11. Kamień i smok [5/6]

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nawet nie zauważyli, że koniec roku zbliża się wielkimi krokami. Oznaczało to, że do egzaminów końcowych zostało coraz mniej czasu. Hermiona zaczęła panikować i spędzać w bibliotece jeszcze więcej czasu, niż zazwyczaj, wymuszając na Ronie i Harry'm dotrzymywanie jej towarzystwa.

Chłopcy nie byli tym faktem zbyt zachwyceni, ale korzystali z okazji, do powtórek, bo trzeba było przyznać - notatki Hermiony były najlepsze z najlepszych. Jej indywidualny plan nauki rozpisany w kolorowych tabelkach też nieco ułatwiał zadanie, choć dziewczyna wpadała w panikę za każdym razem, gdy musiała poczynić jakiekolwiek od niego odstępstwo.

- W mugolskiej szkole też tak panikowałaś? - mruknęła Alex, patrząc, jak Hermiona gorączkowo poszukuje notatek z zielarstwa.

- W mugolskiej szkole uczyłam się pisać, czytać i liczyć... Nie wymagało to sterty notatek! Choć w starszych klasach pewnie też musiałabym opracować jakiś plan... Harry! - zawołała oburzona, zrzucając go z fotela w czytelni. - Cały czas na nich siedziałeś! - Złapała nieco wymiętoszone notatki o grzybach bąblowcowych.

- Uczyli was w szkole czytać? - zdziwił się Ron. - Przecież w domu można się tego nauczyć!

- Mugole idą do szkoły bardzo wcześnie - odpowiedział mu Harry. - Dlatego zaczyna się od bardzo prostych rzeczy.

- Bez sensu - westchnął Ron, bez przekonania sięgając po podręcznik do eliksirów. - Nie wiem, czemu się tego uczę... Snape i tak nas obleje.

- Jest ostatnio jeszcze bardziej wredny, niż zazwyczaj - mruknął Harry. - Myślicie, że to przez Quirella?

Przyjaciele starali się na różne sposoby wspierać nauczyciela, by dodać mu otuchy. Wszystko wskazywało na to, że Snape'owi na razie nie udało się go złamać.

- Możliwe - mruknęła Alex, rozglądając się po półkach. - Zaraz wracam, muszę poszukać jednej książki.

Weszła między regały i przeglądała tytuły. Zapytanie pani Pince nie wchodziło w grę, książka, której szukała, natychmiast wywołałaby podejrzenia, a ona przecież nie chciała zwracać na siebie uwagi.

- Invenite primamagicae - mruknęła, dotykając różdżką regału.

Nic się nie stało, podeszła więc do następnego i również użyła zaklęcia szukającego. Udało się dopiero za szóstym razem. Jedna z książek wysunęła się nieco z półki. Alex podbiegła do niej i stając na palcach próbowała do niej dosięgnąć.

- Chyba musisz trochę urosnąć, mała. - Usłyszała dudniący, ale sympatyczny głos Hagrida, który chwilę później bez problemu podał jej książkę.

- Albo w końcu nauczyć się zaklęcia przywołującego... - westchnęła.

- Pierwotne formy magii? - Olbrzym przyjrzał się okładce dzierżonej przez nią książki.

- To na dodatkową ocenę u Flitwicka - odparła szybko, również zerkając na trzymane przez niego tomiszcza. - A ty nadal marzysz o smoku...?

- To...

- O, Alex, gdzie ty się podziewasz? Cześć, Hagrid! - Przyjaciele odszukali ją pomiędzy regałami i przywitali się z gajowym. Alex błyskawicznie, ale dyskretnie schowała książkę do torby, a Hagrid zasłonił tytuły.

- Nie spodziewałem się ciebie w bibliotece - zauważył Harry.

- A tak se szukam... czegoś na ślimaki, bo mi, cholibka, wszystkie dynie zeżrą. A wy co tutaj robicie? Chyba nie szukacie dalej Flamela, co?

- Och, już dawno go znaleźliśmy! - rzucił Ron lekceważącym tonem. - I wiemy nawet czego pilnuje Puszek...

Hagrid uciszył go szybko, stanowczo odmawiając udzielenia im jakichkolwiek informacji. W końcu zgodził się odpowiedzieć im na parę pytań wieczorem, w jego chatce, licząc, że przynajmniej przestaną węszyć na własną rękę. Pożegnał się szybko i bez zwłoki wyszedł z biblioteki.

- Czego on tutaj szukał? - zastanawiał się Harry.

- Wziął podręczniki dla hodowców smoków - odpowiedziała Alex. - Zdążyłam podejrzeć. Myślicie, że chce jakiegoś kupić?

- Handlowanie smokami jest w Anglii nielegalne. - Pokręcił głową Ron. - Charlie mi mówił, a on zna się na tym bardzo dobrze.

- Myślę, że Hagridowi by to nie przeszkadzało... - zmartwił się Harry. - Od zawsze marzy mu się smok.

- Oby nie zrobił nic głupiego - westchnęła Alex. - Wypytajcie go wieczorem, dobrze? I o Kamień, i o te smoki... Ja nie mogę tam z wami pójść - dodała smutno.

- Dlaczego?

- Umówiłam się z Nevillem, ciągle ma zaległości. - Wzruszyła ramionami i pożegnała się z nimi.

W sumie nie było to kłamstwo. Faktycznie umówiła się z Nevillem, ale na popołudnie, nie wieczór. Wieczorem planowała coś zupełnie innego.

Longbottom był, wbrew pozorom pojętnym uczniem, dlatego szybko uporali się z wszystkimi zaległymi pracami zaliczeniowymi, dzięki którym chłopiec mógł spokojnie rozpocząć naukę do egzaminów. Mimo to za oknami już zaczynało się powoli ściemniać.

- Dziękuję, Alex, nie wiem, jak ci się odwdzięczę... - westchnął Neville, zamykając ostatni podręcznik. - Właściwie, dlaczego tak bardzo mi pomagasz?

Alex wzruszyła ramionami.

- Wszyscy myślą, że jesteś nieudacznikiem. Osoba, która najbardziej w to wierzy, to ty sam - odpowiedziała mu Alex. - A to nie jest prawda, Neville. Jesteś zdolnym czarodziejem. Musisz tylko dać sobie szansę.

- Nie wiem, Alex...

- Ale ja wiem. - Uśmiechnęła się lekko. - Pójdę już, chcę jeszcze poczytać przed snem.

W dormitorium wyciągnęła spod łóżka książkę i przetarła ją z niewidocznej warstwy kurzu. Postanowiła jednak znaleźć bardziej ustronne miejsce na lekturę, wzięła więc ją po pachę i wyszła z dormitorium. Zawahała się przez moment. Gdy będzie wracać, zapewne będzie już cisza nocna... nie chciała wpaść na Filcha, szlaban tuż przed egzaminami był kiepskim pomysłem.

Zrobiła krok do tyłu i ostrożnie wsunęła się do sypialni chłopców. Była pusta. Wyciągnęła z kufra Harry'ego pelerynę niewidkę i zostawiła mu krótki liścik z wyjaśnieniami, na wypadek, gdyby jej szukał. Tak zaopatrzona wyszła z Pokoju Wspólnego i ruszyła do sowiarni, która o tej porze świeciła pustkami.

Sandy nadal nie wróciła. Alex zaczynała się martwić, ale z drugiej strony wyprawa do Australii to nie byle co. Naprawdę liczyła na kilka odpowiedzi.

Znalazła miejsce, z dala od ptaków i otworzyła książkę na odpowiednim rozdziale.

8. PRIMAMAGICJA

Primamagiciae, primamagicja, magia pierwotna. Zdolność ta, przez wielu badaczy uznawana za mityczną, nosi wiele imion. Niektórzy negują jej istnienie, inni uważają za zaburzenie rozwoju magicznego, skutkujące przetrwaniem dziecięcej magii u starszych dzieci. Warto jednak wziąć pod uwagę bardzo nieliczne przypadki na przestrzeni wieków, gdzie zdolność do używania czarów bez pośrednictwa magicznego przedmiotu (czyli zazwyczaj różdżki), wykraczała poza niewinną, dziecięcą magię.

Źródeł tego zjawiska upatruje się w czasach sprzed wynalezienia magicznej różdżki, a zatem bardzo dawnych. Nasi przodkowie bardzo szybko musieli odnaleźć przewodnik, który pozwolił im korzystać ze wrodzonej mocy magicznej, który wzmacniał ją poprzez skierowanie jej i zogniskowanie w magicznym artefakcie. Nieliczne wyjątki potrafiły czerpać bezpośrednio u źródła, za nic mają różdżki i inne magiczne przedmioty. Wraz z rozwojem różdżkarstwa jednak populacja korzystająca z przekaźników okazała się o wiele liczniejsza i wyparła tę drugą grupę. Jedynym śladem pierwotnej magii była magia dziecięca, która zanika około 10-12 roku życia dziecka i odnosi się do drobnych, bardzo słabo kontrolowanych czarów. Dlatego uznano to za umowną granicę, w którym należy rozpocząć edukację magiczną, co łączy się oczywiście z zakupem różdżki.

Teoretycy jednak wykazują możliwość istnienia osób, u których pierwotna magia objawia się w pełnej, pradawnej, krasie. Mają one pełen dostęp do swojej magii, nieograniczony przez opór przekaźnika. Rzucanie czarów, zaklęć i uroków jest ułatwione, choć cięższe do nauki, gdyż młody adept magii musi sam odnaleźć sposób po sięgnięcie po nią. Choć standardowe zaklęcia spełniają swoją funkcję, gestykulacja może się znacząco różnić. Osoby obdarzone tym darem, są skazana tylko na siebie podczas nauki. Chyba, że zdecydują się na skorzystanie z różdżki, co jest - przynajmniej na początkowych etapach - mało przyjemnym doświadczeniem. Konieczność skompresowania i "uwiązania" pełnej mocy magicznej jest przykrym doświadczeniem, która powoduje nieprzyjemne odczucia gorąca, bądź zimna, a także wielu innych, związanych z przepływem energii przez przekaźnik, która zazwyczaj normalna i całkowicie niezauważalna, przy potężniejszych zaklęciach dla osób obdarzonych primamagicją może być szkodliwa, a nawet śmiertelna.

Nie zaleca się zatem osobom obdarzonym tym darem korzystania z różdżek przy rzucaniu potężniejszych czarów. Stąd być może pokutuje przekonanie o ich małej liczebności, bowiem próbując zamaskować swój dar, muszą ograniczyć się do prostych, co najwyżej przeciętnych czarów. Korzystanie z pełni mocy skutkować może pełną dowolnością, być może nawet obejście pewnych - ponoć niepodważalnych - zasad dotyczących zaklęć. To jednak tylko teoria, jedynym pewnym przypadkiem pirmamagicji była Helga Hufflepuff, były to jednak czasy, kiedy różdżki wciąż zyskiwały na popularności. W dalszych wiekach pojawiały się pogłoski, jednak nie zostały one w stu procentach potwierdzone. Ostatnia taka pogłoska dotyczyła czarownicy żyjącej w XVIII wieku w Wenecji.


Rozdział ciągnął się jeszcze przez kilka następnych stron, Alex jednak uznała, że przeczytała dość. Teoretyczne podstawy jej daru wydawały się zgodne z jej osobistymi doświadczeniami. Bez użycia różdżki nie miała większego problemu z rzuceniem jakiegokolwiek czaru, nawet takiego, z którym nie miała wcześniej do czynienia. Owszem, nadal potrzebny był trening, ale o podobnej intensywności, jak miało to miejsce w przypadku jej przyjaciół. Bardzo zainteresował ją fragment o pełnej dowolności w rzucaniu czarów. O ile dobrze zrozumiała wiązało się to z tym, że jeśli tylko postara się wystarczająco mocno, będzie potrafiła rzucić zaklęcie, bądź formę zaklęcia, niedostępną dla innych osób.

Niepokojący był jednak fakt, że korzystanie z różdżki było dla niej w pewien sposób niebezpieczne. Tego, poniekąd, też doświadczyła. Czytając ten akapit, od razu wspomniała ostatnią lekcję transmutacji. Przy zamienianiu filiżanki w naparstek ewidentnie poczuła falę ciepła. Przypomniały jej się słowa Hermiony o redukcji energii - musiała być to energia, w którą zmienił się nadmiar materii z filiżanki. Dla innych ta zamiana nie była wyczuwalna, ale konieczność skompresowania mocy, wywoływała nieprzyjemne odczucia. Pierwotna magia nie lubiła ograniczeń...

Analogicznie, przy transmutacji w drugą stronę za pomocą różdżki powinna tej energii zaczerpnąć z otoczenia, zatem powinna poczuć zimno. Pohamowała odruch, by od razu wypróbować swoją teorię. To był... trudny dar i trochę bała się badać go na własną rękę. Wyglądało jednak na to, że jest do tego zmuszona. Nie było nikogo, kto mógłby jej w tym pomóc. Miała nieograniczony dostęp do magii, z której inni musieli czerpać za pomocą różdżek. Gdy sama miała z niej skorzystać, było to jak podcinanie skrzydeł ptakom.

Przy silniejszych zaklęciach mogło być to o wiele bardziej nieprzyjemne... Duże ilości energii mogły być wręcz zabójcze.

I co się dziwić, że nikt o zdrowych zmysłach się w takiej sytuacji nie wychyla? - pomyślała.

Wyglądało na to, że nie pozostało jej nic innego, jak pozostać przeciętniakiem. Bezpieczne rzucanie trudniejszych zaklęć związane było z koniecznością skorzystania z tego niezbadanego daru a przecież Alex nie chciała się z nim ujawniać.

Przyzwyczaiła się do tkwienia w cieniu. I nie zamierzała go opuszczać.



*zmyśliłam to. Łącznie z całą tą primamagicją. Zaklęcia użyte w tym fragmencie (oraz następnych także) również są wyssane z palca, choć bazowałam na łacinie podobnie jak JKR.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro