Rozdział 9 - Miłej pracy!

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nie ma nic lepszego od biegania w pierwszych promieniach wiosennego słońca. Już dawno nie wstałam tak szybko, żeby zacząć trening w porannej szarości. Na początku mogłam dostrzec tylko niewyraźne kształty budynków lub drzew, jednak teraz jasność zza horyzontu znacznie poprawia widoczność. Na niebie widniała wspaniała gra ciepłych kolorów. Od żółtych po ciemny czerwień. Tak bardzo przypominający płomienie ognia, wesoło tańczące w kominku.

Specjalnie wstałam dzisiaj szybciej, żeby nie spotkać się ze Stevem i Wilsonem. Po wczorajszej rozmowie chciałam unikać ich jak najskuteczniej. Plan był dobry. Z wykonaniem, jak zawsze, poszło gorzej.

- Katie! - usłyszałam za sobą krzyk Wilsona. Przewróciłam oczami, ale zatrzymałam się, czekając aż do mnie dołączy. Postanowiłam chwilowo zignorować to jak mnie nazwał.

- Czego dusza pragnie od mojej skromnej osoby? - zapytałam nad wyraz milutkim tonem. Usta wygięłam w uśmiechu, od którego wręcz bił sarkazm.

- Właściwie to kilku spraw, ale w tej chwili jednej najważniejszej - oznajmił z wyrazem udawanego zastanowienia na twarzy, jednak po chwili spoważniał.

- Mam się domyślać czy łaskawie mnie oświecisz? - zapytałam, krzyżując ręce na piersi.

- Porozmawiaj z nim - powiedział krótko. Nie trzeba być wybitnym filozofem, żeby domyśleć się o czym mówi. Była tylko jednak możliwość.

Przez moment wpatrywałam się w Wilsona z zaskoczeniem, po czym zaśmiałam mu się w twarz.

- Okej, Wilson, nie wiem w co grasz albo oboje gracie, ale ja mam dość - oznajmiłam. 

Coś w środku nieustannie bolało mnie na myśl o Stevie. Nie wspominając, że dzisiaj do mojego koszmaru dołączyła Sharon.

Nie czekając na jakąkolwiek reakcję ze strony rozmówcy, wróciłam do biegu.

- W nic nie gramy, po prostu porozmawiaj z nim i dla odmiany daj mu dojść do słowa - powiedział, wyrównując ze mną tempo.

- Rozmawialiśmy wczoraj. Nawet kilka razy. Powinieneś być zadowolony, że twój przyjaciel jest szczęśliwy - stwierdziłam przyspieszając. Naprawdę mógłby już odpuścić.

- Steve nie jest szczęśliwy...

- Owszem, jest. Widziałam jego wyraz twarzy, kiedy zobaczył Sharon - przerwałam mu gwałtownie i stanowczo. Znałam już pełne uczuć spojrzenie Steve'a. Dokładnie takie miał, kiedy weszła do pomieszczenia.

- Nie rozumiesz... - spróbował znowu, na co przewróciłam oczami.

- Wilson, daj sobie spokój i nie wtrącaj swojego wścibskiego nosa w życia innych ludzi - oznajmiłam, po czym przyspieszyłam najbardziej jak mogłam. Usłyszałam za sobą szybkie kroki, ale nie był w stanie mnie dogonić.

- Steve nic nie czuje do Sharon! - krzyknął za mną. 

Gdyby widział to co ja, zmieniłby zdanie. Nawet jeśli jeszcze nie są razem, to tylko kwestia czasu. 

***

- Trouble! 

Drzwi do mojego pokoju otworzyły się gwałtownie, ukazując wyjątkowo wytrąconego z równowagi Starka. Jego postawa wyglądała na wyjątkowo napiętą. Nieruchomo stanął w przejściu, cały czas trzymając klamkę i oskarżycielskim spojrzeniem omiótł całe pomieszczenie. W końcu zatrzymał się na mnie. 

- Gdzie ten zawszony nosiciel kleszczy? - zapytał, po czym zacisnął gniewnie szczękę.

- Dobra, po pierwsze nie wyzywaj mojego kota - powiedziałam, wstając z fotela. 

Stanęłam dokładnie naprzeciw niego, dzięki czemu poczułam się pewniej. W pierwszej chwili przestraszyłam się tego nagłego wtargnięcia do pokoju. Na szczęście opanowałam odruch obronny, do którego wlicza się zaatakowanie intruza, widząc, że to Stark. 

- Po drugie nie denerwuj się tak, bo ci żyłka pęknie - ostrzegłam, zerkając na jego czoło. W istocie zdenerwował się tak bardzo, że można było dostrzec pulsującą żyłę.

- To ogarnij swoją kupę sierści! - krzyknął, rozkładając ręce w geście bezradności.

- Masz zamiar trzymać mnie w niepewności czy powiesz co zrobił? - uniosłam brwi w górę ze zniecierpliwieniem.

- Nasikał na klawiaturę - oznajmił z pełną powagą. Przez chwilę zapadła cisza, w czasie której próbowałam się uspokoić. Coś w jego tonie wypowiedzi i mimice twarzy rozłożyło mnie w środku na łopatki. Uśmiech sam pchał mi się na usta. - To. Nie. Jest. Zabawne - wysyczał, przez zaciśnięte zęby.

- Przepraszam - powiedziałam, po czym wybuchnęłam głośnym śmiechem. Dosłownie zgięłam się wpół i złapałam za brzuch.

- Kate - zaczął, ale ciężko było mi powrócić do powagi.

- A gdzie się podziała Kotka, hmm? - zapytałam, patrząc na niego z ewidentnym rozbawieniem. 

- Zauważyłem, że bierzesz moje ksywki zbyt poważnie - stwierdził. 

Pokiwałam głową ze zrozumieniem, kiedy w końcu doszłam do siebie.

- Jesteś pewien, że to Trouble? Może Wilson nie zdążył do łazienki? - zaproponowałam z niewinnym uśmiechem na ustach. 

W oczach Starka pojawił się błysk rozbawienia, dzięki czemu zauważyłam, że nie jest na mnie naprawdę zły.

- Nieważne jak bardzo prawdopodobna jest twoja wersja, Friday wydała Trouble.

- Mhmm - mruknęłam, uciekając wzrokiem. - Przecież masz pełno sprzętu. Jedna, mała klawiaturka...

- To była moja klawiatura! Sam ją zaprojektowałem - oznajmił ze złością, ale wciąż dostrzegałam ślad rozbawienia w jego oczach.

- Najwidoczniej przypominała kuwetę. Powinieneś popracować nad jej wyglądem - stwierdziłam, wzruszając ramionami. - Bez urazy - dodałam, widząc jak zaciska usta w wąską linijkę.

- Do mojej pracowni. Teraz - zarządził, po czym odwrócił się w stronę wyjścia. Przewróciłam oczami, ale zgodnie z poleceniem poszłam za nim.

- A tak właściwie czemu? - zapytałam ze znudzeniem. - Nie będę naprawiała osikanej klawiatury - zaznaczyłam od razu ze stanowczością.

- Już ją wyrzuciłem - wzruszył ramionami. Najpierw zrobił mi awanturę o byle sprzęt, a teraz go to nie obchodzi. A mówią, że to kobieta zmienną jest... - Wpadło kilku agentów Tarczy. Dostarczyli trochę archiwalnych danych z Hydry. Może będzie w nich coś na temat Barnesa. Ja przejrzę te komputerowe, a ciebie czeka papierkowa robota - posłał mi wredny uśmiech. 

Skrzywiłam się, kiedy tylko to usłyszałam. Wręcz nienawidzę takiej pracy. Za bardzo przyzwyczaiłam się już do komputerów.

- Nikt ich wcześniej nie przeglądał? - zapytałam, chociaż już mogłam się domyślić odpowiedzi.

- Wszyscy byli zajęci kolejnymi bazami, Ultronem, wiesz jak to jest - powiedział sarkastycznie, na co przewróciłam oczami. Wyjątkowo subtelny sposób na przekazanie mi ile mnie ominęło przez ucieczkę. - Fury stwierdził, że najlepiej będzie jak ty je przejrzysz. Może znajdziesz jakieś ukryte informacje albo sekretny kod, coś co zna tylko...

- Agent Hydry - dokończyłam za niego, ciężko wypuszczając powietrze z ust. Nienawidzę się za to, że pracowałam dla nich. Byłam skończoną idiotką.

- Właśnie - zgodził się Stark z lekkim zmieszaniem.

- Wyluzuj, przecież taka jest prawda, a ta niepewność kompletnie ci nie pasuje - stwierdziłam, patrząc na niego z lekką kpiną. Od razu przybrał swój firmowy uśmiech i prychnął.

- Kotku, ja zawsze jestem pewny siebie - zaznaczył dobitnie. Spojrzałam na niego z powątpiewaniem i rozbawiona pokręciłam głową. 

Weszliśmy do jego pracowni i znowu nie mogłam nadziwić się temu miejscu. Pomieszczenie godne prawdziwego geniusza, bo trzeba mu to oddać, jest genialnym wynalazcą.

- Wracamy do kotka - zauważyłam. - Czasami nie jesteś.

- Owszem, jestem.

- Nie - zaprzeczyłam z uroczym uśmiechem.

- Jestem. A teraz cicho i do papierów - rozkazał. 

Ze złością posłałam mu mordercze spojrzenie, ale podeszłam do stosu czarnych skrzyń, które zapewne były dla mnie. Wszystkie wyglądały na dość spore i ciężkie. 

- Miłej pracy! - zawołał za mną.

- Wzajemnie - mruknęłam, otwierając pierwszy pojemnik.

Był dosłownie zapchany różnymi luźnymi papierami, teczkami, zeszytami i segregatorami. To zadanie zdecydowanie nie było na jeden dzień. Już teraz mogłam sobie wyobrazić ile tygodni nad tym spędzę.

- Możesz przynajmniej wlączyć jakąś dobrą muzykę? - zapytałam, podnosząc głowę na Starka. 

Już teraz miał wokół siebie ogrom hologramów. Z tego co zauważyłam, wyświetlał na nich dane Hydry. Jego zadanie również nie było łatwe. Zapewne spędzi nad tym tyle samo czasu co ja.

- Dla ciebie wszystko, Kotku - powiedział, puszczając do mnie oczko. Spojrzałam na niego z rozbawieniem, ale nie miałam zamiaru tego komentować. - Friday, słyszałaś panią.

Już po chwili w pomieszczeniu rozbrzmiała piosenka AC/DC - "T.N.T.". Na moich ustach pojawił się uśmiech, kiedy zrozumiałam, że jego upodobania muzyczne ani trochę się nie zmieniły. W dodatku mi również zaczęły podobać się utwory tego zespołu.

- I to rozumiem! - krzyknęłam aby Stark mnie usłyszał mimo głośnej muzyki. 

Mężczyzna uśmiechnął się szeroko w odpowiedzi, po czym wrócił wzrokiem do swoich hologramów.

Nie widząc innej możliwości, spojrzałam na skrzynki. Wszystkie zostały podpisane nazwami miejscowości, w których znaleziono dane dokumenty. Zapewne w ten sposób posegregowała je Tarcza. 

Pojemnik, który już otworzyłam, został podpisany wyraźnie: "Sokovia". W środku muszą być niezłe informacje. Postanowiłam podzielić te papiery według ich treści. Skoro miałam się w tej chwili skupić na szukaniu Barnesa to nie ma sensu analizować wszystkich plików. Resztą zajmę się później albo ktoś to zrobi za mnie, jeżeli postanowię odejść.

Pierwszym co wyjęłam był duży, czarny segregator z czerwonym logiem Hydry na przodzie. Poczułam jak na mojej skórze pojawia się gęsia skórka. Nawet nie mogłam na to patrzeć. Czuję ogromny wstręt do całej tej organizacji, a przede wszystkim do osoby, którą ze mnie zrobili. 

Powoli przejechałam palcami po czaszce. Jej kolor przywodził na myśl tylko jedno - krew niewinnych ludzi, którzy zginęli z mojej ręki albo któregoś z moich wspólników. Nie panowałam wtedy nad sobą. Byłam pewna, że to co robię jest dobre. Przecież właśnie to powtarzali wszyscy dookoła. Zaślepili mnie swoimi ideałami. Hydra wykorzystała moją urazę do Natashy, a następnie oplotła ciasno swoimi mackami. Sama nie jestem bez winy. Mogłam walczyć. Powinnam była. Za późno dostrzegłam ile zła wniosłam na ten świat.

- Wszystko w porządku? - usłyszałam Starka tuż obok siebie. 

Nawet nie zauważyłam kiedy wyłączył muzykę, a co dopiero w którym momencie do mnie podszedł i od jak dawna tu stoi. Przeniosłam spojrzenie z symbolu Hydry na jego oczy.

Zabawne, że według szerokiej opinii publicznej Stark jest zadufanym w sobie egoistą. Wielu ludzi uważa go za sztucznego bohatera. Kogoś kto walczy tylko po to, żeby dobrze wypaść. Sama należałam do takich osób, ale teraz, patrząc w jego bursztynowe oczy przepełnione troską, mam ochotę śmiać im się w twarz. Pewnie, przez większość czasu, nawet prywatnie, Stark zachowuje się jakby był pępkiem świata, ale są chwile, takie jak teraz, kiedy można dostrzec jak bardzo zależy mu na innych.

- Jasne - uśmiechnęłam się niepewnie.

- Prywatnie kiepsko kłamiesz - stwierdził, na co przewróciłam oczami.

- Prywatnie to mi się nie chce i tak za dobrze mnie znasz - powiedziałam. Stark uśmiechnął się pod nosem na to stwierdzenie. - Trochę sobie wspominam, ale zaraz mi przejdzie. Nie martw się. 

- Nie dodawaj sobie. Nie martwię się o ciebie - zaprzeczył niemal od razu. Już się bałam, że zgubił gdzieś swoje normalne, codzienne zachowanie. 

- Udowodnij. Włącz muzykę, wracaj do pracy i mi nie przeszkadzaj - oznajmiłam z lekko wymuszonym uśmiechem. 

Stark spojrzał na mnie z niezdecydowaniem, jednak w końcu jeden kącik jego ust podniósł się, a on odsunął, unosząc ręce w geście poddania.

- Już nie przeszkadzam. Friday - powiedział, po czym rozbrzmiał kolejny utwór AC/DC, a on ponownie usiadł na swoim wcześniejszym miejscu.

- No dobra, co my tu mamy - mruknęłam do siebie.

Wreszcie otworzyłam duży, czarny segregator. W pierwszej folii umieszczono zdjęcie berła Chitaurii. Z zaciekawieniem zerknęłam dalej. Tu musiało być to czego Strucker się dowiedział na jego temat. Udokumentował każdy eksperyment jaki wykonał. Nienawidziłam go, ale był całkiem dobrym naukowcem. Doświadczenia opisywał w bardzo przejrzysty i dokładny sposób. Dopatrywał się nawet najmniejszych szczegółów, które następowały po użyciu berła. Im dalej przewijałam folie, tym widziałam wyniki bardziej brutalnych eksperymentów. 

W końcu z trzaskiem zamknęłam segregator. Szukałam Barnesa, a w tym na pewno nic o nim nie znajdę. 

Zajrzałam do skrzynki, a następnym co wyjęłam była bordowa, gruba teczka. Otworzyłam ją od razu, chcąc sprawdzić czy może tym razem trafiłam na coś bardziej potrzebnego. Pierwszym co zobaczyłam było zdjęcie młodej dziewczyny o rudych, splątanych włosach. Miała na sobie prosty, wyblakły kostium. Przypominała więźnia. Zajrzałam na kolejne dokumenty zawarte w teczce. Na pierwszym wyraźnie zostało przedstawione nazwisko opisanej osoby: Wanda Maximoff.

Zaskoczona jeszcze raz spojrzałam na tamto zdjęcie. Rzeczywiście, wyglądała podobnie, a jednocześnie zupełnie inaczej. Stanowczą różnicę powodował fakt, że teraz Wanda sprawiała wrażenie znacznie zdrowszej. Z ciekawości przejrzałam kilka informacji, po czym odłożyłam teczkę. Nie mogłam teraz marnować czasu.

Z niechęcią spojrzałam na skrzynię z Sokovii. Wątpię żeby było tam coś o Barnesie. Może mają tu także dokumenty z ostatniej bazy na Syberii. Tam na pewno są jakieś jego stare akta, a może nawet wskazówki jak go znaleźć.

Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Z nową energią zaczęłam oglądać każdą skrzynkę, w poszukiwaniu tej jednej konkretnej. O ile w ogóle tu była. Pamiętam, że znaleźliśmy jakieś dokumenty, ale może Fury wolał zostawić je w Tarczy.

W końcu trafiłam na odpowiednie pudło. Z lekką ekscytacją uchyliłam jego wieko. Tak jak w poprzednim, w tym również znajdowało się sporo segregatorów, zeszytów i luźnych kartek. Wypuściłam przeciągle powietrze z ust, ale zabrałam się do pracy. 

W pierwszej teczce, którą wyciągnęłam został opisany projekt genialnego naukowca Abrahama Erskine'a. To właśnie on stworzył serum superżołnierza, więc zgaduję, że dzięki niemu miałam okazję poznać Steve'a. Z tego co wiem i tego co tu jest napisane, był wspaniałym człowiekiem, kierującym się własnymi ideałami. Nie dziwię się, że wybrał właśnie Rogersa do eksperymentu.  

Zatrzymałam wzrok na jednym ze zdjęć. Naukowiec podawał na nim rękę jakiemuś chudemu dzieciakowi. Skądś go znam, tylko skąd? W tle dostrzegłam dziwnie, nieznane mi przyrządy. Wszystko wyglądało dość niebezpiecznie i groźnie. 

Jeszcze raz spojrzałam na chuderlaka. Czy to możliwe żeby właśnie tak wyglądał Steve przed przemianą? Nie mogłam powstrzymać cichego parsknięcia śmiechem. Sprawiał wrażenie jakby najmniejszy podmuch wiatru mógł go przewrócić. Nigdy bym nie pomyślała, że kiedyś wyrośnie na takiego mężczyznę jakim jest teraz. 

Dokładnie przeczytałam wszystkie dokumenty dotyczące Erskine'a, ale nie znalazłam niczego, co mogłoby mi pomóc znaleźć Barnesa. 

Dopiero po złapaniu w dłonie następnego segregatora, zawahałam się. Czarne, grube litery wyraźnie układały się w kilka słów: 

STEVEN ROGERS: KAPITAN AMERYKA

Przygryzłam wargę, zastanawiając się co zrobić. Oczywiście, że chciałam przeczytać co jest w środku. Nigdy nie dostałam tego do rąk, nawet przed misją, więc to musiało dotyczyć eksperymentów. 

Spojrzałam na Starka, który siedział pogrążony we własnym zadaniu. Wyglądał jakby całkowicie ignorował wszystko dookoła.

Wróciłam wzrokiem do segregatora i otworzyłam go. Pierwsze zdjęcie przedstawiało młodego, chudego chłopaka. Już nie miałam wątpliwości kim był chłopak na poprzednim zdjęciu z naukowcem.

Gdybym nie znała jego charakteru, nie potrafiłabym powiedzieć czym kierował się Erskine, kiedy wybierał go na pierwszego superżołnierza. Wnioskując po jego sylwetce, połamałabym mu kilka kości jednym uderzeniem.

Przewinęłam na następną stronę. Tym razem nie znajdowało się na nim zdjęcie, ale coś równie interesującego. Jedna pod drugą zostały wypisane choroby, z którymi musiał sobie radzić. Aż rozszerzyłam oczy ze zdziwienia, czytając to wszystko. Były tam takie dolegliwości jak: astma, kołatanie serca, szkarlatyna, problemy nerwowe, gorączka reumatyczna i wiele innych. Już wcześniej wiedziałam, że Rogers chorował przed przystąpieniem do projektu, ale nie sądziłam, że było aż tak źle. I jeszcze pchał się do wojska.

W kolejnych foliach zostały opisane jego postępy na treningach. Oficer Phillips musiał go wyjątkowo nie lubić, bo jego opinie zostały przedstawione w sposób wyjątkowo barwny. Uśmiechnęłam się lekko, czytając niektóre z nich:

Dopuszczenie Rogersa do udziału w projekcie jest tak samo sensowne jak wpuszczenie tu dziesięciolatka. Nawet postura się zgadza, chociaż jestem pewien, że dzieciak nie wyplułby płuc po pierwszym kilometrze biegu.... 

Albo:

Rogers wykazuje zerowe zdolności koordynacyjne. Patrząc na wykonywane przez niego ćwiczenia chce mi się płakać... 

Równie ciekawym spostrzeżeniem było:

Jeżeli Erskine dopnie swego i wybierze go do eksperymentu, igła przebije się na wylot... 

Wróciłam na chwilę do zdjęcia z początku. Rzeczywiście, Steve wyglądał na chuderlaka, ale to był tylko wygląd zewnętrzny. Jestem pewna, że już wtedy był takim samym wspaniałym i godnym podziwu człowiekiem, jakim jest teraz. 

Zmarszczyłam brwi, czytając ostatnią notatkę na dole strony.

Jednocześnie, Rogers wykazuje skłonności do obrony współtowarzyszy za wszelką cenę. W trakcie treningu jego grupy wrzuciłem między przyszłych żołnierzy atrapę granatu. Rogers, jako jedyny, bez zastanowienia skoczył na pocisk, zasłaniając wszystkich własnym ciałem. 

Coś w jego postawie zwraca moją uwagę. Ma w sobie charyzmę, odwagę oraz ogrom prawości. Może rzeczywiście, właśnie takiej osoby szukamy.

Przynajmniej w tej kwestii jesteśmy odrobinę podobni. Oboje działamy impulsywnie. Właściwa różnica polega na tym, że tak jak to zauważył Phillips, Steve zawsze podejmuje szlachetne i właściwe decyzje, a ze mną bywa różnie. 

Dalej został opisany przebieg eksperymentu. Od razu rzuciło mi się w oczy jedno ze starych zdjęć. Zawiesiłam na nim wzrok, czując jak moje serce bije niespokojnie. Fotografia przedstawiała Steve'a (już po wstrzyknięciu serum), Peggy, Erskine'a i kilka innych osób. Ktoś wykonał ją w idealnym momencie. Osoby postronne na pewno nie widziały w tej chwili nic wyjątkowego, poza transformacją Rogersa, ale ja to dostrzegłam. Patrzył na nią w ten sam sposób, w jaki patrzył na mnie rok temu.

Szybko przewinęłam kilka folii. Zatrzymałam się dopiero widząc kolejne czarno-białe zdjęcie Steve'a. Nie był na nim sam. Tuż obok niego stał drugi mężczyzna, który zdecydowanie kogoś mi przypominał. Wyglądali na radosnych, jakby właśnie dobrze się bawili. Zjechałam spojrzeniem niżej na podpis zdjęcia.

- Steve Rogers i James Barnes - szepnęłam cicho. - Bucky - podniosłam głowę na Starka, ale ten był zbyt pochłonięty swoim zadaniem, żeby zauważyć moje zdziwienie.

Mężczyzna na zdjęciu kompletnie nie przypominał zabójcy Hydry. Jego postawa była swobodna, wyluzowana, usta rozciągnięte w szerokim uśmiechu, a oczy pełne radości. Zimowy Żołnierz nie był nim.

Doskonale pamiętam, że mnie i Steve'a mógł spotkać podobny los. Choćby ze względu na to musimy pomóc osobie ze zdjęcia. Mężczyźnie o tym radosnym usposobieniu.

Zamknęłam gwałtownie segregator, zaczynając przeglądać pozostałe. Sprawdzałam początek aby znaleźć cokolwiek na temat Barnesa. Coś w środku mówiło mi, że nic nie znajdę. Informacje na temat Zimowego były zbyt ważne, żeby je zostawili. Najpewniej wciąż mają je ze sobą i, tak samo jak my, próbują go znaleźć.

- Romanoff! - usłyszałam głośny krzyk Starka, który podziałał bardziej wybudzająco niż jakakolwiek kawa. 

Gwałtownie podniosłam na niego spojrzenie. Co dziwne, nawet nie był odwrócony w moją stronę. Swój wzrok skierował na coś obok siebie.

- Co jest? - zapytałam znudzona, ale podeszłam do niego. 

Mimowolnie parsknęłam śmiechem, widząc, że Stark wręcz zabija wzrokiem Trouble, siedzącego na klawiaturze. Za moją reakcję, otrzymałam mordercze spojrzenie. Od razu zrozumiałam swój błąd, więc zaczęłam kaszleć, chociaż wciąż miałam ochotę śmiać się w głos.

- Zabierz. To. Stąd - powiedział, a ja skinęłam głową.

- Się robi, szefie - zaśmiałam się, biorąc Trouble na ręce. - Zabiorę jeden z segregatorów i przejrzę u siebie - zaproponowałam, na co skinął głową.

- Jasne, kotku, tylko weź stąd tego sierściucha - powiedział, machając dłonią.

Posłusznie zabrałam największy segregator jaki znalazłam w skrzynce z dokumentami z Syberii i razem z Trouble wyszłam z pomieszczenia.

- Musisz się lepiej postarać, żeby Stark cię polubił, bo na razie sprawiasz mu za dużo kłopotów - zwróciłam się do kociaka, który zadowolony wtulał się w moje ramię.

Zaraz po wejściu do pomieszczenia, odstawiłam Trouble na podłogę, segregator na łóżku, po czym nasypałam mu do miski karmy. W ten sposób chociaż na chwilę nie będę musiała się martwić, że będzie skakał po dokumentach.

- No trzymaj - powiedziałam, wstając od miski. Rozejrzałam się po pokoju w poszukiwaniu kota, który znowu chciał nabroić. - Trouble, nie! - krzyknęłam odruchowo, widząc jak skacze po segregatorze. Niestety, odłożyłam go na krawędź, przez co niemal od razu spadł razem ze zdezorientowanym zwierzątkiem. - Oj, Trouble - mruknęłam ze zniecierpliwieniem, patrząc na rozsypaną zawartość.

Kot szybko podbiegł do miseczki i zaczął z niej jeść jak gdyby nigdy nic. Przymknęłam oczy, starając się opanować zdenerwowanie, po czym zaczęłam zbierać wszystkie rozsypane dokumenty na łóżko. Było tego pełno, a teraz musiałam jeszcze wszystko ułożyć.

Nagle moje spojrzenie zatrzymało się na czarnym, małym urządzeniu. Zmrużyłam oczy, sięgając po nie. Pendrive. Tylko co on robił w segregatorze? Stark zajmował się wszystkimi komputerowymi danymi, więc powinnam mu to odnieść, jednak coś mnie hamowało. On nie powinien się tu znaleźć.

Decyzję podjęłam szybko. Podeszłam do swojego komputera i podłączyłam urządzenie. W środku był tylko jeden plik, a dokładniej nagranie. Zaciekawiona odtworzyłam je. Czułam dziwne zdenerwowanie, a przecież nie robiłam nic złego. Szukałam informacji o Barnesie. To było moje zadanie.

Na ekranie wyświetliła się data, napisana białą czcionką na czarnym tle: 16 grudnia 1991 r. 

Po chwili obraz przedstawiał biało-czarne nagranie z monitoringu. Kamera nagrywała jakąś ulicę. W lewym, dolnym roku podana była data i godzina: 19:01.

Nagle na ulicy pojawił się samochód, który z impetem uderzył w drzewo. Jego maska została zgnieciona i pojawiły się na niej płomienie. Równolegle z nim jechał motor, ale ten zniknął za nagrywanym obszarem.

W napięciu czekałam na to co się wydarzy dalej. Przesunęłam się bliżej monitora, nie chcąc, żeby umknął mi jakikolwiek szczegół. Coś mi mówiło, że to jest ważne nagranie, chociaż sama nie wiem co.

Nie musiałam czekać długo. Motocyklista zawrócił i stanął tuż obok rozbitego pojazdu. Niemal w tej samej chwili drzwi od strony kierowcy samochodu otworzyły się. Dojrzałam rozmazaną postać, która z trudem wydostała się z auta, jednak zaraz upadła.

Sama nie wiem czemu, ale moje serce zaczęło bić coraz szybciej. Podświadomie już wiedziałam jak to się skończy. To nie był zwyczajny wypadek.

Mężczyzna zaczął czołgać się po ziemi w stronę ulicy. Motocyklista w spokojnym tempie podszedł do kierowcy samochodu, złapał go za krótkie włosy i uniósł jego głowę, jednocześnie zmuszając do spojrzenia na niego. Drugą rękę uniósł, przygotowując się do zadania ciosu, ale zawahał się, spoglądając na twarz swojej ofiary.

- Sierżant Barnes - usłyszałam w głośnikach głos kierowcy samochodu.

Wzięłam gwałtowny oddech, kiedy potwierdziły się moje przypuszczenia. Właśnie oglądam jedną z misji Zimowego Żołnierza. Jego celem był ktoś, kogo musiał znać wcześniej. Nie było innego wytłumaczenia na zawahanie się albo nazwanie go jego prawdziwym nazwiskiem.

- Howard?! - kolejny głos wydobył się z głośników, tym razem kobiecy. 

Dostrzegłam postać na siedzeniu pasażera. Wołała mężczyznę, którego trzymał Zimowy. To imię coś mi mówiło, ale w tej chwili nie mogłam sobie przypomnieć co takiego. Byłam za bardzo skupiona na akcji, którą właśnie oglądam.

Barnes wykonał dwa silne ciosy prosto w twarz mężczyzny.

- Howard?! - kobieta znowu krzyknęła.

Poczułam jak na mojej skórze pojawia się gęsia skórka. Czy dostrzegła już, że mężczyzna, którego woła, właśnie upadł bezwładnie na ziemię pod nogami ich oprawcy? Czy zdaje sobie sprawę z tego, że najprawdopodobniej będzie następna? Hydra przecież nie mogła zostawić świadka.

Zimowy chwycił ciało mężczyzny za ubranie, po czym zatargał go na miejsce kierowcy samochodu. Oczywiście, chciał upozorować zwykły wypadek.

Kobieta przestała krzyczeć. Pewnie wiedziała już, że zaraz dołączy do swojego towarzysza i pogodziła się ze swoim losem.

Zimowy w spokojnym tempie okrążył samochód, podszedł do niej, po czym złapał za szyję, dusząc. Nie trwało to długo. Zostawił ich ciała w pojeździe, a następnie stanął centralnie przed kamerą. Mogłam dostrzec jego twarz. Była kompletnie wyprana z emocji, pusta. W jego oczach nie było nic. Podniósł pistolet i strzelił prosto w kamerę.

Szybko odłączyłam pendrive'a, po czym schowałam go do kieszeni. Powinnam go przekazać Starkowi, ale coś mi mówiło, że nie powinien tego oglądać. Tylko co?

Spojrzałam na dokumenty porozrzucane po łóżku, po czym gwałtownie wstałam i zaczęłam je przeglądać. Wiedziałam czego szukam, jednego imienia. Kim był Howard?

Przeglądałam wszystko, kartka za kartką, aż w końcu to znalazłam. Strona zatytułowana drukowanymi literami:

RAPORT Z MISJI 16 GRUDNIA 1991 R. 

ZDOBYCIE SERUM

WYELIMINOWANIE HOWARDA I MARII STARK 

Wstrzymałam oddech, patrząc na nazwisko. Już wiem skąd kojarzyłam to imię. Dlatego Barnes się zawahał, przecież znali się z wojska. Howard zajmował się bronią.

W jednej chwili znalazłam się w strasznym położeniu. Jestem ostatnią osobą, która powinna być w posiadaniu takiej informacji. Co miałam z nią zrobić? Powiedzieć Starkowi? Ostrzec go, że szuka mordercy własnych rodziców? 

Przecież będzie chciał zabić Barnesa, kiedy się dowie. Nie wyobrażam sobie co bym czuła na jego miejscu, więc nie mogłabym go winić. Powinien wiedzieć, ale bałam się mu powiedzieć.

Fakt pozostawał jeden.

Bucky zabił rodziców Starka.

- Friday, gdzie jest Steve? - zapytałam, już wiedząc co muszę zrobić. To był jego przyjaciel. Powinien sam postanowić co robić w takiej sytuacji.

- Kapitan jest w swoim pokoju - usłyszałam. 

Zacisnęłam palce na czarnym pendrivie, po czym energicznie podeszłam do odpowiednich drzwi i weszłam bez pukania.

Steve siedział przy biurku i coś rysował, ale w tej chwili nie poświęciłam temu większej uwagi.

- Hej, Kate, coś się stało? - zapytał, marszcząc brwi w konsternacji, zamykając swój szkicownik. 

Nawet mu się nie dziwiłam. Właśnie weszłam do jego pokoju bez pukania i to w takim stanie. Stwierdzić, że byłam zdenerwowana to spore niedopowiedzenie. Nie potrafiłam znaleźć słów, żeby przekazać to czego właśnie się dowiedziałam.

- Muszę ci coś pokazać - powiedziałam tylko, po czym bez pytania usiadłam przy jego komputerze. Nie zadając pytań stanął tuż za moimi plecami, a ja uruchomiłam to samo nagranie, które obejrzałam wcześniej.

Znowu obserwowałam tą straszną scenę. Moment śmierci rodziców Starka. Zawahanie ręki Barnesa, kiedy zobaczył twarz Howarda. Rozpaczliwe nawoływanie jego żony. Dwa silne uderzenia i ciało upadające na ziemię. Silny uścisk ręki na szyi matki Tony'ego. Nie mogę pozwolić, żeby kiedykolwiek to zobaczył. Nie powinien tego oglądać.

Kiedy filmik się skończył, przeniosłam spojrzenie na Steve'a. Wyglądał na poruszonego, jednak nie zaskoczonego. Rozpaczliwie szukałam chociaż najmniejszej oznaki zdziwienia w jego oczach. Czegokolwiek co dałoby mi nadzieję, że wcale nie ukrywa tego od dłuższego czasu. W końcu spojrzał na mnie. Dopiero wtedy przestałam się oszukiwać.

- Wiedziałeś - wyszeptałam z niedowierzaniem. Powoli wstałam z krzesła, odchodząc od niego kawałek. - Wiedziałeś - powtórzyłam cicho. Ta informacja nie mogła do mnie dotrzeć.

- Kate, posłuchaj mnie - powiedział, podchodząc do mnie bliżej, ale gwałtownie się odsunęłam.

- Wiedziałeś i nic nie powiedziałeś?! - krzyknęłam zdenerwowana. - Od jak dawna wiesz? - zapytałam, zrównując z nim kontakt wzrokowy. 

Na jego twarzy pojawiło się zmieszanie. Poczułam jak przechodzi mnie zimny dreszcz. Złość ogarniała mnie coraz bardziej i nie mogłam tego powstrzymać. 

- Od tygodnia? Miesiąca? Roku?

- Dowiedziałem się jakiś czas po bitwie w Triskelionie - oznajmił cicho, czekając na moją reakcję. 

Tego się nie spodziewałam. Wpatrywałam się w niego z niedowierzaniem, a także żalem. Byłam jednocześnie zła i smutna. Czułam się oszukana. Chciał żebym znalazła Barnesa, a nie zdradził mi wszystkich faktów. Co więcej, od tak dawna wiedział co zrobił, a wciąż nic nie powiedział Starkowi. Przecież są przyjaciółmi! Jak może ukrywać przed nim tak ważną rzecz? Rozumiem, że to nie jest łatwe, ale przecież lepiej będzie jak dowie się od kogoś kogo dobrze zna. 

- Jak mogłeś? - zapytałam cicho, nie patrząc na niego. Prychnęłam pod nosem, kiedy nie doczekałam się odpowiedzi po dłuższym czasie. - Nie, to złe pytanie. Jak możesz? - dopiero teraz na niego spojrzałam. W jego oczach nie było ani trochę poczucia winy. Smutek owszem, ale nie żałował podjętej decyzji. - Jesteście przyjaciółmi, Rogers! Przyjaciółmi do cholery! Jak możesz mu to robić?! - krzyknęłam wytrącona z równowagi.

- Daj mi wyjaśnić... - zaczął mówić i podszedł do mnie o krok, ale gwałtownie się cofnęłam.

- On ci ufa, a ty przez tyle czasu ukrywasz przed nim tak istotną informację. 

- Więc co mam zrobić?! - teraz to on krzyknął. Przybrał bardziej agresywną postawę, ale byłam zbyt zdenerwowana żeby zwrócić na to uwagę. - Co mam według ciebie zrobić?! Powiedzieć mu o tym? Pozwolić żeby szukał zemsty na kimś kto nie wiedział co robi?!

- Powiedzieć mu prawdę - syknęłam przez zaciśnięte zęby. - Nawet najgorsza prawda jest lepsza od kłamstwa. Jeżeli dowie się od kogoś innego znienawidzi cię i wcale nie będę mu się dziwiła. Jesteście drużyną, powinniście być szczerzy wobec siebie nawzajem, a ty w tej chwili jesteś pieprzonym kłamcą.

- Ty coś o tym wiesz, prawda? - warknął ze złością.

W pomieszczeniu od razu zaległa ciężka cisza. Jego słowa były niczym kolejny sztylet prosto w serce. Z szokiem patrzyłam w jego ciemnoniebieskie oczy.

Poczułam coś mokrego spływającego po moim policzku i dopiero to przywróciło mnie do świadomości. Nie mogłam płakać. Nie przy nim. Wyraz jego twarzy momentalnie złagodniał i dopiero teraz pojawiło się poczucie winy. Niepotrzebnie. To nie mnie powinien żałować, tylko Starka. On jest jego przyjacielem, to jego okłamuje.

- Kate, przepraszam cię... - zaczął mówić.

- Daj spokój, masz rację. Właśnie dlatego powinieneś mnie posłuchać - powiedziałam, odzyskując panowanie nad sobą. - Macie coś, czego ja nigdy nie będę miała. Stanowicie silną, zgraną drużynę. Nie pozwól żeby coś stanęło między wami. To będzie trudne, ale lepiej jeżeli dowie się od kogoś kogo zna - ponownie zapadła między nami cisza. 

Zabolało. Znowu czułam, że w środku się rozsypuję, jednak nie chciałam mu tego pokazać. Nie potrzebuję jego litości. Steve spróbował wykonać kolejny krok, ale znowu się odsunęłam, plecami uderzając w ścianę.

- Kapitanie Rogers, Sharon czeka w salonie - rozległ się głos Friday. Zdecydowanie muszę stąd wyjść.

- Nie mam zamiaru wtrącać się w sprawie Starka. Decyzja należy do ciebie - oznajmiłam, po czym skierowałam się do wyjścia. 

Niestety, zanim dotarłam do drzwi Steve delikatnie chwycił mój nadgarstek i odwrócił w swoją stronę.

- Nie uważam tak. Naprawdę nie chciałem tego powiedzieć - wyznał szczerze, patrząc mi w oczy. 

Wiem, że mówi prawdę, ale słowa, które powiedział wcześniej wciąż odbijały się echem po mojej głowie. Czasami ludzie pod wpływem impulsu wyznają najbardziej skrywane emocje. Wcale się nie zdziwię, jeśli właśnie tak mnie postrzega.

- Mam to gdzieś - wzruszyłam ramionami, wyrywając nadgarstek.

Na twarzy Steve'a pojawiła się rezygnacja, więc szybko odwróciłam się do drzwi z zamiarem wyjścia. Nie mogę teraz się poddać tylko dlatego, że nie chcę oglądać tego smutku na jego twarzy. Sharon z pewnością go pocieszy.

- Wiesz, że on będzie chciał go zabić, prawda? - zapytałam cicho. Stark jest impulsywny, dlatego jest to dość prawdopodobny scenariusz.

- Tego się boję - odpowiedział. 

Zamknęłam oczy, po czym wyszłam z pomieszczenia, zostawiając pendrive'a. To nie była moja walka. Co się stanie zależy od Steve'a, Starka i Barnesa.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro