21. Inwigilacja

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Poniedziałkowy rozdział dla was 😘 nie obiecuję, że następny będzie za tydzień, ale postaram sie zrobić co w mojej mocy ❤️

Zanim się opanowałam minęło dobre pięć minut, przez które walczyłam z napadem śmiechu. W sądach sensu i logiki trzeba szukać ze świecą, a i tak szanse na ich znalezienie są minimalne. Zrobić badania psychiatryczne seryjnej morderczyni, która torturowała swoje ofiary, to nie ma potrzeby przeprowadzania badań, ale jak jest podejrzenie o pomoc w wybuchu gazu, to momentalnie wysyłają specjalistów. 

- Moglibyśmy porozmawiać Jessico? - zapytał mężczyzna.

- A mam jakieś wyjście? - odpowiedziałam pytaniem, na pytanie.

- Nie bardzo - przyznał.

- No to dawaj. Miejmy to już za sobą - westchnęłam starając się wygodniej uiścić na miejscu.

- No to zacznijmy od prostych pytań. Skąd pochodzisz?

- Kpisz sobie? - zdziwiłam się. - Czy to czasem nie miał być jakiś pieprzony test na poczytalność? Bo jak na razie zapowiada się raczej na kiepskiej jakości wywiad.

Moje słowa wywołały delikatny grymas rozbawienia na twarzy mężczyzny, ale szybko ponownie on zniknął za maską opanowania. Beznamiętnym tonem wyjaśnił mi, że takie są procedury i lepiej dla mnie, żebym współpracowała. Z westchnieniem zaczęłam odpowiadać na jego pytania o mój wiek, rodzinę, przyjaciół i zainteresowaniach. Przy większości pytań moją reakcją były tylko dwa słowa: "nie mam", a pierwszy raz miało to miejsce przy pytaniu o rodzinę.

- W papierach mam jednak wzmiankę o tym, że jesteś środkowym dzieckiem Minnie i Rona Nichols, masz dwójkę starszych braci Josh'a i Lucasa, którzy mają już swoje rodziny, młodszą siostrę Katherine i najmłodszego brata Michaela. Nawet jesteś ciocią dwuletniej Chloe, czteroletniego Maximiliana i sześcioletniego Christiana - przypomniał.

- To macie nieaktualne dane, bo z tego co ja wiem, to nie jestem już częścią tej pojebanej rodzinki - prychnęłam, kamuflując przygnębienie, ironią. - Długo jeszcze potrwa ta rozmowa? Moja przepiękna izolatka zdycha z tęsknoty za mną.

- Dopiero zaczynamy.

Po tym przyszła kolej na pytania o kryminalną przeszłość Red Killer, ale on nie zdawał sobie sprawy, że pyta mnie o motywy obcej dla mnie osoby. Na każde kolejne pytanie odpowiadałam krótkim: "nie wiem", bo taka była prawda. Nie miałam pojęcia co siedziało w głowie Red Killer przed każdą zbrodnią, co ją sprowokowało do pierwszego morderstwa, ani nic w tym stylu. 

Dłuższe wypowiedzi nastąpiły dopiero, gdy przeszliśmy do następnej części pytań, a mianowicie do wybuchu w stołówce.

- Wiesz ile osób przy tym skrzywdziłaś? - zapytał.

- Cztery - odparłam po krótkim zastanowieniu, a widząc jego pytające spojrzenie, wyjaśniłam. - Przed wybuchem biłam się z Bell i jej przybocznymi, więc w sumie jedynymi osobami, które skrzywdziłam były one.

- A co z dwunastoma zabitymi w wybuchu osobami, z siedemnastoma rannymi?

- Miały pecha - skwitowałam niewzruszona.

Mimo, że moje odczucia w związku z wszystkim co się wydarzyło, zmieniały się jak w kalejdoskopie, uznałam, że psycholog nie musi o tym wiedzieć. Nie miałam zamiaru dawać mu pretekstu do zamknięcia mnie w kaftanie bezpieczeństwa w pokoju bez klamek.

- Rozumiem - skomentował, zapisując coś w swoich papierach. 

- To już wszystko? - zapytałam ze słabo skrywaną nadzieją.

- Nie - zaprzeczył - ale z pewnością zbliżamy się już do końca.

Przez kolejne minuty zadawał pytania, które moim zdaniem nie miały żadnego sensu. Pytał o to, jak tu trafiłam, jak strażnicy zachowują się wobec więźniów, o zabezpieczenia i plan dnia. Wypytywał dosłownie o wszystko, co moim zdaniem nie powinno go interesować i w sumie nie wiem dlaczego, ale odpowiadałam mu na każde pytanie.

Gdybym miała opisać tą całą rozmowę jednym słowem, najodpowiedniejsze byłoby "dziwna". Nie miałam pojęcia, jak wygląda prawdziwy test poczytalności, ale wątpiłam, żeby tak. Facet wypytywał mnie dosłownie o wszystko, a większość z wspomnianych rzeczy, nie miała nic wspólnego z moją psychiką. Jak on chciał poznać mój tok rozumowania, skoro nie pytał o moje myśli, uczucia ani wyobrażenia? Jego pytania były rzeczowe, dokładnie zaplanowane, przemyślane, ale nie do końca adekwatne. Nie znałam się jednak na psychologii, więc postanowiłam to całkowicie zignorować. Co ja mogłam o tym wiedzieć? Może to jakaś innowacyjna technika działań, a to ja jestem na tyle głupia, że potrafię tego zrozumieć.

Po skończonej rozmowie Andrew Blade zapukał w drzwi, pozwalając strażnikowi wyprowadzić mnie z celi, bez poznania wyników testu. Nie wiem czy celowo trzymał mnie w niepewności, czy nie pomyślał, ale udało mu się wywołać we mnie niepewność.

Do celi zostałam odprowadzona z obawą. W każdej minucie do środka mógł wpaść jakiś strażnik z nowiną, że przenoszą mnie do szpitala psychiatrycznego. Nie uśmiechała mi się wizja mieszkania w miękkim pokoju bez klamek. Pół roku temu oddałabym wszystko, żeby stąd uciec, ale w ciągu tych sześciu miesięcy zdążyłam się przyzwyczaić do takiego życia. To co wcześniej mnie przerażało, z dnia na dzień stało się codziennością i rutyną. Już nie przeszkadzały mi krzyki i kłótnie, przestałam się bać współwięźniarek i nawet przyzwyczaiłam się do rutyny dnia. Nie chciałam zostać przeniesiona.

***

Wyroku nie poznałam przez naprawdę długi czas, a jak się nad tym zastanowić, to w sumie nigdy nikt do mnie nie podszedł z słowami: "Nie jesteś niepoczytalna, dalej tutaj siedzisz". Po tym, jak przez kilka tygodni nic się nie zmieniło, domyśliłam się, że raczej mnie nie przenoszą. 

Moja najdłuższa odsiadka w izolatce trwała dokładnie dwa miesiące i jedenaście dni, a przynajmniej taka informacja została mi podana po wyjściu. Powrót po takim czasie był jak sen, praktycznie wszystko uległo mniejszej lub większej metamorfozie. Stołówka powróciła na swoje miejsce, prezentując się inaczej, ale jednak tak samo. Większość kobiet, która została ranna podczas wybuchu, wyszła z tego i wróciła do rutyny. Podzieliły się jednak na dwie grupy te, które się mnie boją oraz te, które nienawidzą. Wyjątkiem była Johnson, która na powitanie posłała mi krzywy uśmieszek. Również personel uległ modyfikacji, bo oprócz nowych kucharek, pojawiło się kilkunastu klawiszy, masywniejszych i groźniejszych od starszych kolegów, ale o dziwo mieli dla nas większy szacunek.

Nie traktowali nas, jak przedszkolanki swoich podopiecznych, ale ilość "kurw" i "szmat" rzucanych pod naszym adresem zdecydowanie uległa redukcji, a przynajmniej od nowych pracowników. Wśród starych nic się nie zmieniło. Nabytki nie demonstrowali aż tak swojej przewagi nad nami, dzięki czemu nie byłyśmy w izolatce co drugi dzień, a spotkania z paralizatorami praktycznie odeszły w zapomnienie. Dzięki temu życie tu w jakimś stopniu stało się bardziej ludzkie i lepsze, ale nie zabiło to mojej tęsknoty za wolnością.

Pierwszy obiad był dość interesującym przedsięwzięciem, bo na stołówkę odprowadzana byłam przez czterech strażników, a nie jednego. Zmieniła się także ilość klawiszy obserwująca, każdy mój ruch, podczas spożywania posiłku. Zdecydowanie mogę to zaliczyć do niekomfortowych przeżyć. Uniemożliwione również zostało mi zajęcie miejsca w pobliżu Johnson, przez co nie mogłam nawet zamienić z nią słowa. Ten wyraz kontroli w podobnym stopniu co mnie rozbawił, również zirytował. Teraz uniemożliwiają nam rozmowę, a prawda jest taka, że w przeciągu maksymalnie kilku dni, stracą tym zainteresowanie i wszystko wróci do normy.

- Jakim cudem udało ci się uniknąć psychiatryka, wariatko? - Szepty, które wybuchły w momencie mojego przyjścia przerwała Vi.

- Nie zachowywałam się jak ty - prychnęłam.

- Gdybyś nie zachowywała się jak ja, to byś nie siedziała w pierdlu - zauważyła. - Nieważne co gadałaś na swojej rozprawie, nikt ci nie uwierzy, że jesteś taka święta. Zastanawia mnie tylko co wywołało u ciebie takie psychopatyczne skłonności. Ojciec, alkoholik cię bił? Matka, ćpunka to dziwka? Dilerka? A może braciszek się do ciebie dobierał od gówniary?

- Zwierzasz się ze swojej przeszłości? - zakpiłam, ale widząc błysk wkurwienia w jej oczach, nie mogłam się powstrzymać od drążenia tematu. - Trafiłam w czuły punkt? W sumie wyglądasz i zachowujesz się, jak córka puszczalskiej narkomanki i alkoholika, ale jesteś zbyt wielką egoistką, jak na osobę z rodzeństwem. Może tatuś się do ciebie dobierał, albo przyjaciele mamusi? No chyba, że jej pomagałaś w profesji? Co Victorio, puszczałaś się razem z matką? 

Moje słowa podziałały, jak płachta na byka, a kobieta rzuciła się na mnie z nieskrywaną nienawiścią. W jej oczach nie było nic innego poza rządzą mordu. Pierwszy raz mogłam oglądać osobę, która kompletnie straciła nad sobą panowanie. Nie liczyło się dla niej nic, poza pozbawieniem mnie życia, w jak największym cierpieniu. 

Doskoczyła do mnie w ułamku sekundy, ale ja nie zamierzałam się nawet ruszać, do momentu, w którym nie wykona pierwszego ciosu. Wtedy już nie będę mogła być oskarżona o rozpoczęcie bójki, a przynajmniej w teorii.

- Radzę ci posadzić swoją dupę z powrotem na miejscu Bell - oznajmił spokojnym tonem jeden z nowych strażników.

Rozjuszona dziewczyna, jednak nie zwróciła  uwagi na jego słowa i wymierzyła cholernie silny cios w mój nos. W sekundę poczułam ból i krew kapiącą na usta, ale nie powstrzymało mnie to przed oddaniem ciosu i tak to wszystko się zaczęło. Przez emocje z jakimi walczyła Vi, jej uderzenia były mocne, ale niedokładne. Zaślepiała ją furia i nic innego nie miało znaczenia, a to pozwoliło nam wyrównać szanse.

Wyrównana walka nie trwała jednak długo, a jedynie do momentu, gdy przyłączyły się powierniczki Vi. Nie uśmiechało mi się obrywanie od czwórki wkurwionych przestępczyń, ale nie było takiej opcji, jak poddanie się. 

- Jeszcze się nie nauczyłaś? - syknęła Cass.

 - Albo lubi dostawać wpierdol - zakpiła Hannah, z niebezpiecznym uśmiechem na twarzy.

- Byłam ciekawa czy Bell dalej chowa się za wami, czy nauczyła się w końcu radzić sobie sama. - Starałam się siąść Vi na ambicję, żeby kazała dziewczynom spieprzać, bo wtedy nasze szanse były przynajmniej porównywalne. 

- Ona przynajmniej ma kogoś po swojej stronie - sarknęła Martha.

- To, że się nikim nie wysługuje, nie znaczy, że nie ma ludzi, którzy by mnie wsparli - zauważyłam, może odrobinę mijając się z prawdą.

- Johnson to nie człowiek, a pierdolona ma... - zaczęła Hannah, ale Vi szybko jej przerwała.

- Spierdalać - nakazała. - Sama sobie poradzę z tą kurwą.

- Nie poradzisz - syknął nowy strażnik.

Jego obecność zdziwiła mnie na tyle, że moje pięści opadły wzdłuż ciała, a zdezorientowane spojrzenie zatrzymało się na mężczyźnie. Nie mam nawet pojęcia, kiedy tu podszedł, ani dlaczego, ale skoro tak szybko powstrzymuje zabawę czarnoskórej, to znaczy, że długo nie była na kolanach u klawiszy. Czekał mnie chyba najszybszy powrót do izolatki w historii tego miejsca, a przynajmniej, tak myślałam do momentu, gdy nadgarstki Bell zostały mocniej ściśnięte kajdankami, przez drugiego mężczyznę. 

Ta czynność wywołała moje jeszcze większe zdziwienie. Kto, jak kto, ale Victoria Bell nie trafia do izolatki za bójkę z współwięźniarką. Jej nie obowiązują nasze zasady, a do odosobnienia trafia, tylko gdy jej praca dla strażników nie uda się po ich myśli. Na pewno nie zostałaby zamknięta, przez niewinną bójkę ze mną. 

O razu było widać, że faceci są tu nowi, ale zdezorientowana Vi bez sprzeczek została wyprowadzona, a ja zmuszona do ponownego zajęcia miejsca.

- Żryj póki jeszcze możesz szmato. - Do moich uszu doszło warknięcie strażnika, a ja nie miałam wątpliwości, że ten akurat pracuje tu sporo dłużej.

Po posiłku każde z nas ponownie zostało odprowadzone do cel, a mi po raz kolejny nie towarzyszył jeden strażnik. Bawiło mnie to, bo czego oni się spodziewali? Że wyciągnę nóż z rękawa i zarżnę silniejszych i lepiej uzbrojonych mężczyzn? Wątpię, żeby nawet przy moich największych chęciach miało to rację bytu. Po prostu nie udałoby mi się to wykonać, ale oni chyba tego nie rozumieli, albo zatrudnili zbyt wielu ludzi, którzy nie mieli co robić.

- Ruszaj się - nakazał jakiś strażnik popychając mnie lekko do przodu, jakimś ostrym przedmiotem, zdezorientowana spojrzałam na niego, ale on nie zamierzał nawet zerknąć w moją stronę.

Nie mając pomysłu co zrobić, posłusznie ruszyłam przed siebie, tym razem jednak o wiele bardziej skupiona na otoczeniu. Chwilę później ponownie zostałam szturchnięta, a niewielki metalowy przedmiot znalazł się w mojej dłoni. Odruchowo zacisnęłam na nim palce, wiedząc, że czymkolwiek jest ten przedmiot, nie powinnam go mieć. Strażnik albo mi go odłożył, żeby mnie udupić, albo ma w tym jakiś inny cel, którego ja nie jestem świadoma. Jedyne czego byłam w stu procentach pewna, to fakt, że jeśli go wypuszczę, to będę miała przesrane, bo nikt mi nie uwierzy, że to klawisz mi podrzucił.

Po raz kolejny byłam w czarnej dupie i nie miałam pojęcia co mogę z tym zrobić. Bałam się momentu dotarcia do celi, bo wtedy strażnik będzie musiał rozkuć mi ręce i będzie to idealny pretekst do udawanego odnalezienia fanta. Ku mojemu zdziwieniu jednak rozkuta zostałam bez słowa, a następnie drzwi zostały zatrzaśnięte. Kompletnie zdezorientowana pozostałam sama w celi, a w mojej dłoni spoczywał niewielki metalowy kluczyk, którego przeznaczenie było mi kompletnie niewiadome. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro