14. Więzienna dziara

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Po raz kolejny w jednym tygodniu, trafiłam do izolatki. Początkowe obawy związane z tym miejscem uleciały z chwilą mojego pierwszego powrotu, zastąpione spokojem. Miałam okazję poznać już więzienne życie i z całą pewnością mogę powiedzieć, że izolatka jest lepsza od normalnych cel. Tutaj mogłam czuć się bezpieczniej. Cztery kamery zamontowane w każdym rogu, dawały mi pewność, że nikt tu nagle nie wpadnie, żeby mnie zabić. Nie byłam narażona też na kłótnie z współwięźniarkami, bo czas spędzony w tym miejscu, miał być poświęcony na analizowanie własnego zachowania, a więc bez ingerencji innych.

Największym problemem tego miejsca była jednocześnie jego najmocniejsza zaleta - samotność. Dzięki niej czułam się bezpiecznie, ale cholernie mi się nudziło, a przez brak zajęcia stanowczo za dużo myślałam.

Jeśli na siłę miałabym wskazać jakiś pozytyw pobytu w tym miejscu byłoby nim chyba to, że chociaż w minimalnym stopniu nauczyłam się walczyć o swoje i obudziły się we mnie inne uczucia, o których istnieniu nie miałam dotychczas pojęcia. Zazdrość i nienawiść niby istniały w moim życiu, ale to był ledwo zalążek prawdziwych uczuć. Nie miały porównania z tym jaką nienawiść czułam obecnie.

Może i nie powinnam nikogo oskarżać o mój pobyt tutaj, bo było to tylko zrządzenie losu, ale byłam wściekła, wściekła na policjantów, którzy przeprowadzili śledztwo po łebkach, na sędziego, który nie zauważył, że dowody są za słabe, na rodzinę o odwrócenie się ode mnie, ale przede wszystkim na Carol. Gdyby nie skłamała, że mnie nie widziała tamtego dnia nie byłoby mnie tutaj. Gdyby chociaż jedno z tych ogniw nie nawaliło, najprawdopodobniej byłabym na wolności, a tak siedzę tutaj. Przez nich.

Pierwszy raz nienawidziłam, a jednocześnie zazdrościłam jednej osobie, której nawet nie znam. Red Killer. Nie wiedziałam kim ona jest, ale mogłabym ją zabić, że ja tu siedzę, a ona dalej grasuje na wolności. To jest tak niesprawiedliwe, że aż mnie boli, ale nie mam żadnego wyboru. Muszę się z tym pogodzić i jakoś przeżyć w tym miejscu.

Przestałam już wierzyć, że ktoś się zainteresuje moim wyrokiem. Prawda jest taka, że ludzie chcieli mieć kogoś kogo mogą obwinić, więc policja dała im tą osobę. Padło na mnie i mimo, że chciałabym myśleć, iż to był żart losu, który znajdzie wyjaśnienie, wiedziałam, jak to się skończy - moim dożywociem w więzieniu.

Dzień w samotności minął szybciej, niż bym chciała, ale powrót do celi zbytnie mi nie przeszkadzał. Miałam pewność, że wrócę tu szybciej, niż zdążę o tym pomyśleć. W końcu według nich jestem Red Killer - szczególnie okrutnym, seryjnym mordercą, którego trzeba pilnować.

Odprowadzana do moich własnych czterech kątów, przyglądałam się sąsiednim "pokoikom" doszukując się w pozach współwięźniarek kpiny, ale wyjątkowo dobrze ją maskowały obojętnością. Zamiast śmiechu i wrzasków, panowała w miarę normalna kakofonia dźwięków. Zdezorientowana szukałam wzrokiem strażników, którzy może bardziej je pilnowali ze względu na jakąś kontrolę, ale nic takiego nie miało miejsca.

Przestałam jednak o tym myśleć, gdy w oczy rzucił mi się bałagan, który o raz kolejny był w mojej celi przez przeszukiwanie. Z głośnym westchnięciem zabrałam się za sprzątanie, jednak gdy na szczycie piramidki zauważyłam ukryty wcześniej w szafie list, serce mi stanęło. Przesyłka była otwarta, a w wielu miejscach porysowana i poniszczona. Pomimo trudnej treści wiadomości nie chciałam, żeby ktokolwiek inny to wiedział, a tym bardziej się z tego naśmiewał. Wiedziałam, gdzie się znajduję, ale należy mi się chociaż odrobina prywatności! Nie mieli prawa tego robić, ale to zrobili. Zawartość tej przesyłki była osobista i nie chciałam, żeby ktokolwiek poznał jej treść.

Rozwścieczona do granic możliwości, zabrałam się za sprzątanie ignorując złośliwe łzy wypływające spod moich powiek. To nie było zranienie, to nie był smutek, a wściekłość. Płakałam ogarnięta takim wkurwieniem o jakie nigdy się nie podejrzewałam, nie myślałam, że kiedykolwiek będę do niego zdolna, ale się przeliczyłam. Nienawidziłam tych osób, chociaż nie wiedziałam kim oni byli, jedynie mogłam być pewna, że zrobili to strażnicy, a to chyba rozwścieczało mnie jeszcze bardziej.

Po skończonym sprzątaniu sięgnęłam po kopertę, której przyglądałam się z rosnącym żalem nie tylko na jej smutną treść, a fakt, że ktoś ją zbezcześcił. Nie wiem nawet dlaczego ponownie zaczęłam to czytać, wypalając w swojej podświadomości każde jedno słowo. Ból mieszał się z nienawiścią, na wieczność spajając ze sobą te dwa uczucia. Znienawidziłam ból i każdego kto na mnie go sprowadza. Nienawidziłam Carol, przez kłamstwa wypowiedziane przed sądem, policjantów, bo poszli na łatwiznę, sędziego za nierozpatrzenie wszystkich możliwości, Red Killer za to, że istniała i strażników, ponieważ naruszyli moją prywatność. Rodzinę też znienawidziłam, ale myśląc o nich, na pierwsze miejsce wybijał się jednak ból.

Chodziłam tak wściekła, że wychodząc na spacerniak, wystarczyłaby mi maleńka iskierka, a spowodowałabym ogromny pożar. Nie chciałam tego, bo mogłam jedynie podejrzewać jakie konsekwencje będą się z tym wiązać. Z jednej strony żałowałam, że żadna z dziewczyn nie postanowiła się dzisiaj do mnie o coś przyjebać, bo z przyjemnością bym sobie ulżyła, ale moje obolałe ciało od ostatnich awantur było jednak wdzięczne.

Zbyt skupiona na własnych emocjach, nie zarejestrowałam nawet kiedy moją wściekłą wędrówkę przerwała Nowa.

- Po co łazisz w kółko? - zapytała. - Przecież klawiszom zwisa co robimy.

- Poprawka zwisa im co wy robicie - prychnęłam, a widząc jej niedowierzanie przystanęłam. - No to patrz.

Nie minęło nawet pół minuty, gdy przy moim boku pojawił się strażnik.

- Masz jakieś problemy ze zrozumieniem zasad Nichols? Nie ma przystanków - syknął.

- Zmęczyłam się - skłamałam. - Rozumie pan, obite żebra i te sprawy.

- Zwisa mi to Nichols. Tu nie ma postojów.

Przewróciłam oczami, posłusznie ruszając z miejsca, a Nowa ruszyła w ślad za mną.

- Serio masz tu przesrane - oznajmiła, wywołując moje prychnięcie.

- Zauważyłam. Chcesz czegoś konkretnego, czy przyszłaś uprzykrzać mi życie?

- Przyszłam ci powiedzieć, że nie musisz mi pomagać. Poradzę sobie z tymi pierdolonymi księżniczkami bez ciebie, więc możesz się odpierdolić.

- Nie wpadłaś na to, że nie miałam zamiaru ci pomagać? - ponownie skłamałam. - Widziałam w tym idealny pretekst do policzenia się z Vi, więc to zrobiłam.

- Nie jesteś taka, jak mówią - zauważyła. - Podobno jesteś ofermą, która nawet się nie odzywa.

- Gdybym się nie odzywała, to by mnie tu zjedli żywcem, a jak widzisz, jeszcze się trzymam.

- Dla tego mówię, że nie jesteś taka, jak mówią. Albo się nauczyłaś, jak tu przeżyć, albo udawałaś tylko grzeczną ciotę, więc potwierdza się moja teoria, że jesteś dobrym obserwatorem.

- Nie potrzebuję psychologicznej analizy - prychnęłam. - Kim ty w ogóle jesteś?

- Przy tobie nikim Red Killer.

Jej słowa mnie zirytowały, ale też pozwoliły szerzej otworzyć oczy. Zrozumiałam, że nieważne co będę robić opinia Red Killer już zawsze będzie do mnie przyklejona. Nienawidziłam tego. Nie chciałam być oceniana przez jej pryzmat, tym bardziej, że nie potrafiłam nawet komuś dobrze przyłożyć, a co dopiero zabić i to z takim okrucieństwem.

- Co Czerwona? Nie lubisz, gdy ktoś docenia twoją znieczulicę? - zakpiła Nowa.

- Słuchaj mnie, kimkolwiek jesteś. Nigdy nikogo nie zabiłam, a siedzę tu przez koszmarną kpinę losu, więc z łaski swojej odwal się, ok?! - zirytowałam się, co kobieta skwitowała jedynie głośnym śmiechem.

- Nie obchodzi mnie to - przyznała. - Przyszłam ci tylko powiedzieć, że masz się odjebać od moich spraw.

- Zwisają mi twoje konflikty, a tamto zrobiłam dla siebie. Nie jesteś pępkiem świata!

- Jestem nieporównywalna do ciebie Czerwona. Byłaś wzorcem większości tych ludzi. - Wskazała na otaczające nas kobiety z szerokim uśmiechem. - To dzięki tobie odnalazły swoje powołanie, jesteś z nich dumna?

Początkowe wkurwienie jakie mnie ogarnęło, zniknęło gdy zrozumiałam cel, jaki jej przyświeca. Chciała mnie sprowokować. Ta myśl pojawiła się błyskawicznie, nie pozostawiając miejsca na żadne wątpliwości. Widząc jej starania, po prostu zaczęłam się głośno śmiać.

- Nie sprowokujesz mnie - prychnęłam - więc się nie produkuj.

Chwilowy szok, szybko zastąpiła zadowolonym z siebie uśmiechem, ponownie mnie dezorientując.

- Wiedziałam, że jesteś spostrzegawcza, ale nie, że aż tak szybko łączysz fakty - oznajmiła. - Nauczę cię żyć w tym miejscu, ale nie zapominaj, że w razie potrzeby ci przypierdolę.

- Nie potrzebuję twojej pomocy - syknęłam. - Sama sobie dam radę.

- Kogo chcesz oszukać? - prychnęła. - Nie znasz takiego życia, nie wiesz co z czym się je, ani czego nie robić, żeby nie oberwać. Nie masz instynktu, nauczę cię.

- Głucha jesteś? Nie chcę twojej pierdolonej pomocy - warknęłam zirytowana i nie czekając na jej odpowiedź poszłam przed siebie.

Miałam dość jej obecności. Nie wiem co sobie wyobrażała, ale ja nie miałam zamiaru się bratać z nikim stąd. Chciałam w spokoju przeżyć te lata, które zmuszona jestem tu spędzić. Nie potrzebował dodatkowych problemów, a ta dziewczyna była chodzącym kłopotem.

Zatopiona we własnych myślach nie zarejestrowałam nawet momentu, w którym Vi do mnie podeszła, a otrzeźwił mnie dopiero cios w twarz.

- Co jest kurwa? - mruknęłam, robiąc kilka kroków w tył.

- Zemsta skarbie - odparła Vi, robiąc kolejny zamach w moją stronę, ale jej pięść nie dosięgnęła celu zatrzymana przez Nową.

- Przemyśl to jeszcze raz suko i radzę ci podjąć lepszą decyzję - syknęła, odpychając dziewczynę, a tym samym ośmieszając ją.

- Nie wtrącaj się Johnson. To nie jest twój problem.

- Mój. Odwal się od niej, albo będziesz miła ze mną do czynienia.

- Kiedyś się jej znudzisz - syknęła do mnie Vi - a wtedy już nic cię nie uratuje przed moją zemstą.

Nie dając mi szansy na odpowiedzenie Nowa, albo jak ją nazwała Vi Johnson, pociągnęła mnie za rękę. Gdy tylko odsunęłyśmy się z zasięgu jej słuchu, wyszarpnęłam swój nadgarstek.

- Poradziłabym sobie, nie wiem po co się wtrącasz - syknęłam.

- Nie wkurwiaj mnie Czerwona, bo ci przypierdolę - oznajmiła. - Mówię, że nauczę cię życia tutaj, więc to zrobię, a zaczniemy od pierwszego punktu.

Po raz kolejny spróbowałam sobie wszystko przeanalizować, ale teraz jej oferta pomocy miała więcej plusów, niż minusów. Co prawda w dalszym ciągu nie interesowała mnie nauka savoir vivre, ale będąc pod jej "ochroną" miałam więcej szans na bezpieczne przeżycie tych kilkudziesięciu lat, które tu spędzę.

- Jakiego? - zapytałam, niemo zgadzając się na jej ofertę.

- Nie ma więźnia bez więziennej dziary - oznajmiła prowadząc mnie do jednej ze spacerujących kobiet.

Początkowo nie zrozumiałam jej słów, więc pozwoliłam się spokojnie prowadzić, ale gdy dotarło do mnie znaczenie, momentalnie zaczęłam się wyrywać.

- Nie ma mowy! - krzyknęłam, nie zaprzestając wyrywania się. - Nie oszpecę się, nie zmusisz mnie.

- Przymknij się idiotko - syknęła. - Masz sobie zrobić tatuaż, a nie bliznę na mordzie. Dana zna się na swoim fachu.

- Ale ja nawet nie wiem co wytatuować - argumentowałam.

- To twoja pierwsza odsiadka, więc datę wyroku - powiedziała pewnie. - Trochę tu posiedzisz, a to jest coś na wzór tradycji.

- Nie pamiętam kiedy to było - skłamałam. Naprawdę nie chciałam tatuażu.

- Jaka szkoda, że każdy wie, kiedy zapadł wyrok słynnej Red Killer - prychnęła Johnson. - Przestać zachowywać się jak bachor i pokaż wszystkim tą sławną morderczynie.

- Nie umiem udawać kogoś kim nie jestem, a tym bardziej, gdy ta osoba, jest bestią - warknęłam.

- Kiedy w końcu przyznasz się? - zapytała. - Nie ma tu szans na pomyłkę.

- A jednak jestem niewinna - prychnęłam.

- Jebie mnie to - oznajmiła. - Tego dnia, zmieniło się twoje życie, więc data tak, czy siak jest ważna.

Niska, ale cholernie silna brunetka, zaciągnęła mnie w kierunku nieznanej mi więźniarki, z którą przywitała się skinięciem głowy.

Krótko ostrzyżona kobieta, miała zdecydowanie większy obwód w bicepsie, niż ja w udzie. Zatrważająca ilość tatuaży, z pewnością przewyższała ilość włosów na jej głowie, ale pomimo to, wyglądała na miłą osobę.

- Czerwona chce tatuaż.

- Nie - zaprzeczyłam - ja nic nie chce.

- Przymknij się - syknęła. - Dasz radę Dana?

- Jasne. Zastanawiało mnie kiedy Red Killer się pofatyguje - zaśmiała się bezzębna kobieta.

- Nie pofatygowałam się, bo nic nie chciałam i dalej nie chcę.

Moje słowa jednak nic dla nich nie znaczyły, bo między sobą ustaliły szczegóły, informując mnie tylko, że podczas najbliższego posiłku będę już wydziarana.

Resztę czasu na spacerniaku, spędziłam chodząc jak na szpikach, a na późniejszy posiłek, najlepiej bym nie poszła, ale nie było mi to dane.

Do stołówki szłam, jak na skazanie, czego nie omieszkali komentować strażnicy, ale byłam zbyt zestresowana, żeby przejmować się ich słowami. Początkowy plan unikania obu kobiet poszedł w zapomnienie, gdy tylko zostałam wprowadzona do pomieszczenia i podeszła do mnie Johnson.

- Chodź - nakazała, podprowadzając mnie do bezzębnej więźniarki, a następnie sadzając przy jej stoliku. - Wyciągnij rękę, to wytatuuje ci tą datę.

- Ale to bezpieczne? - zapytałam. - No wiesz, nie potrzeba jakichś środków odkażających, maszynki do tatuowania, rękawiczek i sterylnych warunków?

Moje słowa wywołały głośny śmiech kobiet i a chwilę później moje ręka była trzymana przez Nową na stole, a Dana w tym czasie zajęła się swoim dziełem. Nie mam ochoty nawet zgadywać jak to dziwne urządzenie działało, ale bolało cholernie. Szczęście jednak, że nie brzmiało zbyt długo, a już po chwili mój nadgarstek, uwolniony przez Nową ozdobiony był ośmioma liczbami symbolizującymi dzień, który całkowicie odmienił moje życie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro