13. Nowa

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Cztery dni największego pozbawienia wolności, jakie tylko mogłam sobie wyobrazić, było jednocześnie czasem największej suwerenności jaki miałam okazję poczuć od dawna. Tracąc możliwość decydowania o sobie, całkowicie zmienia się nasz punkt widzenia. Już jako dzieci często byliśmy karceni słowami "idź do swojego pokoju i przemyśl swoje zachowanie". Wtedy to wydawało się okropne, niesprawiedliwe, a samotność kojarzyła się z nudą, smutkiem i niezadowoleniem, ale w domach, w których układało się gorzej. Gdzie kłótnie, wrzaski i wyzwiska były codziennością, taka kara stawała się wybawieniem.

Właśnie tak się czułam. Większe ograniczenie wolności dawało mi szerszy punkt widzenia i spokój. Mogłam odpocząć od kłótni, wrzasków i wyzwisk, które towarzyszyły mi przez całe doby. Przez dziewięćdziesiąt sześć godzin nie musiałam oglądać ludzi, których nienawidzę, nie musiałam udawać silniejszą, niż jestem, a mogłam się oddać swojemu załamaniu, ale też wiele rzeczy przemyśleć, ułożyć sobie od nowa i zrozumieć.

Będąc sama ze swoimi myślami, nie miałam nic lepszego do roboty niż roztrząsać je na miliony sposobów i analizować każdy ich najmniejszy aspekt. Półtora miesiąca w tym miejscu wystarczyło, żebym przestała być tą samą osobą, ale nie wiem, czy to jest tak złe jak się wydaje. Byłam słaba i mimo, że dalej nie jestem wszechmogąca, jest lepiej niż było. Stałam się kozłem ofiarnym, ale dzięki temu poznałam swoje słabości.

Ciężko jest znaleźć jakieś pozytywy w tym, że został mi spuszczony wpierdol i nie twierdzę, że jestem temu wdzięczna, ale zdałam sobie sprawę, iż jedyną nadzieją, żeby w przyszłości tego uniknąć jest zaczęcie się bronić. Łatwizna tylko w teorii, ale ja mam zamiar się nauczyć i potencjalnej wiedzy, i praktyki. I nie chodzi mi tu tylko o umiejętność oddania, ale też obrony słownej i wytrzymałości. Nie mogły na mnie działać takie rzeczy, powinny po mnie spływać, ale nie ogarnęłam jeszcze obojętności na wszystko. Wymagało to pracy, a ja potrzebowałam jeszcze trochę czasu, żeby opanować tą sztukę, lecz byłam zdesperowana, żeby to osiągnąć i nie spocznę, dopóki mi się to nie uda. Trudna sztuka, ale zdecydowanie warta zachodu.

Dni i noce zlewały się w jedność, a o minionym czasie poinformował mnie dopiero strażnik, który miał mnie odprowadzić do celi. Nawet jeśli siedziałabym tu miesiąc to bym się nie zorientowała, bo czas był tu pojęciem względnym. Odprowadzana do cel nie mogłam powstrzymać zadowolonego uśmiechu na widok obitej mordy Rogers.

Dziewczyna posłała mi wkurwione spojrzenie przejeżdżając wskazującym palcem po szyi, w tak dobrze każdemu znanym geście. W odpowiedzi mrugnęłam jedynie okiem, po chwili wepchnięta do celi, w której panował przerażający bałagan.

- Mogliście chociaż posprzątać - mruknęłam do strażnika.

- Sprzątnęliśmy wszystkie twoje noże i żyletki - prychnął, zamykając za sobą drzwi.

Z westchnięciem zabrałam się za porządki, zaczynając tęsknić za izolatką. Moje myśli powróciły do wydarzeń z przed kilku minut i do tego, aż nazbyt oczywistego gestu Rogers. Jeszcze kilka tygodni temu, na wieść, że morderczyni nienawidzi mnie w takim stopniu, byłabym przerażona. Bałabym się o swoje życie, ale w chwili obecnej zwisało mi to ile będę żyć. W tej sekundzie mogłaby wybuchnąć bomba, a ja przyjęłabym to z obojętnością. Wiedziałam, że kobieta będzie się mścić, a w pewnym momencie cholernie pożałuję mojej brawury, ale teraz nie czas na to, będę się tym martwić później. Dużo później, a przynajmniej taką miałam nadzieję.

Z zacisza własnych myśli i rutyny porządków wybudziłam się gwałtownie przy pomocy wrzasków, wyzwisk i przekleństw. Podobnie jak reszta więźniarek podeszłam do drzwi, gdzie przez niewielką kratkę na wysokości oczu przyjrzałam się korytarzowi, z którego dochodziły hałasy.

Jak się okazało winowajcą zamieszania była niewielkiego wzrostu, mocno umięśniona brunetka, której tatuaże zasłaniały praktycznie każdy cal skóry, za wyjątkiem twarzy. Ubrana w pomarańczowy kombinezon kobieta, dokładała wszelkich starań, aby się uwolnić od silnego uścisku strażników, którzy odprowadzali ją do celi.

- Puszczaj mnie kutasie, albo osobiście zrobię z ciebie kastrata - syknęła dziewczyna.

- Słuchaj no księżniczko, dobrze radzę ci się przymknąć, bo źle skończysz.

- Grozisz mi? - prychnęła. - Wiedz, że każdy cios oddam dwukrotnie mocniej, a gdy stąd wyjdę to skończysz tragicznie.

- Nie wyjdziesz stąd. Masz kilkaset lat więzienia - zauważył.

- Legalnie. Nie wyjdę stąd legalnie. - Mrugnęła, wydostając swoje nadgarstki z miażdżącego uścisku.

- Odsunąć się od drzwi - syknął jeden ze strażników. - Wszystkie!

Pomimo jego wrzasków, nikt go nie posłuchał, a ja nie byłam wyjątkiem. Chciałam się przyjrzeć temu co się wydarzy. Nowa zachowywała się jak typowa psychopatka, ale z tego co zauważyłam, to nawet strażnicy mieli wobec niej respekt. Bali się jej i nie tylko oni. Wystarczyło jedno spojrzenie rzucone na którąś z więźniarek, a ta robiła krok do tyłu.

Nie rozumiałam, jak to działało, ale najwyraźniej strach był tu ważniejszy niż szacunek, a czym osoba głupsza, tym groźniejsza. Ta Nowa była zwierzęciem wyciągniętym z buszu, była dzika, a przez to niebezpieczna, ale budziła respekt, dzięki czemu już teraz miałam pewność, że nikt jej nie będzie podskakiwał, a przynajmniej o ile nie chce oberwać po mordzie.

Od obserwowania jej nie powstrzymał mnie ani jej mordercze spojrzenia karzące odwrócić wzrok, ani wrzaski strażników. W cień celi cofnęłam się sama, gdy nowa więźniarka zniknęła w swojej nowej celi. Dopiero wtedy wróciłam do przerwanych porządków, które kończyłam robić w ciemnościach, gdy została ogłoszona cisza nocna.

- Idź spać kurwo - wrzasnęła Rogers, gdy spadł mi plastikowy kubek.

- Może to zemsta za pierwsze noce tutaj - odburknęłam, nie przestając na ślepo sprzątać.

- Rozumiesz pojęcie ciszy nocnej Nichols? - warknął strażnik.

- A wiesz, gdzie to mam? Za zakłócanie ciszy nocnej jakoś nie karzecie, a za syf w celach już tak. Wybór jest chyba logiczny - oznajmiłam, nie odwracając się do niego. - A poza tym Rogers drze japę głośniej, niż ja sprzątam, więc zluzuj gacie i spierdalaj się dalej obijać.

- Nie pozwalaj sobie - syknął mężczyzna.

- Cokolwiek - prychnęłam, nie przerywając wcześniejszej czynności.

Strażnik w końcu odpuścił, wracając do swoich typowych czynności, a ja nie zważając na wyzwiska, skończyłam to co musiałam, wzięłam prysznic i dopiero po tym położyłam się do niewygodnego, ale przynajmniej pościelonego łóżka, błyskawicznie zapadając w mocny sen.

Domyślałam się, że Rogers będzie się mścić, nie tylko wrzeszcząc i wyklinając mnie, ale w obecnej chwili mi to zwisało i nawet jej krzyki nie uniemożliwiały mi wypoczęcia.

***

Następny dzień nastał szybciej niż tego chciałam i od momentu opuszczenia celi, aby coś zjeść, towarzyszyły mi mordercze spojrzenia, które całkowicie ignorowałam. Moją uwagę przyciągała nowa więźniarka. Na pierwszy rzut oka było już wiadomo, że jest ode mnie starsza, a bliżej jej było do trzydziestki. Większą część ciała pokrywał tusz, ale nawet on nie ukrywał rozległych blizn. Mimo, że trafiła tu wczorajszego wieczora nie pozostawiało wątpliwości, że więzienie nie jest dla niej pierwszyzną i czuje się tu jak ryba w wodzie.

Nie trzeba być specem od psychologii, aby zaobserwować, że kobieta jest zdecydowanie niebezpieczna i trafiła do odpowiedniego miejsca. Ku mojemu zdziwieniu większość więźniarek schodziło jej z drogi, a w tym nawet paczka Vi. Nie byłam pewna, czy to strach, czy szacunek, bo nie znałam jeszcze na tyle tutejszych zasad, ale z pewnością nie byli przyjaciółmi.

Nowa zachowywała się, jak zwierzę i to może właśnie dzięki temu miała spokój, a inne kobiety obchodziły ją szerokim łukiem. Zazdrościłam jej, bo ona z pewnością nie zostanie kozłem ofiarnym, a może to wredne, ale miałam nadzieję, że Nowa odciągnie uwagę ode mnie i będę miała spokój. Na to się jednak nie zanosiło, a jedyna szansa dla mnie, jest taka, iż dalej będę udawała odważniejszą niż jestem.

- Suń się. - Zza myślenia wyrwało mnie syknięcie z prawej strony, a gdy spojrzałam w tamtą stronę, zauważyłam obiekt moich ostatnich myśli.

Bez słowa złapałam tace wstając z miejsca i szukając jakiegoś wolnego miejsca przy innym stoliku.

- Aż taka straszna jestem, że spierdalasz? - prychnęła brunetka.

- Raczej nie chcę więcej problemów, niż mam - wyjawiłam niepewnie. - Z tego co widzę to Vi i reszta raczej nie pałają do ciebie miłością, a ja już mam u nich przesrane.

- Siadaj - nakazała, więc niepewnie, ale posłusznie zajęłam miejsce. - Kto to ta cała Vi?

- Victoria Bell - powiedziałam. - Widzisz te cztery czarne dziewczyny? - zapytałam nieprzekonana, czy w ogóle powinnam z nią rozmawiać. - Ta najciemniejsza to Vi, obok niej siedzi Martha Baker, a na przeciwko Hannah Fischer i Cassandra Freeman. Cass, to ta z jasnymi włosami.

Nowa dokładnie przyjrzała się przedstawionym przeze mnie dziewczynom, prychając lekko przy nazwisku blondynki.

- Wiesz za co siedzą?

- Nie do końca - przyznałam. - Wiem, że się poznały tutaj i przyjaźnią się z korzyści. Rządzi nimi Vi i ma najprawdopodobniej jakieś układy ze strażnikami. Każda z nich ma dożywocie.

- Ciekawe - skomentowała. - A co to jest za dziewczyna, która morduje cię spojrzeniem z drugiego końca?

Spojrzałam we wskazany przez nią kierunek, a mój wzrok został zablokowany.

- Rogers. Chciała się przypodobać Vi, gnębiąc mnie, ale one ją wyśmiały i pobiły.

- Chyba nie jesteś tu zbyt lubiana - prychnęła - ale jesteś dobrym obserwatorem.

Nie zdążyłam jej nic odpowiedzieć, bo dziewczyna wstała i odeszła w tylko sobie znanym kierunku. Była dziwna i pomimo ekstrawaganckiego wyglądu, normalniejsza od innych więźniarek, a przynajmniej takie sprawiała wrażenie. Jasne, szansa, że moja ocena była błędna, a ja się przejadę była ogromna i to prawdopodobnie dla tego jej nie ufam i nie mam zamiaru tego zmieniać. Miło było otworzyć do kogoś usta w prawie normalnej rozmowie, ale zaufać jej nie mam zamiaru.

***

Dzień mijał jakby chciał, ale nie mógł, przez co każda sekunda dłużyła się niemiłosiernie. Moje myśli zaprzątała głównie nowa więźniarka, lecz także obawa przez zemstą Rogers.

Nie wiedziałam do czego posunie się blondynka, ale skoro nie ma obiekcji przed pobiciem mnie, ani zaatakowaniem nożem, to moje obawy są całkowicie uzasadnione. Kobieta jest niebezpieczna, pozbawiona skrupułów i szczerze mnie nienawidzi, a to zdecydowanie nie jest dobre połączenia.

Zazdrościłam Nowej, której imienia jeszcze nie poznałam, że ma odwagę tak je zlewać. Patrząc jednak na nią nie miałam wątpliwości, że w bezpośredniej konfrontacji sobie poradzi, w przeciwieństwie do mnie.

Czas na spacerniaku przyjęłam niemal z wdzięcznością. Może dlatego, że od czterech dni nie miałam okazji tam wyjść, a może powodem była zwyczajna nuda. W każdym razie, gdy przyszedł strażnik, ja już na niego niecierpliwie czekałam, gotowa na godzinę łażenia w kółko. W chwili obecnej tak się nudziłam, że chyba okrążanie mojej celi byłoby dobrym wyjściem.

Z niecierpliwością jednak ramię w ramię podążał strach, no bo gdzie jeśli nie na spacerniaku Rogers najłatwiej mogłaby mnie dopaść? Strażnicy mieli w dupie to co się dzieję, o czym przekonałam się obrywając już tutaj dwukrotnie. Jedynym pocieszeniem był fakt, że prędzej czy później i tak by mnie dopadła, a tak chociaż będę miała to z głowy. Słaba pociecha, ale jakie środki taki cel.

Na miejscu moje kajdanki zostały odrobinę poluźnione co przyjęłam z niemałą ulgą, a spacer się rozpoczął. W sumie zasady o chodzeniu w kółko trwały dopóty, dopóki nie trafiły tu wszystkie więźniarki z naszego oddziału. Wtedy strażnicy zaprzestawali się nami przejmować, a my robiłyśmy co tylko dusza zapragnie. Kwitł handel, nielegalne tatuaże i bójki.

Nie minęło dużo czasu, gdy rozpoczęło się pierwsze większe zamieszanie, a w jego centrum Nowa razem z paczką Vi i Rogers. Zaczęło się od zwykłego darcia ryja, skończywszy na okładaniu po mordach.

Walka z całą pewnością nie była wyrównana, bo pięć na jedną, to raczej niesprawiedliwe posunięcie. Mimo tak oczywistej przewagi przeciwniczek Nowa bez zawahania okładała je po mordach, nie zwracając szczególnej uwagi na ciosy, które sama dostawała.

- A myślałam, że jest dla ciebie nadzieja. Tak znana osobistość w naszych skromnych progach, ale wybrałaś złe towarzystwo. Czerwona ci dupy nie uratuje, a mogło być tak pięknie - oznajmiła Victoria, cmokając lekko, podczas gdy przyglądała się walce przyjaciółek, które właśnie sprowadził Nową do parteru.

- Słuchaj Bell, bo zaraz mnie kurwica złapie. Jesteś nikim, wiesz? - oznajmiła wytatuowana więźniarka, w odpowiedzi otrzymując cios w twarz. - Gnębisz Czerwoną, bo czujesz się przez nią zagrożona. Czy tego chcesz, czy nie, to ona tutaj jest najgroźniejsza, a ty ją chcesz zeszmacić, póki możesz, żeby później nie zabrała ci tej twojej pseudo władzy. W pierdlu nie jestem pierwszy raz i powiem ci, że wszędzie są kurwy twojego pokroju, które się mają za nie wiadomo kogo, dopóki ktoś zdrowo nie obije im mordy.

- Nie wiem za kogo się uważasz, ale nie dorównujesz mi w niczym - prychnęła Vi.

- Masz rację. Ja nie zamordowałam własnych dzieci.

Te słowa podziałały na czarnoskórą, jak płachta na byka, a ona bez opamiętania rzuciła się z pięściami na brunetkę. Jej przyjaciółeczki szybko poszły w jej ślady, a ja ku własnemu zdziwieniu zbliżyłam się do miejsca zamieszania, odpychając praktycznie dyszącą z wściekłości Victorię od Nowej.

Dziewczyna swoje wściekłe spojrzenie przeniosła na mnie, szybko wymierzając kilka ciosów w moją twarz. Nie umiałam się obronić, ani blokowaniem ciosów, ani kontratakiem, więc jedyne co mogłam zrobić, to odepchnąć szatynkę i to też zrobiłam. Nie wiem jakim cudem, ale więźniarka zatoczyła się do tyłu, wpadając w mury budynku.

To był czysty przypadek, ale gdy złapała się za ty głowy, a na jej ręce pojawiła się krew, była w niemniejszym szoku niż ja. Tylko jej wyraz twarzy w przeciwieństwie do mojego, szybko się zmienił, z szoku w niesamowite wkurwienie.

Nim jednak zdążyła coś powiedzieć, strażnicy postanowili zainterweniować, odciągając nas wszystkie od siebie, ale dzięki układom Vi, do izolatek trafiły tylko trzy osoby na resocjalizację. 

Gdy klawisze nas wyprowadzali, wściekła Vi, zatarasowała im drogę.

- Będziesz mnie błagała o litość, gdy będę ci łamała każdą jedną kość po kolei - zagroziła.

- Obiecanki, cacanki - zaśmiałam się, z udawaną pewnością siebie, która zniknęła z chwilą opuszczenia spacerniaka.

Mam przejebane.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro