9

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ethan

Wściekły opuszczam jej mieszkanie. Na nią, siebie i na tą całą sytuację. To co się wydarzyło, było czymś naprawdę okropnym. Bo naprawdę nie wiem, dlaczego ona tak zareagowała. Przecież, wsyztsko było dobrze. Porozmawialiśmy, pocałowałem i właśnie. To zaszło za daleko i za szybko. Nie dziwię się, więc że tak zareagowała.

Jadąc nocnymi drogami Nowego Jorku, czuję się jakoś niepewnie. Kilka razy spoglądam w lusterka i jedyne, co widzę to jadący za mną nieoznakowany srebrny samochód. Zjeżdżam, więc na prawo, on tak samo. To się zabawimy - uśmiecham się sam do siebie i przyśpieszam. Tym razem wjeżdżam w dość poplątane osiedle, tam na pewno odpuści. Tak jak myślałem, ktoś za mną jedzie. Zwiększam liczbę na liczniku do stu dwudziestu, mając nadzieję, że to wystarczy.

- Kurwa! - krzyczę, słysząc dzwoniący telefon, odebram, włączając głośno mówiący.

- Ethan nie możesz zjawić się w klubie ani w domu - mówi zdenerwowany Aleksander. Wiedziałem, że to nie koniec rozrywki. Anonimowiec nie byłby sobą, gdyby nie zniszczył mi dnia doszczętnie. - Pod każdym budynkiem znajduje się snajper.

- Obudź ekipę strzelniczą, mają ich wziąć z ukrycia. Jak chcą się bawić to zagramy na moich zasadach. -
Gdy się rozłączam, jestem bliski wyjazdu z osiedla. Zwiększam prędkość, czując pełną satysfakcję. Przejeżdżam ostatni blok, lecz nagle hamuje, słysząc jak opony na tym cierpią. Metr dalej stoi srebrne bmw, z którego wybiega dwóch facetów w kominiarkach i zaczynają mierzyć w moją stronę pistoletami. Łapie za ASG, i wybiegłem z samochodu. Przystaję za słupem, skąd do nich zaczynam strzelać. Podbiegam za drugi słup, aby stanąć bliżej i pociągam kolejny raz za spust. Lekko się wychylam, gdzie jeden z nich mnie atakuje. Wymierzam ciosy w twarz, przez co z jego ust zaczyna wypływać czerwona ciecz. Wypluwa krew, popychając mnie na ziemię. Sięgam pistolet leżący na ziemii i celuje w jego nogę.

- Joder, me disparó! - krzyczy, a więc nasłał na mnie Hiszpanów. Daje mi to pewność, że ich szefem jest Esteban Martínez. Zabije tę hiszpańską kurwę.
Strzelam do zranionego wprost w serce, natomiast drugiego w kolano, przez co łatwo zaciągam go do samochodu. Wyjmuję srebrne, policyjne kajdanki i przyczepiam jego dłonie do siedzenia. Teraz pewnie ściągam z niego czarny materiał, co uwidacznia mi jego twarz. Jest może nieco starszy ode mnie, co mówią zmarszczki w kącikach oczu o kolorze brąz.

- Dónde está Esteban Martínez? /Gdzie jest? - staram się z nim dogadać, lecz on się wypiera, zaciskając usta w wąska linię. Strzelam więc kolejną kulkę w drugą nogę, przez co zawył z bólu.
Jednak nadal nic nie mówi, twardy gnojek. Dając sobie z nim spokój, wybieram do Aleksandra, jak się sprawy mają ze snajperami.

- Mogę? - pytam, mając na myśli, czy mogę ruszyć do domu, nie martwiąc się, że znów czeka mnie walka z zawziętymi hiszpanami.

- Spokojnie jedź do domu - odpowiada, nieco mnie uspokajając. Ten dzień to czyta abstrakcja, niczym z filmu akcji. Kłótnia z Riley, śmierć Lily Anderson, strzelanina z jego ludźmi, a do tego snajperzy na moich terenach. Przysięgam, że rozpierdolę tego człowieka na strzępy.

- Mam ich człowieka, Hiszpana. - Informuję przyjaciela, po czym szybko kieruję się w kierunku domu, gdzie w piwnicy czeka na mnie wybudzony facet. Z tym jeszcze nie wiem, co zrobię.

- Cuál es su nombre? /Jak się nazywasz? - pytam w trakcie drogi. Cholera, jak dobrze, że ojciec naciskał na naukę nie tylko rosyjskiego, lecz i hiszpańskiego. Teraz bez tego nic kompletnie nie mógłbym zrobić, tak to, chociaż coś z niego wyciągnę.

- Santiago - bełkocze, trzymając się za ranę postrzałową. Za niedługo się wykrwawi. Przez co właśnie w tym momencie wpadłem na genialny plan. Niech będzie moim pierdolonym listonoszem.

- Santiago dile al jefe que sabemos quién es y que es solo cuestión de tiempo antes de que lo atrapę. /
Powiedz szefowi, że wiemy, kim on jest i że to tylko kwestia czasu, zanim go złapie. - Nakazuję i wyrzucam go pośrodku pustej autostrady. Patrzę się chwilę w lusterko, obserwując kulejącego Santiago.

Po paru minutach parkuję na podjeździe, po czym nerwowo wchodzę do mieszkania. Od razu kieruję się do piwnicy, skąd nie dobiegają żadne krzyki, wołanie pomocy. Wyjmuję klucz i otwieram duże stalowe drzwi, za którymi siedzi w okropnym stanie facet.

- Może teraz sobie pogadamy - zaczyna. chodzić wokół niego.

- Nic ci nie powiem - mówi cicho, pewnie dlatego, że ma całą opuchniętą twarz. Zasłużył i na o wiele więcej, chciał przejechać Riley. - Ona nam zabroniła.
Ona? A nie przypadkiem on? Przecież ich szefem jest Esteban Martínez. Nic już z tego nie rozumiem. Każdy sobie kurwa ze mną pogrywa, ale to się teraz skończyło. Gra się toczy, lecz teraz na moich zasadach.

- Waszym szefem jest Martínez, a nie kurwa kobieta!

- Mylisz się Lockwood. Jasne, Estaban jest z nami, ale do szefa mu daleko. - Śmieje się, a ja jeszcze bardziej zdenerwowany, strzelam mu w twarz.

- Wiem, co zrobił mój ojciec Estabanowi, to na pewno on, kłamiesz! - krzyczę, uświadamiając go, że o wszystkim wiem. Nikt nie wmówi mi, że tym całym E jest jakaś kobieta. Kobieta nie jest w stanie wywołać takiego piekła. Bo właśnie w czymś takim teraz siedzę, piekle. Moje własne, prywatne piekło.

- Oko za oko, ząb za ząb, Lockwood - mówi, ja wkurwiony wychodzę z piwnicy. Trzaskam drzwiami, zamykając je. Pierwsze, co robię to telefon do Andersona. Nie przepadam za nim, ale współpracujemy ze sobą w tej sprawie, więc chcę informować go i być informowany na bieżąco.

- Władającym tym gównem jest ktoś inny i nie zgadniesz - wybucham śmiechem na wspomnienie słów faceta z piwnicy. - Jest nią kobieta, pieprzona kobieta.

- Ethan, to nie byle jaka kobieta. Jest bez skrupułów. Zabiła twoich klientów, Matta, moją żonę, a teraz Elijhe Sahel, dlaczego i kim jest? Nie wiem, ale nie odpuszczę szmacie. Odebrała mi Lily i matkę Delii, pomszczę ją - mówi jakby był ostro upity. Nie dziwię się, gdyby coś się stało Riley, przeklinałbym siebie do końca życia. Nie łączy nas nic szczególnego, ale nie chce, aby przeze mnie jej coś groziło.

- Pomścimy - powtarzam jego słowo, po czym się rozłączam, kierując się w stronę łóżka. Jedyne, czego teraz pragnę to zasnąć, lecz nie w swoim łóżku. A pewnej brunetki, której widok mnie pociesza.

Przepraszam, jutro po pracy wynagrodzę Ci to.

Wysyłam wiadomość i odłożyłem telefon na szafce. Przykrywam się puchową kołdrą i zasypiam, mając nadzieję, że przez noc nic mnie nie zabije.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro