13

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Victoria

Wyciągam ręce do góry, obracając się na drugą stronę. Jednak coś mi się nie spodobało. A mianowicie, zbyt miękkie łóżko i duża, puchowa kołdra. Otwieram oczy i dostrzegam, że nie jestem w swoim domku. Czuję, jak serce podchodzi mi do gardła, a żołądek robi milion salt. Ciśnienie mi rośnie, przez co leci ze mnie zimny pot. Zaglądam pod kołdrę i całe szczęście leżę w swoich ubraniach. Tylko do cholery gdzie ja jestem? Gdzie jest Blake? Wstaję szybko z łóżka i podchodzę do okna. Widzę jedynie duży, pusty ogród. Klimat nie wygląda na Włochy, co mi się stało? Pociągam za klamkę i wchodzę na korytarz. Czuję zawroty głowy, kiedy rozpoznaję to pomieszczenie. Łapię się szybko za białą ścianę, starając się poukładać wszystko. Wyszłam na plażę, zostawiłam Blake'a z Ianem, a potem ciemność. Właśnie! Blake! Na wspomnienie o chłopcu, dostaje siły w nogach. Powoli idę przed siebie, w stronę salonu. Doskonale pamiętam rozkład tego domu, każde pomieszczenie i jego wystrój. Chyba że, coś zostało zmienione. Gdy docieram do dużego pomieszczenia, upadam na podłogę. To on. To on siedzi na sofie i patrzy wprost na mnie, przeszywając mnie na wylot, to boli.

– Victoria – mówi prawie niesłyszalnym głosem, który wywołuje na mym ciele nieprzyjemne ciarki. Tak bardzo chciałam usłyszeć go jeszcze raz.

– Co ty robisz González? Masz mnie odwieść do Seana. Nie mogę tutaj być, rozumiesz? – powiedziałam, lecz facet to ignoruję i podnosi mnie, kładąc na skórzaną sofę. Na tę samą, na której kiedyś się kochaliśmy, na tę samą, na której jedliśmy, śmieliśmy się i oglądaliśmy filmy. Kolejny cios.

– Wszystko będzie dobrze, najważniejsze, że jesteśmy razem. – Próbuje mnie przytulić, lecz się wyrywam. On nic nie rozumie. Nie wie, w co się pakuję.

– Aleksander, zranię cię, zostaw mnie. – Czuje napływ łez, pragnąć, zniknąć z powierzchni Ziemii albo przytulić się do syna. Do faceta, który zmienia wszystko.

– To, to zrób, bardziej mnie zranić się nie da. – Łapię za moją dłoń, zamykając ją w mocnym ucisku, swych dużych i szorstkich dłoni, które tak bardzo uwielbiałam.

– Zniszczę cię – szepczę, bojąc się, że zaraz komuś się stanie krzywda. Jemu, mi i Blake'owi. On nas wszystkich skrzywdzi, jak się dowie, że tutaj jestem. Nie mam prawa tutaj być i wiem o tym nawet ja.

– Rób, co chcesz, byle byś była ze mną, zrań mnie, niszcz mnie, walcz przeciwko mnie, Victorio Trevino, pragnę tylko i wyłącznie ciebie, bez względu na istniejące ryzyko. – Dostrzegam łzy w jego oczach, które wykonują następne ciosy w moją stronę. To boli i to okropnie bardzo. Widok jego, jego łez, jego rozpaczy i tęsknoty.

– Mamo! – krzyczy od korytarza mój syn, który pędem wbiega mi na kolana. Mocno go przytulam, czując niesamowitą ulgę, mając go w ramionach. Mogę stracić wszystko, ale nie jego, nie małego Blake'a Gonzáleza.

– To jest syn Seana? – pyta, a ja czuję żołądek w samym gardle. Język, jak i reszta ciała staje się sparaliżowana, a świat zwolnił, oraz zatrzymał. Co ja mam mu powiedzieć? Okłamać? Powiedzieć prawdę? Nie mogę mu powiedzieć po ponad trzech latach, że ma syna, ale nie mogę go też dłużej okłamywać.

– Blake jest moim synem, niczyim więcej – mówię, nagle czując, że to będzie słuszne. Chłopiec wychowywał się bez ojca, może i miano „taty” dostał Livingstone, jednak marnie prowadzi tę rolę. González, w ogóle nie istniał w życiu do teraz. On nie wie, że ma przed sobą własnego syna, a chłopak, że to jego ojciec. Czuję się z tym jeszcze gorzej. Odkładam Blake obok, biegnąc do łazienki. Rzucam się na toaletę, wymiotując. Tego jest za wiele, za dużo. Wszystko było już takie proste, zaplanowane. Ślub z facetem, którego szczerze nienawidzę i spokojne życie dla synka. Niestety, los jak zwykle ze mnie kpi. Płuczę usta zimną wodą i wybieram papierem. Biorę głęboki oddech i kieruję się z powrotem do salonu, na giętkich nogach.

– Vic, wszystko dobrze? – Tak dawno tego nie słyszałam. Te krótkie zdrobnienie mojego imienia, wymówione zachrypniętym i zmartwionym głosem. Stop!

– Nic nie jest dobrze, czego do cholery nie rozumiesz González! Jeśli on się dowie, że ja tu jestem, zabiję cię, mnie i Blake! – wrzeszczę, a nerwy wygrały z rozsądkiem. Łzy lecą mi szybciej niż z kranu. Siedam na podłodze, chowając głowę w dłonie. Szczerze mam gdzieś życie swoje, czy choćby Aleksandra, tu gra rozgrywa się o trzy latka. A to wszystko nasza wina. Jego, bo żyje w mafii, moja, bo pokusa była silniejsza. Byłam ciekawa tego świata, innego niż ten spokojny, zwykłego przeciętnego człowieka. Na chwilę obecną, oddałabym wszystko, za taki nudny świat.

– On? To znaczy kto? – pyta, kładąc mi dłoń na plecach, powodując mi tym ból. Jego dotyk parzy, jest jak tysiące ostrzy wbijających mi się w skórę.

– To jest nie istotne, Aleksander, jeśli nie odstawisz nas do New Jersey, przysięgam, że zdemoluje ci cały dom i sama cię zabiję. – Grożę mu i opuszczam pomieszczenie wraz z synem.

– Kochanie, wszystko będzie dobrze, obiecuję. – Całuję Blake, w czoło. Jest taki spokojny, co mnie niesamowicie dziwi. Nie zapłakał ani razu, jego ciemny wzrok jest taki obojętny i poważny.

– Kim jest ten pan mamusiu? – Przytula mnie mocno, pytając o swojego własnego ojca. I co ja mam powiedzieć? Skarbie to jest twój prawdziwy tata? Wujek? Kolega? Kurwa, dlaczego ja?

– Moim starym kolegą. – Uśmiecham się, a chłopiec radośnie zaczął biegać po dużym ogrodzie, w którym prócz nas są ochroniarze. No jasne, u Gonzáleza ochrona to podstawa. Jednak w tym wypadku oni pilnują mnie, abym nie uciekła. Czyste szaleństwo! Muszę głęboko się zastanowić, czy nie wyjechać z Blake'iem. Na przykład do Austrii, ani Sean, ani Aleksander, ani ta cholerna mafia nas nie znajdzie. W Nowym Jorku, czy w New Jersey nie jesteśmy bezpieczni.

– Nie wypuszczę was, szukałem cię trzy pieprzone lata, nie stracę cię kolejny raz. – Rozpacz w jego głosie w niczym mi nie pomaga. Nie jestem w stanie ukryć, że nic już nie czuje do ojca mojego dziecka. Jednak jest to bez znaczenia, bo znaczenie ma teraz walka. A aby ją wygrać, istnieją warunki. Ja mam jeden, który będąc z nim, łamię.

– Nie masz wyboru, to moja decyzja – mówię bez odwracania wzroku od syna, który bawi się pomiędzy drzewami na hamaku.

– To przez Seana nie możesz tu być? Jeśli tak, to nie masz się o co bać, on jest nikim przy nas. – Parskam śmiechem, kiwając przecząco głową. Gdyby tu chodziło o mojego narzeczonego, inaczej by to wyglądało. Co prawda, ma to z nim związek. Zrobiłam coś złego, a wie o tym tylko on i Morgana. Moim warunkiem jest zakaz zbliżania do Olka i jego ludzi, inaczej źle to się skończy.

– Ten człowiek to sam diabeł, może i coś gorszego. Jeśli Sean mu powie, co zrobiłam, zniszczy mnie, zniszczy cię, zniszczy Blake. Proszę cię, zawieź mnie do New Jersey. Wrócisz do swojego życia z Ethanem i kradzieży, ja do wychowywania syna i bycia żoną Livingstone. – Błagam, lecz na marne. González od razu kręci przecząco głową, odpalając papierosa.

– Witaj Trevino.

Tak, tak nie było mnie, tydzień, PRZEPRASZAM! Ale wracam, a także z nową książką, może nawet nieco lepszą. Dłuższą, z obmyśloną fabułą. Tytuł jej to Lost in ignorance/ Zatracona w niewiedzy. Zapraszam do obejrzenia zwiastunu. Premiera 25.08. Zwiastun, postacie i prolog możecie znaleść na moim koncie na tiktoku @wattpadromance. Buźka! 🔥❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro