23. Komplikacje

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Hej! Przychodzę do Was z kolejnym rozdziałem, może i trochę krótkim, ale mam nadzieję, że mimo wszystko się nie obrazicie. Wróciłam do pisania, a raczej powoli wracam, bo ten rozdział pisałam ponad miesiąc, także nie powiem wam kiedy będzie następny, ale jak go stworzę to się pojawi. Jak tam minęły Wam wakacje i rozpoczęcie roku? Opowiadajcie co ciekawego się wydarzyło!

Buziaki

Wasza Vera


Wspomnienia z mojego pierwszego posiłku, pojawiły się nieproszone. Czasy kiedy to ja byłam ofiarą zaczęły nakładać się na te, kiedy stałam się oprawcą. Już nie było obaw, że ktoś mnie zaatakuje, gdy nie będę się tego spodziewać, bo wiedziałam, że zdecydowanie nie okazałabym się dłużna.

Z kpiącym uśmiechem przyglądałam się paczce Vi, zdając sobie sprawę, że czasy ich panowania, chylą się ku końcowi, a dla mnie skończyły się już dawno. Strach przestał mieć kontrolę nad moim życiem, teraz był jedną z broni, które były w moim posiadaniu. Mina Bell nie pozostawiała wątpliwości, że zdaje sobie z tego sprawę i jej się to nie podoba. Dziewczyna lubiła mieć władzę, a teraz czuła, że jest zagrożona.

Nie mogąc się powstrzymać, z szerokim uśmiechem na twarzy, pomachałam dziewczynie, nie pozostawiając jej wątpliwości, że myślimy o tym samym. Wkurwienie wykrzywiające jej oblicze, nie było dla mnie żadnym zaskoczeniem, ale z pewnością spowodowało powiększony uśmiech zdobiący wargi. Z każdą sekundą jej zirytowanie rosło proporcjonalnie do mojego zadowolenia, a gdy osiągnęło poziom kulminacyjny, dziewczyna stała już przede mną. 

Zdawałam sobie sprawę, że ciasno skute nadgarstki przyczynią się jedynie do mocnego obicia mojej twarzy, ale nie powstrzymało mnie to od prowokowania jej. Nie mam pojęcia co siedziało mi w głowie, bo doskonale zdawałam sobie sprawę, jak źle dla mnie to się może skończyć.

- Witaj Victorio i świto - przywitałam się, nie przerywając posiłku.

- Bawi Cię coś Nichols? - zapytała.

- Tak, twoje wkurwienie, gdy tracisz przewagę - odpowiedziałam, nie zaszczycając jej nawet spojrzeniem.

Nie musiałam jej widzieć, żeby wiedzieć, jak osiąga stan szewskiej pasji. W tym miejscu nie było ludzi, którzy potrafili panować nad negatywnymi emocjami. Wybuchowość była wpisana w każdego z nas i mało kto potrafi nad nią zapanować. Victoria z pewnością nie była jedną z tych osób, a jej cierpliwość była praktycznie na minusowym poziomie.

- Nie chcesz mieć we mnie wroga - syknęła.

- Myślałam, że na to już za późno i jedyne czym możemy zostać to najlepszymi przyjaciółmi - ironizowałam.

Pyskówka jednak nigdy nie była ulubioną czynnością Bell, więc zamiast się w nią wdawać, wolała zwyczajnie przyłożyć mi w twarz. Zbyt ciasno skute nadgarstki nie dawały mi z wielu szans na obronę.

Poruszałam lekko szczęką w celu sprawdzenie, czy wszystko jest na swoim miejscu, ale poza bólem uderzenia, nic więcej się nie stało. Większość osób mogłaby moje zachowanie potraktować jako masochistyczne, ale nie chodziło o to. Moim celem nie było oberwać jak najmocniej, chciałam jedynie sprawdzić do czego paczka Bell jest w stanie się posunąć, a przy okazji ile potrzeba, żeby nowi strażnicy zainterweniowali.

Nie miałam pojęcia czego się mogę po nich spodziewać. Przy starych strażnikach byłabym stuprocentowo pewna, że nie zainterweniują, nawet, gdyby Bell skoczyła na mnie z nożem. U nowych nie byłam pewna, nie wiedziałam kim są i czego chcą. Może na początku każdy strażnik posiadał współczucie do więźniarek, które ze służby na służbę przeradzało się we wzgardę i nienawiść, a może szeregi załogi więzienia Correctional Facility-Shakoppe w końcu zasilili ludzcy strażnicy.

Kolejnego ciosu nie zauważyłam dopóki nie spoczął na mojej twarzy.

- Nie nauczyłaś się jeszcze, że mnie się nie ignoruje? - syknęła Victoria.

- A ty nie zapamiętałaś, że źle kończą ludzie, którzy ze mną zadzierają.

Moje słowa były szczere, ale posiadały w sobie też sporo naciągania. Mimo, że po trafieniu do więzienia, stałam się mściwa, to tak naprawdę nie ja zabijałam każdego kto mi podpadł, a nawet niewinnych, to była Red Killer, ale skoro i tak każdy uważa, że ja i ona, to jedna osoba, mogłam wykorzystać jej dokonania. W końcu to ja za nie pokutuję. 

- Słynna Red Killer mi grozi. Gdyby nie fakt, jaką ciotą jesteś, to może i bym się tym przejęła, ale twoje pierwsze miesiące tutaj utwierdziły mnie w przekonaniu, że nie jesteś tak mocna, jak wszyscy twierdzą.

- A słyszałaś kiedyś, że największą głupotą jest lekceważenie wroga? - zapytałam, nie ukrywając kpiny, którą przesiąknięty był mój głos. - Rozumiem, że twoje myślenie nie jest zbyt rozwinięte, ale jest też coś takiego jak złudne pierwsze wrażenie i uwierz mi, że można nim manipulować na swoje potrzeby.

- Nie wpadłabyś na to - prychnęła Han.

- Wpadłabym i to szybciej od was - zaprzeczyłam. - Przecież skoro jestem taką ciotą, to przecież nie przyczyniłabym się do pożaru, który zabił tyle osób. Ja jestem tylko niewinną ofiarą, zamkniętą z psychopatkami - załkałam teatralnie.

Pomimo wszystko nie uważałam paczki Vi za kompletne kretynki. Dziewczyny były inteligentne i potrafiły łączyć fakty, a ja próbowałam tym manipulować na swoje potrzeby. Chciałam żeby przestały mieć mnie za ofermę, bo wzbudzanie strachu dawało mi więcej możliwości niż chowanie się po kątach. 

- Myślisz, że jesteśmy na tyle głupie, żeby udało ci się nas tak perfidnie oszukać?

- Nie - odparłam. - Sądzę, że jestem na tyle dobrą aktorką, aby wam wmówić to na co mam ochotę. Nie zaprzeczam jednak, że sporo inteligencji wam brakuje.

To wystarczyło aby minimalna cierpliwość Bell poszła w zapomnienie, a ona sama wraz z przyjaciółkami rzuciła się na mnie. Od początku wiedziałam, że ciasno skute nadgarstki i prowokowanie agresywnej więźniarki nie było dobrym pomysłem, ale to mnie nie powstrzymało, a przyjmując ciosy na twarz ponosiłam koszt swojej decyzji. Mimo, że nic mi to nie dało poza satysfakcją, to w żadnym stopniu nie żałowałam.

Ciasne kajdany nie pozwalały nawet podnieść rąk, ani osłonić twarzy, więc każdy cios bolał jednakowo, ale nie umniejszało to mojej radości ze sprowokowanie dziewczyny. Niby niewielkie osiągnięcie, bo dosłownie każdemu bez najmniejszego problemu by się to udało, ale mimo wszystko moje szczęście było niezmienne. Ból nie miał żadnego znaczenia, nie przeszkadzał mi dosłownie w żadnym stopniu i pomimo drobnych niedogodności nie miałam zamiaru prosić jej żeby przestała.

- Czy ciebie do reszty pojebało Bell?! - usłyszałam wrzask jednego ze strażników. - Na ziemię dziwko i ani drgnij.

Upomnienie Vi było czymś nowym, a więc wywołało moje niemałe zaskoczenie, jednak dziewczyna nic sobie z tego nie zrobiła, najpewniej nie wierząc w interwencję klawisza. Ku ogólnemu zdziwieniu jednak mężczyzna nie ponowił swojej prośby, a jednym zamaszystym ruchem przycisnął paralizator do pleców mojej agresorki. Krzyk rozszedł się po całej jadalni, więc jeśli byłaby jeszcze chociaż jedna osoba, która nie obserwowałaby widowiska, to z pewnością teraz musiała je zauważyć. Krzyk, jednak obszedł strażnika tyle co nic, więc powinniśmy się spodziewać, że jej "bunt" spowoduje określone reakcje jakimi było zastosowanie siły. Przyczyna i skutek, ignorancja i siła. Moc paralizatora w szybkim tempie spowodowała, że dziewczyna leżała na ziemi, ukazując wszystkim, że nawet jej przewaga nie zawsze dotyczy.

Bell i jej świta były praktycznie nietykalne, mogły wszystko przez jakieś nietypowe kontakty z szefem więzienia. Nie mam pojęcia dlaczego miały takie profity, ale z pewnością je posiadały i to nie pozostawiało żadnych wątpliwości.

- Koleżaneczki też to dotyczy - syknął strażnik.

Pomocnice Vi nie potrzebowały już większej zachęty i w przeciągu kilku sekund leżały twarzami do ziemi.

- Wszystko w porządku? - zapytał mnie inny z mężczyzn, na co nie kryjąc zdziwienia, pokiwałam głową. - Czemu masz tak ciasne kajdany?

- Wkurwiłam klawisza - odparłam bez większego zastanowienia, a facet z lekkim uśmiechem pokiwał głową. 

Moje zdziwienie sięgnęło zenitu, gdy zamiast kpiącego tonu, szydzenia czy czegokolwiek mężczyzna rozkuł mi nadgarstki. Nie poluźnił, a całkowicie rozkuł, pozostawiając mnie pierwszy raz wolną poza obszarem mojej niewielkiej celi.

Całkowicie oszołomiona roztarłam nadgarstki, a moja twarz wykrzywiła się w uśmiechu. Nie wiedziałam o co chodzi, ale póki na tym nie obrywałam, podobało mi się to.

- Wasza czwórka idzie ze mną. Dostajecie karę tygodnia w izolatce za wszczynanie zamieszek, więc radzę wam się przymknąć, bo tylko sobie pogorszycie - oznajmił strażnik w stronę leżących twarzami do ziemi dziewczyn,

Trójka interweniujących mężczyzn pociągnęła agresorki do pionu, a następnie w akompaniamencie wielkiego zdziwienia i oburzenia Bell, wyprowadzili je ze stołówki. Nawet za zamkniętymi drzwiami było słychać groźby dziewczyn, ale nikogo one szczególnie nie ruszały. W końcu co może być gorszego od dożywocia w więzieniu o zaostrzonym rygorze. 

Nie wiem co wzbudzało większą obawę zmiany w postaci końca przewagi Vi, czy jednak fakt, że strażnik zdjął kajdany seryjnej morderczyni. Świat zdecydowanie się zmienia, a już z pewnością mój.

- Co tu się odjebało? - zapytała Johnson przesiadając się obok mnie.

- Nie mam pojęcia - przyznałam. - Z tymi nowymi coś jest nie tak, są zbyt... normalni.

- Daję im jeszcze maksymalnie miesiąc - oświadczyła. - Każdy tu kurwa kiedyś był normalny dla więźniów, ale to się zmienia, a oni staną się takimi samymi kutasami jak reszta, więc ciesz się póki możesz. 

***

Po powrocie do celi moje myśli wcale się nie uspokoiły, a wręcz przeciwnie. Wariowałam i to dosłownie. 

Kiedyś wierzyłam w bezinteresowność ludzi, ale to się zmieniło. Teraz wszędzie widziałam to mniejsze, to większe fortele, kruczki czy kłamstwa. Nauczyłam się nie ufać nikomu, nawet najbliższym, bo każdy w końcu zdradzał. Oszustwa były dla nas wszystkich chlebem powszednim, nie ma na świecie ani jednej uczciwej osoby, bo każdy człowiek ma w sobie szczep zła. Niektórzy zabijają, jak Red Killer, inni kradną, kolejni sprzedają śmierć w postaci używek, a jeszcze następni oszukują. Każdy chociaż raz w życiu skłamał, w mniejszym lub większym stopniu, bo nieważne czy kłamstwo dotyczyło samopoczucia, czy czegoś istotniejszego, czy miało być dla kogoś dobra, czy dla naszego zadowolenia. Kłamstwo jest kłamstwem, a intencje nic nie znaczącym szczegółem. 

Będąc tu gdzie jestem odkryłam swoją własną złą cząstkę i chcąc nie chcąc ją pielęgnowałam, rozwijałam i pomagałam jej rosnąc w siłę. Nie miałam wyjścia, ale nawet się szczególnie nie opierałam, a robiłam wszystko jak wcześniej. Zło we mnie z każdym dniem stawało się silniejsze, a ja absolutnie nie przeszkadzałam. Lubiłam tą nową siebie, wolałam, gdy moje myśli szybowały po cierpieniu innych niż mojej własnej niedoli. Bardziej odpowiadało mi sprawianie cierpienia innym, niż sobie.

Nawet nie wiem, w którym momencie przyszło zwątpienie w dotychczasowe wartości. Miłość, zaufanie, oddanie czy prawda przestały być czymś do czego powinnam dążyć, a stały się zwyczajną głupotą . No, bo dlaczego mam być dla kogoś dobra, skoro ten ktoś może mnie kopnąć w dupe. Bez sensu, żebym obrywała za to, że próbuję być dobra. Zresztą wątpię żeby moje dobre intencje były szczere. Kiedyś robiłam wiele rzeczy bezinteresownie, bez jakiegokolwiek zastanowienia czy wahania, ale to było przed trafieniem tutaj, zanim moje życie zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni. 

Zrozumienie, że życie nie jest czarno-białe wymagało ode mnie odizolowania w więzieniu. Wcześniej istniało dla mnie tylko dobro i zło, nie było nic pomiędzy. Wierzyłam w ściśle określone wzorce postępowania i nie wyobrażałam sobie odejścia od nich. Istniało jedynie dobro i rejony w które nie wolno się zapuszczać. Trafienie do pierdla było zdecydowanie wyjściem ze strefy komfortu. Obce miejsce, ludzie o których istnieniu nie chciałam nawet wiedzieć ze strachu, nagle zaczęli się bać mnie. 

Wzbudzanie kimś strachu daje nam władzę nad nim, a nic nie uzależnia tak bardzo, jak poczucie wyższości. Może, to było motorem napędowym zmiany jaka we mnie zaszła, a może nigdy tak naprawdę nie byłam dobra, a okłamywałam samą siebie? Jedyne czego byłam pewna, to fakt, iż nie potrafiłam, a nawet nie chciałam wrócić do tego co było. Wolałam mieć krew na rękach, zgnić w pierdlu i mieć wrogów w postaci gangsterów niż z powrotem stać się popychadłem. Czas zmienia ludzi, otoczenie zmienia ludzi, a nawet zrządzenia losu potrafią zmienić ludzi, bo to ludzie są zmienni, ale potrzebują pretekstu żeby odciążyć swoje sumienie. 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro