10

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Z góry przepraszam, że mnie tyle nie było, lecz nauka mnie trochę pochłonęła. Za niedługo majówka, więc trochę nadrobię. 😊😊

Riley

Pusto wpatruję się w wiadomość od Ethana, wspominając nasz wieczór aka katastrofa. Jednak nic nie poradzę, że to wszystko jest dla mnie trudne. Boję się znow sparzyć, tak jak przy Chrisie. Ethan wydaje się być zupełnie inny, lecz to dla mnie nie wystarcza. Potrzebuję czasu. Tylko cholera, każdy jego złożony polacunek na mojej skórze zmusza mnie do przekroczenia mojej granicy. Jego dotyk, budzi we mnie wszystko co niedozwolone i nieznane. Za każdym razem, więc walczę z moją asertywnością, która z każdym naszym bliższym dotykiem maleje. Za każdym razem, pragnę go coraz bardziej. Co mnie niesamowicie bardzo irytuje.

Wstaję z łóżka słysząc trzeci sygnał budzika i zaczynam się powoli zbierać do pracy. Zakładam spódniczkę i koszule, a włosy związuję w wysoką kitkę. Do czarnej torebki pakuję, klucze, portfel i błyszczyk. Spoglądam ostatni raz w lustro, po czym opuszczam mieszkanie. Gdy znajduję się na klatce, zaczyna dzwonić telefon. Wzdycham i wygrzebuję go z torby.

– Szybko, bo idę do pracy – mówię, a w międzyczasie zaczynam schodzić do samochodu.

– Jak skończysz, przyjdę po ciebie – śmieje się Ashley, co nieco mnie przeraża. - Po drugiej będę pod redakcją.
Nie dając mi nic odpowiedzieć, rozłącza się. Biorę głęboki wdech, bojąc się, co ta wariatka zaplanowała. Znając ją, nic co by mnie ucieszyło. Gdyby było inaczej, od razu powiedziałaby, co takiego ma zamiar zrobić.

Po dziesięciu minutach znajduję się w swoim gabinecie, gdzie wszędzie walają się segregatory, kartki i jeszcze więcej kartek. Muszę tu posprzątać, lecz na to obecnie czasu nie mam. Siadam na skórzanym obracanym fotelu i włączam komputer, zaczynając tym nowy dzień w pracy.

– Dzień dobry Riley. –  Wita się szef, dość groźnym tonem. Ciekawe, co takiego zrobiłam. Czyżby pretensje o mój kilkudniowy urlop? – Możesz mi to jakoś wyjaśnić? – pyta, kładąc przede mną recenzję z ostatniego tygodnia. Rzucam na nią okiem i wciąż nie rozumiem, co w niej nie tak.

– Napisałam prawdę książka na temat pedofilii, krzywdach na dzieciach powinna mieć większy rozgłos, szczególnie u niepełnoletnich, narażonych na tego typu rzeczy – wyjaśniam, a ten wziął papier i wrzuca go do niszczarki, likwidując moje dwie godziny pracy. Sukinsyn.

– Dziewczyno ty chyba nie wiesz, o czym mówisz – unosi się, siadając na drugim krześle. – Temat ten jest kontrowersyjny i nieodpowiedni dla niepełnoletnich dzieci! – Wymachuje dłońmi, denerwując mnie jeszcze bardziej. Przysięgam, że gdyby praca tu nie była moim marzeniem, dawno by mnie tu nie było.

– Niech będzie, zmienię to – odpowiadam, nie odwracając wzroku od monitora komputera. Oburzony wychodzi, trzaskając drzewami, na co jedynie prycham.

Gdy na telefonie zauważam wiadomość od Ash, o tym że już jest, zgadzam światła i zamykam gabinet. Żegnam się z okropnym szefem oraz przy okazji innymi pracownikami, po czym schodzę na dół, gdzie dostrzegam ciemnoskórą dziewczynę.

– Riley, nie ma czasu na powitania! – krzyczy i zaczęła mnie ciągnąć w stronę mustanga. – Masz pół godziny na wyszykowanie się.
Zaraz, chwila, co? Na co mam mieć pół godziny? Po co? Cholera, w co ona mnie znowu wpakowała.

- Ashley dlaczego? – pytam, wyobrażając sobie najróżniejsze scenariusze i w żadnym z nich nie kończę dobrze.

–  Załatwiłam ci randkę życia, więc nie warz się odmówić – odpowiada, a ja niechętnie ruszam spod redakcji. Spoglądam w lusterka i dostrzegam dość dziwny samochód. Czarny, doszczętnie porysowany i z brakiem tablic rejestracyjnych. Dla spokoju skręcam w prawą stronę, lecz z on zrobił to samo. Przyśpieszam prędkość do osiemdziesięciu, co wóz za mną robi to samo. Serce podchodzi mi do gardła, a płuca zapominają jak się oddycha. To może być, ten co chciał mnie potrącić. Na samą myśl czuję zimne ciarki na plecach.

– Cholera, Ashley ktoś za nami jedzie – oznajmiłam przerażona, dziewczyna zaczyna się wierzgać, wyśmiewując mnie. – Nie odwracaj się, bo zwrócisz nami ich uwagę.

Powoli zaczynam przyspieszać, chcąc go zgubić, na marne. Spoglądam w lusterka i przez chwilę mało nie tracę panowania nad samochodem. Moje dłonie i nogi stają się bezwładne. Wystawia dłoń za okno, w której trzyma pistolet.

– Riley! Zgub go! – krzyczy przyjaciółka z siedzenia obok, co mnie jedynie rozprasza. Zaczyna coraz szybciej oddychać i trząsc się.

– Nie zemdlej mi tylko do cholery! Oddychaj spokojnie! – Staram się ją uspokoić, gdyż ma jakiś atak paniki.

– Kurwa! – krzyczę na dźwięk wystrzału. Ze strachu zaczęły lecieć mi łzy, gdyż kompletnie nie wiem co zrobić. Przyspieszam do stu pięćdziesięciu kilometrów na godzinę, przez co znalazłam się o wiele dalej. Skręcam pod swoje osiedle i szybko wbiegamy do budynku, chcąc się schronić. Na szczęście się udało, facet zatrzymuję się pod budynkiem, po czym odjeżdża z piskiem opon.
Trzęsącymi dłońmi otwieram drzwi, po czym wychodzimy do środka, a następnie zamykam na każdy możliwy zamek.
Wchodzimy do salonu, gdzie rzucamy  się przytulone na łóżko. Jak dobrze, że chociaż obok była Ashley, tak to bym chyba z przerażenia spowodowała wypadek.

– Kto to był? – pyta, popijając łyk wody.

– Sama chciałabym wiedzieć – odpowiadam, lecz rozmowę przerywa nam telefon przyjaciółki.

– Hej...wszytko odwołane...ktoś za nami jechał i strzelał...dobra – mówi chyba do faceta, z którym mnie umówiła.
– Lockwood zaraz tu będzie – informuje – Okropnie się zdenerwował.

Czy to oznacza, że tą niespodzianką, na którą czekam pół dnia jest randka z Lockwoodem? Ta dwójka jest niemożliwa.
Mimo że nie za bardzo chcę się widzieć z Ethanem, to potrzebuje go teraz. Widzieć go siedzącego obok, mówiącego, abym się nie bała. Taki właśnie jest Lockwood, troskliwy. Wiem, że przy nim krzywda mi się nie stanie. Tego jestem pewna.

Po paru minutach słyszę pukanie, podchodzę otworzyć, natomiast Ashley nadal stara się ochłonąć. Jej oddech wciąż jest nie równy, a na nogach ledwo stoi.

– Nic ci nie jest? – pyta od razu, oglądając mnie z każdej strony. A po chwili obejmuje mnie szczelnie, co dodaje mi otuchy.

– Wszystko okej – odpowiadam, lecz nie wcale tak jest. Nie czuje się za bezpiecznie, po sytuacji z potrąceniem, pościgiem. – Martwi mnie jednak, kim on jest? Czemu ostatnio ktoś prawie we mnie wjechał?

– Obiecuję, że go znajdę – przysięga, całując mnie mocno w czoło. Chciałbym tak trwać już cały czas, lecz czuję coś twardego za jego skórzaną kurtką. Coś przypominającego broń. Delikatnie wsuwam dłoń na jego klatkę piersiową i szybko wyciągam przedmiot, cofając się od niego. To jakiś żart, błagam. Szybko opuszczam pistolet na ziemię, powodując tym ogromny huk.

– Co to jest? – pytam przerażona, zastanawiając się, co ze sobą zrobić. Jeszcze przed chwilą czułam się przy nim bezpiecznie, a teraz kolejne wątpliwości.

– Nowy Jork jest niebezpieczny, warto mieć przy sobie, choć taką małą broń. – Wzrusza ramionami, biorąc broń z podłogi. – Mogę ci taki zafundować, abyś miała się czym bronić, przed takimi jak ci dzisiaj. – Od razu zaprzeczam, gdyż nie mam zamiaru posiadać coś takiego. Przecież, to jest niebezpieczne.
Zapraszam mężczyznę do środka, gdzie siada na sofie obok Ashley. Podaję im szklankę wody, lecz sobie nalewam do kieliszka białego wina. Wciąż nie jestem w stanie uwierzyć w to co się wydarzyło. Dlaczego ktoś próbował się mnie pozbyć? Może i to sprawka Chrisa, lecz wątpię. Chyba aż tak mnie, nie nienawidzi, nie ma powodu. W końcu to on mnie zdradził.

– Po Ashley przyjedzie mój przyjaciel, Aleksander, a ty pojedziesz gdzieś ze mną – informuje, ale od razu kręcę  przecząco głową. Co on sobie wyobraża, mam zostawić moją przyjaciółkę roztrzęsioną i pójść gdzieś sobie z nim? Nie ma opcji. Ashley nigdzie się aż stąd nie rusza.

– Riley, nic mi nie będzie. – Uśmiecha się dziewczyna, wchodząc do kuchni.

– Jesteś tego oby na pewno pewna? – Kręci twierdząco głową, więc się zgodzam. Nie mam pojęcia co Ethan wymyślił, lecz mam cichą nadzieję, że nie wymaga to za dużo, gdyż nie mam na to ochoty. Chcę zwinąć się w koc i zapomnieć o otaczającym mnie świecie.

Po paru minutach w moim domu pojawia się dobrze zbudowany, wysoki mężczyzna. Wygląda podobnie do Ethana, lecz ma krótkie włosy i luźniejszy styl. Przynajmniej teraz, ma na sobie czarne joggery i białą bluzkę.

– Nazywam się Aleksander González. – Podajr dłoń mi oraz Ashley. Hiszpan? Urodą przypomina czystego Amerykanina, choć to może tylko pozory. Prawdę mówiąc, niewiele razy widziałam na oczy Hiszpana.

– Riley Caren – Przedstawiłam się, a zaraz po mnie przyjaciółka. – Uważaj na nią, proszę.

– Postaram się. – Puszcza oczko, na co Lockwood przewraca jedynie oczami.

Po krótkiej wymianie zdań z przyjacielem Ethana, wychodzimy do jego Mercedesa. Nadal nie wiem, co planuje. Kilka razy zapytałam, lecz ten odmówił. Na szczęście na odpowiedź nie muszę długo czekać. Zatrzymuje się pod dość sporym domem, który otacza ostro zakończony płot. Wygląda na dość kosztowny, lecz dom państwa Andersonów przekracza wszystko.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro