1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Aleksander

Zdenerwowany, a może i nawet przygnębiony siadam na skórzanym, jasnym obrotowym fotelu. Pierwsze co robię, to zalewam szklankę moim ulubionym whisky i zabieram się za papierologię. Zazdroszczę trochę Ethanowi. Ma swoją kobietę marzeń, są po ślubie, zaraz może pojawią się dzieci. Natomiast moja zniknęła trzy lata temu, bez słowa wyjaśnień.
Po akcji w Miami mam jednak zamiar wznowić poszukiwania Victorii. Podczas tych pierwszych, dowiedziałem się tylko, kto mógł współdziałać w jej zniknięciu. I jednego z nich chyba poznałem, lecz mogę się mylić. Widziałem go w końcu tylko na zdjęciu i to trzy lata temu. Tylko skoro współpracował z Vic to, co on robił do cholery u Emily. To się kupy dupy nie trzyma tak jak list pożegnalny od Victorii. Był on napisany zarazem jako pożegnanie, lecz koniec brzmi, jakby nie chciała tego robić. Dlatego rozważam, iż została do tego zmuszona.

– Teraz, kurwa, słuchaj. Uratowaliśmy Riley, odzyskałem ją po wyjeździe do Seattle, jest już po ślubie, więc słucham. – Rozsiadł się naprzeciwko mnie, zabierając moją szklankę z trunkiem. Nie wiem, czy mu powiedzieć. Wścieknie się, że nic mu nie powiedziałem wcześniej. Jednak wiem, że Lockwood ma dużo ludzi za plecami i z jego pomocą szansa na znalezienie Vic, zwiększa się nawet o pięćdziesiąt procent. – Zachowujesz się inaczej niż zazwyczaj, ta rana postrzałowa, co jest do cholery?

– Rana postrzałowa to wynik strzelaniny, podczas odbioru. – Biorę głęboki wdech i wydech, po czym zaczynam. – Cztery lata temu poznałem taką jedną dziewczynę, jak dobrze wiesz nic poważnego. Jednak po kilku tańcach w klubie i rozmowie, zauroczyłem się jej spojrzeniem błękitnych tęczówek i pięknym szczerym uśmiechem. Zakochałem się, pierwszy raz w życiu się zakochałem. – Zatrzymuję się na wspomnienie dnia, kiedy pierwszy raz serce zabiło mi mocniej. To był dzień, kiedy siedzieliśmy u niej w mieszkaniu. Zmusiła mnie do nauki robienia warkocza na jej rudych włosach. Pierwszy raz kobieta zmusiła mnie do czegoś takiego. Wtedy zrozumiałem, że ją pokochałem.

– Naprawdę masz rozterkę o starą miłość? – pyta, unosząc jedną brew.

– Poczekaj, byliśmy razem rok czasu, sądziłem, że jest nam dobrze. Trzy lata temu wracając z akcji, nie zastałem jej owiniętej fioletowym kocem na kanapie, oglądającą telewizję. Na stole leżał list, który doszczętnie mnie załamał – zacząłem mu mówić, jak wyglądała zawartość kartki, którą znalazłem. Na jego twarzy dostrzegłem wściekłość. Ne dziwię się, przyjaźnimy się od kąd pamiętam, Lockwood mówił mi o wszystkim, tak też i on sądził o mnie.

– Dlaczego do kurwy nic nie mówiłeś?! – krzyknął, uderzając dłonią o biurko, przez co na podłodze wylądowały prawie wszytskie dokumenty. Chuj będzie to układał.

– Trzy lata temu dopiero zaczęliśmy pracę w mafii, bałem się, że gdyby wiele osób wiedziało, to jej życie byłoby zagrożone – wyjaśniłem, lecz ten tylko odpalił swojego złotego Marlboro i nerwowo się zaciąga.

– Wiesz, że gdybym ja wiedział, to byś miał ją już dawno w swoich ramionach idioto? – zapytał, stukając się w głowę, na znak jak głupio postąpiłem.

– Nie sądzę, to były nasze początki w tej branży, nie miałeś tylu ludzi, co teraz. – Wzruszyłem ramionami. Słowami tymi nieco uspokoiłem Ethana. Dlatego, że to prawda. Ja wkroczyłem w mafię, znając tylko Ethana. On za to miał już ludzi, dzięki zmarłemu tacie. Jednak nawet i oni nic by nie zdziałali.

– Dobra, masz jakieś poszlaki sprzed trzech lat? Teczkę o swojej kobiecie? – Wymieniał, a ja pod nos położyłem mu czarną teczkę z napisem Victoria Trevino i zdjęcia trzech podejrzanych. – On przecież, był wtedy u Emily. – Wskazał palcem na zdjęcie mężczyzny.

– To jednak się nie myliłem. Trzeba go znaleźć – stwierdziłem, a Ethan tylko pokiwał twierdząco głową. Wziął ze sobą zdjęcie i opuścił mój dom. Za to ja wsiadłem do samochodu i podążyłem w stronę kwiaciarni. Muszę koniecznie przeprosić kobietę, którą zraniłem. Może nie jakoś bardzo, bo Ashley chyba nic do mnie nie czuła. Ale jednak za nią chodziłem dobry rok, starałem się, aby coś z tego było, a teraz pojawiła się szansa na odzyskanie Victorii i już ją zostawiłem. Zachowałem się jak rozwydrzony nastolatek, dlatego muszę to naprawić. Żeby zacząć szukać Trevino, to muszę zakończyć ten rozdział.
Zatrzymałem się na ulicy W 28th st., gdzie jest jedna z lepszych sklepów z kwiatami. Stanąłem pod nim, wyciągnąłem papierosa i wybrałem numer do Riley.

– Cześć, coś się stało? – zapytała lekko zdziwiona. Cóż, faktem jest to, że nie dzwonie do niej za często. Jak już coś chcę to do jej męża.

– Jakie kwiaty lubi Ash? – Zaciągnąłem się dymem papierosowym i zacząłem się rozglądać, jakie kwiaty stoją tu na zewnątrz. Jednak rozpoznaje jedynie róże. Resztę mogę nazwać tylko po kolorze.

– Lubi zapach lawendy – odpowiedziała, po chwili zastanowienia. – Czyżby Pan González, stwierdził, że nie ma sensu szukać Victorii?

– Właściwie nabrałem nowej nadziei, a Ashley chcę przeprosić. – Wyjaśniłem, na co ta tylko cicho westchnęła. – To dziękuję. – Pożegnałem się i rozłączyłem połączenie. Skierowałem się do środka, grozy dla mojego organizmu. Mam okropną alergię na pyłki, a na własne życzenie wchodzę do środka ich największego skupiska. Na tak mocny zapach kwiatów, zacząłem już kichać.

– Kurwa! – warknąłem między kichnięciami. Jedna z pracownic, krzywo się spojrzała, co olałem. Podszedłem do kasy, gdzie o pomoc poprosiłem jedną z pań.

– Chciałabym bukiet z lawendy, cena nieważna. Duży i ładny – poinformowałem szybko i zakryłem usta chusteczką. Pieprzone pyłki! – krzyczę w głowie, jakby miałoby to coś dać. Od kiedy ja się tak poświęcam dla kobiet?
Po dziesięciu minutach układania kwiatów przez florystkę rzucam pieniędzmi o blat i wybiegam na świeże powietrze, jak jakiś wariat. Spojrzałem w lusterko w moim bmw i się przeraziłem. Po dosłownie kilku minutach, oczy mam całe przekrwione, a nos również jest w kolorze mocnej czerwieni. Pięknie Aleksander.
Zamknąłem te kwiaty w bagażniku i usiadłem za kierownicą. W radiu włączyłem Nickelbacka- Lullaby i zacząłem pędzić do Ashley. Jak sobie pomyślę o moim zachowaniu, mam ochotę zakopać głowę w piasek ze wstydu. Mam nadzieję, że choć trochę załagodzę sytuację między nami.
Parkuję pod jej wieżowcem i biorę kwiaty do ręki i maszeruję na czwarte piętro. Biorę głęboki wdech, kichając przy tym. Pukam mocno do drzwi i czekam dosłownie parę sekund, a przed moją twarzą staje Ash. Z turbanem na głowie, maseczką na twarzy i białym ładnym szlafroku. Stoimy tak przez chwilę, lecz po chwili ona się odzywa.

– Czego ty tutaj szukasz? – zapytała, patrząc mi prosto w oczy. Wygląda na naprawdę wściekłą, czego oczywiście się spodziewałem.

– Mogę wejść? – Zaprosiła mnie do korytarza, gdzie tam stanęliśmy w niezręcznej ciszy. – Ash, ja...

– Olek, ja naprawdę myślałam nad daniem ci szansy – przyznała, a mi się aż głupio zrobiło. Gdybym usłyszał to jakiś czas temu, to właśnie byłaby w moich ramionach.

– Ashley, zauroczyłem się w tobie, ale to Victorię kocham, przepraszam cię – powiedziałem, wyciągając w jej stronę bukiet lawend.

– Masz alergię? I byłeś w kwiaciarni? Dureń z ciebie González. – Pokręciła głową i wzięła ode mnie kwiaty.

– Dla takich kobiet poświęcać się trzeba. – uśmiechnąłem się, lecz ona tego nie odwzajemniła. Nie oczekuję, że od razu będzie dobrze.

– To dziękuję za kwiaty i że jednak nie stchórzyłeś i ze mną porozmawiałeś, ale czy mógłbyś już pójść? – Wskazała dłońmi na głowę i twarz.

– Pewnie, już nie przeszkadzam – powiedziałem i opuściłem jej mieszkanie w lepszym nastroju. Skoro teraz zakończyłem temat z Ashley, pora zająć się szukaniem mojej ukochanej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro