwróciłam wzrok. 

Loki puścił do mnie oko; Thor krzyczał głośno i wzbijał w górę zaciśniętą pięść; Nat uśmiechała się z dumą, obejmowana przez Bannera; Barton przyłożył sobie dłonie do ust, skandując mój nowy pseudonim.

Wciąż nie wierzę, że naprawdę jestem częścią tej niesamowitej rodziny. To było wszystko o czym mogłam kiedykolwiek marzyć. Wreszcie miałam wokół siebie ludzi, którym mogłam zaufać i którzy ufali mi. Znalazłam prawdziwą motywację do dalszej walki. Nie jestem sama.

Moje oczy zaszły mgłą przez łzy. Wypełniało mnie najprawdziwsze szczęście. Nie pamiętam bym kiedykolwiek płakała z radości. Tego uczucia nie da się porównać do czegokolwiek innego. W jednej chwili stałam się lekka jak piórko, wszystkie zmartwienia odeszły w cień. Liczyła się tylko ta chwila.

Poczułam delikatny dotyk na swojej dłoni i już po chwili Steve splótł nasze palce razem. Pozwoliłam mu na to bez jakiegokolwiek oporu. Odwróciłam się w jego stronę powoli, podnosząc wzrok na jego błękitne oczy. On też był szczęśliwy. Oboje mieliśmy przed sobą przyszłość, która mogła być szczęśliwa lub wręcz przeciwnie. To co miało nastąpić było dla nas tajemnicą, ale najważniejsze, że wreszcie w stu procentach mieliśmy siebie. Jesteśmy razem, możemy żyć chwilą z widokiem na wspólną przyszłość. Długo o nią walczyłam i nigdy nie przestanę.

- Gorzko! - krzyknął Stark obok nas.

- Gorzko, gorzko, gorzko! - poparł go zaraz Wilson, aż w końcu całe pomieszczenie zaczęło krzyczeć to samo.

Zaśmiałam się, ale nie odwróciłam wzroku od Steve'a. W jego oczach czaił się dobrze znany mi błysk, który już potrafiłam rozpoznać bez problemu. Była nim miłość.

Powoli położyłam dłonie na policzkach Rogersa, a następnie lekko zmniejszyłam odległość między nami, patrząc na jego usta. Mężczyzna, prawidłowo odczytując mój zamiar, umieścił swoje ręce na mojej odkrytej talii i przyciągnął mnie jeszcze bliżej. Uśmiechnęłam się lekko, kiedy pomiędzy naszymi ustami powstał odstęp zaledwie kilku milimetrów. Ponownie poczułam silny ucisk w podbrzuszu, ale musiałam go zignorować.

Steve delikatnie gładził moją talię, utrudniając mi realizację planu. Przeniosłam wzrok z jego wręcz idealnych ust, które pragnęłam pocałować każdą cząstką siebie, na oczy.

- I tak śpisz sam - wyszeptałam, uśmiechając się złośliwie.

Poklepałam go po policzku, po czym odsunęłam się od niego i ruszyłam w kierunku rodziny Barton. Wokół rozległy się pełne rozbawienia odgłosy lub wiwaty. Wszyscy śmiali się ze sceny, którą właśnie odstawiłam. Wciąż uważam, że zasłużył.

Zanim zdążyłam odejść we wcześniej obranym kierunku poczułam, że ktoś chwycił moją dłoń. Zaskoczona spojrzałam prosto w ciemne oczy Starka. Mężczyzna uśmiechnął się szeroko, po czym uniósł wyżej moją otwartą rękę. Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc co robi. Wszystko wyjaśniło się w momencie, w którym położył na niej naprawiony wisiorek z pendrive'a.

- Na dobry start, Red Rose - mrugnął do mnie, po czym odszedł w znanym sobie kierunku.

Pokręciłam z niedowierzaniem głową, zaciskając pięść na tym podarunku. Nie wierzyłam, że jeszcze go zobaczę.

- Cześć, Laura - powiedziałam, podchodząc do Bartonów z szerokim uśmiechem.

Ludzie dookoła powoli zaczęli zajmować się sobą, więc nie byłam dłużej w centrum uwagi. Nie wątpię, że Stark i Rogers urządzili to wszystko z mojego powodu. Chcieli abym poczuła się jak prawdziwy członek drużyny Avengers. Udało im się to. Nawet postawili na luźny styl, za co byłam im niezmiernie wdzięczna.

- Dzieciaki - zwróciłam się do Lili i Coopera.

Młodzi od razu podeszli mnie uściskać co bez wahania odwzajemniłam.

- A małego Nate'a gdzie zgubiliście? - zapytałam, patrząc na Laurę i Bartona.

- Śpi w pokoju. Zasnął zaraz po przylocie, więc Tony zaproponował ustawienie Friday żeby miała na niego oko - wyjaśniła kobieta, pokazując mi ekran telefonu. Na obrazie widniał komputerowy obraz śpiącego dziecka. - Nieźle załatwiłaś swojego Kapitana - dodała, posyłając mi złośliwy uśmiech.

Zaśmiałam się szczerze, słysząc tę pochwałę. Pani Barton z całą pewnością zaraziła się tym poczuciem humoru od swojego męża albo zawsze miała taki charakter. Trafił swój na swego.

- Właśnie, nie chcesz się wytłumaczyć? - wtrącił się Clint z głosem pełnym fałszywego wyrzutu. - Ledwie kilka dni temu odkleić się od siebie nie mogliście a dzisiaj już tak nim pogrywasz? W czyje ręce ja swojego przyjaciela popchnąłem?

Zanim zdążyłam odpowiedzieć na te przepełnione sarkazmem pytania, Laura uderzyła swojego męża w tył głowy. Parsknęłam, widząc zaskoczenie na twarzy przyjaciela i nie zareagowałam tak jako jedyna. Dzieciaki obok wręcz pokładały się ze śmiechu, patrząc na swoich rodziców.

- Czy ty widziałeś jak on ją tu wniósł? - zapytała kobieta. - Zasłużył sobie na to co go spotkało.

- Dzieci zasłońcie uszy - Barton zwrócił się do młodych zanim odpowiedział żonie.

Pokręciłam głową z rozbawieniem, widząc jak udają, że wykonują polecenie taty. Z całą pewnością wciąż słyszą każde słowo.

- Tak, widziałem jak ją niósł i jestem całkowicie pewien, że Kate nie miałaby nic przeciwko gdyby zaniósł ją w ten sposób do sypialni...

W ten sposób Clint Barton zarobił kolejne uderzenie w tył głowy od swojej ukochanej żony.

- Nie niósł jej do sypialni tylko do pomieszczenia pełnego jej przyjaciół - poprawiła go Laura z lekkim rozbawieniem obserwując, jak jej mąż masuje sobie miejsce uderzenia.

- Reporterów - wtrąciłam się, zwracając ich uwagę na siebie. - Stark i Rogers powiedzieli mi, że w środku czeka na mnie grupa reporterów.

Barton wybuchnął głośnym śmiechem, słysząc te rewelacje. Nawet kąciki ust Laury zadrgały lekko od utrzymywanej powagi, a Cooper z Lilą śmiali się głośno. Wystarczające potwierdzenie, że wszystko słyszeli.

- I nie, nie jestem o to na niego zła - oznajmiłam, kiedy trochę się uspokoili. - Nakłonili mnie do przyjścia przez powiedzenie Friday, że znowu się kłócą. Nawet postanowili wkręcić mnie w ponowne odejście Rogersa z kwatery, więc tak, trochę się wściekłam.

- To na pewno Stark - stwierdził Barton, ocierając łzy z kącików oczu. - Tylko on mógł na to wpaść.

- Wiem - skinęłam głową. - Ale mój matoł go nie powstrzymał, więc zasłużył sobie na to co go spotkało.

- Twój matoł, hmm? - Barton poruszył zabawnie brwiami, na co przewróciłam oczami.

- Lauro, wybacz, ale muszę cię z nim zostawić - powiedziałam, zwracając się do kobiety z przepraszającym uśmiechem. - Potrzebuję jeszcze trochę cierpliwości na dzisiaj.

- Leć i gratuluję, Red Rose - powiedziała swobodnie, więc rozejrzałam się po pomieszczeniu, postanawiając dosiąść się do Lokiego i Thora. Chciałam trochę z nimi porozmawiać, zwłaszcza, że nigdy nie wiem na jak długo zostają, a Asgard jest trochę za daleko na odwiedziny.

- Kate, poczekaj! - zawołał za mną Barton, więc zatrzymałam się i odwróciłam w kierunku mężczyzny.

- Co jest? - zmarszczyłam brwi, widząc, że porzucił swój wcześniejszy śmiech, zachowując powagę.

- Chcę ci tylko powiedzieć, że jestem szczęśliwy i cholernie dumny - powiedział szczerze, na co zaśmiałam się nerwowo.

- I mówisz mi to, bo...?

- Bo muszę to zrobić. Poznałem cię zaledwie półtora roku temu, chociaż ty miałaś wyrobione zdanie o mnie przez większość twojego życia. Pomimo wszystkiego co przeszłaś, wreszcie ci się udało. Zaufałaś nam na tyle, by w pełni dopuścić do siebie emocje inne od nienawiści. Pozwoliłaś sobie na szczerą miłość. Odnalazłaś siebie i porzuciłaś przeszłość - oznajmił. 

Czasami nie potrafiłam wyłapać tych nagłych zmian w zachowaniu Bartona. Potrafił do wszystkiego podchodzić z ogromnym dystansem i dobrym humorem, ale równie szybko mógł przejść w poważnego przyjaciela. Osobę, której wiem, że mogłabym powiedzieć wszystko, a w zamian otrzymałabym dobrą radę.

- Kiedy byłam w Hydrze - zaczęłam, przełykając nerwowo ślinę. Właśnie w tej chwili poczułam potrzebę powiedzenia mu tego, co wcześniej zataiłam. - Scarlotti próbował sprawić abym w was zwątpiła. Przekonywał mnie, że strzeliłeś, bo straciłeś wiarę we mnie i wziąłeś mnie za jedną z nich.

- Ale ty go nie posłuchałaś - stwierdził z lekkim uśmiechem, kładąc mi dłoń na ramieniu. - Steve mówił, że byłaś głucha nawet na późniejsze prowokowanie tego potwora. Zdajesz sobie sprawę z tego jak bardzo Kapitan zaraził cię swoim honorem i prawością? - zapytał, na co oboje się zaśmialiśmy.

To było jedno z trudniejszych wyzwań, z którymi przyszło mi się zmierzyć. Powstrzymanie własnego instynktu. Oszczędzenie życia potworowi w celu nie dania mu satysfakcji.

- Twoje miejsce jest tu, Red Rose - dodał Barton, unosząc kącik ust w górę. Patrząc w jego jasne oczy pełne optymizmu, objęłam go za szyję i mocno przytuliłam. Poczułam jak śmieje się cicho, ale odwzajemnił uścisk. Coraz lepiej wychodziło mi publiczne okazywanie uczuć. - Obok twojego matoła.

Zaśmiałam się, odsuwając się i podążając za nim spojrzeniem. Od razu zauważyłam Rogersa w tłumie ludzi. Stał razem z Wilsonem i Barnesem. Cała trójka miała w dłoniach butelki z piwem. Rozmawiali o czymś z widocznym przejęciem, co chwilę wybuchając śmiechem. Poczułam szczęście na ten widok. W końcu miał swojego przyjaciela, który był dla niego jak brat, obok siebie. Dodatkowo wyglądało na to, że Barnes zdążył dogadać się też z Wilsonem. Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej widząc jak podchodzi do nich Stark. Zatrzymał się tuż obok i wkręcił w rozmowę. Musiał zacząć od jakiegoś głupiego tekstu, bo od razu rozśmieszył całą trójkę. 

Steve podniósł spojrzenie, łapiąc ze mną kontakt wzrokowy. Puścił mi oko, na co pokazałam mu język i odwróciłam się. Cieszę się jego szczęściem, ale wciąż jestem wściekła.

- Jak dzieci - stwierdził Barton, widząc zaistniałą sytuację.

- Dobrze, że się dogadali - powiedziałam, zmieniając temat zanim znowu zacząłby dawać mi jakieś kazanie na temat Steve'a.

- To racja. Obyło się bez prawdziwej wojny bohaterów - zgodził się, przewracając oczami.

Skinęłam głową na jego słowa. Sama nie potrafię sobie wyobrazić co by się stało gdyby konflikt pomiędzy Starkiem a Rogersem jeszcze bardziej się zaognił. Avengers zostałoby podzielone na dwa obozy. Zawiedlibyśmy wszystkich mieszkańców Ziemi, którzy liczą na naszą pomoc w trudnych sytuacjach, przez osobiste spory.

W pomieszczeniu rozległy się pierwsze dźwięki muzyki. Widocznie Stark nie mógł odpuścić sobie tańców.

- Wracam do Laury - powiedział Barton, wyrywając mnie z zamyślenia. - Baw się dobrze.

- Ty również - uśmiechnęłam się, po czym zgodnie z moim poprzednim zamiarem, skierowałam się do miejsca, w którym poprzednio widziałam Thora i Lokiego.

Mężczyźni zawzięcie rozmawiali o czymś między sobą. Sprawiali wrażenie zdenerwowanych i spiętych. Poczułam nieprzyjemne uczucie niepokoju. Coś ich musiało zmartwić, a nic co tak wpływa na asgardczyków nie jest błahe.

Loki podniósł spojrzenie, jakby wyczuł, że ich obserwuję. Posłał mi czarujący uśmiech i gwizdnął z podziwem, mierząc moją sylwetkę wzrokiem. Prawdziwy mistrz podstępu. Na jego twarzy nie pozostał nawet ślad wcześniejszych emocji. Thor to co innego. Niby też uśmiechał się w moim kierunku, idąc za przykładem brata, ale nie potrafił tak dobrze udawać. Jego myśli były daleko stąd.

- No proszę, nowa Avenger - powiedział Loki z rozbawieniem. - Czy to już odpowiedni moment do powiedzenia: "a nie mówiłem"? - zapytał, udając głębokie zastanowienie.

Zdawało się, że tyle czasu minęło od naszego pierwszego spotkania. Szybko zleciało. Już wtedy zauważył jak bardzo przywiązałam się do Avengers. Wiedział, że nie odejdę, a teraz uczestniczył w imprezie na cześć mojego oficjalnego dołączenia. Jeżeli tak to można nazwać.

- Ciebie też miło widzieć, panie Darcy - odparłam z rozbawieniem, po czym spojrzałam na jego brata. - Coś nie tak w Asgardzie?

Na szczęście akustyka w pomieszczeniu pozwalała nam rozmawiać bez przeszkód.

Thor posłał Lokiemu krótkie spojrzenie, a następnie znowu uśmiechnął się do mnie szeroko. Zbyt radośnie aby robił to szczerze.

- Nie, wszystko w jak najlepszym porządku - zapewnił mnie z fałszywym spokojem. Zmrużyłam lekko oczy, czując jeszcze większy niepokój.

- Thor, mów - powiedziałam, ale mężczyzna zdawał się ślepy na moje zdenerwowanie.

- Naprawdę. Asgard jest pod doskonałą opieką Walkirii - oznajmił z pewnością, po czym rozejrzał się po tłumie. - Chyba Stark mnie woła. Wybacz.

- Thor! - krzyknęłam za nim, ale nawet się nie odwrócił. - Thor, Stark jest po drugiej stronie.

Mężczyzna posłał mi zestresowany, ale wdzięczny uśmiech i zmienił kierunek. Skrzyżowałam ramiona na piersi, odwracając się do Lokiego. Patrzył na Thora ze spojrzeniem pełnym politowania. Nie wątpię, że mistrz podstępu musi być całkowicie zawiedziony słabymi zdolnościami do kłamania brata.

- Naprawdę, jestem zmuszony prosić o wybaczenie dla Thora. Zawsze miał nierówno pod sufitem, ale ostatnio jego stan znacznie się pogorszył. To pewnie przez tą śmiertelniczkę - powiedział, przenosząc wzrok na mnie.

Pogarda jaką zawarł w tym słowie pozwoliła mi na moment wyobrazić sobie mężczyznę, którym był kiedyś. Nie było to dla mnie żadne zaskoczenie. Od początku wiedziałam jak wszyscy przedstawiają Lokiego. Brat Thora, który całkowicie gardzi wszystkimi ludźmi słabszymi od siebie. Zdążyłam poznać go wystarczająco by zauważyć, że już nie jest tak uprzedzony jak wcześniej.

- Jane? - zapytałam, analizując możliwe scenariusze. - Co ona ma do tego?

- Nie wiem, nie interesuje mnie to, nie pytam, nie wnikam - powiedział szybko ze stanowczością, która dała mi jasność, że nie ma zamiaru zagłębiać się w ten temat. - Wiem tylko, że Thor ostatnio zachowuje się jak skrzywdzony szczeniak. Nie potrafi się na niczym skupić, jest zdezorientowany i dziesięć razy bardziej wkurzający.

Już otwierałam usta, żeby zadać kolejne pytanie, jednak od razu mi przerwał.

- I nawet nie próbuj mnie pytać o Walkirię.

Parsknęłam śmiechem, widząc jego aktualną awersję do wszystkiego co dotyczy uczuć. Niewątpliwie miał z nimi teraz sporo problemów.

- Chciałam zapytać czy mówisz mi to po to aby odwrócić moją uwagę od tego czego nie umiał ukryć Thor - oznajmiłam z satysfakcją obserwując jak na jego twarzy pojawia się charakterystyczny, złośliwy uśmiech.

- Czasami cię nie doceniam - powiedział, na co pokiwałam głową i dalej patrzyłam na niego wyczekująco. - Zaufaj nam. Wszystko jest w porządku. Nic z czym nie umielibyśmy sobie poradzić.

Ponownie parsknęłam śmiechem z politowaniem.

- Zdajesz sobie sprawę, że prośba o zaufanie z twoich ust to jak zapewnienie Wilsona, że przestanie się wydurniać. Oksymoron nie z tej ziemi.

- Widzisz, właśnie dlatego cię lubię - powiedział, puszczając do mnie oko.

- Loki...

- Katerino, poważnie - przerwał mi szybko, prawidłowo odczytując zmartwienie w moim głosie. - To nic z czym nie damy sobie rady. Dzisiejszy wieczór ma być twój. Nie ma miejsca na błahe problemy. Poza tym, jeśli już mówimy o zaufaniu, ostatnio nie miałaś z tym problemu.

Przewróciłam oczami, wspominając naszą wspólną akcję w bazie Hydry. Pomimo wcześniejszej niechęci do jego pomocy, muszę przyznać, że nieźle nam wyszła ta współpraca. Bez niego, mogłam naprawdę zginąć.

- Nawet chciałam ci podziękować - przyznałam, niechętnie rezygnując z dalszego pytania go o powód wcześniejszego zdenerwowania.

- Ale tego nie zrobiłaś - przekrzywił lekko głowę ewidentnie próbując mnie podpuścić.

- Coś mi wypadło - wzruszyłam ramionami, a Loki przysunął się do mnie o krok z podstępnym wyrazem twarzy.

- Czyżbym prawidłowo odgadł, że to coś miało jakiś związek z Kapitanem Honorem, który aktualnie morduje mnie wzrokiem? - zapytał, na co uniosłam brew z rozbawieniem.

- Więc czemu się nie odsuniesz? - uśmiechnęłam się równie złośliwie, uważnie obserwując jak daleko może posunąć się z tą grą. - Myślałam, że nie chcesz nawet słyszeć o żałosnych romansach śmiertelników - powiedziałam, doskonale przedrzeźniając jego głos.

- Denerwowanie Kapitana Wszelkich Cnót to zupełnie inna sprawa. Oj, chyba chciał tu przyjść z kłótnią, ale Wilson go zatrzymał. Żałuj, że nie widzisz jego miny - drwił dalej, podchodząc kolejny mały krok bliżej.

Zaśmiałam się, kręcąc głową z rozbawieniem i położyłam dłoń na jego klatce piersiowej aby utrzymać między nami odpowiedni dystans. Loki zmarszczył brwi, patrząc na mnie z widocznym zaintrygowaniem.

- Myślałem, że jeszcze przed chwilą byłaś na niego wściekła - powiedział, marszcząc lekko brwi.

- Bo byłam - wzruszyłam ramionami z obojętnością. - Ale to nie jest powód do bawienia się jego uczuciami.

Może wcześniej zrobiłabym to bez zawahania. Pamiętam jednak jak bardzo mi przeszkadzała obecność Sharon przy Steve'ie, a wtedy nawet nie byliśmy razem. Mam w zanadrzu znacznie lepsze sposoby na zemstę niż głupi flirt z Lokim.

- Uważaj, bo stopniowo zarażasz się od Rogersa jego nieskazitelną moralnością - ostrzegł mnie i odsunął się, ale w jego oczach wciąż błyszczały iskierki złośliwości.

- A kto powiedział, że całkowicie rezygnuję z odpłacenia mu się za to co zrobił? - zmarszczyłam brwi w udawanym zdziwieniu.

- Moja krew - stwierdził, śmiejąc się z zadowoleniem.

- Pewności mieć nie mogę, ale wątpię.

Loki wzruszył ramionami, po czym sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki i wyjął z niej piersiówkę. Uśmiechnęłam się lekko wspominając wszystkie okazje, przy których częstowałam się asgardzkim alkoholem. Zdecydowanie miałam co wspominać.

Mężczyzna wyciągnął dłoń w moją stronę, ale pokręciłam głową. Wolałam zostać świadoma do końca tego spotkania. Loki ponownie wzruszył ramionami, po czym sam wziął spory łyk trunku.

- Nie będę namawiać - powiedział, chowając piersiówkę z powrotem do kieszeni. - Rogers ani na chwilę nie spuszcza cię z wzroku.

Poczułam przyjemne ciepło na te słowa. Nawet miło było wiedzieć, że mimo dystansu, który nas dzielił, cały czas bawił się w mojego opiekuna.

Mężczyzna kurtuazyjnie ukłonił się przede mną, wystawiając przed siebie prawą dłoń.

- Panno Elizabeth, czy mogę prosić o zaszczyt tańca?

- Skoro pan nalega, panie Darcy.

***

Zaśmiałam się głośno, wpadając w ramiona Lokiego, który nachylił się nade mną ze złośliwym uśmiechem. Wiem, że wykorzystywał mnie do zdenerwowania Rogersa, ale w tej chwili miałam zbyt dobry humor by skupić się na tym szczególe.

Mężczyzna położył dłoń w dolnej części mojego kręgosłupa, podtrzymując mnie i jeszcze bardziej zmniejszając między nami odległość.

- Loki - zaczęłam z uroczym uśmiechem, ściskając jego ramię mocniej.

- Tak, piękna? - niemal wyszeptał, a jego głos przybrał niezwykle niski ton.

- Jeszcze jeden taki manewr, a przekonasz się jak celnie potrafię kopać.

Z rozbawieniem dostrzegłam jak przewraca oczami, ale posłuchał mojej dyskretnej sugestii i wyprostował nas, wracając do rytmicznego tańca.

- Kłopoty na dwunastej - powiedział trochę głośniej, na co zmarszczyłam brwi w niezrozumieniu.

Mężczyzna obrócił nas w tak, że mogłam spojrzeć prosto w twarz osoby po drugiej stronie pomieszczenia. Przyglądała nam się z zainteresowaniem, ale nie mogłam przeoczyć również czujności. Widocznie wszystkie urazy względem Lokiego wciąż nie zostały zapomniane. Nie spodziewam się, że to szybko ulegnie zmianie.

Odwróciłam spojrzenie, skupiając się na ostatnich taktach piosenki. Dopiero, kiedy utwór dobiegł końca, posłałam swojemu partnerowi przepraszający uśmiech.

- Wybacz, ale muszę rozmówić się z siostrą.

- Jakoś to przeboleję - powiedział sarkastycznie, kładąc sobie dłoń na sercu.

Pokręciłam głową z rozbawieniem, po czym skierowałam się w kierunku, w którym ostatnio widziałam Nat. Nawet z takiej odległości widziałam jak kącik jej ust uniósł się lekko, kiedy zauważyła, że idę do niej. Odwróciła wzrok, jakby wcale nie obserwowała mnie od ostatnich kilku minut. Zanim usiadłam obok niej, zdążyła polać nam cztery kieliszki czystej wódki.

- Twoje zdrowie, Red Rose - powiedziała, wznosząc jeden z nich trochę wyżej.

- Zdrówko - zgodziłam się od razu, chwytając kieliszek wypełniony przezroczystym płynem.

Od razu poczułam przyjemne ciepło w przełyku, które rozeszło się po moim ciele. Nie robiąc przerwy na pogaduszki, wypiłyśmy kolejną dawkę alkoholu. Ostry smak drażnił moje gardło, ale lubiłam to uczucie. Przypominało o początku.

- Wracają wspomnienia, co? - zapytała Natasha z błyskiem w oku. 

- Nie wszystkie były tragiczne - zgodziłam się od razu, patrząc na puste kieliszki. - Wydawało mi się czy chciałaś mi coś powiedzieć?

Kobieta machnęła dłonią na moje słowa z lekkim lekceważeniem.

- Zastanawiałam się tylko, które z was chciało tak torturować Kapitana. Loki z czystej złośliwości czy ty z zemsty - wzruszyła ramionami, na co przewróciłam oczami.

- Niech się przyzwyczai. Przecież doskonale wie, że w Avengers jest zdecydowany deficyt kobiet. Nie będę rezygnować z rozmów, bo jemu to przeszkadza.

- Popieram - puściła mi oko z szerokim uśmiechem. - Ale przypomnę ci to, kiedy następnym razem zobaczę Sharon w jego towarzystwie.

Przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz na sam dźwięk jej imienia. To było silniejsze ode mnie. Wiem, że Steve wybrał mnie, ale to nie hamowało zazdrości. Instynktownie rozejrzałam się po pomieszczeniu, szukając Rogersa, mojego matoła, który lepiej będzie w towarzystwie swoich przygłupich kumpli a nie jakiejś kretynki pokroju Sharon. Na jego szczęście, aktualnie rozmawiał z mężczyzną i kobietą. Oboje sprawiali wrażenie przyjacielskich, ale trochę zagubionych w otaczającym ich towarzystwie.

- Kto to? - zapytałam Nat, nie odrywając wzroku od obcej pary.

- Scott Lang i Hope van Dyne. Ewidentnie ze sobą kręcą, więc raczej nie odbierze ci Kapitana, nie miej tej miny - powiedziała, na co szturchnęłam ją łokciem i odwróciłam wzrok.

- A tak poważnie? Co tu robią?

- Byli z nami na ostatniej misji w Hydrze. Korzystają z technologii Hanka Pyma, która umożliwia im zmianę rozmiaru - wytłumaczyła.

Jej słowa wprowadziły jeszcze większy zamęt w mojej głowie, co z pewnością pokazywała moja zdezorientowana mina. Zmiana rozmiaru? To w ogóle było możliwe?

- Musiałabyś zobaczyć - stwierdziła Nat, prawidłowo odczytując mój wyraz twarzy.

Zmrużyłam oczy, tym razem poświęcając całą uwagę siostrze. Coś w jej postawie nie dawało mi spokoju. Sposób w jaki na mnie patrzyła był inny niż zazwyczaj. Jakby dręczyło ją coś trudnego. Cień poczucia winy ukryty za doskonałą maską uśmiechu agentki z wieloletnim stażem.

- Mów - powiedziałam w końcu, odchylając się wygodniej na krześle.

Natasha niepewnie podniosła na mnie spojrzenie, bawiąc się kieliszkiem. Zdecydowanie wolałam jak mówiła wszystko prosto z mostu. Myśl, że boi się mojej reakcji na to co ma mi do powiedzenia, była stresująca.

- Bruce chce odpocząć.

Zmarszczyłam brwi, w spokoju przetwarzając nową informację. 

Banner. Odpoczynek. Zdenerwowanie Natashy. Strach przed moją reakcją.

Zamknęłam oczy, czując jak coś ciężkiego przygniata moją klatkę piersiową. Kawałki układanki same trafiały na swoje miejsce, pozwalając mi zobaczyć pełen obraz. Nie tak to sobie wyobrażałam, kiedy zgodziłam się przystąpić do Avengers. Myślałam, że będę miała jeszcze trochę czasu na nacieszenie się obecnością wszystkich.

- Bierzecie przykład z Bartona? - zapytałam, siląc się na pogodny uśmiech. - Mała farma na skraju miasta i nadzieja, że nikt jej nie wysadzi?

Natasha zaśmiała się na moje słowa, odwracając wzrok. 

Wiem, że to nie jest żaden koniec. Oboje poświęcili bardzo dużo, walcząc w obronie ludzi. Ryzykowali własnym życiem niemal cały czas. Zasłużyli na odpoczynek.

- Coś w tym stylu. Fury ma trochę tajnych lokalizacji i zgodził się pomóc.

Między nami nastała chwila ciszy, w trakcie której starałam sobie wyobrazić Avengers bez Bannera w laboratorium i Nat doprowadzającej mnie do szału przy każdej możliwej okazji. Naprawdę się do nich przyzwyczaiłam.

- Wszystko już zaplanowane? - upewniłam się.

- Chcemy dać sobie szansę - powiedziała po paru dłużących się sekundach. - Szansę na normalne życie, bez wiecznego poczucia odpowiedzialności.

Skinęłam głową, doskonale rozumiejąc o czym mówi. Była gotowa odpuścić i muszę przyznać, podziwiam ją za to. Ja mam zbyt wiele błędów do naprawienia by poświęcić temu chociaż jedną myśl.

- I chcemy... Chcemy dać szansę jeszcze komuś na szczęśliwe życie.

Wszystkie poprzednie myśli natychmiast wyparowały z mojego umysłu, kiedy przeanalizowałam to zdanie.

Dać szansę jeszcze komuś...

To było niemożliwe. Obie o tym wiemy. Ukończyłyśmy szkolenie w Czerwonym Pokoju. Nauczyli nas wiele, odbierając jeszcze więcej. Nat nie może...

- Przecież...

- Nie możemy mieć biologicznych dzieci, Kate - powiedziała ze smutnym uśmiechem, chwytając moją dłoń. - A sama przyznasz, że Max i Melanie potrzebują prawdziwego domu, w którym będą zrozumiani. Oboje wiele przeszli w młodym wieku.

Bez namysłu objęłam Nat z całej siły, czując jak serce w mojej klatce piersiowej bije w szaleńczo szybkim tempie. Ona naprawdę chciała to zrobić. To było wspaniałe.

Usłyszałam jak śmieje się cicho z mojego nagłego gestu, ale odwzajemniła ciasny uścisk.

- Wizja zostania matką przeraża bardziej niż jakakolwiek misja, ale wiem, że damy radę - oznajmiła, kiedy odsunęłam się od niej.

- Ty i Banner? Będziecie najbardziej chaotycznymi rodzicami jakich świat widział - zaśmiałam się, czym zasłużyłam sobie na szturchnięcie w ramię. - Jestem z was naprawdę dumna, Nat.

Siostra przewróciła oczami, ale widziałam radosny błysk w jej oczach.

- Więc nie chcesz mnie zabić?

- Żartujesz? Oczywiście, zrobi się tu bez ciebie nudno, ale nie myśl, że ciocia Kate nie będzie wpadać na herbatkę.

- Liczę na to - zaśmiała się, polewając nam kolejne kieliszki wódki. - A na razie cieszmy się chwilami swobody zanim zostanę pełnoetatowym przykładem dla dwóch nicponiów.

- Wasze zdrowie!

Następna porcja alkoholu wypełniła mój przełyk, jednak wciąż nie czułam żadnych skutków ubocznych. Co prawda, nawet nie chciałam się dzisiaj upić. Byłam szczęśliwa bez tego. Wszystko było wręcz idealne.

Rozejrzałam się po pomieszczeniu, dostrzegając znajome mi twarze. Ludzie, którzy w większym lub mniejszym stopniu przyczynili się do tego jak teraz wygląda moje życie. Z wszystkimi miałam większy lub mniejszy kontakt.

Stark ze swoimi złośliwymi komentarzami i ukrytym instynktem opiekuńczym. Może sam tego głośno nie chciał przyznać, ale wiem, że tak naprawdę jest bohaterem gotowym poświęcić samego siebie dla dobra najbliższych. Zawsze potrafi poprawić humor lub wręcz przeciwnie.

Barnes i sparingi, często spontaniczne. Nie mogę zapomnieć, że pośrednio on przyczynił się do mojego powrotu do kwatery. W końcu to jego szukałam. Gdyby nie ukrywał się tak skutecznie, to znalazłabym go nie zmieniając zdania o pobycie tutaj i wróciła do Queens.

Parker. Chłopak-pająk, odpowiedzialny za zdradzenie Avengers miejsca mojego pobytu. Głupi przypadek. Spotkanie nastolatka z niezamykającą się buzią i koniec uciekania.

Pełen braku zaufania Fury. Agent idealny, zwracający uwagę na każdy szczegół. Nic nie umknie jego uwadze, chyba że złoczyńca jest kotem.

Liam i jego cholernie pewna siebie postawa. Uśmiechnęłam się lekko na wspomnienie jego głupich zaproszeń na randki. Tak często go spławiałam, a jednak tylko z nim potrafiłam prowadzić krótkie rozmowy w trakcie izolowania się od świata.

Zakopany w regulaminach Rhodes...

Moment.

Liam?

Wróciłam wzrokiem do mężczyzny. Musiałam przetrzeć oczy zanim uwierzyłam temu co widzę. Tuż obok Fury'ego stał Liam. Rozmawiali ze sobą, sprawiając wrażenie jakby doskonale się znali. To musiał być on.

- Czy to jest...? - upewniłam się, patrząc na Natashę.

Kobieta zmarszczyła brwi, podążając wzrokiem we wskazywane przeze mnie miejsce.

- To nie ten twój znajomy z Queens? - zapytała ze śmiechem, przyglądając się mężczyźnie. - Mówiłaś o nim Starkowi albo Rogersowi?

Pokręciłam głową, ponownie patrząc na mężczyznę. Co on tu robił?

- Idź - powiedziała Nat, sama wstając z krzesła. - Pogadamy później.

Spojrzałam na nią niepewnie. Było jeszcze tyle rzeczy, o które chciałam ją zapytać, związanych z jej wyprowadzką. O jakim miejscu myślą? Co chcą dalej robić? Jak urządzą pokoje? Jak często będą nas odwiedzać? Czy chcą kupić psa czy kota?

- Idź - zachęciła mnie ponownie. - Jeszcze nie wyjeżdżamy.

- No ja mam nadzieję - powiedziałam, po czym wstałam z krzesła i poszłam prosto w kierunku Liama.

Z każdym kolejnym krokiem byłam coraz bardziej przekonana, że to był on. Ten sam uśmiech na twarzy, tak samo potargane włosy, swobodna postawa. Uderzyły mnie wspomnienia uczucia samotności, strachu i smutku z czasu, kiedy pierwszy raz poznałam Liama. Pojawił się jako prezenter walk krótko po tym jak ja zaczęłam brać w nich udział. Od razu wpasował się w klimat. 

- Dyrektorze Fury - powiedziałam na wstępie, zatrzymując się tuż przy mężczyznach. 

Oboje skierowali na mnie spojrzenia, przerywając wcześniejszą rozmowę.

- Agentko Romanoff - zwrócił się do mnie z błyskiem w oku. - Jak ci się podoba dzisiejsza impreza?

- Jest idealnie. Miło spędzić czas w gronie przyjaciół, a nawet starych znajomych - powiedziałam tonem pełnym sarkazmu, odwracając się w kierunku Liama. Mężczyzna uśmiechnął się do mnie szeroko, puszczając oko.

- Rozumiem, że poznałaś już agenta Woodsa? - zapytał Fury swobodnym tonem.

Nie mogłam powstrzymać niedowierzającego prychnięcia. Przez dłuższy moment skakałam wzrokiem po twarzach dwójki mężczyzn, czekając aż któreś z nich parsknie śmiechem i powie mi, że to głupi żart Fury'ego.

- Agent Woods? - wskazałam palcem na roześmianą osobę przede mną.

Nie wiem czy wciąż mogłam nazywać go moim znajomym. Czy ja w ogóle coś o nim wiem?Pamiętam wiecznie szukającego rozrywek mężczyznę. Osobę zawsze skłonną do tandetnych podrywów, genialnego prezentera.

- Na tą randkę chciałeś mnie zabrać gdzie? Do najbliższej bazy Tarczy? - zapytałam Liama, krzyżując ręce na piersi.

Ku zwiększeniu mojej irytacji, roześmiał się radośnie.

- Uwierz mi, najdroższa, mam lepsze pomysły na spotkania towarzyskie niż miejsce pracy - poruszył sugestywnie brwiami, czym zasłużył sobie na silne uderzenie w bark.

- Wiedziałeś od początku - zwróciłam się do Fury'ego z wyrzutem. - Po jaką cholerę w takim razie cała ta szopka? Dlaczego pozwoliłeś mi tam zostać i dalej bawić się w chowanego z Avengers? Po co podstawiłeś tego głąba...

- Ej, bez takich! 

- Zaraz obok mnie? Miał pilnować abym nie narozrabiała za bardzo? Przydzieliłeś mi prywatną nianię?

- To już wolę głąb - mruknął Liam, na co posłałam mu spojrzenie godne bazyliszka.

Okłamywał mnie przez cały czas, a teraz wciąż miał odwagę się tu pokazać. Na jego twarzy nie było nawet cienia poczucia winy. Potrafię to zrozumieć. Wykonywał zadanie, w dodatku z doskonałą skutecznością, ale dlaczego?

- Romanoff - powiedział Fury, zwracając na siebie moją uwagę. - Myślałem, że już wyjaśniliśmy sobie ten temat.

Zmrużyłam niebezpiecznie oczy, widząc jego pewną siebie postawę. Nie ulegało wątpliwości, że to on stoi za dzisiejszą obecnością Liama.

- Więc mnie oświeć, Fury.

Mężczyzna uniósł jeden kącik ust w geście rozbawienia moją irytacją. 

- Wiedziałem gdzie jesteś i wiedziałem, że potrzebujesz czasu. Tym czego nie wiedziałem, był plan Scarlottiego oraz jego miejsce pobytu. Wolałem, żeby ktoś miał cię na oku a w razie czego wezwał Avengers - wzruszył ramionami, na co pokręciłam z niedowierzaniem głową. - Stwierdziłem, że wolisz poznać prawdziwą tożsamość swojego znajomego, więc przyleciał tu z nami. 

- Zawsze spadniesz na cztery łapy, co? - zapytałam złośliwie.

Jego oko posłało mi stanowczą groźbę na to jawne porównanie do kotów. Kiedy chciał, potrafił wyglądać przerażająco. Teraz mu się udało.

- Dzięki - powiedziałam, uśmiechając się lekko, po czym ponownie spojrzałam na Liama. - Pewnie wiszę ci drinka za to niańczenie?

Na twarzy Woodsa od razu pojawił się uśmiech, który często widziałam, kiedy próbował zaprosić mnie na randkę. Jego rola została ujawniona, więc mógł zacząć zachowywać się normalnie. To znaczy, że rzeczywiście miał charakter taki jaki poznałam albo podobny. Pewnie przyczynił się do tego, że akurat on został wybrany na tę misję. Z łatwością wpasował się w otoczenie.

- Ja bardzo chętnie, najdroższa - powiedział, jednak uniósł dłonie w geście poddania. - Ale spasuję dla ogólnego dobra. Wolę nie mieć wroga w Kapitanie Ameryce.

Przewróciłam oczami, słysząc jego odpowiedź. Już naprawdę nie będę mogła napić się zwykłego drinka ze znajomymi, bo wszyscy boją się Rogersa albo on jest zazdrosny?

- Przecież cię nie zabije, chyba słyszałeś legendy o jego honorze? Ma swoje zasady i z reguły nie atakuje sprzymierzeńców - oznajmiłam, wzruszając ramionami.

Fury wydobył z siebie bliżej nieokreślony dźwięk. Gdybym nie znała go lepiej, pomyślałabym, że maskował parsknięcie śmiechem.

- Jasne, a ty popierasz te zasady? - zapytał Liam z rozbawieniem.

Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc o czym mówi.

- Na przykład, co byś zrobiła gdyby ładna blondynka kręciła się wokół Kapitana?

Momentalnie odwróciłam się na pięcie, wzrokiem szukając Rogersa. To było silniejsze ode mnie. Głupi instynkt. Silne ukłucie zazdrości, że jakaś kobieta jest obok niego. Chwila zwątpienia, że zapomni o wszystkim co przeszliśmy by w końcu być razem.

Mój wzrok momentalnie zawiesił się na Steve'ie i uroczej blondynce. Jedno spojrzenie wystarczyło bym rozpoznała sylwetkę Sharon. Trzymała dłonie na ramieniu Rogersa, wpatrując się w niego maślanymi ślepiami. Poczułam jak krew w moich żyłach zaczyna wrzeć. Mężczyzna próbował się od niej odsunąć, ale wydawała się obojętna na te gesty. Z premedytacją zmniejszała między nimi odległość. Widziałam, że Wilson i Barnes przyglądają się tej scenie z boku najwyraźniej dając czas Rogersowi na wyjaśnienie sytuacji.

- Panowie wybaczą - powiedziałam, patrząc na Liama i Fury'ego. - Muszę naprostować jedną z waszych agentek, bo zdaje się, że przyjęliście żmije w wasze szeregi.

W oku dyrektora Tarczy błysnęła iskierka rozbawienia, ale Woods dosłownie zgiął się wpół ze śmiechu.

- Tak, dokładnie to zrób - powiedział, łapiąc się za brzuch. 

- Jutro rano wyjeżdża na misję, więc gdybyś mogła bez obrażeń fizycznych...

- Nie obiecuję - warknęłam, przerywając Fury'emu cokolwiek chciał powiedzieć.

W mojej głowie trwała prawdziwa gonitwa myśli. Zacisnęłam pięści ze złości, dostrzegając, że Sharon przeniosła swoje dłonie na bark Steve'a. Energicznym krokiem ruszyłam w ich stronę. 

Absolutnie nie przemyślałam tego co zrobię, kiedy już stanę obok nich. W normalnych okolicznościach postarałabym się nie wyjść na zazdrosną dziewczynę, ale to była Sharon! Kobieta, która już zbyt dużo razy wchodziła między nas. Wcześniej sądziłam, że ona jest najlepszym wyborem dla Steve'a, ale to był okropny błąd. Oboje jesteśmy szczęśliwi, kiedy jesteśmy razem. Taka jest prawda.

Przechodząc pomiędzy stolikami, złapałam kontakt wzrokowy z Wilsonem. Mężczyzna od razu uniósł kącik ust, szepcząc coś do Barnesa. Oboje wyglądali na zadowolonych z mojej postawy, ale to również nie sprowadziło mnie na ziemię. Sharon pozwalała sobie na za dużo względem mojego faceta.

W końcu, kiedy byłam wystarczająco blisko, Steve podniósł na mnie spojrzenie.

- Kate, ja... - zaczął na mój widok, ale nie chciałam słuchać.

- Chciałabym porozmawiać z Sharon - powiedziałam nad wyraz miłym tonem. - Jeśli to nie problem.

Spojrzałam na Carter z fałszywym uśmiechem. Nie było dla mnie zdziwieniem, kiedy odwzajemniła mi się dokładnie tym samym. W jej brązowych oczach kryła się pogarda. Daremnie próbowała ją zasłonić radością. Doskonale wiem co o mnie sądzi.

- Bardzo chętnie - odparła.

Skinęłam głową, po czym pierwsza skierowałam się do wyjścia z pokoju.

- Kate!- zawołał Steve za moimi plecami.

- Odpuść - poradził mu Wilson za co byłam mu niezmiernie wdzięczna.

Szybkim krokiem wyszłam z pomieszczenia. Sharon szła tuż za mną, ale i tak nie mogłam się doczekać kiedy wreszcie zamkną się za nią drzwi. Wciąż tliła się we mnie ta sama złość co w momencie zobaczenia ich znowu razem.

W końcu usłyszałam utęskniony dźwięk zamknięcia przejścia. Zmierzyłam Sharon wzrokiem nie mogąc powstrzymać się od odpowiedniej dawki pogardy.

- Więc? - zaczęła, krzyżując ramiona na piersi. - Czego chciałaś?

Uśmiechnęłam się z wyższością. Zanim zdążyła choćby mrugnąć, podeszłam do niej w dwóch krokach, a następnie wykręciłam jej dłonie za plecy i przyparłam twarzą do ściany. Dziwne jak wiele satysfakcji sprawił mi jej zaskoczony wyraz twarzy.

- Co ty wyprawiasz?! - krzyknęła.

Szarpnęła dłońmi, próbując wydostać się z pułapki, ale to było bezcelowe. Zaskoczenie dało mi sporą przewagę, a w dodatku dzięki ostatnim treningom, stałam się znacznie silniejsza.

- Jeśli jeszcze raz choć zbliżysz się do Rogersa to przestanę być miła - wysyczałam, wzmacniając uścisk na nadgarstkach kobiety. - I nie będę martwiła się tym, że jesteś agentką Tarczy. Pewnie reszta mi podziękuje, jeśli pozbędę się problemu z ich szeregów.

- Co ty tak niepewna siebie, Romanoff? - zapytała Sharon. - Boisz się, że Steve przejrzy na oczy i zostawi cię dla mnie? W końcu zauważy, że jestem dla niego znacznie lepsza.

Zaśmiałam się wrednie, słysząc jej słowa.

- Nie wtrącaj się w sprawy, które cię nie dotyczą - powiedziałam pewnym głosem, mocniej przyciskając jej twarz do ściany. - Steve jest dorosły i całkowicie mu ufam. Nie chcę tylko by ktoś taki jak ty wciąż zawracał mu głowę. Nie potrzebuje obok fałszywych przyjaciół.

- Suka - warknęła Sharon, na co mimowolnie uśmiechnęłam się pod nosem.

- A ja Kate, miło mi poznać.

Kobieta ponownie szarpnęła całym ciałem, ale tym razem pozwoliłam jej się uwolnić. Od razu odwróciła się w moim kierunku z jawną nienawiścią w oczach. Podniosła jedną dłoń na wysokość mojej twarzy, a drugą zacisnęła w pięść.

- Steve powinien być ze mną! To ja byłam przy nim, kiedy ty go zostawiłaś. To na moje wsparcie zawsze mógł liczyć. Ty byłaś dla niego nikim!

Zamachnęła się, chcąc uderzyć mnie w twarz, jednak błyskawicznie uchyliłam się i oddałam uderzenie. Jedyną różnicą był fakt, że mój cios trafił cel. Z uśmiechem pełnym satysfakcji przyglądałam się jak Sharon ląduje na podłodze z głuchym dźwiękiem.

- Przestań się wtrącać - warknęłam, po czym odwróciłam się na pięcie i wróciłam do pomieszczenia.

Tyle mi wystarczyło by wiedzieć, że mam ją z głowy przynajmniej na dzisiejszy wieczór. Powinna w końcu ruszyć do przodu i nie wtrącać się do nas.

Z zaciętym wyrazem twarzy podeszłam do Steve'a, Wilsona i Barnesa, którzy od razu zawiesili na mnie spojrzenia. Z całą pewnością byli ciekawi mojej małej rozmowy z Sharon.

- I jak poszło? - zapytał Barnes, jakby doskonale wiedział na ile mnie stać.

- Sharon jeszcze żyje? - zaśmiał się Wilson.

Oboje zignorowałam, skupiając się na Rogersie.

- Czego chciała? - zapytałam, krzyżując ramiona na piersi.

Mina Steve'a była dość poważna, jednak zdradzał go nikły błysk w oczach. Mógł zaprzeczać, ale podobała mu się moja zaborczość. W tej chwili miałam w sobie jej całe pokłady. Nikt nie zniszczy tego co udało nam się zbudować. Nie pozwolę.

- Powiedziałem jej jasno, że na nic nie ma szans...

- Czego chciała? - powtórzyłam pytanie, czując jak krew zaczyna we mnie dosłownie wrzeć. 

Wyczułam, że Steve wciąż uważa ją za przyjaciółkę i chce ją chronić nawet przede mną. Celowo omijał konkretną odpowiedź na pytanie, które mu zadałam.

- Nic ważnego - odparł, wyciągając dłoń w moim kierunku, jednak ze złością ją odtrąciłam.

Zarówno Barnes, jak i Wilson zachichotali, widząc moją postawę, ale zaraz spoważnieli i odwrócili spojrzenia, kiedy zobaczyli mój pełen złości wzrok.

- Chciała abym dał jej szansę - powiedział w końcu, wypuszczając ze zniecierpliwieniem powietrze z płuc.

- Szansę na co? - zapytałam ostrym głosem, wbijając sobie paznokcie w ramiona.

Musiałam jakość dać ujście tej chorej wściekłości, która wypełniła moje ciało. To było nienormalne. Sama wcześniej sądziłam, że to Steve przesadza ze swoją zazdrością, ale uczucie stawało się nie do zniesienia.

Rogers zmrużył lekko oczy, wpatrując się we mnie przez dłuższą chwilę. Dopiero po kilku sekundach walki na spojrzenia, opuścił głowę śmiejąc się pod nosem. Naprawdę nie widział, że jestem na skraju wyczerpania ostatnich resztek cierpliwości?

- Co cię tak...

Zanim zdążyłam dokończyć pytanie, Steve, nie zważając na moją chłodną postawę, całkowicie zmniejszył przestrzeń między nami i zamknął moje usta w namiętnym pocałunku. 

Tego się po nim nie spodziewałam. Byliśmy w pomieszczeniu pełnym ludzi. To nie chodziło tylko o pojedynczych, najbliższych nam przyjaciół. Wokół byli Avengers, agenci Tarczy, a także kilku możliwych kandydatów do drużyny. Jego spontaniczność szczerze mnie zaskoczyła.

Chciałam go od siebie odepchnąć. Wyrwać się jego z ramion, którymi ciasno objął moje ciało, ale nie potrafiłam. Wciąż byłam wściekła za to jak mnie wcześniej potraktował - oszukał razem ze Starkiem, a teraz kręcił coś o Sharon.

Delikatnie masował moją odsłoniętą skórę, tuż pod krawędzią crop topu. Przez sam jego dotyk miałam problem z zebraniem myśli. Doskonale wie jak na mnie działa, a teraz skrzętnie to wykorzystuje. Jego wargi zachłannie całowały moje usta, jakby chcąc całkowicie pozbawić mnie słów, które miałam powiedzieć.

Poczułam budzące się we mnie ciepło i zanim zdążyłam zastanowić się nad tym co robię, oddałam pocałunek z równą intensywnością, a dłonie oparłam na jego klatce piersiowej. Nie mogłam zareagować inaczej. Wygięłam mocniej plecy chcąc pozbyć się ostatnich milimetrów przestrzeni pomiędzy naszymi ciałami. Liczył się tylko on. Otoczenie przestało istnieć. Uniosłam jedną dłoń, aby wpleść ją w jego krótkie, miękkie włosy.

Wciąż byłam wściekła.

Oderwaliśmy się od siebie dopiero kiedy zabrakło nam powietrza. Rogers wciąż trzymał dłonie na mojej talii, a ja nie odsunęłam się nawet na krok. Splotłam ręce na jego karku, łapiąc z nim kontakt wzrokowy. Jego oczy były ciemniejsze. Kocham, kiedy przybierają tą głęboką, niebieską barwę.

- Tak na imprezie w pokoju pełnym naszych znajomych i przyjaciół? - uniosłam jedną brew w górę w prowokującym geście. - To nie twój styl, Rogers.

- Kocham, kiedy jesteś taka zaborcza - wyszeptał, uśmiechając się lekko. Nie potrafiłam tego nie odwzajemnić.

Zamknęłam na moment oczy, kiedy oparł swoje czoło o moje. Chciałam w pełni nacieszyć się tą chwilą. Była nasza. Wzięłam głębszy wdech, chcąc się uspokoić i ponownie zebrać myśli. Niestety, zaraz pożegnałam ten zamiar, czując wyraźną woń jego perfum. Zapach cedru z nutą cytrusów...

- Powiedziałem Sharon, że w moim sercu jest miejsce na tylko jedną kobietę i jest już zajęte.

Przewróciłam oczami, nie chcąc mu pokazać, że ten tandetny tekst sprawił mi jakąkolwiek radość.

- Romantyk się znalazł - prychnęłam, jednak mój wzrok ponownie zawiesił się na jego pełnych ustach. Doskonale wiedział czego chcę i nie miał zamiaru mi tego odmówić. Powoli pochylił się w moim kierunku i kiedy nasze wargi miały ponownie się spotkać...

- Zanim znowu zapomnicie o swoim otoczeniu - wtrącił się Barnes dość nietaktownie.

Spuściłam na moment głowę, a następnie niechętnie odsunęłam się od Steve'a, patrząc na bruneta ze zniecierpliwieniem. Nie mógł dać nam jeszcze chwili dla siebie?

- Sharon was widziała i zdaje się, że wyszła - dokończył, na co uśmiechnęłam się szeroko. Takie wieści zawsze mile widziane.

- Ona nie wyszła - zaprzeczył zaraz Wilson. - Wybiegła stąd tak szybko, że przeciąg pozamykał wszystkie okna i drzwi w kwaterze, a jej oczy ciskały piorunami na prawo i lewo niczym wkurzony Thor.

Pokręciłam głową z rozbawieniem słuchając barwnego opisu sytuacji Wilsona. Wbrew sobie zaczęłam się do nich przyzwyczajać.

- My chyba też wyjdziemy - powiedziałam, odwracając się do Rogersa. Mężczyzna zmarszczył brwi, jakby nie wiedział o czym mówię, ale na jego ustach błąkał się uśmiech. - Stark raczej nie będzie miał nic przeciwko, jeśli już znikniemy - stwierdziłam, po czym złożyłam krótki pocałunek na ustach Steve'a i odsunęłam się zanim zdążył mnie przytrzymać.

- Przecież miał spać sam - zauważył Wilson prowokującym tonem.

- Ktoś wspominał o spaniu? - zdziwiłam się, jednak widząc wręcz karcący wzrok Steve'a przewróciłam oczami. Czyli wciąż wolał utrzymać temat tabu przy innych, a jego spontaniczność sprzed chwili nic nie zmieniła. Prawdziwy dżentelmen.

- Jesteście okropni - stwierdził Barnes, na co uśmiechnęłam się zadziornie.

- Dobra, koniec tego - powiedział Steve głośno, ściskając mnie lekko za rękę.

- Jak chcesz - mrugnęłam do niego, a następnie odwróciłam się na pięcie, jednak nie puściłam jego dłoni.

Wspólnie wyszliśmy z pomieszczenia na korytarz, na którym jeszcze przed chwilą kłóciłam się z Sharon. Powinna w końcu zrozumieć, że nie ma czego tu szukać. Steve jest mój, a ja jestem jego. Będę o nas walczyć każdego dnia. O naszą przyszłość.

- Jak się bawiłaś z Lokim?

Pytanie Steve'a całkowicie wybiło mnie z rozmyślań. Loki?

Spojrzałam na niego kątem oka. Od razu zauważyłam, że nerwowo zacisnął szczękę. Miałam ochotę parsknąć śmiechem. Oboje zachowywaliśmy się jak zazdrosne dzieci. Zbyt przerażeni utratą drugiej osoby by pozwolić na jakiekolwiek ryzyko.

- Szczerze mówiąc, bardzo dobrze - powiedziałam nie odrywając wzroku od jego profilu. Steve spuścił na moment głowę. - Świetnie tańczy.

Tyle wystarczyło by ponownie podniósł spojrzenie i utkwił je w mojej osobie. Dłużej nie mogłam powstrzymać duszącego ataku śmiechu. Steve pokręcił z niedowierzaniem głową, a w jego oczach pojawiły się rozbawione iskierki.

- Okej, zaraz zobaczymy jak będzie ci do śmiechu...

- Co? - zapytałam przez śmiech.

To wydarzyło się w jednej chwili. Dłonie Rogersa wylądowały na moim brzuchu, jednak tym razem nie zaczął go subtelnie masować. Wybuchłam jeszcze głośniejszym śmiechem, kiedy jego palce zaczęły mnie łaskotać.

- Nie! - krzyknęłam wręcz błagalnie, nie mogąc się opanować. Jakim cudem teraz miałam łaskotki? Dlaczego potrafił je wywołać? Nigdy wcześniej ich nie czułam. - Steve, przestań! - śmiałam się dalej, a on mi wtórował, jednak ani na chwilę nie zabrał dłoni.

W końcu udało mi się wydostać z jego uścisku. Bez namysłu wykorzystałam tę chwilę by z pełną prędkością uciec w kierunku naszych pokoi. Tuż za sobą słyszałam jego szybkie kroki, ale nie wyprzedził mnie. Jakby specjalnie dawał mi fory. Moje serce zaczęło bić w szaleńczym tempie, kiedy w końcu wbiegliśmy na odpowiedni korytarz. Odruchowo wybrałam drzwi do mojego pokoju. Już naciskałam na klamkę by wejść do środka, jednak Steve złapał mnie za drugi nadgarstek i skinieniem głowy wskazał na przejście na przeciwko. Otworzył przede mną drzwi, pozwalając mi pierwszej wejść do środka.

Ledwie usłyszałam kliknięcie zamykanego zamka, a już odwróciłam się w jego stronę aby wreszcie złożyć na jego ustach namiętny pocałunek. Czym jest chwila złości w obliczu tego co czuje w jego obecności? Najwidoczniej niczym.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro