11

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Victoria

Kolejna noc w cholernych Włoszech. Nie mogę, jednak narzekać na miejsce naszego przebywania, bo jest naprawdę pięknie. Mimo wszystko wolałabym być w New Jersey lub Nowym Jorku z synkiem. Oderwać się od Seana i jego brudnych spraw. Stać się wolna. Kupić mieszkanie i zapewnić Blake'owi, spokojne życie. Przy tych ludziach niestety tego nie osiągniemy. Szczególnie, w momencie gdy pod ołtarzem i księdzem odpowiem „Tak". Nie mam jednak wyboru, może życie jest podpisane już dla tego człowieka. Dlatego po urodzeniu Blake'a, postanowiłam, że po jego szesnastych urodzinach, dam mu parę set tysięcy dolarów. Wyjedzie, jak najdalej będzie tylko mógł i zacznie życie od zera. Wiem, że da radę, w końcu ma jego krew. A on był silny, zawsze i we wszystkim.

– Dobranoc kochanie. – Całuję chłopca w policzek i wychodzę z jego pokoju. Ja natomiast siadam przy stole, otwierając butelkę wina. Byłoby idealnie, gdyby nie Ian obok i jego przydupas. Chłopak wygląda na młodziutkiego, więc nie wiem, co on tutaj w ogóle robi.

– Dlaczego słuchasz tak Seana? Wykonujesz każdy jego rozkaz, jakby był jakimś twoim Panem – pytam, gdyż zawsze mnie to ciekawiło. Z tego co wiem, Livingstone nie jest jakoś wysoko w tym biznesie.

– To już sprawa pomiędzy mną, nim, Mateo i Klusem – prycham i upijam łyk z niewielkiego kieliszka. Może Ian Morgan, wcale nie jest taki potężny, na jakiego się wydaje. Skoro Sean kieruję nim jak lalką, co szkodzi i mi spróbować się posądzić. W końcu na swoich własnych pieprzonych zasadach. Kiedy w końcu jestem sama, bez Seana. Odkładam trunek na stolik i zaczynam ubierać buty, co chwilę zerkając na jego zdezorientowaną minę.

– Co ty do diabła robisz? – pyta i wstaje, stając naprzeciw mnie.

– Wychodzę, nie widać? – Łapię za klamkę, lecz ten mnie od niej odepchnął.

– Przecież tu wrócę, zaopiekuj się Bleak'iem, w razie gdy się obudzi. – Otwieram drzwi, czując jak ciepłe powietrze nocy, otula mnie z każdej strony. Jeśli tak smakuje wolność to ją pożądam bardziej niż co kolwiek i kogokolwiek.
Odchodzę od domku i kroczę w stronę plaży po czerwonej kostce brukowej. Ludzie tutaj uwielbiają imprezować. Całą noc gra muzyka, natomiast rano jest taka cisza, że słychać tylko szum oceanu. Podchodzę do jednego z barów, aby zamówić drinka.

– Poproszę wódkę z mojito – mówię do barmana, który widać sam ładnie upity. Taką pracę to można mieć, chociaż tłumy takie, że nie wiem, czy bym po pół godziny zrezygnowała.
Facet podaje mi dużą zimną szklankę, po czym siadam na murku oddzielającym plażę od chodnika.

– Victoria wróć do domu. – Usłyszałam za sobą bardzo dobrze znany głos. Mogę pożegnać moją wolność, właściwie, czy ją miałam? Skoro on tu jest, musiał iść za mną aż spod domku.

– Chcę mieć pięć minut dla siebie, to tak wiele do cholery! – krzyknęłam, upijając łyk orzeźwiającego alkoholu. Ochroniarz siada obok mnie, rozglądając się na boki. Oni się zachowują, jakbym była jakimś cennym artefaktem. Właściwie dla Livingstone taka właśnie jestem. Więźniem, artefaktem, który należy do niego i to tylko przez jeden błąd.

– Klaus jest u Ethana, dam sobie rękę uciąć, że nas zdradził. W przeciągu kilku godzin pewnie tutaj będzie. Lepiej będzie... – mówi, lecz mu przerywam. Mam dość tego lepiej, wypada, dobrze byłoby. Ja jestem tutaj we Włoszech, Sean w New Jersey, a González w Nowym Jorku. Nic nikomu nie grozi.

– Wypierdalaj stąd – burknęłam, co na całe szczęście wystarczyło. Wściekły skierował się w przeciwną stronę, a gdzie, to już mnie nie obchodzi. Mam gdzieś los tych ludzi. Właściwie jak i swój, powodem, dla którego walczę, jest mój syn. Blake zasługuje na normalną rodzinę i na wszystko, co najlepsze.
Po wypiciu trunku oddaje szklankę młodemu barmanowi i kieruje się w stronę plaży. Niebo już nie jest czarne, a  granatowe. Może poczekanie na wschód to nie taki zły pomysł. Ostatni raz przeżyłam go wiele lat temu. W wieku dziesięciu lat moja kuzynka obudziła mnie o piątej i ledwo zaciągnęła na plażę. Mimo dużego zmęczenia było warto.
Siadam na chłodnym piasku, wpatrując się w uderzające fale o brzeg.

Uniósł mnie, a ja wrzeszcząc na całą plażę, oplotłam jego biodra swoimi nogami. Jest tak okropnie zimno, a on biegnie wprost do wody.

– Olek nie! – krzyknęłam, na marne, bo właśnie wylądowaliśmy oboje po szyję w wodzie. – Zabiję cię!

– Za bardzo mnie kochasz – zaśmiał się, pryskając wodą w moją stronę.

Wtedy spędziłam z nim ostatni dzień przed moim wyjazdem do Seana. Miał wtedy rację, za bardzo go kochałam, żebym została w Nowym Jorku. Byłoby to zagrożenie dla niego i Blake'a. Nie rozumiem, dlaczego González po takim czasie mnie poszukuje. Sądziłam, że poznał nową kobietę, ma rodzinę. Możliwe i ma, ale po co mu w takim razie ja?
Moje rozterki przerywa dźwięk dobiegający z kieszeni. Wyciągam telefon, na który dzwoni Sean. Czyli Ian i ten drugi się poskarżyli. Przeciągam zieloną słuchawkę i przykładam telefon do ucha.

– Gdzie jesteś? Jest już noc – zapytał dość spokojnym głosem.

– Siedzę na plaży, popijam drinka i zaraz idę do domu – mówię pewnie, gdyż tutaj obowiązują moje zasady. Sean

– Vic wiesz, że to dla ciebie ryzyko? – Przewracam oczami i bawię się chłodnym już piaskiem.

– Czy moje życie to nie ryzyko? – prycham i wstaję z ziemi. Wszędzie czeka mnie coś złego. Ślub z Livingstonem to ryzyko, odmowa zaręczyn to ryzyko, ucieczka ryzyko, powrócenie do Nowego Jorku ryzyko. Nie mam więc większego wyboru. Wybieram, więc mniejsze zło.

– Victoria proszę cię, wróć do domu – powiedział, a ja tylko się rozłączyłam. Jak już mówiłam. Nikt nie będzie mi tutaj mówił co mam robić. Owszem wrócę teraz do Blake'a, ale to tylko dlatego, że nie chce, aby dłużej był z Ianem. Zahaczam jeszcze o bar, w którym zamawiam sex on the Beach i ruszam w kierunku domku.

– Zatańczy pani? – Zwracam uwagę na faceta obok. Jednak nie zdążam nic powiedzieć, gdyż ktoś zakrywa mi czymś oczy i usta. Staram się krzyczeć, szarpać, lecz ma marne. Łzy zaczynają mi spływać, a po chwili upadam na ziemię. Nie mija kilka minut, a zasypiam pod wpływem nieprzyjemnego zapachu od szmatki.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro