11. Mam dość

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wesołych świąt kochani!

Prawda jest taka, że słowa dziewczyny wpłynęły na mnie jeszcze bardziej paraliżująco, niż nóż przyciśnięty do policzka. Rany fizyczne mogą się zagoić, ale z tymi psychicznymi jest o wiele gorzej, a moja psychika w tym miejscu leży i kwiczy o litość. Walka o poczytalność w tym miejscu, jest jak walka z wiatrakami, wątpię, żeby komukolwiek przebywającemu w więzieniu udało się wyjść bez jakichkolwiek uszczerbków.

Ból przecinanej skóry nie był przyjemny, ale o wiele łatwiejszy do zniesienia, niż myśli, które galopowały po mojej głowie. Może to jest pośrednia przyczyna, przez którą to ja zostałam oskarżona o atak? Bezpośrednio była to na pewno zasługa szatynki, która wepchnęła mi nóż do ręki i pozwoliła się odepchnąć, z sztucznym krzykiem upadając na ziemię.

Kobieta była jednak cholernie przebiegła, bo nie minęła minuta, a ja już leżałam przyciśnięta kolanem strażnika do ziemi, w czasie, gdy kolejny skracał moje łańcuchy, łącząc nadgarstki z plecami.

- Zaatakowała mnie nożem - oznajmiła agresorka strażnikowi. - Pewnie spiskuje z Orion.

- Przymknij się - syknął w jej stronę mężczyzna, po czym zwrócił się do mnie. - Skąd masz nóż?

- To jej - pisnęłam z bólu, przez wykręcany nadgarstek. - Podrzuciła mi go.

- Nie kłam. Skąd masz do chuja ten nóż? - warknął.

- On nie jest mój! - krzyknęłam płaczliwie.

- Ciekawe, czy z tym nożem w brzuchu byś sobie przypomniała. - Jego słowa wywołały moje szerokie otwarcie oczu i głośne przełknięcie śliny.

- Nie... Nie może pan - wyjąkałam.

- Lepiej mi nie mów co mogę, a czego nie. 

Mimo wszystko jednak, nóż został zabezpieczony przez jego kolegę, a ja z wyraźną ulgą zostałam dźwignięta do pionu i popchnięta w stronę wejścia do budynku. Ulga pomieszana za strachem nie była jednak dobrym połączeniem. Ulga, że nie oberwę nożem, ale strach o najbliższą przyszłość. Z skrajności w skrajność, tak wyglądało tutaj życie, a ja już miałam dość tego ciągłego strachu.

- Gdzie idziemy? - zapytałam. - Powinnam jeszcze być na spacerniaku, a nie wracać do celi.

- Kpisz sobie? - syknął strażnik. - Zaatakowałaś dziewczynę nożem, nie wrócisz do celi tak szybko.

- Co ma pan na myśli? - pisnęłam, ale nie doczekałam się odpowiedzi, której treści i tak mogłam się już domyśleć.

Moje przypuszczenia okazały się prawdziwe, bo już po chwili zostałam wepchnięta do niewielkiego pomieszczenia bez klamek. Izolatka. Średniej wielkości pokój, w wyposażenie którego wchodziło jedynie niewielkie łóżko i nic ponad to, a kamer było tu więcej, niż jest to potrzebne. Moje kończyny nie zostały rozkute, więc nie było nawet mowy, żebym mogła usiąść na łóżko. 

Pozostawało mi jedynie stać w miejscu i liczyć na to, że więzienni strażnicy się opamiętają. Czas leciał z prędkością ślimaka, ale nikt się nie pojawiał, a ja dalej czekałam. Dopiero po jakiejś godzinie pojawił się mężczyzna przepinając mi nadgarstki do przodu i bez słowa ponownie opuszczając pomieszczenie. Nie odpowiedział na żadne z moich pytań, ani na to kiedy mnie wypuszczą, ani na to, jak mam się załatwiać skuta i bez dostępu do toalety. Nie obchodziły ich żadne prawa, a miejsce w którym się znajdowałam było ich całkowitym zaprzeczeniem. 

Zmęczona i przerażona usiadłam na łóżku, tępo wpatrując się drzwi, które z tej strony były praktycznie niewidoczne. Nie znałam zasad obowiązujących w tym miejscu i nie wiedziałam, jak długo przyjdzie mi tu siedzieć, po raz kolejny za niewinność. Z dnia na dzień moja wiara w sprawiedliwość zbliżała się do zerowego poziomu.

Dlaczego to wszystko spotyka właśnie mnie? Nie raz słyszałam, że karma jest suką, ale nie ma się za co na mnie mścić. Nigdy nikomu nic nie zrobiłam, a odpokutowuję za nieznaną mi dziewczynę przez zwyczajne podobieństwo. To nie karma jest suką, a los. 

Najzwyczajniejszy przypadek zadecydował o całym moim życiu. Nie będę miała okazji skończyć studiów, znaleźć porządnej pracy, zakochać się z wzajemnością, ani założyć rodziny. Resztę mojego życia spędzę za kratami, bez żadnej nadziei na wolność, bez rodziny, przyjaciół, a co za tym idzie wsparcia. Zostałam z tym sama, już na zawsze.

Nawet nie wiem, w którym momencie łzy rozpoczęły wędrówkę po moich policzkach. 

Do końca życia będę kozłem ofiarnym, którego w końcu może zabiją, albo wykończy mnie stres. Mam nadzieję, że nastąpi to szybciej, niż myślę, bo mam już serdecznie dość takiego życia. Nie poradzę sobie z nim. Śmierć jest końcem, więc chyba nic dziwnego, że nie mogę się jej doczekać. Gdybym tylko miała na tyle odwagi sama bym sobie coś zrobiła, byleby to zakończyć, ale nie umiem, nie potrafię, więc pozostaje mi jedynie dalej się męczyć.

Nie mam żadnego wyjścia, jak poddać się temu co się dzieje, ale nie chcę ponownie być kozłem ofiarnym, a póki będę okazywać swoją słabość, nic się nie zmieni. Moje emocje muszą pozostać moją sprawą, o której oni nie mogą się dowiedzieć. Żeby przetrwać muszę zacząć grać w ich grę totalnej znieczulicy. Tutaj moje uczucia nie są ważne, nic nie jest ważniejsze od bezpieczeństwa, które od tego dnia stało się moim priorytetem. Nikt, ani nic nie będzie więcej światkiem moich łez, nawet mury tego budynku. 

Oparłam głowę na twardą poduszkę, zamykając oczy. Nie wiadomo dlaczego załamanie jest tak męczące, ale nie mam siły na nic. Chciało mi się spać na tyle mocno, że nic mi nie przeszkadzało, ani skute kończyny, ani niewygodne łóżko. Moje powieki były za ciężkie także na zmartwienia. Nie liczyło się nic, poza odpoczynkiem, bez którego bym nie przetrwała.

Nie jestem pewna, jak długo to trwało, ale obudziło mnie towarzystwo dwóch strażników, którzy po otwarciu drzwi wpadli do środka.

- Wychodzimy? - zapytałam ze słabo skrywaną nadzieją.

- Na moje nigdy nie powinnaś stąd wyjść, a tu zgnić kurwo - oznajmił jeden z mężczyzn, zbliżając się.

- Licz się ze słowami - mruknęłam, zirytowana kolejnym wyzwiskiem rzuconym pod moim adresem.

- Grozisz mi suko?

- Grzecznie proszę o ograniczenie wulgaryzmów - prychnęłam, ale szybko pożałowałam swojej zuchwałości za sprawą paralizatora lądującego na moim ramieniu.

Krzycząc z bólu zwijałam się na podłodze, której sanepid z całą pewnością by nie dopuścił do użytkowania. Tym razem wstrząsy trwały dłużej, niż zwykle i były silniejsze. Moje ciało podrygiwało w konwulsjach, ale strażnicy nic sobie z tego nie zrobili. Gdy w końcu uwolniłam się z pod prądu byłam ledwo żywa, a pomimo odebrania źródła rażenia, moje ciało dalej pozostawało bezwładne, a z ust ulatywał krzyk. Dalej czułam ten ból.

- Coś jest chyba nie tak - powiedział jeden ze strażników do drugiego, ale jego głos docierał do mnie jak przez mgłę.

Nie dosłyszałam odpowiedzi mężczyzny, ale po chyba całej wieczności zostałam podźwignięta do pionu i ciągnięta w nieznanym mi kierunku. Podczas przenosin musiałam stracić przytomność, bo drogi praktycznie nie pamiętam. W jednej chwili zostałam podniesiona, a w drugiej leżałam już na szpitalnym łóżku. Na próbę ruszyłam ręką i mimo drobnych problemów udało mi się osiągnąć to, co zamierzałam.

Przyjrzałam się siedzącemu obok mnie strażnikowi, który na widok moich otwartych oczu wstał.

- Ruszaj się. Wracasz do celi.

- Co? - zapytałam zachrypniętym głosem.

- Ogłuchłaś? Ocknęłaś się, więc wracasz do celi.

Mężczyzna już więcej się nie odezwał, a jedynie zmusił mnie do stanięcia na miękkich nogach, a następnie odprowadził do celi, w której bez oparcia w postaci ramienia strażnika, upadłam. Przytrzymując się ściany udało mi jakoś podejść do łóżka, na które z głośnym westchnięciem usiadłam.

Dopiero teraz wsłuchałam się w otaczającą mnie kakofonie dźwięków, na który w większości się składały śmiechy i krzyki współwięźniarek. 

- Czerwona się ocknęła - zaśmiała się winowajczyni mojego trafienia do izolatki.

- Długo to trwało, odkąd cię tędy przenosili - prychnęła Vi.

- Za duże napięcie miała, lekarz musiał pomóc - zakpiła Martha, wywołując głośny śmiech reszty kobiet.

- Wieczna dziewica pozbawiona cnoty.

Śmiechu kobiet nie było dość, a z każdym jednym ich słowem ja coraz bardziej zatapiałam się w sobie. Nie potrafiłam ich słuchać, bo nie ważne ile razy będę sobie powtarzała, że mnie to nie rusza, nie zmieniało to prawdy. 

Dalej czułam się osłabiona przez bliskie spotkanie z paralizatorem, więc nie miałam siły nawet zatkać uszy, aby ich nie słuchać. Leżałam ledwo żywa na łóżku, a mój mózg wypełniały śmiechy i kpina. Wiedziałam, że one są po prostu złośliwe, ale nie pomagało mi to ani trochę, każde słowo raniło równie mocno.

Żeby odciąć się od tego jazgotu zamknęłam oczy i nie wiem nawet kiedy zasnęłam. Ze snu wybudziło mnie walenie policyjną pałką w drzwi. Hałas był tak okropny, że poderwałam się na równe nogi. W głowie zakręciło mi się tak bardzo, że musiałam przytrzymać się ściany, aby nie upaść.

- No w końcu. Ruszaj się, czas na spacerek - oznajmił więzienny strażnik, zarabiając mój zdezorientowany wzrok.

Jakim cudem czas na spacerniak, skoro z takowego zostałam wyprowadzona i wrzucona do izolatki. To jest niemożliwe, żeby ta sytuacja miała miejsce dobę temu, ale też nie możliwe jest to, żebyśmy miały iść na spacerniak dwukrotnie w ciągu dnia.

Słysząc ponaglenie mężczyzny podeszłam do drzwi, pozwalając skuć swoje przeguby i kostki, a po szybkim przeszukaniu zostałam wyprowadzona na podwórze. Pomimo dręczących mnie pytań o datę, bałam się je zadać strażnikowi, dlatego bez słowa dałam się prowadzić i w towarzystwie nieprzyjemnego wzroku reszty kobiet krążyłam po placu, zatopiona we własnych myślach.

Jeśli mamy następny dzień, to oznacza, że najpierw w izolatce, później w szpitalu, a na koniec we własne celi spałam ponad dwadzieścia godzin. Mimo, że dezorientowała mnie myśl o tak długim odpoczynku, w końcu byłam wyspana, a wizja przespania całej odsiadki była naprawdę satysfakcjonująca. Jednak równie co piękna, niemożliwa. Chciałam zasnąć i się nie obudzić, ale to były nierealne marzenia, które nie miały oparcia w rzeczywistości.

Co mi jednak pozostaje w tym miejscu jeśli nie marzenie o wolności, albo chociaż końcu tej męczarni? Nie mam tu nic do robinia, a realne szanse na opuszczenie tego miejsca są wręcz ujemne. Marzeń jednak nikt mi nie zabierze. Mogę robić w nich to na co mam ochotę i nikomu nic do tego. 

Myśli pogrążyły mnie na tyle, że nie zauważyłam niewielkiego zbiorowiska dopóki nie wpadłam w jedną z osób. Otrząsnęłam się, mrucząc pod nosem przeprosiny, ale nim zdążyłam odejść, zostałam szarpnięta za ramię i zatrzymana w miejscu.

- Nie tak szybko - mruknął mój najprawdopodobniej wczorajszy oprawca. - Mam jeszcze coś do obgadania nie uważasz?

- Nie - zaprzeczyłam. - Nie wystarcza ci, że i tak dupnęłam za ciebie? Daj mi spokój.

Chciałam ją ominąć, ale zostało mi to uniemożliwione przez paczkę Vi, która otoczyła mnie z pozostałych stron. 

- Chyba ktoś się tu zbyt pewnie czuje - oznajmiła czarnoskóra. - Wydaje mi się, że przyda ci się kolejna lekcja dobrego wychowania. 

Chciałam już jej odpowiedzieć, że lekcje wychowania by się raczej jej przydały, ale nie zdążyłam tego zrobić przez zarobieniem mocnego ciosu w twarz. Cofnęłam się kilka kroków starając utrzymać równowagę, ale wpadłam w Marthę, która błyskawicznie mnie odepchnęła, a ja zarobiłam kolejny cios od przywódczyni całej grupy. Uderzenie padło w nos, z którego wydobyło się chrupnięcie, a następnie polała się krew. Grzbietem dłoni przetarłam usta, na dłużej zatrzymując wzrok na krwi, która znalazła się na mojej ręce.

Przez roztargnienie nie zauważyłam kolejnego ciosu, za którymi następne poszły już seriami od całej piątki. Nie wiedziałam nawet od kogo było jakie uderzenie, ale nie miało to żadnego znaczenia, podobnie jak zakaz zatrzymywania się. Strażników nie obchodziły krzyki, ani zbiorowisko. Zwyczajnie udawali, że nic się nie dzieje, kiedy ja plułam krwią.

Nie miałam wątpliwości,  że nie zareagowaliby nawet, gdyby więźniarki skatowałyby mnie na śmierć. Ot taki wypadek przy pracy, a przynajmniej mniej do roboty. Dostawałam jeden cios za drugim, a moja siła do obrony, z chwilą na chwilę stawała się coraz słabsza, aż w końcu całkowicie zaniknęła.

Spokój jaki mnie ogarnął był uzależniający. Nie czułam bólu, strachu, ani niczego poza błogością. Przez myśl mi przeszło, że taka śmierć byłaby idealna. Cicha i spokojna, praktycznie wyśniona. Ból pobicia minął, a spokój pojawiający się w zastępstwie był prosty i łatwy. Zasnąć i się nie obudzić.

To była moja ostatnia myśl nim moje oczy się zamknęły, a ja po raz kolejny w ciągu czterdziestu ośmiu godzin odpłynęłam.

Stan nieświadomości był piękny, ale nie wieczny, a gdy się kończył powrócił ból i poczucie upokorzenia. Z całej siły starałam się utrzymać poprzedni stan, ale było już za późno, a orientacja zaczęła powracać. Leżałam w sali szpitalnej ponownie w towarzystwie tych samych strażników.

- A już liczyłem, że się nie obudzisz - oznajmił klawisz, widząc moje otwarte oczy.

- Marzenia ściętej głowy - mruknęłam, krzywiąc się z bólu.

- Zastanawia mnie jedna rzecz. Jakim cudem najokrutniejsza seryjna morderczyni dwudziestego pierwszego wieku, jest w rzeczywistości taką cipą, która daje się każdemu okładać. Widać mocna jesteś tylko działając z ukrycia. W walce na pięści jesteś beznadziejna.

- Nie obrażaj mnie.

- Bo co zrobisz? Pogódź się z tym, że nikogo nie obchodzi co masz do powiedzenia, a tylko to umiesz robić. Gadać.

- Skoro tak dobrze idzie mi gadanie, to mogę złożyć na ciebie skargę - zauważyłam, wywołując śmiech strażnika.

- Grozisz mi skarbie? Nikt ci nie uwierzy, nieważne co powiesz, ale jak ci tak zależy to nawet dam ci pretekst - prychnął i nim się spostrzegłam otrzymałam pojedynczy, mocny cios w twarz. 

Z nosa ponownie polała się krew, a klawisz z prychnięciem opuścił pomieszczenie. Bardziej, niż ból ogarnęło mnie upokorzenie. Mężczyzna miał rację, to on był tutaj panem, a ja nie miałam nic do gadania, moje słowo nic nie znaczyło.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro