14

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Aleksander

Zaciskam mocno szczękę tak jak pięści, mając ochotę rozszarpać Ethana na drobne kawałeczki. Mówiłem mu, że potrzebuję z nią sam pogadać. A ten, jak gdyby nic stoi w progu drzwi do salonu z tym swoim kpiącym uśmiechem. Jego zielone tęczówki skanują dziewczynę z góry do dołu, jakby starał się z niej coś wyczytać.

– Jestem Ethan Lock wood, a ty to Victoria Trevino, tak? – Przedstawia się, stając tuż obok mnie. Widzę ewidentne zmieszanie dziewczyny, gdyż po tylu pogłoskach, historiach o Ethanie, w końcu go poznaje.

– Zgadza się, czy przyjaciel tego egoisty podwiezie mnie do New Jersey? – pyta, a ja wściekły patrzę na Ethana. Kręcę przecząco głową, licząc, że odmówi. Ta dziewczyna nigdzie się stąd nie rusza, szczególnie do tego Seana. Przysięgam, że jeśli to zrobi zabiję go, bez skrupułów.

– Przyjaciel tego egoisty jest jeszcze większym egoistom, kochanie – odpowiada z pełną powagą, po czym rozsiada się na kanapie, wciąż przypatrując się Victorii.

– No to świetnie – prycha, wzdychając. Nic nie poradzę, że nie potrafię. Nie potrafię jej puścić wolno. Kocham ją, a ona kocha mnie. Wiem to. Muszę po prostu się dowiedzieć, kto ją zastrasza i co takiego zrobiła.

– Victoria, powiedz mi proszę, co się stało te ponad trzy lata temu. – Proszę po raz kolejny, gdyż to męczy moją głowę już długi, bardzo długi czas. Liczę na wyjaśnienie tego jej zniknięcia. Jeśli okaże się, że odeszła samowolnie, bo zakochała się w nim, pozwolę jej odejść. Jednak nie potrafię w to uwierzyć. W tamtym czasie, nie widzieliśmy świata poza sobą.
Nasza miłość była niczym rozpalone ognisko nie do ugaszenia. Długie rozmowy, spacery po Nowym Jorku, pocałunki, seks, który sprowadzał mnie do obłędu. Byliśmy tacy, identyczni. Wtedy nie wierzyłem, że ktoś, taki jak Victoria istnieje. Myślałem, że śnie. A potem z dnia na dzień straciłem kogoś, kogo uważałem za wszystko, początek i koniec świata, cholerne życie, za które byłem w stanie oddać wszystko.

Jestem gotów na to już od teraz, od nowa. Jednak potrzebna jest mi rozmowa z nią. Dowiedzieć się, co tak naprawdę się stało.

– Marnujesz czas, a właściwie to go nam skracasz, bo gdy on się o wszystkim dowie, zniszczy nas. -! Wzrusza, jak gdyby nic, przez co wściekły wstaję z kanapy. Przysięgam, że zaraz skończy mi się cierpliwość. Kim jest ten „on"?

– Lepiej z nami nie pogrywaj, Olek jest delikatny, ja nie będę – grozi Ethan, któremu uśmiech znika z twarzy. – Kto ma was zniszczyć? – Unosi głos, stając naprzeciw rozkapryszonej Victorii. Jaka ta dziewczyna jest uparta. W tym domu przy mnie, jej i dziecku nic się nie stanie.

– Mamusiu chcę do domu! – krzyczy chłopiec, rzucając się w ramiona Trevino. Ma takie dziwne rysy twarzy, ostre jak na dziecko. Jego oczy są mocno zielone, niczym szmaragdy. A do tego te opanowane zachowanie, jak na prawie czterolatka. No cóż. Kobieta przede mną, zawsze miała do wszystkiego rękę. Jak widać nawet do dzieci.

– Jeszcze trochę i będziemy kochanie. – Całuje chłopca, w czoło, na co ten się mocno uśmiecha i zasiada na kolanach mamy.

– A może, chcesz zostać u nas i pobawić się, mam duży ogród? – proponuję Brake'owi, a chłopak podekscytowany zgadza się.

– Wujek Ethan przyniesie ci dużo zabawek. – Dziewczyna mało nie blednie. Może nie powinienem tak robić, lecz chce jej i małemu pokazać, że są bezpieczni. Zrobię wszystko, aby nic im się nie stało. Nawet jeśli to syn Seana, nieważne, jest Vic, i to się liczy. Jak to powiedziała, jest tylko jej i niczyj więcej. A wszystko, co jej ma tutaj swoje miejsce.

Rozmowę przerywa mi dźwięk telefonu. Klnę, po czym wychodzę z pomieszczenia, pozostawiając Ethana z Victorią. Przeciągam zieloną słuchawkę, przykładając komórkę do ucha.

- Sprytnie, jednak ze mną nie wygrasz, wiesz o tym González - słyszę, domyślając się, kto jest po drugiej stronie. Dość późno dzwoni, spodziewałem się czegoś szybszego. Jakiegoś ataku, czy zwykłego telefonu, a tu proszę. Czyżby Sean wcale nie był taki wszechpotężny?

- Będziesz konał patrząc mi w oczy, stanę się twoim najgorszym koszmarem, wiesz o tym Livingstone? - Uśmiecham się, wyobrażając sobie moją gorącą zemstę. Nikt nie ma prawa dotknąć Trevino.

- Nie masz pojęcia w co się pakujesz. - Śmieje się, na co tylko kiwam niedowierzająco głową. Facet najwidoczniej nie wie na co się pisze.

- Cztery lata temu podpisałeś cyrograf - zaczynam, zaciskając mocno dłonie. - A teraz pójdę z tobą na spacer po piekle Sean. - mówię, po czym się rozłączam, chowając telefon do kieszeni jeansów.

Wychylam delikatnie głowę z korytarza, przyglądając się Victorii. Czuję ogromną radość, że znów tu jest, że mam ją. Czuję, jak mięknie mi serce na brzmienie jej głosu. Rozpływam się na widok jej ruchów ciała. Jednak jest pewna rzecz, która mnie boli na jej widok. Ona już nie jest tą samą Victorią.
Moja Trevino nie chodziła taka przygnębiona, nie miała tak poszarzałej twarzy i oczów pozbawionych emocji. Przypomina wraka człowieka, którego chcę jak najszybciej naprawić. Jeśli można to tak nazwać.
Chce znów dać jej szczęście na jakie zasługuję, chcę być powodem jej uśmiechu i znów nadać jej życiu kolorów. Niestety oni ją zniszczyli do tego stopnia, że nie wiem, czy to wciąż możliwe.

- Wujku! - słyszę nagle krzyk chłopca, który stoi tuż obok mnie. Lekko unoszę brew na słowo „wujek", ale nie powiem. Podoba mi się.

- Co się stało Blake? - Kucam tuż obok niego, chwytając w dłonie jego malutkie rączki. Naprawdę jestem nim oczarowany. Nie przypomina typowe dziecko. Wyróżnia się i widać to od razu. Jest bardzo inteligentny i piękny.

- Mogę zostać u ciebie z mamą? - pyta szeptem tak jakby nie chciał, aby mama go usłyszała. Dziwne. Może Sean robi im krzywdę, skoro nie chce tam tak naprawdę wracać? Przysięgam, że zatłukę go, jeśli zrobił im krzywdę.

- Pewnie, że tak - odpowiadam z uśmiechem. - Blake czy tata skrzywdził was? - dopytuję, wykorzystując trochę ufność chłopca. Widzę lekkie zdenerwowanie w jego oczach, przez co zaczynam dodawać mu otuchy, obejmując go ramieniem. Jego drobne ciało się rozluźnia, a strach odchodzi.

- Bardzo się kłócą - odpowiada, jednak nim zdążam wypytać o konkrety staje przed nami Victoria. Zamyka na kilka sekund oczy, przecierając dłonią swoje rude długie włosy. Tym razem nie patrzy na mnie z wściekłością, a ze zmęczeniem. Jest wymęczona tą sytuacją. Chciałabym jej jakoś ulżyć, lecz nie mam pojęcia jak.

- Co ty zrobiłaś takiego? - Zwracam się do niej wzdychając, przy tym dotykając jak najdelikatniej umiem dłoń Blake.

- Nawet nie wiesz jak bardzo chcę ci powiedzieć - mówi, zsuwając się po białej ścianie na podłogę. Zgina nogi w kolanach, kładąc na nie głowę. Przybliżam się do niej wraz z chłopcem, pragnąc ją zamknąć w objęcia. Niestety nie zrobię tego, nie wbrew jej woli.
Jednak nie muszę długo czekać, dziewczyna sama rzuca się w moje ramiona, przez co lekko się chwieje. Kładę dłonie na jej plecach, czując takie spełnienie, jakiego nie czułem od dnia, kiedy ją straciłem. To takie cudowne uczucie.

- Jesteście tutaj bezpieczni - szepczę w jej włosy, które wciąż pachną mocnymi cytrusami. - Nie pozwolę was już więcej skrzywdzić. - Przyciągam do siebie również chłopca, tym razem trzymając dwie osoby, które są moim sensem życia, moim celem, moim spełnieniem, moim wszystkim.

*

Resztę dnia spędziliśmy na ciszy, kilka zdań zamieniliśmy z Victorią. Jednak potrzebuje czasu na przemyślenie tego. Dlatego od kilku godzin siedzi sama w sypialni, natomiast ja siedzę na tarasie, przyglądając się chłopcu biegającemu za piłką. Normalnie by mnie to znudziło, jednak oglądanie go sprawia mi dziwną radość.
Nie mogę powiedzieć, że nie lubię dzieci. Chciałbym mieć swoje, lecz obiecałem sobie pewną rzecz. Jedyną kobietą, z którą chce mieć dziecko to Trevino. Żadna inna mi nie da syna bądź córki. Nie pozwolę.
Drzwi trasowe się nagle otwierają, a w ich progu staje Owen. Nie wygląda za dobrze. Blada jak ściana twarz, a do tego potargane w każdą stronę włosy.

- Co się stało? - pytam, wstając z wiklinowego fotela. On za to łapie się za końcówki włosów, chodząc w kółko. - Kurwa Owen!

- Znalazłem coś na Seana, pewne zdjęcie z zeszłorocznej imprezy charytatywnej - tłumaczy, lecz nadal nic z tego nie rozumiem. Czy to przez to jest taki zdenerwowany? Głupim zdjęciem tego frajera?

- Co na nim jest? Do rzeczy Owen! - Wściekam się, łapiąc za jego ramiona. Jest naprawdę zdenerwowany i przestraszony? Kim ten człowiek do cholery jest! Dlaczego każdy tak wyolbrzymia jego zdolności? Przecież to człowiek jak człowiek. Siedzi w mafii w tym swoim New Jersey i nie posiada nic szczególnego. Sprawdzałem.
Owen tylko wzdycha, uciekając wzrokiem na swoje czarne buty. Co on takiego znalazł, że jest aż tak przestraszony? Chyba nigdy nie wiedziałem go tak rozdrażnionego.

Chłopak wyciąga w moją stronę zdjęcie, który szybko chwytam w dłonie. Obracam nim i dostrzegam dwóch mężczyzn. Wokół pełno uśmiechniętych ludzi, kieliszki szampana i ozdoby. Jednego z nich nie znam, średniego wzrostu szatyn o szerokich barkach i czarnym garniturze. Drugi z nich wydaje mi się być tak znajomy. Dużych rozmiarów facet w granatowym garniturze R. Jewels Diamond. Duży zarost na twarzy i krótko ścięte czarne włosy.

- Kto to jest? - Wskazuję palcem na mężczyznę, starając sobie skądś go przypomnieć.

- Mamy problem González. - Chodzi w tą i z powrotem po tarasie. W tym samym czasie przypominam sobie o chłopcu, jednak ten wciąż bawi się w ogrodzie.

- Przysięgam, że zaraz ci przywalę Owen - cedzę mając już dość jego zachowania.

- Sean na ponad sto procent współpracuje z Lodgem. – Opuszczam kartkę, czując się jak posąg. Biegający obok chłopak, jakby zniknął wraz z Owenem. Czuję się jakbym sam zniknął, a jednocześnie czuję dziwny uścisk w żołądku. Opadam prosto na ławkę, gdzie chowam twarz w dłonie. Może się przesłyszałem? Chociaż on jest tak bardzo do niego podobny. Na zajęciu na pewno jest Lodge.
Mimo to wciąż mam nadzieję, że to jakiś blef.

– Żartujesz sobie kurwa ze mnie? – unoszę głos, uderzając dłonią o drewniany stół.
Oliver Lodge to nawet nie wiem, czy można go nazwać człowiekiem. To wcielenie samego szatana, demona i wszystko co najgorsze. Jest chodzącym przekleństwem jak i zwycięstwem. Jest kimś, kto zaprowadzi cię na szczyt, a potem z niego zrzuci.
Jeden człowiek narobił sobie u niego długów. Dlatego ten pewnej nocy przywiązał swojego dłużnika do krzesła i na jego oczach torturował mu rodzinę. Jak szmaciane lalki, łamał im kości, wydłubywał oczy i wiele więcej gorszych rzeczy. Ten człowiek to jest nie mafia, to pierdolony koszmar, a nie człowiek.
Jeśli ten ktoś współpracuje z Seanem to nie mam szans. Nikt nam nie pomoże. Ani Rodrigeuzowie, ani Feltonowie, Lockwood nikt!

Ignoruję Blake i Owena, idąc jak jakiś tyran w stronę sypialni, gdzie śpi Victoria. Jeśli spędziła tam tyle lat, musi coś na ten temat wiedzieć. Jeśli chce być bezpieczna, musi mi coś więcej posiedzieć.
Otwieram białe drzwi, po czym staje tuż obok łóżka, na którym leży Trevino. Jej drobne ciało jest okryte białym kocem. Naprawdę nie chcę jej budzić, lecz muszę. Muszę wiedzieć, jak najwięcej o zamiarach jej „narzeczonego" i Lodge.

– Vic. – Poruszam delikatnie jej ramieniem, przez co odwraca się w moją stronę i powoli otwiera oczy. Przeciera dłońmi swą twarz, po czym podnosi się, siadając.

– Co się stało? – pyta zaspanym głosem, poprawiając swoje długie rude włosy. Kilka minut temu byłem wściekły, jednak na jej widok wszystko ze mnie uchodzi. Każda złość, stres jak i strach znika. Zastępuje je zafascynowanie. Po takim czasie nadal mnie rozpala do takiego stopnia, że gdyby nie fakt, że nie chce bliskości, dawno bym całował jej całe ciało, które znam jak nikt inny.

– Victoria, wiesz coś na temat Oliviera Lodge? – Zadaje od razu pytanie, przez co nagle się rozbudza. Jej lekko przymrużone oczy rozszerzają się, a twarz blednieje. – On ci coś zrobił? – Chwytam w swoje dłonie jej szczupłą, dodając jej tym otuchy. Chcę, aby wiedziała, że nie jest w tym sama. Nigdy nie była, bo od ponad czterech lat moje serce należy tylko wyłącznie do niej.
Dziewczyna odwraca swój wzrok na nasze dłonie, lecz nie wyrywa się. Podoba jej się to.

– Olek, proszę nie zmuszaj mnie do rozmawiania o nich. – Kręci przecząco głową, jednak ja nie mogę jej odpuścić. Muszę wiedzieć. Jestem tak cholernie bezbronny, nie mam kompletnie nic na tych ludzi nie wiem, kiedy się zjawią i czy zdołam ich ochronić. Nie wybaczę sobie, jeśli znów mi ją odbiorą.

– Chcę ci perełko pomóc, błagam ułatwiaj mi to, kurwa błagam cię. – Padam na kolana, czując jak łzy powoli zaczynają lecieć z moich oczu. To tak okropne uczucie, ta niemoc.

– Sean dwa lata temu wszedł w układy z Olivierem, w zamian za ochronę dla nas. Nic więcej nie wiem, Gonzalez. - Układa swą dłoń na moim ramieniu, co nieco mnie uspokaja. Unoszę delikatnie głowę, przez co mam jej twarz dosłownie kilka centymetrów od mojej. Jej delikatne malinowe usta, aż proszą się o pocałunek. Jednak tego nie robię, natomiast składam na jej głowie pocałunek.

- Nie zrobi wam krzywdy, obiecuję.


Kiedy ostatni raz tu byłam? Rok temu? Możliwe, jednak wracam, aby zakończyć owe działo, a zacząć coś nowego - Playing with fire. Miłej nocy życzę M.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro