19. Nałóg

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Żadna z nas w sumie nie pomyślała, że placówka jaką jest więzienie, powinna być wyposażona w czujniki dymu i gazu. Nie jestem jednak pewna, czy to utrudniło nam realizacje planu, czy jednak go ubarwiło, bo gdy rozległ się dźwięk alarmu, strażnicy rozpoczęli ewakuacje stołówki.

Odprowadzający mnie do izolatki mężczyźni, głośno przeklęli, jednocześnie zmieniając kurs w kierunku spacerniaka. Aby tam dojść musieliśmy ponownie przejść koło stołówki, co z kolei napawało mnie niemałą ekscytacją. Byłam ciekawa, czy coś się już wydarzyło, a jeśli tak, to jak poważne są straty. Znajdując się jednak przy jadalni zawiodłam się, bo nie było tam nic ciekawego. Minimalna różnica, zaszła jedynie w tym, że wył alarm, a strażnicy po kolei wyprowadzali wszystkie więźniarki.

Kiedy niepocieszona minęłam stołówkę, rozległ się głośny huk. Tumany kurzu, które nie wiadomo skąd znalazły się w powietrzu, skutecznie uniemożliwiały swobodne oddychanie, ale także widzenie. Momentalnie zaczęłam kaszleć, ale nie miałam nawet jak zakryć drogi oddechowe, przez skute nadgarstki. W uszach dzwoniło mi echo eksplozji, ale nawet panujący harmider, nie zagłuszył dźwięku syren alarmowych. Błyskawicznie strażnik trzymając mnie za kark, zniżył mi głowę, a następnie szybkim tempem, zostałam przetransportowana na dziedziniec. 

Kiedy dotarliśmy na miejsce zbiórki w razie ewakuacji, nikogo jeszcze tam nie było. Czując w płucach świeże powietrze, jeszcze mocniej zaczęłam się dusić. Pomimo krótkiego czasu, spędzonego w budynku i tam miałam problem ze złapaniem oddechu. Szczerze zaczęłam współczuć Johnson, która musiała być najbliżej eksplozji, ale informacja o tym, czy żyje, szczerze mi zwisała. W chwili obecnej byłam bardziej zainteresowana ewakuacją, niż tym, czy dziewczyna przeżyła. 

Pomimo trudności z oddychaniem, ciekawa zaczęłam się rozglądać po otoczeniu, ale z zewnątrz nie było widać żadnych zmian. Ostatnią moją nadzieją, była możliwość, że wnętrze gorzej przyjęło wybuch. Gdy strażnikom udało się odzyskać oddech, między sobą ustalili, który zostaje ze mną, a który idzie pomóc w ewakuacji.

Mimo słabych rezultatów wciąż liczyłam, że szkody będą rozległe, więc klawisze zmuszeni będą nas trzeba gdzieś przetransportować, ale na to się raczej nie zapowiadało. Jedyne co udało nam się dokonać, to wkurwienie strażników i narobienie bałaganu. Może i niewielkie pocieszenie, lecz nie przeszkadzało mi to w ekscytacji.

Ze spacerniaka był idealny widok na okna stołówki, dzięki czemu mogłam zaobserwować tumany kurzu krążące w powietrzu. Bród stworzył gęstą mgłę, utrudniającą dostrzeżenie czegokolwiek, a uszy maltretowało piskliwe wycie syreny alarmowej. Z ciekawością przyglądałam się wychodzącym co jakiś czas z pomieszczenia osobom. Każda z nich była brudna, a po wyjściu mieli problem ze złapaniem oddechu, niemiłosiernie kaszląc. Część ludzi dodatkowo miała widoczne rany, a ten widok, tylko jeszcze bardziej mnie ekscytował. 

Wśród pojawiających się kobiet wypatrywałam Johnson, ale w sumie nie wiedziałam dlaczego. Z jednej strony chciałam ją pochwalić, pogratulować pomysłu i wspólnie pooglądać zamieszanie, które narobiłyśmy, ale z drugiej strony miałam ochotę pierdolnąć jej głową o ścianę, żeby dziewczyna zastanowiła się ile osób mogła przy tym zabić. Nie miałam jednak ku temu okazji, bo nigdzie jej nie było.

Spacerniak powoli zapełniał się mieszanką więźniarek z wszystkich oddziałów, strażnikami, a także pracownikami. Pomału brakowało miejsca, ale nikt nie narzekał. Wszyscy ściskaliśmy się w jak najdalszym fragmencie dziedzińca, aby w razie zawalenia się ściany nośnej, skutki nie były opłakane. Mimo pyłu, który gryzł w oczy, nie zamierzałam odwracać wzroku, a wręcz przeciwnie, dalej przyglądałam się wszystkiemu czemu tylko mogłam. Do moich uszu dotarła rozmowa dwóch klawiszy o tym, że wybuchł najprawdopodobniej gaz, przez co eksplodowała ściana oddzielająca kuchnię od stołówki oraz reszty budynku. Część strażników w dalszym ciągu stara się wyciągnąć resztę osób spod gruzu, ale szanse na to, że któraś z kucharek przeżyła są minimalne, a na naszym bezpieczeństwie im nie zależy.

Wkurwienie jakie ogarnęło mnie w tamtym momencie, było niewyobrażalne. Jak można wybierać sobie kogo uratować?! Mordercy też są ludźmi i mają prawo do życia! To ile osób zabiły nie jest ważne, a strażnicy wybierając sobie kogo uratować, zniżają się do ich poziomu, a więc są zwyczajnymi mordercami. Przy planie Johnson, każdy miał przynajmniej równe szanse. Nie było wybrańców, którzy wcześniej wiedzieli o pomyśle, o wszystkim decydował los i łut szczęścia. 

Moje zirytowanie było na tyle rozwinięte, że z największą radością obiłabym im mordy. Nawet moja potulna natura nie była przeszkodą, a jedyne co mnie powstrzymywało to ciasno, za plecami skute nadgarstki. Nie miałam za bardzo możliwości się ruszać, nie wspominając już o walce z kimkolwiek. W tamtej chwili nawet dziecko by mnie pokonało. Byłam bardziej bezbronna, niż przed aresztowaniem, gdy szczytem brutalności było dla mnie szturchnięcie kogoś.

Jak przez mgłę usłyszałam, wycie syren strażackich, a strażnicy zaczęli nas szarpać, abyśmy ustawiły się oddziałami. Chęć pokazania się przed mundurowymi kontrolą, była zbyt wielka, ale mimo wszystko nieporównywalna do naszego uporu. Pomimo nienawiści, jaką większość z nas czuła do siebie nawzajem, o wiele bardziej nie znosiłyśmy, gdy nas lekceważono, a to zrobili właśnie strażnicy, decydując kogo uratują.

Strażacy widząc starania klawiszy, zmierzające do ujarzmienia nas, nie czekali na raport, ile osób jest w środku, a po prostu ruszyli do akcji. Wiedzieli, że ustawienie nas oddziałami nie zajmie pięciu minut, a już szczególnie, gdy musieli walczyć o każdy nasz ruch. Może i zachowywałyśmy się jak niesforne przedszkolaki, ale jakie możliwości, takie środki. Jedyne co mogłyśmy robić będąc skutymi, to udowadniać wszem i wobec, że nie mają nad nami absolutnie żadnej kontroli, a ich poczucie wyższości jest jedynie iluzją. 

Osobiście stałam nieopodal szefa więzienia, którego od momentu odrzucenia mojego wniosku o odwołanie od wyroku, nienawidziłam całą sobą. Nie widywałam go zbyt często, ale za każdym razem, gdy to się udawało, spoglądałam na niego z nieukrywaną niechęcią. Szmaciarz pierdolony. Teraz jednak bycie w tak małej odległości od niego miało swoje ogromne plusy. Dzięki tamu, że rozmawiał z najważniejszym strażakiem o tym co się stało, nie miałam większych problemów z dowiedzeniem się jakie szkody powstały w budynku.

Za sprawą wybuchu gazu w zapomnienie poszły ścinany oddzielające stołówkę od kuchni i holu. Miejsce, w którym jedliśmy zostało również powiększone do dwóch poziomów, bo sufit w tamtym miejscu, został jedynie legendą, a będący nad nim pokój strażników, połączył się ze stołówką, tworząc jeden wielki i zabójczy tor przeszkód. 

Starałam się ukryć uśmiech, który samoistnie chciał się ukazać na wieść o zniszczeniach, ale była to walka z wiatrakami, więc jedynie odwróciłam głowę, z uwagą obserwując wszystko co się dzieje. Co prawda niewiele widziałam, ale kto zabroni ślepemu patrzeć?

Strażacy co chwile wynosili kolejne osoby, a personel medyczny, udając, że się nami przejmuje, szybko biegł na pomoc poszkodowanym. Widok ten wywołał jedynie kpiący śmiech więźniarek, które na swojej skórze mogły poczuć uczynność naszych lekarzy.

- No brawo, załatwiliście im wolniejszą śmierć - prychnęła jedna z dziewczyn, siadając na ziemi.

- Ja na miejscu tej suki wolałabym wybuchnąć - stwierdziła inna.

Stojący najbliżej nich strażnicy, szybko przywrócili więźniarki do porządku, byleby tylko w świat nie wyciekła informacja, jak w rzeczywistości traktowani są więźniowie przez pierdolonych klawiszy. Ta myśl była przygnębiająca, ale jednocześnie pocieszająca. Świadomość, że istnieje ktoś, albo raczej coś, co ogranicza strażników, dawała naprawdę wiele możliwości, których nie omieszkam wykorzystać.

Jak na razie z budynku nie zostały wyniesione, żadne zwłoki, a co najwyżej kilka nieprzytomnych osób, z większymi ranami. Mimo wszystko dalej nie było widać Johnson, a mnie zaczęła zżerać najszczersza ciekawość, czy dziewczyna przeżyła. O dziwo nie kierowało mnie nic ponad właśnie ciekawością, ale nie czułam z tego powodu żadnych wyrzutów. Nie interesowało mnie też to, dlaczego tak się dzieje. W końcu od zawsze było oczywiste, że skutki są ważniejsze od przyczyn. Dzięki konsekwencjom to "coś" ma racje bytu, a roztrząsanie wszystkich powodów, można zostawić historykom lub pedagogom na daleką przyszłość.

Strażacy robili swoje, w czasie, gdy klawisze bezowocnie starali się nas ujarzmić, ale ledwo to do mnie docierało. Bardziej zastanawiałam się, jak wszystko wygląda w środku, jakie są szkody i czy wystarczą do naszego przeniesienia. Z ekscytacją dalej przyglądałam się wszystkiemu co się dzieje. Kurz dalej utrzymywał się w powietrzu, ale nie przeszkadzało mi to w przyglądaniu się akcji ratunkowej. 

Moją uwagę odciągnęła rozmowa dwóch więźniarek, które stały obok mnie. Początkowo starałam się je ignorować, ale ich pogadanka była na to zdecydowanie zbyt głośna.

- Ciekawe w ogóle co się stało - zainteresowała się jedna z ubranych na szaro kobiet.

- Założę się, że to te pomarańczowe psycholki - mruknęła jej koleżanka.

 - Nie zdziwiłoby mnie to - westchnęła. - Dalej zastanawiam się dlaczego trzymają nas w jednym miejscu. One są niebezpieczne, powinni je wysłać do jakiegoś psychiatryka, albo przynajmniej odseparować od normalnych ludzi.

- Normalni ludzie nie siedzą w pudle - wtrąciłam się, nie odwracając się nawet do nich. - Skoro tu siedzisz, to zdecydowanie nie jesteś normalna. A skoro boisz się o własne życie przy nas, to proponuję Ci nie wkurwiać psycholek, bo możesz źle na tym wyjść.

Dzięki mojej wypowiedzi, obie kobiety zamilkły. Nie słysząc ich pierdolenia, powróciłam do obserwowania wszystkiego co się dzieje, ale nie trwało to niestety zbyt długo, bo szaraki powróciły do cichej rozmowy.

- Kim ona myśli, że jest, żeby nas opierdalać? - zirytowała się cicho jedna z kobiet. - To, że jest pomarańczowa, nie daje jej żadnych szczególnych uprawnień.

- To ty nie wiesz? - zdziwiła się szeptem jej koleżanka. - To Red Killer, złapali ją po jakoś czterdziestu morderstwach. Nie zdziwiłabym się gdyby ten wybuch był jej winą. Nie prowokuj jej.

- Czterdziestu?! - wykrzyknęła zszokowana, ale druga z dziewczyn szybko ją uciszyła. - Ją już szczególnie powinni wysłać do psychiatryka.

- Pięćdziesięciu jeden - sprostowałam, odwracając się do nich twarzą. - Złapali mnie po pięćdziesiątym pierwszym morderstwie ze szczególnym okrucieństwem.

Nie skłamałam. Nie powiedziałam im, że to ja zabiłam te osoby, a fakt, iż zatrzymano mnie po nich. Aresztowano mnie po pięćdziesiątym pierwszym morderstwie Red Killer, więc nawet o jotę nie minęłam się z prawdą. Co najwyżej to one błędnie zinterpretowały informację, jaką im udzieliłam.

Moje słowa momentalnie zamknęły usta obu kobiet, które w szybkim tempie odsunęły się, jak najdalej ode mnie.

Nie słysząc ich ujadania, odetchnęłam z ulgą. Mimo miesięcy spędzonych w tym miejscu, w dalszym ciągu nie przyzwyczaiłam się do strachu, który wywołuję. Znając życie, gdybym miała do czynienia z prawdziwą Red Killer, również cholernie bym się bała, ale ja nie byłam nią, a mimo wszystko budziłam strach, zabierałam jej szacunek.

Red Killer wzbudzała strach, praktycznie we wszystkich, a przez moje początkowe miesiące tutaj, jej respekt uległ zdecydowanemu obniżeniu. Z czasem przestałam być aż tak głupia i naiwna, ale poprzednie wrażenie dalej zostało i ciężko będzie się go pozbyć. Musiałabym się stać całkowicie bezwzględna, a tego nie chciałam.

***

Cała akcja ratunkowa trwała ponad cztery godziny, które każdy z nas spędzał na dziedzińcu. Niewygoda związana z tak długim staniem, nie była jednak przeszkodą nie do pokonania. Nie miałam możliwości usiąść, gdyż moje nadgarstki były ciasno skute z tyłu pleców, a dodatkowo łańcuch łączył moje przeguby z kostkami. Cztery godziny stałam w zasadzie bez ruchu, ale z niemalejącą ekscytacją przyglądałam się każdemu szczegółowi.

Jakąś godzinę wcześniej wyniesiono pierwsze zwłoki, co większość więźniarek skwitowała głośno wciągniętym powietrzem. Nieliczne twarze zostały niewzruszone, a kilka nawet wykrzywił lekki uśmiech. Mnie osobiście ekscytowało wszystko. Ciekawiłam się, ile osób zginęło i kim oni byli.

Pierwszą ofiarą okazała się kucharka, która z naturalnych powodów, była najbliżej miejsca wybuchu. Kobietę zbadał personel medyczny, który następnie przykrył ją białym płótnem. W ciągu najbliższej godziny sytuacja powtarzała się naprawdę często, a ilość ofiar znacząco rosła. Zdarzały się pojedyncze nieprzytomne osoby, wykazujące jednak oznaki życia, więc w szybkim tempie zajmował się nimi personel medyczny. 

Jedną z takich osób była Johnson. Z budynku została wyniesiona nieprzytomna, ledwo żywa dziewczyna. Byłam ciekawa w jakim jest stanie i czy w ogóle przeżyje. Kobieta była jedną z ostatnich osób, wyniesionych z budynku. 

Strażacy już na początku stwierdzili, że budynek nie grozi zawalaniu i wystarczy zamknąć skrzydło w którym znajduje się stołówka, do momentu naprawienia wszystkiego. Przez to niestety plan ucieczki podczas transportu poszedł się jebać. Nikt nie miał zamiaru przenosić nikogo, kto nie potrzebował hospitalizacji. 

Gdy wszyscy zostali wyniesieni z budynku, albo żywi, albo martwi, biegli, czy kimkolwiek oni byli, ocenili, że można nas wprowadzić ponownie do budynku, gdyż sytuacja była już ogarnięta. Korytarz z jadalnią został tymczasowo zamknięty, ale my zostałyśmy odprowadzone do swoich cel. Osoby, których stan tego wymagał zostały kilkoma karetkami wywiezione do pobliskich szpitali, a co zostało zrobione ze zwłokami, nie miałam pojęcia i w sumie nie chciałam tego nawet wiedzieć. 

Z czasem ekscytacja zaczęła opadać, a w zamian pojawiło się zawiedzenie. Liczyłam na to, że uda mi się uciec, a tu się okazało wręcz odwrotnie. Nic nie osiągnęłam, a wręcz przyczyniłam się do śmierci kilkunastu osób. Mimo, że bezpośrednio ich nie zabiłam, a nawet moim planem nie było pozbawić kogoś życia. To wszystko było za sprawą Johnson, która nie wiadomo nawet, czy przeżyje. Ja jedynie dostarczyłam jej zapalniczkę, a reszta była już jej samowolką. Mimo, że zdawałam sobie z tego sprawę, to i tak czułam wyrzuty sumienia, jednak nie umiałam nad tym zapanować.

I mimo, że raczej bym tego nie powtórzyła, to niczego nie żałowałam. Skończył się czas, gdy każde moje działanie było wielokrotnie przemyślane, tak, aby jak najmniej osób na tym ucierpiało. Tamtej Jessici już nie ma. Jestem nową, całkiem inną osobą.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro