12. A może by to tak zakończyć?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Leżałam w sali szpitalnej, czekając na powrót strażnika, który by mnie odprowadził do celi, ale nikt nie przychodził. Nie wierzyłam w to, że pozwoliliby mi relaksować się w szpitalu, lecz skoro nikt nie przychodził, to mój stan musiał wymagać dłuższej hospitalizacji.

Obolała, wgapiałam się w sufit, zastanawiając się, gdzie jest sens tego wszystkiego. Podobno wszystko jest z góry ustalone i ma jakiś cel, ale co może wyniknąć z mojego pobytu tutaj poza przyśpieszonym zgonem? Tylko to może mnie wybawić. Śmierć koniec wszystkiego, a w związku z tym także problemów. Kiedyś myślałam, że śmierć jest tragiczna, ale zrozumiałam, iż punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Teraz już nie wydaje się straszna, a wspaniałym wybawieniem. Zakończenie kłopotów, zakończenie wszystkiego... Czy to nie było by piękne?

Dawniej współczułam samobójców, że nie mieli chęci do życia, bliskich osób, a ich problemy okazały się zbyt wielkie, ale gdy moje własne mnie przerosły, bliscy się ode mnie odsunęli, a radość z istnienia, poszła w zapomnienie, zaczęłam im zazdrościć. Zazdrościłam im, iż w przeciwieństwie do mnie mieli na to odwagę i że im się udało to zakończyć. Podobno osoby, które się zabiły są słabe, ale większej bzdury w życiu nie słyszałam. Oni byli silni, odważni, bo tego od nich wymagała śmierć. Potrzeba siły, żeby żyć, ale jeszcze więcej, aby umrzeć.

A ja jej nie posiadałam. Straciłam siłę do walki, walki, żeby przeżyć czy udowodnić moją niewinność. Nie miało to żadnego sensu, bo nic nie da. Nawet jeśli sąd uzna moją niewinność dla większości mieszkańców USA dalej będę Red Killer.

Leżąc na łóżku nie pilnowana przez nikogo naszła mnie niesamowita ochota, żeby to zakończyć. Raz na dobre. Nie pomagał mi fakt, że na blacie nie daleko mnie leżało pudełko tabletek nasennych. Zasnąć i się już nie obudzić, to łatwa śmierć, można nawet rzec, że piękna. Nie ma krwi, nie ma szkód, nie ma bólu.

Ledwo zarejestrowałam moment, w którym wstałam z łóżka, podchodząc do odpowiedniej szafki, przyglądając się pudełku. Przed oczami przeleciały mi najpiękniejsze chwile spędzone z rodziną, ale przez słowa ostatnio otrzymanych listów, które podsyłał mój mózg były one wręcz kpiną. Widziałam nas na wspólnych wyjazdach, przypomniał mi się moment, gdy złamałam nogę, jak byłam nastolatką, a bracia pomagali mi dostać się do domu, ale jednocześnie słyszałam słowa Josh'a, o tym, jak bardzo mnie nienawidzi.

Nie tylko on mnie nienawidził. Na tym świecie nie było ani jednej przychylnej mi osoby. Nawet ja zaczynałam siebie nienawidzić i mimo, że wiedziałam o swojej niewinności, z każdą sekundą wyzwisk i oskarżeń coraz mniej w to wierzyłam. Nienawidziłam siebie za słabość, a teraz pierwszy raz w życiu mogłam być naprawdę silna.

W chwili, gdy moja dłoń sięgała po pudełeczku, oczy były zamglone spływającymi łzami. Nie widziałam praktycznie nic, ale to mi nie przeszkodziło w wysypaniu garści tabletek na dłoń. Nie obchodziło mnie jak mam je połknąć, nie myślałam, że ktoś mógłby mi przeszkodzić, ale właśnie to miało miejsce. W chwili, gdy wsypałam pigułki do swoich ust drzwi się otworzyły, a do środka wszedł strażnik w towarzystwie lekarza.

Och wzrok momentalnie zatrzymał się na praktycznie pustym pojemniczku w mojej dłoni, w czasie, gdy mój przerażony wzrok spoczął na nich. Nim zdążyłam chociaż mrugnąć dwójka mężczyzn doskoczyła do mnie, a w czasie, gdy strażnik wykręcał mi nadgarstki, lekarz siłą, zmusił mnie do otworzenia ust i wyplucia tabletek.

Kręciłam głową na boki, ale to nic nie pomagało, a suchość w ustach uniemożliwiała przełknięcie pigułek. Nie chciałam rezygnować z planu, chciałam umrzeć, ale połknięcie pastylek było ponad moje siły, a gdy lekarz siłą otworzył mi usta i odzianą w rękawiczką dłonią opróżnił moją buzię.

- Pojebało cię do reszty? - warknął, gdy miał już pewność, iż przeżyję.

- Nie udawaj, że zależy ci na moim życiu - prychnęłam.

- Na moje powinnaś zginąć na oczach rodzin swoich ofiar - oznajmił lekarz - ukamienowana, albo spalona, ale nie spokojną śmiercią.

Te słowa wystarczyły, abym się zamknęła. Może w tym jest trochę racji? Czym sobie zasłużyłam na łatwą śmierć? Jestem za słaba na nią i na wszystko inne. Powinnam się męczyć życiem, na które nie zasługuje. Nawet jeśli to nie ja jestem Red Killer, karma się za coś na mnie mści, więc widocznie zasłużyłam albo zasłużę na wszystko co mnie spotkało.

- Jest zbyt wielką cipą na to. Zeszłaby na zawał zanim doszło by co do czego - zakpił strażnik, puszczając moje nadgarstki, które błyskawicznie zaczęłam rozmasowywać.

- Podobno każdy zasługuje na pomoc i drugą szansę, ale nie ona. Gdyby coś jej się działo, to bym tylko się przyglądał i kibicował oprawcom, albo się do nich dołączył.

- Ona by nawet nie walczyła. Spójrz na nią. To wszystko co zrobiła, zawdzięcza elementowi zaskoczenia, inaczej by przegrała. Była gotowa zaćpać się, byleby uciec. Gdyby nie to, że nie chcę zamienić się z nią miejscami, sam z przyjemnością bym ją zabił. Powoli i boleśnie, tak żeby cierpiała za wszystkie swoje ofiary, żeby w końcu zaczęła żałować.

- Żałuję! - krzyknęłam, przerywając im rozmowę. - Żałuję, że oni nie żyją, ale to nie moja wina!

W odpowiedzi otrzymałam mocny cios w twarz. Dłoń bezwiednie powędrowała do policzka, ale nie miało to żadnego celu, ból był niezmienny, a upokorzenie jeszcze większe.

- Zamilcz kurwo. Miałabyś chociaż na tyle przyzwoitości, żeby się przyznać, a nie udawać świętą - syknął strażnik, patrząc na mnie z nienawiścią.

Mój pełen nadziei wzrok zatrzymał się na lekarzu. Liczyłam, że zwróci mu uwagę, że upomni go, iż nie może mnie bić, ale się przeliczyłam. Jego spojrzenie było wypełnione obojętnością na mój los i podobną dozą nienawiści.

- Weź ją stąd, bo nie mogę na nią patrzeć - mruknął mężczyzna, a zamaskowany strażnik błyskawicznie podniósł mnie do pionu, skuwając kończyny.

Dopiero teraz poczułam, jak obolałe mam ciało, a każde łapanie powietrza było dla mnie istną katorgą. Lewa kostka bolała niemiłosiernie, a wykręcony w tył nadgarstek tępo pulsował. W głowie kręciło się na tyle, że miałam problem z zachowaniem równowagi, ale dla nich nie była to żadna przeszkoda w odstawieniu mnie do celi, a ja nie miałam siły dyskutować.

Miałam dość wszystkiego. Dość bycia kozłem ofiarnym, dość bólu, dość nienawiści. Dość życia. Chciałam zniknąć i nigdy więcej się nie znaleźć, zasnąć i się nie obudzić. Po prostu się uwolnić od takiego życia i w sumie już chyba jakiegokolwiek życia. Bo nawet jeśli bym stąd wyszła dalej bym miała metkę seryjnego mordercy, a więc dalej byłabym obiektem nienawiści i kozłem ofiarnym. Wolałabym stracić wszystko dobre co mam, ale więcej się nie męczyć.

Śmierć była by wybawieniem, ale nie mogę pozwolić, żeby ktokolwiek wiedział, że miałam pierwszą, ale z pewnością nie ostatnią próbę samobójczą. Jeśli by się dowiedzieli, jak zależy mi na śmierci, miałabym jeszcze bardziej przesrane niż teraz.

Jedyną rzeczą, jakiej się tu nauczyłam, jest fakt, że każde uczucie jest naszą słabością, więc powinniśmy je zatajać, ale to wcale nie jest takie proste. Najlepiej byłoby się ich pozbyć, ale to zbyt wysoka poziom dla mnie, poza tym wiedziałam, że jeśli się z nimi pożegnam, to już ich nie odzyskam, a na to nie byłam gotowa.

Skoro nie chciałam pozbywać się uczuć musiałam je ukryć. Nie pokazać więcej nic, ani radości, szczęścia, ani bólu, smutku, zranienia, czy nawet nienawiści. To wszystko musiało zniknąć przed wzrokiem innych, jeśli nie chciałam obrywać.

Przełknęłam słone łzy, obiecując sobie równocześnie, że będą to ostatnie, jakie zobaczą mury tego więzienia. Ignorując ból żeber przetarłam mokre oczy, starając się je dokładnie wysuszyć, a gdy przyszedł strażnik odprowadzić mnie na nadzwyczajny apel, byłam gotowa.

Bez słowa z zaciśniętymi z bólu zębami dałam się wyprowadzić na korytarz, gdzie stanęłam przy reszcie więźniarek, które patrzyły na mnie z kpiną, a przynajmniej, dopóki nie odezwał się szef oddziału. Wtedy kpina zamieniła się w nienawiść, a mój strach przybrał na sile.

- W związku z ostatnimi wydarzeniami - powiedział wtedy - doszliśmy do wniosku, że należy przeprowadzić gruntowne przeszukanie cel, a stanie się to dzisiaj. Do czasu skończenia, zostaniecie odprowadzone na stołówkę, a gdy wasza cela będzie sprawdzana zostaniecie przyprowadzone. Strażnicy was zaprowadzą, zostaje jedynie Victoria Bell, od twojej celi zaczynamy.

Dziewczyna głośno prychnęła, ale nikt tego nie skomentował. Bez większych spin trafiłyśmy do stołówki, ale właśnie tam rozpoczęło się piekło, gdy większość wściekłych więźniarek rzuciła się na mnie.

- Rozpierdolę cię kurwo! - wrzasnęła jedna z nich, rzucając się na mnie z pięściami, ale o dziwo strażnicy ją przytrzymali.

- Bez rękoczynów - syknął trzymający ją mężczyzna. - A przynajmniej nie teraz - dodał pod nosem.

- Musiałaś wyskakiwać z tym pierdolonym nożem?! Jesteś popierdolona, a przez twoje idioctwo wszystkie dupniemy.

- Nie wszystkie - prychnęła Hannah. - Ta już pewnie pozbyła się swoich broni, a teraz dupniemy my.

- Myślisz, że ta szmata by na to wpadła? - prychnęła moja agressorka.

- Jakim prawem ty się w ogóle do mnie odzywasz - prychnęła Han. - To, że pomogłaś obić buźkę Czerwonej, nie oznacza, że jesteś jedną z nas. Następną osobą do obicia mordy jesteś ty kochanie więc lepiej uważaj.

- Co? - zdziwiła się dziewczyna. - Ale przecież...

- Głucha jesteś Rogers? - prychnęła Martha.

- Lepiej rozglądaj się trzy razy zanim coś zrobisz - doradziła Cass z kpiącym uśmieszkiem, a widząc minę mojej agresorki nie wytrzymałam wybuchając głośnym śmiechem.

To nie było najmądrzejsze z mojej strony, ale nie umiałam się powstrzymać. Rogers najwyraźniej wierzyła, że przez gnojenie mnie zyska szacunek u Vi i jej paczki, ale jak się okazało te ją tylko wykorzystały, robiąc z niej idiotkę.

- Bawi cię to szmato? - warknęłam Hannah. - Jeśli znajdą coś u mnie, to obiecuję ci, że następną dostawę przetestują na twojej twarzy.

- Dorwała się kretynka do noża i chciała szpanować - zaśmiała się Cass.

- To nie ja wyskoczyłam z tym nożem, a ona - syknęłam wskazując na agresorkę. - Więc odpierdolcie się ode mnie, a z problemami do niej.

Ignorując wrzaski i wyzwiska pod moim adresem, usiadłam na jednym z krzesełek i zatopiona we własnych myślach czekałam na swoją kolej. Nie denerwowałam się jakoś szczególnie, bo nie miałam żadnych zakazanych przedmiotów. To była jedynie kwestia czasu, aż strażnicy się zorientują, że oskarżyli mnie wtedy bezpodstawnie. Co prawda byłam pewna, że nie przyznają się do błędu, ale wystarczy mi świadomość, iż o nim wiedzą.

Więźniarek z minuty na minutę było coraz mniej, ale ja w dalszym ciągu czekałam, aż do momentu, gdy zostałam w stołówce sama, nie licząc oczywiście strażników. Wtedy dopiero przyszła kolej na mnie, więc odprowadzona przez strażników trafiłam ponownie na korytarz przy celach. Gdy tylko się pojawiłam czterech mężczyzn weszło do mojej celi, a ja stałam w przejściu i obserwowałam, jak robią mi w niej bałagan.

Rozejrzałam się po celach i w niektórych z nich siedziały więźniarki, ale reszta była pusta. Domyśliłam się, że znaleziono w nich niebezpieczne przedmioty, a ich właścicielki trafiły pewnie do izolatek, gdzie spędzą najbliższe dni.

- Spokojnie panowie - zaśmiał się pilnujący mnie strażnik. - Tu nic nie znajdziecie. Ruda jest zbyt wielką cipą, żeby łamać regulamin.

- Zakład? - prychnął jeden z mężczyzn podnosząc na wysokość oczu nóż.

Błyskawicznie poczułam kilkanaście spojrzeń na sobie, a mi serce podeszło do gardła.

- To nie moje - powiedziałam szybko.

- Skończ pierdolić - mruknął strażnik, mocniej wykręcając mi nadgarstki, a następnie odprowadzając mnie do izolatki.

- To naprawdę nie mój nóż - powiedziałam. - Ktoś mi go musiał podłożyć.

Moje słowy wywołały śmiech jednej z więźniarek, a gdy tylko spojrzałam w jej stronę, a ona posłała mi kpiący uśmiech, już wiedziałam czyj to były nóż. I zdawałam sobie sprawę, że jej zależy na moim złamaniu i tłumaczeniach o mojej niewinności, bo chce się odegrać za to, że paczka Vi ją wykpiła, a ja nie chciałam jej dawać tej satysfakcji. Niech się dowie jakim uczuciem jest bycie kozłem ofiarnym, chociaż w namiastce tego co ja przeżywam.

Ku jej zdziwieniu, ale także mojemu odwzajemniłam się jej przebiegłym uśmiechem, układając usta w słowa podziękowania za możliwość kilku dni spokoju, a następnie ponownie zaczęłam zrzędzić strażnikowi. Początkowe zdziwienie na jej twarzy, szybko zmieniło się w zrozumienie, a następnie wkurwienie, ale nie odezwała się ani słowem.

- Przymknij się kurwo, bo zamiast dwóch dni tam, załatwię ci cztery.

- Ale to nie moje! To nie ja powinnam tam siedzieć!

- Życzę powodzenia w ciągu czterech dni w izolatce - syknął mężczyzna wpychając mnie do znajomego mi już pomieszczenia.

Moja twarz wykrzywiła się w lekkim uśmiechu, gdy drzwi się zamknęły, bo, mimo że ten nóż nie był mój, dzięki temu miałam cztery dni na osobności, a co za tym idzie czasu, gdzie nie muszę udawać.

Z westchnięciem lekkiej ulgi usiadłam na niewygodnym łóżku. Powierzchowna wolności, witaj.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro