18. Cichy zabójca

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Początkowy plan zakładał, że ponownie trafię do izolatki, ale szybko został zmodyfikowany, za sprawą mojego silnie krwawiącego ramienia. Zostałam odprowadzona do skrzydła szpitalnego, gdzie brutalnie posadzono mnie na kozetce, a pilnujący mnie strażnik udał się na poszukiwanie lekarza.

Z westchnięciem rozglądałam się po pomieszczeniu, ale od moich ostatnich odwiedzin w tym miejscu, nic się nie zmieniło. Te same szafki, identyczna kozetka i nic ponad to.

Wkurwiony moją obecnością albo tym, że musi pracować mężczyzna, dumnym krokiem wszedł do gabinetu, odkładając paczkę fajek na blat. Po takim czasie spędzonym tutaj, zobaczenie papierosów, było jak widok kosmity. Zaskakiwało praktycznie identycznie. Mimo, że nigdy nie paliłam, to i tak położenie przedmiotu z mojego poprzedniego życia, praktycznie przed moimi oczami, było kuszeniem, pokazaniem mi co bezpowrotnie straciłam. Z miejsca znienawidziłam tego mężczyznę, mimo, że nigdy wcześniej go nie widziałam.

Został mi wstrzyknięty jakiś środek najprawdopodobniej przeciwbólowy, ale albo w za małej dawce, albo za szybko zabrano się do roboty, bo gdy wyciągano z mojego ramienia nóż, ból był wręcz paraliżujący. 

Krew zaczęła się sączyć z dotychczas zatamowanej rany, ale z tego co wiedziałam lekarzowi wcale nie spieszyło się do powstrzymania krwotoku. W spokojnym tempie oczyścił ranę, a następnie zabrał się do szycia. Ból przy tym nie był nawet o jotę mniejszy, ale zacisnęłam zęby i pięści, więc przez cały zabieg udało mi się siedzieć w milczeniu.

Po skończonej czynności mężczyzna podał mi wacik nasączony czymś, pachnącym, jak alkohol i plaster, po czym bez słowa opuścił pomieszczenie, a wraz z nim strażnik. Ich wyjściu przyglądałam się w szoku, ale nie powiedziałam ani słowa, a gdy drzwi się za nimi zamknęły z westchnięciem zabrałam się za przemywanie rany, którą następnie zakleiłam plastrem.

Moje ręce od momentu wejścia tutaj były rozkute, a górna część więziennego uniformu zrzucona, tak, że cały strój trzymał się na biodrach, a mój tors zakrywała biała, o wiele za luźna koszulka. Po skończonym opatrywaniu rany, skierowałam się do kosza na odpady, aby pozbyć się śmieci, ale przechodząc, w oczy rzuciła mi się leżąca na szafce zapalniczka.

Zwykły gadżet, a tak pożądany za kratami. Jest równie zakazany co i wszelkiego rodzaju bronie, ale jak widać, nie dotyczy to pracowników więzienia, którzy zostawiają je wszędzie, gdzie się tylko da. Źródło ognia daje w tym miejscu niemałe możliwości, a podpalanie papierosów, jest tylko wierzchołkiem góry lodowej. Przy pomocy tak drobnego elementu, można osiągnąć naprawdę wiele.

Niewiele myśląc, wykonałam lekki ruch ręką, a pożądane narzędzie znalazło się w mojej dłoni, a następnie nogawką, szybko przedostało się do buta. Wyrzuciłam trzymane w rękach papierki i niewzruszona ruszyłam z powrotem na kozetkę. Zapalniczka w bucie ciążyła mi niemiłosiernie, a każde jej przesunięcie, czułam aż za bardzo. Obawiałam się, że lada moment, do pomieszczenia wpadnie kilkunastu strażników, powalając mnie na ziemię, zabierając mój najnowszy nabytek, a następnie wsadzając do izolatki na najbliższe kilka miesięcy.

Z nerwów dosłownie miałam serce w gardle i w momencie, w którym planowała już odłożyć gadżet, drzwi się otworzyły. Ze strachu wstrzymałam powietrze, czekając na rozwój wydarzeń.

- Wstawaj szmato - warknął strażnik, łapiąc mnie za obolałe ramię i stawiając do pionu.

Z moich ust niekontrolowanie wyrwało się syknięcie, ale nie potrafiłam nad tym zapanować. Bolało, jak skurwysyn. Odruchowo starałam się wyrwać, ale to tylko potęgowało dyskomfort. Widząc wyraz cierpienia na mojej twarzy, strażnik wzmocnił uścisk, ochryple rechocząc.

- Może to cię nauczy posłuszeństwa.

Widząc nieskrywane zadowolenie w jego oczach, wzięłam się za siebie i zapanowałam nad własną mimiką twarzy. Zignorowałam ból, który mimo, że nie zniknął, nie był aż tak wyczuwalny, gdy się na nim nie skupiałam.

- Łapy przy sobie sukinsynie, albo ci je połamię - zagroziłam zimnym tonem. 

Wypowiedziane słowa, chyba bardziej niż strażnika, przeraziły właśnie mnie. Nie sądziłam, że jestem zdolna do grożenia komuś, ale jak widać, tak właśnie było. Zdawałam sobie sprawę, iż więcej w tym było czczego pierdolenia, niż faktycznej obietnicy, ale i tak zaskoczyło mnie to, że zdobyłam się na takie słowa. 

- Chcesz jeszcze dłuższego wyroku? - zakpił.

- A co dłużej planujecie trzymać tu moje zwłoki? - ironizowałam. 

Strażnik już nic więcej nie powiedział, a po poluzowaniu uścisku, popchnął mnie w stronę wyjścia. Przez całą, powrotną drogę do celi, modliłam się o to, żeby zapalniczka nie wypadła, rzucając się w oczy klawiszowi, bo zdecydowanie miałabym przejebane. Czułam każde najmniejsze przesunięcie narzędzia, przez co kilkukrotnie wstrzymywałam oddech z nerwów. Ku mojej radości, szczęśliwie jednak udało mi się donieść źródło ognia do celi bez niepowołanego wzroku kogokolwiek. 

Mimo, że nie miałam jeszcze pomysłu, jak wykorzystać nowy nabytek, to i tak czułam się dumna dzięki zdobyciu go. Niewielkie narzędzie daje mi nieograniczone możliwości. Przy odrobinie szczęścia może mogłabym nawet spalić tą budę i przy okazji uciec. Szanse niewielkie, ale cel zdecydowanie wart zachodu. W końcu gorzej już chyba być nie może.

Leżąc na łóżku w celi, pozwoliłam myślom krążyć. Wiedziałam co chcę osiągnąć, posiadałam już ku temu środek, ale nie miałam pojęcia od czego zacząć, ani jak przeprowadzić wszystko, aby efekt końcowy był zadowalający. Nigdy nie robiłam niczego takiego, więc nie mogłam nawet wiedzieć, co z czym się je. Potrzebowałam kogoś, kto mnie poprowadzi i pomoże, a jedyna osoba, która przyszła mi na myśl, to Johnson. 

Nie byłam pewna czy zgodzi się mi pomóc, czy raczej mnie wyśmieje, ale byłam zdolna zaryzykować. To była moja ostatnia szansa na wolność. Z perspektywy czasu zrozumiałam, jak głupi to był cel, ale wtedy rzeczywiście wierzyłam, że wszystko może się udać. Moje zapały ostudziła dopiero brunetka, której opowiedziałam wszystko na spacerniaku.

- Jesteś popierdolona - skomentowała. - Myślisz, że jedną zapalniczką wywołasz wielki pożar, który odwróci uwagę wszystkich klawiszy, dając ci możliwość ucieczki? 

Kiedy przedstawiła to w ten sposób, dopiero zauważyłam idiotyzm tego planu. To wręcz nie miało prawa się udać. Byłam głupia wierząc, że takie coś ma jakikolwiek sens.

- Kurwa - zaklęłam.

Liczyłam, że da mi to szansę ucieczki, wydostania się stąd i rozpoczęcia wszystkiego od nowa. Nie w więzieniu. Miałam dość takiego życia i w rzeczywistości potrzebowałam jedynie wolności, ale to była zbyt wielka wartość, na którą kompletnie nie było mnie stać.

- Masz tą zapalniczkę? - zapytała w pewnej chwili, a ja tylko pokiwałam głową. 

Teraz już nie liczyło się dla mnie co ona z nią zrobi. Narzędzie, które miało mi dać wolność, nie sprosta zadaniu.

- Mam pomysł - oznajmiła. - Pożaru jedną zapalniczką nie spowodujesz, ale mam lepszy pomysł. Jeśli budynek nie będzie się nadawał do niczego, to nas przetransportują, a wtedy są większe szanse na ucieczkę.

W moich oczach ponownie odżyła nadzieja, a wypełniony nią wzrok utkwiłam w dziewczynie.

- A jak nie, to przynajmniej wkurwimy strażników - zaśmiała się.

- Wkurwimy? - powtórzyłam. - Czyli mi pomożesz?

- Nie przegapiłabym tego - stwierdziła, ponownie zaczynając się śmiać. 

Pozostały czas spędzony na spacerniaku poświęciłyśmy planowaniu wszystkiego oraz dogadywaniu szczegółów i mimo, że godzina, to naprawdę niewiele czasu, udało nam się wszystko zrobić.

Johnson uznała, iż ja już dostatecznie wiele zrobiłam, więc ona się zajmie resztą, a ja mam jedynie odwrócić uwagę strażników. Sposób w jaki to zrobię, pozostawiła już mojej wyobraźni. 

W czasie, gdy ja będę odciągać klawiszy, ona miała zakraść się do kuchni, zrobić jakieś czary-mary z kuchenkami gazowymi i spierdolić pozwalając uwalniać się cichemu zabójcy. W odpowiedniej chwili miała podłożyć ogień, powodując tym samym wybuch gazu. Szczerze nie miałam pojęcia, jak ona ma uniknąć konsekwencji wybuchu, ale gdy ją o to zapytałam, stwierdziła, że to już jej problem, którym mam sobie nie zaprzątać głowy. 

Posłuchałam się i zaczęłam planować, jak zwrócić na siebie uwagę strażników i umożliwić jej wejście do kuchni. Nie miałam na to żadnego pomysłu. Dziewczyna dała mi trochę do myślenia, a czas naglił, bo plan zakładał, że całą akcję przeprowadzimy przy najbliższym posiłku. 

Żywiłam nadzieję, iż na koniec dnia budynek będzie w takim stanie, że będą zmuszeni nas przetransportować, a co za tym idzie, może uda mi się uciec i odzyskać względną wolność. Co prawda będzie to się wiązało z ucieczką przed policją, ale może, gdy nie będę za kratami uda mi się znaleźć prawdziwą Red Killer i zyskam uniewinnienie, kiedy dostarczę ją policji. Zresztą oni musieli zauważyć, że to nie byłam ja, bo Red Killer dalej morduje. Nie wiem, jak można być tak zjebanym i tego nie widzieć. 

Myśl o wolności, wywoływała szeroki uśmiech na mojej twarzy. W tamtej chwili nie obchodziły mnie moje szansa, konsekwencji czy zagrożenia. Liczyła się tylko wolność, ujrzenie słońca, poczucie deszczu czy wiatru. Nic innego nie miało dla mnie najmniejszego znaczenia, ale żeby to osiągnąć potrzebowałam pomysłu na odwrócenie uwagi strażników, a miałam na to niecałe dwie godziny.

***

Jak na złość nic nie mogło mi przyjść do głowy, więc idąc na stołówkę czułam się, jakbym miała nóż przy gardle. Nie wiedziałam co robić, ale coś musiałam. Bez słowa podeszłam odebrać swój posiłek, a następnie zajęłam swoje, już tradycyjne, miejsce przy stole. Mój umysł cały czas pracował na najwyższych obrotach, starając się wymyślić jakiś plan.

Spojrzałam na Johnson, która ruchem głowy pokazała mi, ze mogę zaczynać. Nie wiedząc co robić przejechałam wzrokiem po współwięźniarkach, a sposób na odwrócenie uwagi strażników, praktycznie sam zapukał.

- Dalej się kurwa nie nauczyłaś, że nie można się gapić? - syknęła w moją stronę Vi.

Nie mogąc się powstrzymać, szeroko się uśmiechnęłam, nie spuszczają wzroku z mojego środka do celu.

- Jak widać wciąż się uczę - odparłam niezrażona. - Słaby nauczyciel jednak nie pomaga.

Moje słowa wystarczyły do sprowokowania Victorii, która w sekundę zerwała się z miejsca. Mimo obawy przed konfrontacją, nie miałam lepszego pomysłu, jak odwrócić uwagę strażników, więc postanowiłam, chwycić przysłowiowego byka za rogi i skorzystać z okazji. Strach odszedł w zapomnienie, a przynajmniej odpłynął w zakamarki świadomości, pozostawiając miejsce dla celu, do którego dążyłam.

Ponoć cel uświęca środki. Nie wiem ile w ty jest prawdy, ale biorąc pod uwagę, że mam zamiar właśnie to sprawdzić - mam nadzieję, że dużo. Nie chciałam jej prowokować, ale w sumie ona sama zaczęła, ja po prostu zamierzam skorzystać z nadarzającej się okazji. Kobieta znalazła się po prostu w nieodpowiednim miejscu i czasie. Nie twierdzę, że będzie mi jej szkoda, bo z wszystkich przebywających tu kobiet, to ona najbardziej zasługiwała na lekcję życia, ale nie koniecznie wykonaną moimi rękoma. Nie byłam osobą, która miała prawo ją czegoś uczyć i w sumie nawet nie chciałam tego robić. Musiałam jednak jakoś odwrócić uwagę strażników.

Co prawda plan Johnson coraz mniej mi się podobał przez strach przed konsekwencjami, ale było już za późno, aby powstrzymać dziewczyną. Może i gdybym nie odwróciła uwagi strażników, to dałoby się to zrobić, lecz zwyczajnie bałam się jej postawić.

W ślad za Bell wstały jej przyjaciółki. Dyskretnie przełknęłam ślinę, gdy dziewczyny do mnie podchodziły, a kiedy byłam pewna, że stoją za moimi plecami, odwróciłam się do nich z wyrazem znudzenia na twarzy.

- Pomóc w czymś? - prychnęłam.

- Stałaś się zbyt wyszczekana, wiesz? - zaczęła Victoria. - A mi przestaje się to podobać.

- Oj - zmartwiłam się teatralnie. - Niezmiernie mi przykro, z tego powodu. Powiedz mi, co mogę zrobić, aby ulżyć ci w cierpieniu.

- Kpisz ze mnie? - syknęła, a ja jedynie się zaśmiałam.

To wystarczyło, żeby sprowokować kobietę do rzucenia się na mnie, a jej śladem poszły przyjaciółeczki. Pierwszy cios w twarz kompletnie zmienił moje nastawienie. Już nie miałam żadnych obiekcji, już nie chciałam rezygnować z planu, czy szukać innego pomysłu. Teraz chciałam policzyć się z Bell, pokazać jej, jak wielki błąd popełniła zaczynając ze mną mojego pierwszego dnia w tym miejscu i ukazać, jak ogromna zmiana we mnie zaszła od tamtego dnia.

Pierwszy, orzeźwiający cios przyjęłam z uśmiechem na ustach, ale kolejny próbowałam już zablokować. Moje starania wyglądały zapewne komicznie, przez moją nieudolność, ale przed trafieniem tutaj, nawet przez myśl mi nie przeszło, że kiedyś będę się z kimś bić. Nie zależało mi na czymś, co nigdy mi się nie przyda, wolałam się skupić na nauce przydatnych rzeczy. Mimo braku wrodzonej zręczności i nabytych umiejętności, udawało mi się jednak blokować część ciosów Victorii i reszty, a nawet kilka zadać.

Nie dziwił mnie fakt, że strażnicy nie interweniują, ale przynajmniej przyglądali się temu co się dzieje. Dzięki temu z chwilą gdy chwyciłam leżący na stole cholernie tępy nóż, momentalnie się rzucili na mnie.

- Teraz kurwa widzicie - wrzasnęłam - a jak cztery psychopatki się na mnie rzucają, to ogarnia was ślepota.

Krzyczałam rzucając się na każdą stronę, byleby tylko jak największa ilość strażników, musiała przyjść, pomóc swoim kolegom. 

- Puść mnie kutasie, albo tym pierdolonym łańcuchem ci coś zmiażdżę - syknęłam, czując, jak strażnik starał się mocniej zacisnąć kajdanki.

- Uspokój się Nichols, zanim użyjemy środków porządkowych - warknął jeden z klawiszy.

- Ten swój jebany paralizator możesz mi schować w dupę - prychnęłam, odtrącając wspomniany przedmiot, a następnie ponownie z pięściami, rzucając się na Bell.

Wiedziałam, że czym większe zamieszenie, tym więcej czasu zyska Johnson, a właśnie tego potrzebujemy. Nie miałam pojęcie, jak długo zajmie, to co ona ma w planach, więc starałam się, jak najbardziej ich zająć. Kątem oka zerknęłam na stolik, przy którym wcześniej siedziała, ale jej miejsce było puste.

- Uspokój się psychopatko - warknęła Bell, popychając mnie na jednego ze strażników, który sprawnie wykręcił mi ręce.

- No to wracamy do izolatki - syknął. - Ty chyba nie lubisz za długo być na wolności, co?

- Wolności? - zakpiłam. - Starasz się być śmieszny? Jak tak, to dobrze ci idzie. 

Nim się spostrzegłam, siłą zostałam wyprowadzona ze stołówki, a mężczyźni skierowali mnie do izolatki. Nie zdążyliśmy jednak zniknąć za zakrętem, gdy plan Johnson został w pełni zrealizowany.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro