2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Victoria:

– Blake! Chodź na obiad! – krzyknęłam do synka, bawiącego się na ogrodzie. Z głośnym śmiechem wybiegł do domu z brudnymi nogami, dłońmi i twarzą. – Już do łazienki – nakazałam i zaprowadziłam chłopca do umywalki, gdzie zaczęłam zmywać piach z ciała.

– Mamusiu, a będę mógł iść z tatą do wujka Ian'a? – zapytał, wycierając rączki w ręcznik. Nie za bardzo mi się podoba, iż Sean ciąga małego do tego faceta. W ogóle nie podoba mi się, że miesza Blake'a w sprawy mafii. Miał trzymać go z daleka, jednak się przeliczyłam.

– Dziś nie za bardzo. – Nie zgodziłam się, przez co wydał się rozczarowany. On ma prawie cztery latka, jeszcze nie rozumie jaki ten świat jest niebezpieczny. Na razie pozostaje wciskać mu jakieś wymówki. Wzięłam go na ręce i zaprowadziłam do jadalni, gdzie przy stole siedzi już Sean. Usiadłam naprzeciw niego z Blake'em na kolanach.

– Chciałem dziś zabrać małego do Iana, a potem odbędzie się u nas kolacja. – Poinformował, szatyn, jednak nie wie, że nie zgadzam się na to. Owszem Sean ma więcej do powiedzenia w tym domu, ale moim synem decyduje ja. Nikt inny.

– Blake zostaje w domu, a na kolacji kto będzie? – Wsadziłam pierwszy kawałek lasagne do ust chłopaka.

– Ian, mój kolega Klaus i Mateo. – Pokręciłam tylko głową, lecz i tak mi się nie podoba, że będą w tym domu. Nie lubię Iana i Mateo, Klausa nie znam. Jednak jeżeli zadaje się z moim narzeczonym, to musi być taki jak reszta.

– Ian uczył Blake'a strzelać pieprzonym pistoletem pozwolisz, aby się to powtórzyło? – krzyknęłam, gdyż ostatnio facet sobie na za dużo pozwolił. Dosłownie na chwilę zostawiłam małego w ogrodzie, aby pomyć naczynia, wracam i widzę mojego syna z bronią w dłoni. Myślałam, że Ianowi odstrzelę jaja. Choćby nie wiem co, nie pozwolę, aby mój syn należał do tych ludzi. Nie będzie w cholernej mafii.

– Młody ma moje nazwisko, nazywa się Blake Livingston i zajmie moje miejsce. Musi się uczyć. – Wzruszył ramionami, a ja wraz z synem odeszłam od stołu, zostawiając tego gnojka samego. Blake nie będzie mieć jego nazwiska dopóki nie weźmiemy ślubu. Nie wiem, czy w ogóle będzie je miał. Dziadek i ojciec Seana byli w mafii, a teraz jest on. Nazwisko Livingston jest znane, dlatego Blake'owi, groziłoby  niebezpieczeństwo. A właśnie po to tutaj jestem. Aby mój syn był bezpieczny, to mi właśnie obiecał Sean. Łamie obietnicę, a jeśli on to robi, ja też zacznę. Zaczął grę, piłeczka należała do niego, odbił ją, lecz ja mogę zrobić to samo i jeszcze mocniej.

– Mamo, a wujek Ian da mi pistolet jeszcze? – Spojrzał na mnie błagająco, co mnie zatkało. No przecież, ja Iana i Seana sama porostrzelam. Blake ma dopiero trzy lata, a już stanął jedną nóżką w progach mafii. Na co kolejny raz nie pozwolę.

– Jeśli tak bardzo chcesz mieć pistolet, to pójdziemy Ci kupić w sklepie i będziesz wszystkich psikał wodą – zaproponowałam, na co chłopiec od razu się zgodził.
Nie mając nic do roboty, wybrałam numer do mojej przyjaciółki. Gdyby nie ona i Blake już dawno bym tu zwariowała.

– Kochana, co tam? – zapytała swoim delikatnym i słodkim głosem.

– Chcesz przyjechać do nas? Nudno nam trochę, Blake pobawi się z Marnie. – Brunet na dźwięk imienia dziewczynki, uśmiechnął się. Bardzo się lubią. Są w tym samym wieku, praktycznie od samego początku. Charlotte poznałam podczas wyjazdu z Nowego Jorku do domu Seana. W samolocie dobrze nam się rozmawiało i tak zostało do teraz.

– Właściwie, kończę karmić tego demona i możemy przyjechać – zaśmiałam się na określenie tej grzecznej blondynki.

– Chyba aniołka – poprawiłam Charlotte, na co tylko prycha. Rozłączyła się, a my znów pozostaliśmy sobie sami. Nagle zauważyłam, jak Sean wyszedł z domu i idzie się w naszym kierunku. Dość wściekły.

– Blake, nie ma mojego nazwiska, prawda? – zapytał zdenerwowany, rzucając w moją stronę jakimś świstkiem.

– Dopóki nie mamy ślubu, mój syn będzie miał moje nazwisko. – Stanęłam naprzeciw niego, sięgając mu do brody. Mam dość tego człowieka myśli, że będę cały czas mu posłuszna.

– Zrobiłaś się ostatnio pyskata, Vic – wycedził i nagle poczułam ból na policzku. Złapałam się szybko za prawą stronę twarzy, upewniając się, że Blake nic nie widział. Pierwszy raz od dwóch lat Sean mnie uderzył. Robił to, kiedy stawiałam się i nie zgrywałam idealnej kobiety. Gdy zauważyłam, że to nie ma sensu, przestałam, a on przestał mnie krzywdzić. – Wychodzę do Iana, wrócę, chcę widzieć rozpalony grill i przygotowane jedzenie – poinformował i odszedł. Natomiast ja poczułam napływ łez. Chciałabym zniknąć z tego miejsca, lecz nie mogę. On mnie wszędzie znajdzie, a wtedy skrzywdzi mnie i moich bliskich.

Po kilku minutach na ogród wpadła piękna blond włosa Marnie, ubrana w błękitną sukienkę do kolan. Za nią weszła lekko roztrzepana Charlotte, która biegnie za córką, prosząc ją o spokój. Dziewczynka należy do bardzo energicznych dzieci, więc wystarczy chwila i może znaleźć się na drzewie.

– Przysięgam, że zacznę rozważać adopcję tej małej. – Usiadła zasapana, poprawiając krótkie jasne włosy. – Marnie! – krzyknęła, gdy zaczęła wchodzić po drabinie pozostawionej przez Seana - pieprzonego dupka.

– Jestem chętna – zaśmiałam się, na co Charlotte tylko przewróciła oczami. Jest ona cudowną matką, lecz prawdę mówić lepsze podejście do dzieci mam ja. Spowodowane jest to może tym, że od prawie czterech lat jedyną osobą, która daje mi miłość i jaki kolwiek cel jest Blake. – Charlotte, boję się – mówię po chwili, bawiąc się w dłoni pierścionkiem zaręczynowym.

– Do ślubu jeszcze siedem miesięcy, może jeszcze coś nie wypalić. – Budzi nadzieję, lecz na marne. Nie chcę ślubu z Sean'em. To ostatnie czego mogłabym chcieć, lecz wyboru nie mam. Właściwie mam, ale nie narażę życia swojego syna. Dla niego mogę nawet poślubić takiego skurwiela, jak Sean Livingstone.

– Charlotte on chce, aby Blake zajął jego miejsce, a dobrze wiesz, czym on się zajmuje. – Pokiwała tylko głową i położyła swoją dłoń na moim ramieniu.

– Będzie dobrze – wyszeptała. Ta rozmowa, jednak nie trwała długo, gdyż kobieta musiała już biec do swojego małego demona, który właśnie dobrał się do węża ogrodowego. Natomiast ja zaczęłam się rozglądać za synem. Spanikowana nigdzie go nie widzę. Zostawiłam dziewczyny na ogrodzie i wbiegłam do domu.

– Blake! – krzyknęłam, lecz chłopiec się nie odzywa. Weszłam na schody, z nadzieją, że siedzi tylko w swoim pokoju. Otworzyłam białe drzwi, ale tam go również nie ma. Olewając zasadę Seana, weszłam do jego gabinetu, gdzie dostrzegłam małego łobuza. Siedzi na szarej wykładzinie i ogląda bronie mojego narzeczonego. Stałam chwilę w ciszy, patrząc, co robi. Na ten widok zatyka mnie, a serce na chwilę przestaje bić. W pełnym spokoju bierze broń w dłoń i dokładnie ogląda, to samo robi z pozostałymi. Czy to nieprzerażające? Trzy latek bawiący się broniami z zachwytem i błyskiem w oku? 

– Blake, co ty robisz? – zapytałam, siadając obok niego, nie odwracając wzroku od pistoletów.

– Mamusiu, mogę go? – Wskazał paluszkiem na czarne ASG. Pokręciłam przecząco głową.

– Takim zrobisz sobie krzywdę, kupię ci, ale taki, którym będziesz mógł psikać wodą Marnie. – Uśmiechnął się i wybiegł z pokoju. Podniosłam broń i położyłam na biurku. Następnie zeszłam na dół, gdzie zrobiłam mi i Charlette kawę oraz zaczęłam przygotowywać jedzenie na grilla.

Po dwóch godzinach rozmów z przyjaciółką i zabawy Blake z Marnie, musiałam ich niestety wyprosić, gdyż za dosłownie parę minut ma u nas zawitać pieprzony dupek wraz z resztą. Wyłożyłam na grillu węgla, a na nim położyłam kiełbaski, karkówki i skrzydełka. Na stole ogrodowym postawiłam wodę, karafkę z whisky oraz szklanki. Całe szczęście, że Blake po tak długiej zabawie się zmęczył i zasnął. Nie będzie musiał oglądać takich scen. Niestety, za to ja muszę zgrywać idealną panią domu.
Po chwili usłyszałam mieszające się męskie głosy w korytarzu. Wzięłam głęboki wdech i wydech - czas na udawanie Vic. Do salonu pierwszy wszedł Sean, za nim Ian i z tyłu Mateo wraz z nieznanym mi dotąd Klausem.

– Cześć Victoria – powiedzieli pogardliwie Ian i Mateo, po czym zniknęli w ogrodzie wraz z Seanem.
Nieznajomy za to podszedł do mnie i wyciągnął dłoń.

– Witam, Klaus Lockwood. – Uśmiechnął się, lecz mi coś nie pasuje. To nazwisko, jakby było mi gdzieś dobrze znane. Tylko za cholerę nie jestem w stanie je sobie przypomnieć.

– Victoria Trevino. – Odwzajemniłam uśmiech, po czym mężczyzna zniknął z salonu. To nazwisko Lockwood, coś mi świta, lecz jeszcze nie wiem dlaczego. Dowiem się, potrzebuje tylko czasu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro