7

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Aleksander:

Kiedy odwiozłem Ethana i Antona do domów, zawiedziony wróciłem do siebie. Może niepotrzebnie zabiłem Mateo. Mogłem poprosić Ethana, zająłby się jego fizyczną wytrzymałością i coś wyśpiewałby. A teraz Ian spierdolił, więc nie ma szans, że już go znajdę, a Mateo nie żyje i zostałem bez niczego. Jedyne co wiem, to że Vic jest gdzieś w New Jersey, z jakimś niby facetem i mają wyjechać. Nie chcę mi się w to wierzyć. Victoria nie zostawiłaby mnie dla innego gościa. Myśl ta nie dochodzi nawet do mojej głowy.
Zrezygnowany otwieram drzwi do dużego domu, zastanawiając się, co ja w ogóle tutaj robię. Mam siedzieć tutaj sam? Pięć sypialni, dwie łazienki, salon z kuchnią i jadalnią, nie wspominając o ogrodzie. Nie potrzebnie coś takiego stworzyłem. Lockwoodowi się przydało, ma żonę, gosposię i zaraz dziecko. Nawet jeśli znajdę dziewczynę, ma prawo odmówić powrotu do mnie, do Nowego Jorku. Co nie zmienia faktu, że z niej nie zrezygnuję. Ona jest dla mnie wszystkim, całym życiem i światem. Pragnę, aby nosiła moje nazwisko, a jeszcze bardziej, małego człowieka stworzony przez naszą dwójkę. Jednak nie wiem, czy to jest możliwe, w tym świecie pełnym niebezpieczeństwa, wszystko jest ryzykiem. W tej branży tańczymy na linie, zapominając, że pod nami czyha sam diabeł, skąd to wiem? Do nieba nam daleko.
Ściągam z siebie jeansy i bluzkę, zostając tylko w czarnych bokserkach. Olewając kolację, czy kąpiel rzucam się na duże łóżko, pragnąc zasnąć i zapomnieć o otaczającej mnie rzeczywistości.

– Nie kocham cię Aleksander – powiedziała i patrząc mi prosto w oczy, zaczęła całować jakiegoś mężczyznę. Nie wiem, kim jest, stoi tyłem. Mam ochotę go rozerwać na tysiąc kawałków i spalić żywcem, lecz nie mogę się ruszyć. Staram się poruszyć, chociaż placem. Na marne.

– Victoria! – warknąłem, ale ta nie zareagowała, tylko zaczęła dotykać faceta po jego nagim ciele.

Usłyszałem dźwięk budzika, który zapomniałem wyłączyć. Chociaż, może i to dobrze, popieprzony sen miałem. Zalany potem z potarganymi włosami, ruszyłem do łazienki, w celu wzięcia zimnego prysznicu. Jeden z gorszych widoków w moim życiu. Trevino w ramionach innego. Gdyby to było rzeczywistością, zatłukłbym gnoja. Nikt nie ma jebanego prawa jej dotknąć.

– Kurwa! – krzyknąłem, słysząc dzwonienie telefonu. Wychodzę z kabiny, odbierając mokrymi dłońmi od przyjaciela. Czy ten człowiek nie ma co robić nawet o szóstej rano?

– Za dziesięć minut będę u ciebie. Mamy dostawę na Manhattanie. – Poinformował i się rozłączył. Oczywiście nie zapyta, czy mogę, czy nie jestem zajęty. To denerwuje mnie w Ethanie, lubi robić z ludzi za swoje psy. Chcę, to ktoś musi i nie ma żadnego, ale. Wycieram się niebieskim ręcznikiem i nakładam na siebie bokserki, czarne jeansy i koszulę. Na odbiorach lubię wyglądać elegancko, natomiast na co dzień w przeciwieństwie do Lockwooda wolę dresy. Psikam się perfumami i kieruje do wyjścia z domu. Na podjeździe stoi już mercedes, a w środku prócz Ethana siedzi jakiś mężczyzna. Nie znam go. Otwieram tylne drzwi i siadam, patrząc na rozgadanych chłopaków.

– Poznaj Klaus Lockwood, mój kuzyn – powiedział Ethan, a chłopak nie bardzo podobny do Lockwooda wyciąga do mnie dłoń.

– Aleksander González – uśmiecham się, odwzajemniając uścisk dłoni. Nagle uśmiech zszedł mu z twarzy, a pojawiło się lekkie zaskoczenie. Nim zdążyłem coś powiedzieć, ten się odwrócił, a Ethan ruszył z piskiem opon. – Co mamy do odebrania?

– Lamborghini Veneno. – No to mnie zdziwił, odpowiedzią. Samochód dość kosztowny i rzadki. – Klaus, zażyczył sobie. Zapłacisz mi za niego połowę ceny, milion pięćset i jest twój – zwrócił się do kuzyna, na co ten tylko pokiwał głową. Ciekawe, czym się zajmuje, że ma takie pieniądze. Nie wygląda na takiego, który siedziałby w mafii.

– Czym się zajmujesz Klaus? – Rzuciłem pytaniem, nagle.

– Wiele rzeczy, na przykład biorę udział w wyścigach samochodowych, brzmi słabo, lecz za wygraną jest masa pieniędzy. Jeśli zajmę pierwsze miejsce osoba, z którą się ścigałem, oddaje mi swój wóz – wytłumaczył, lekko unosząc kąciki ust do góry. – Ostatnio przegrałem, więc potrzebuje samochodu.

– Jaki straciłeś?

– Lamborghini Murcielago, dość szybki – odpowiedział, po czym nastała między nami cisza, a jedyne co można usłyszeć to dźwięk silnika.
Po chwili Lockwood parkuje przy hangarach, a tam wychodzimy, kierując się pod prom, z którego dostaniemy Veneno. Muszę poprosić go, czy mogę się przejechać. Dotychczas nie miałem okazji nim jeździć. Zresztą żadko kiedy mamy dostawę Lamborghini, więc niewiele razy w nich siedziałem. Podpływa prom i już po dziesięciu minutach, samochód jest na lądzie.

– Rozliczcie się, a czy mogę zawieść ci go pod dom Ethana? – zapytałem chyba młodszej wersji Lockwooda. Pokiwał głową, zadowolony więc zasiadłem za kółkiem srebrnego wozu. Gdyby nie moja miłość do bmw, wziąłbym je bez zastanowienia. Wygodne fotele, cudowny dźwięk silnika i to, co najbardziej mi się podoba i niskie zawieszenie.
Gdy docieram pod dom Riley i Ethana, dostrzegam na telefonie sześć nieodebranych połączeń od Owena. Cholera, może coś znalazł a ja idiota, jeżdżę sobie pieprzonym Lamborghini. Natychmiast oddzwaniam

– Gdzie jesteś? – zapytał zdenerwowany, co mnie lekko zaniepokoiło.

– U Ethana, co jest Owen? – Zgasiłem silnik i czekam na jego odpowiedź.

– Jeśli nie jesteś sam, to się cofnij, gdziekolwiek – szepnął, co mnie jeszcze bardziej wkurwiło. O co tutaj chodzi?

– Kurwa Owen, jestem sam! – krzyknąłem, uderzając w kierownicę.

– Do Ethana przyjechał dziś jego kuzyn Kalus Lockwood. Posłuchaj mnie raz, a uważnie i zrób to co ci powiem, rozumiesz? Klaus jest zamieszany w sprawę z Vic, zadaje się z Ianem i Mateo, nie bardzo jeszcze wiem w jaki sposób. Jeśli znajdziesz się w sytuacji z nim sam na sam, zaciągnij go do mnie, ale tak, żeby Ethan o niczym nie wiedział. – Poczułem nagle zawroty głowy. Czy ja właśnie rozmawiałem ze sprawcą zniknięcia Victorii i siedzę w jego samochodzie? Zatłukę gnoja, zabije kurwę! Niech tylko wróci z Ethanem. – González, tylko do chuja zachowaj spokój, to jest w tym momencie ważne, a najważniejsze, abyś go do mnie zaprowadził, dociera to do ciebie?

– Nie rozumiem, dlaczego Lockwood nie może o niczym wiedzieć i po co do ciebie? – zapytałem, mając ochotę rozpierdolić ten jego wóz.

– Bo Klaus i ten jego kuzyn z Seattle to jego jedyna rodzina, nie będzie Ci wierzył. A ja mam coś, co sprawi, że się wygada niczym trzy latek – wyjaśnił, przez co o wiele lepiej go zrozumiałem. Jednak nadal nie wiem, co takiego ma na Klausa. Wpadłem nagle na dość dobry, pomysł. Muszę podarować duże zaufanie do Riley w tym momencie. Mam nadzieję, że mi pomoże i wszystko się uda. Otwieram drzwi ich domu i wchodzę, prawie jak do siebie. W salonie dostrzegłem leżącą panią Lockwood, pod kocem z żelkami i laptopem. Ah, ciąża.

– Olek! Puka się! – pisnęła na cały dom, jakby jakiś włamywacz przed nią stał.

– Riley, mam do ciebie sprawę życia i śmierci. – Złapałem ją za dłoń, na której widnieje złota obrączka ślubna.

– Tak? – Uniosła jedną brew wyżej i usiadła obok mnie.

– Klaus jest zamieszany w sprawę Vic, wierz czy nie, to jest nie ważne, najważniejsze jest to, abyś zatrzymała Ethana w domu. Powiedz, że masz jakieś skurcze i potrzebujesz go. Muszę sam na sam pojechać z Klausem do Owena, wycisnąć z niego tyle ile się da – wytłumaczyłem jej tą całą popierdoloną sytuację i dostrzegłem jak zbladła. Sam bym chyba tak zareagował, gdybym się dowiedział, że Klaus stąpa beztrosko po mojej podłodze.

– Wierzę ci, on od początku mi się nie podoba. Rób, co trzeba, zatrzymam go w domu. – Cieszę się, że chociaż ona wierzy, że jest szansa, iż chłopak coś wie. Opuściłem budynek na dźwięk Mercedesa Lockwooda. Plan czas, start. Podbiegam do przyjaciela, a ten spanikowany wyszedł z samochodu, czekając, aż coś powiem.

– Riley coś nie tak, potrzebuje cię. – Wskazałem palcem na dom, a ten bez zbędnych pytań poleciał do żony. Łatwo poszło. A więc zostałem sam na sam z tym kutasem. Mógłbym go tutaj zabić, bez świątków, bez hałasu. Prośba Owena trzyma mnie przy racjonalnym myśleniu i myśl, że może coś wiedzieć.

– Fajnie się jeździ, znam fajną miejscówkę, chcesz się przejechać? – zapytałem, odwracając wzrok na skurwysyna.

– Pewnie. – Wsiadłem za kierownicą, natomiast on obok. On chyba już wie, co go czeka. Uczyć to on ukrywać nie umie. Przerażeniem od niego śmierci na kilometr.

– Wcale nie będziemy jeździć, prawda González? – zapytał po pięciu minutach drogi.

– Cóż za spostrzegawczy chłopiec – zaśmiałem się, upewniając się, że mam broń w spodniach. Nie znam go, może się okazać, że odbije mu i nagle zacznie do mnie strzelać. W końcu wiozę go na śmierć, niczym Charon dusze do Edenu.

– Czego chcesz? – Co za idiota, przecież doskonale wie, że szukam Victorii. Ian musiał już im wszystkim przekazać.

– Victorii Trevino – odpowiadam, zaciskając dłonie skórzanej kierownicy. A może sobie zachowam ten samochód, w końcu skurwiel obok za m dziesięć minut będzie po drugiej stronie. Za to co zrobił, spłonie żywcem w piekle.

– Znam ją, lecz ja nie mam nic wspólnego z jej zniknięciem. – Wzruszył ramionami, odwracając głowę za okno.

– Czy ty masz mnie kurwa za idiotę? Zdajesz sobie sprawę, w co się wpakowałeś? Wykopałeś sobie sam dół, a ja cię do niego wepchnę. – Zaparkowałem pod kamienicą, którą zamieszkuje już tylko Owen i starszy facet. Mniej świadków, mniej roboty.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro