5

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Victoria:

– Kim jest Klaus Lockwood? Skądś kojarzę nazwisko, lecz nie wiem skąd – zapytałam Seana, który siedzi, oglądając pistolety. Na ich widok mam gęsią skórkę, szczególnie wtedy, gdy Blake się nimi bawi.

– Co cię to interesuje? Tobie wystarczy wiedzieć, jak ogarnąć dom i dziecko. – Wzruszył ramionami, a ja wyszłam z gabinetu. Sean zachowuje się jak wredny sukinsyn. Żyje z nim już od dobrych trzech lat, a nic się nie zmienił w stosunku do mnie.
Zdenerwowana zeszłam na dół do salonu, mając zamiar wypić kawę, lecz przerwał mi duży huk. Do domu wybiegł Ian, który wygląda na przerażonego.

– O co chodzi? – zapytałam, lecz olał pytanie i pobiegł do pokoju, w którym znajduje się mój narzeczony. No pewnie, bo po co mnie o czymś informować. Po cichu weszłam po schodach na górę, aby podsłuchać ich rozmowę. Mam dość ich jakiś szemranych spraw.

– On jej szuka, teraz kolej na Mateo, musisz się jej stąd pozbyć – powiedział Morgan, odpalając papierosa. W oczach Seana dostrzegłam ogromną złość i niepokój. Dawno go takiego nie widziałam. Tylko kto kogo szuka? Jaka „ona"? Jaki „on"?

– Zaraz pakuję rzeczy Victorii i Blake'a, a ty z Klausem i Mateo bukujcie bilet do Alghero – nakazał, po czym wstali z krzeseł. Wbiegłam do łazienki obok, aby mnie nie dostrzegli. O co tutaj chodzi? Co to jest w ogóle Alghero? Gdy doszli już na dół, schodzę również, nie wzbudzając żadnych podejrzeń. – Victoria, pakuj swoje rzeczy i Blake'a.

– A to niby dlaczego? – zapytałam, patrząc na niego jak na kretyna. Nie mam ochoty stąd wyjeżdżać. Jest tutaj Charlotte, Marnie i koledzy Blake'a. I mamy tak to po prostu zostawić, bo pan Livingstone, tak mówi?

– Bo tak kurwa, mówiłem ci, że nie musisz wszystkiego widzieć! – Złapał mnie za nadgarstek, przez co jękłam z bólu.

– Sean, co ty odpierdalasz! – Popchnął go Ian, co mnie nieco zdziwiło. Jednak jestem mu wdzięczna, bo nie wiem, co wpadłoby do głowy temu sukinsynowi. Ostatnio zaczynam rozmyślać nad tym czy bezpieczniejsza nie jestem sama niż z nim.

– Nie wpierdalaj się Ian! I zajmij się biletem! – krzyknął, wskazując palcem na drzwi wyjściowe. W geście obrony podniósł dłonie do góry i jak gdyby nic opuścił mieszkanie. – W szafie w sypialni masz dwie walizki, spakuj swoje rzeczy i Blake – powiedział tym razem spokojniej, wychodząc na ogród. Ciekawe, kto mnie szuka. Bo jeśli nie chodziłoby o mnie, to po co kazałby mi wyjeżdżać, na jakieś wypustkowie. Nazwa miejscowości, mówi to sama za siebie. Z mafią większych styczności nie mam, więc wątpię, że ktoś z nich. Wiedzą, tylko że jestem przyszłą panią Livingstone. Mimo wszystko wydaje mi się, że Sean, przysięgając ochronę dla mnie i Blake, tak zrobi. O czym ja właściwie mówię, jak on sam jest dla nas zagrożeniem. Wyciągam z szafy ubrania i wkładam do niebieskiej walizki, a do czarnej panuje suszarkę, kosmetyki, zabawki Blake'a i inne rzeczy, które przydadzą się na co dzień. Ostatnie co chowam to rewolwer, który służy mi do obrony. Mogłabym mieć coś lepszego, lecz nadzwyczajniej w świecie przerażają mnie pistolety, bronie Seana i jego brudne interesy.
Wchodzę do pokoju synka, w którym sobie spokojnie śpi. Niczego nieświadomy aniołek. Jeszcze nie wie, jaki ten świat jest okropny. Mam szczerą nadzieję, że nie zejdzie na złą drogę i chociaż on będę miał normalne życie. Pójdzie do szkoły, zdobędzie dobry legalny zawód, pozna kobietę i potem już tylko dzieci i spokój, którego ja już nie zaznam. A to wszystko przez moją głupotę, zrobioną cztery lata temu. W klubie, w Nowym Jorku, na wspomnienie tamtych dni, skręca mi żołądek. Nawet nie chcę do tego wracać.

– Kochanie, wstajemy. – Podniosłam z łóżeczka chłopca, który tylko przeciera oczka, małymi rączkami. – Jedziemy na wakacje. – Uśmiechnął się delikatnie, po czym delikatnie ziewnął. Wzięłam do lewej ręki walizki i zaczęłam kierować się w stronę salonu.

– Jeśli on do nas dojdzie, to on nas pozabija jak psy, ogarniasz kurwa to Klaus?! – krzyknął Sean przez telefon, lecz na widok mnie i chłopca się rozłączył. Pierwszy raz widzę go tak przerażonego. Czyżby się kogoś bał?

– Jutro o piętnastej jest dopiero samolot.

– Za niedługo mamy być małżeństwem, możesz mi powiedzieć, dlaczego mam wyjechać? – zapytałam, siadając obok mężczyzny. Tym razem staram się zachować spokój. Muszę to od niego wyciągnąć. Nie pozwolę się dłużej okłamywać. To i tak trwa za długo, zdecydowanie za długo.

– Vic wiesz, że cię kocham, w popierdolony sposób, ale cię kocham, rozumiesz? Mogę ci powiedzieć, ale obiecaj, że grzecznie pojedziesz z młodym na wyspę i nie wrócisz do niego. – Nic z tego nie rozumiem. Od kiedy Sean taki jest? Co mu się stało? On się czegoś poważnie boi. Wiem, że mnie kocha, ale jeśli chodzi o mnie, to nic do niego nie czuję. Jestem tutaj tylko dlatego, że muszę, przez błąd popełniony przed laty. Nawet jeśli bym chciała go zostawić dla kogoś innego, nie mogę.

– Powiedz mi.

– Obiecaj. – Złapał mnie za dłoń, delikatnie ją głaszcząc. Dziwne uczucie, ostatni raz był taki delikatny może z dwa lata temu. Wtedy kiedy mnie zdobył, siłą i przymusem, ale czy oni nie są tacy wszyscy? Każdy w tym biznesie jest popierdolony.

– Obiecuję, cię nie zostawić Sean – potwierdziłam, patrząc cały czas w jego piwne tęczówki, które są przepełnione paniką.

– González, wznowił poszukiwania – wyszeptał, a ja poczułam chyba wszystko, co najgorsze. Mroczki pod oczami, zawroty głowy, a serce myślałam, że wraz z żołądkiem wyskoczy mi na zewnątrz. Gdybym nie siedziała, pewnie już bym leżała na Ziemii. Jak się oddycha? Nie wieże, że on to powiedział. Czy to na pewno on? To nie może być González. On o mnie zapomniał, a ja o nim, chyba. Cholera, czemu wszystko musi się psuć. Dlaczego teraz? – Powiedz coś!

– Potrzebuję powietrza – powiedziałam przez cieknące łzy. Wyszłam na taras i spróbowałam zaczerpnąć tlenu. Czuję się jakby, ktoś zrzucił na mnie kilka ton cegieł. Po co on mnie szuka? Dlaczego teraz? Po pieprzonych trzech latach? Zresztą, zostawiłam mu list, wtedy, trzy lata temu. Jednak, czego ja się spodziewałam, to Aleksander González, jeden z bardziej upartych ludzi, jakich znam. Pieprzony demon, który jak znajdzie Seana, Iana i Mateo to ich pozabija. Zrobi dla nich prywatny sąd ostateczny na Ziemii.

– Znalazł Iana, szuka teraz Mateo, jeśli Klaus skontaktuje się w najbliższym czasie z Ethanem, trafi tutaj bez problemu. Dlatego się z nim kłóciłem przez telefon. – Dopowiedział mój narzeczony, odpalając czerwone Marlboro. Wzięłam od niego jednego, gdyż tylko to teraz mnie uspokoi.

– Ethan Lockwood. – Przypomniało mi się, skąd znam nazwisko. Przyjaciel Olka, z którym wtedy pracował. Z tego co mi opowiadał o nim to wcielony diabeł. I jeśli właśnie on mu pomaga w poszukiwaniu, to wcale się nie zdziwię, jak są w drodze do domu Seana. Gość jest dobry.

– Dlatego jutro wyjeżdżasz z Blake'iem. Ja zostanę, załatwię sprawę i wrócicie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro